Główna ulica
+13
Aleksej Nowikow-Priboj
Francesca Moretti
Marco Castellani
Adrienne Cryan
Mistrz Gry
Vin Xakly
Rhinna Hamilton
Rika Shaft
Liam Cryan
Marie Volante
Gabriel Griffiths
Rosalie Fitzpatrick
Konrad Moore
17 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Ulica Pokątna
Strona 2 z 2
Strona 2 z 2 • 1, 2
Główna ulica
First topic message reminder :
Szeroka ulica, wyłożona kocimi łbami, wzdłuż której znajduje się mnóstwo magicznych sklepów.
Konrad MooreMinister Magii - Urodziny : 03/02/1943
Wiek : 81
Skąd : Londyn, Anglia
Krew : czysta
Re: Główna ulica
Pokątna, tak, to było miejsce, gdzie nauczyciel powinien się wybrać tuż przed rokiem szkolnym. Uczeń zresztą też. Pierwszym miejscem, które mężczyzna odwiedził to był sklep z szatami Madame Malkin. Vincent robił generalnie sporo rzeczy na ostatnią chwilę. Czasami był tak zajęty eliksirami, że wszystko inne odsuwał na dalszy plan, ale ostatnio przecież nie miał roboty, bo już jakiś miesiąc temu pożegnał się z robotą w Ministerstwie i generalnie był zatrudniony w Hogwarcie. Mógł się przecież zaopatrzyć w rzeczy już dawno, ale kompletnie o tym zapomniał. Ostatnie chwile wolności od pracy spędził z Georgianą, także miał co robić.
Nauczyciel postanowił postawić na proste, czarne szaty. Kilku nauczycieli eliksirów w historii Hogwartu już korzystało z takich szat.
Kolejnym przystankiem, chyba najważniejszym był sklep z ingrediencjami potrzebnymi do eliksirów. Mężczyzna wiedział, że w Hogwarcie jest całkiem dobrze zaopatrzony składzik i generalnie jakby chciał, aby go uzupełnić, to nie ma problemu i szkoła rzuci pieniędzmi, aby kupić partię potrzebnych składników. Ten dobrze zaopatrzony składzik to był jeden z wielu argumentów, żeby podjął pracę w tym zawodzie. Ale teraz chciał kupić dla siebie, prywatnie.
Skórka boomslanga, pancerzyki hitynowe, skarabeusze, żółć pancernika i wiele, wiele innych. Jednakże część rzeczy jakie chciał dostać niestety nie dał rady tutaj. Może na ulicy Śmiertelnego Nokturnu będą jakieś składniki, tyle, że tam trzeba się liczyć z tym, że to nie muszą być faktycznie to za co sprzedawcy podają. Ale Xakly miał kilku zaufanych kontrahentów, którzy nie zrobiliby go w bambuko. Aż dziwne, że facet, który dwa lata pracował w Ministerstwie ma takie kontakty. Do niektórych eliksirów trzeba niestety użyć składników, które są powszechnie zakazane.
Potem ruszył do sklepu w którym można kupić zwierzątka magiczne. Musiał kupić sowę, bo szczerze mówiąc wolał mieć własną, aniżeli korzystać z sów Hogwarckich. One miały roboty jak cholera i nie wiadomo czy miałby taką sowę na zawołanie, kiedy by ją tylko chciał. A, że sowy nie są jakoś szczególnie drogie to można było dla świętego spokoju zakupić taką i być bardziej wygodnickim.
Następny przystanek to były Esy i Floresy, kupił kilka książek do eliksirów. Generalnie wiedzę o eliksirach miał w małym palcu, ale były to dosyć zaawansowane wiadomości i sądził, że uczniowie z dużymi umiejętnościami powinni dać radę, ale trzeba też wziąć pod uwagę tych, którzy są słabi z eliksirów. Zaszedł jeszcze do sklepu z artykułami papierniczymi, kupił trochę pergaminów, kilka piór i atrament. Takie rzeczy zawsze się przydają. Ostatnim przystankiem był Ollivander, Vincent chciał jeszcze zobaczyć jak tam z jego różdżką. Czasami warto zrobić przegląd sprzętu magicznego. Jednakże dzisiaj było to zbyteczne, bo sam Ollivander lekko się uśmiechnął widząc klienta sprzed kilkunastu lat, ale różdżkę ocenił na ocenę maksymalną. Nic się z nią złego nie działo. Xakly dbał o swoją różdżkę, także nie było problemu z nią, żadnego. Po tym wszystkim postanowił, że nie potrzebuje już tutaj przebywać i ruszył w stronę wyjścia z Pokątnej. Chwilę później już go tu nie było.
Nauczyciel postanowił postawić na proste, czarne szaty. Kilku nauczycieli eliksirów w historii Hogwartu już korzystało z takich szat.
Kolejnym przystankiem, chyba najważniejszym był sklep z ingrediencjami potrzebnymi do eliksirów. Mężczyzna wiedział, że w Hogwarcie jest całkiem dobrze zaopatrzony składzik i generalnie jakby chciał, aby go uzupełnić, to nie ma problemu i szkoła rzuci pieniędzmi, aby kupić partię potrzebnych składników. Ten dobrze zaopatrzony składzik to był jeden z wielu argumentów, żeby podjął pracę w tym zawodzie. Ale teraz chciał kupić dla siebie, prywatnie.
Skórka boomslanga, pancerzyki hitynowe, skarabeusze, żółć pancernika i wiele, wiele innych. Jednakże część rzeczy jakie chciał dostać niestety nie dał rady tutaj. Może na ulicy Śmiertelnego Nokturnu będą jakieś składniki, tyle, że tam trzeba się liczyć z tym, że to nie muszą być faktycznie to za co sprzedawcy podają. Ale Xakly miał kilku zaufanych kontrahentów, którzy nie zrobiliby go w bambuko. Aż dziwne, że facet, który dwa lata pracował w Ministerstwie ma takie kontakty. Do niektórych eliksirów trzeba niestety użyć składników, które są powszechnie zakazane.
Potem ruszył do sklepu w którym można kupić zwierzątka magiczne. Musiał kupić sowę, bo szczerze mówiąc wolał mieć własną, aniżeli korzystać z sów Hogwarckich. One miały roboty jak cholera i nie wiadomo czy miałby taką sowę na zawołanie, kiedy by ją tylko chciał. A, że sowy nie są jakoś szczególnie drogie to można było dla świętego spokoju zakupić taką i być bardziej wygodnickim.
Następny przystanek to były Esy i Floresy, kupił kilka książek do eliksirów. Generalnie wiedzę o eliksirach miał w małym palcu, ale były to dosyć zaawansowane wiadomości i sądził, że uczniowie z dużymi umiejętnościami powinni dać radę, ale trzeba też wziąć pod uwagę tych, którzy są słabi z eliksirów. Zaszedł jeszcze do sklepu z artykułami papierniczymi, kupił trochę pergaminów, kilka piór i atrament. Takie rzeczy zawsze się przydają. Ostatnim przystankiem był Ollivander, Vincent chciał jeszcze zobaczyć jak tam z jego różdżką. Czasami warto zrobić przegląd sprzętu magicznego. Jednakże dzisiaj było to zbyteczne, bo sam Ollivander lekko się uśmiechnął widząc klienta sprzed kilkunastu lat, ale różdżkę ocenił na ocenę maksymalną. Nic się z nią złego nie działo. Xakly dbał o swoją różdżkę, także nie było problemu z nią, żadnego. Po tym wszystkim postanowił, że nie potrzebuje już tutaj przebywać i ruszył w stronę wyjścia z Pokątnej. Chwilę później już go tu nie było.
Re: Główna ulica
Na ulicy Pokątnej, w każdym oknie sklepowym oraz na każdym słupie ogłoszeń, zawisł pergamin, którego treść głosiła następująco:
Mistrz Gry
Re: Główna ulica
Adrienne igrała z ogniem. Dzisiejszego dnia nie potrafiła wrócić od razu do domu. Potrzebowała się napić i zrobiłaby to zwyczajowo w Dziurawym Kotle, gdyby nie fakt, że właśnie przez to miejsce ma tak autodestrukcyjne myśli. Postanowiła się wybrać, więc gdzieś dalej na spacer. Pamiętała jak każdego roku odwiedzała ulicę Pokątną przed kolejnym rokiem szkolnym. W trakcie jego trwania nie wydawało jej się by było tutaj cokolwiek ciekawego. A jednak tutaj trafiła.
Rześkie powietrze pobudzało ją do dalszego marszu, a mróz szczypał w policzki i odsłonięte kolana. Nałożyła na siebie czar, który powinien rozgrzewać ciało, lecz nadal pozostawało to wiele do życzenia. Czarne kozaki Szkotki, uderzały o zmarzniętą ziemię z głuchym stukotem. Lepiej by było, gdyby spadł już śnieg.
Przystanęła przy wystawie Madam Malkin, jakby chciała się upewnić, że styl czysto krwistych czarownic w ogóle się nie zmienił. Ona jak zwykle robiła furorę w tym czerwonym płaszczyku, a tutaj proszę... Szaty, szaty i jeszcze raz szaty. Uśmiechnęła się lekko i przytuliła twarz do swojego szalika, chowając się za nim.
Rześkie powietrze pobudzało ją do dalszego marszu, a mróz szczypał w policzki i odsłonięte kolana. Nałożyła na siebie czar, który powinien rozgrzewać ciało, lecz nadal pozostawało to wiele do życzenia. Czarne kozaki Szkotki, uderzały o zmarzniętą ziemię z głuchym stukotem. Lepiej by było, gdyby spadł już śnieg.
Przystanęła przy wystawie Madam Malkin, jakby chciała się upewnić, że styl czysto krwistych czarownic w ogóle się nie zmienił. Ona jak zwykle robiła furorę w tym czerwonym płaszczyku, a tutaj proszę... Szaty, szaty i jeszcze raz szaty. Uśmiechnęła się lekko i przytuliła twarz do swojego szalika, chowając się za nim.
Re: Główna ulica
Był weekend a Castellani miał sporo spraw do załatwienia akurat w Londynie w związku z nową kolekcją strojów do Quidditcha, zawsze gdy zaczynał się nowy sezon Kluby wybierały co lepszych projektantów by nie tylko dobrze wygrywać rozgrywki ale także i wyglądać, tym sportem żyła większość społeczności czarodziejskiej a gracze z lepszych klubów były gwiazdami i idolami młodszych pokoleń, więc musieli dobrze wyglądać nie tylko po za boiskiem.
Oprócz tego zobaczy nowe miotły i kilka miał zamiar zakupić do szkolnych zasobów, bo te kilkunastoletnie Nimbusy już dawno powinny pójść w odstawkę, były to przestarzałe modele, a dla początkujących były za mało "posłuszne", dlatego musiał zaktualizować to co jest w schowku o nowe cacka odpowiednie dla danej grupy zaawansowania.
Stanął więc przed gablota dobrze znanego mu sklepu z tymi zabawkami i pocierając dłonią nieogoloną brodę przyglądał się z zainteresowaniem już wyobrażając sobie swoich zawodników wygrywających kolejne mecze własnie w tych strojach. Kupa kasy na to pójdzie no ale jego własna drużyna odwdzięczy mu się należycie harując na treningach których plan już im posłał sową. Już wyobrażał sobie te jęki i zawód kiedy dowiedzą się, że mają o godzinę wcześniej treningi i dłużej niż zwykle, a chytry uśmieszek sam wykwitł na jego argentyńskich wąskich ustach.
Oprócz tego zobaczy nowe miotły i kilka miał zamiar zakupić do szkolnych zasobów, bo te kilkunastoletnie Nimbusy już dawno powinny pójść w odstawkę, były to przestarzałe modele, a dla początkujących były za mało "posłuszne", dlatego musiał zaktualizować to co jest w schowku o nowe cacka odpowiednie dla danej grupy zaawansowania.
Stanął więc przed gablota dobrze znanego mu sklepu z tymi zabawkami i pocierając dłonią nieogoloną brodę przyglądał się z zainteresowaniem już wyobrażając sobie swoich zawodników wygrywających kolejne mecze własnie w tych strojach. Kupa kasy na to pójdzie no ale jego własna drużyna odwdzięczy mu się należycie harując na treningach których plan już im posłał sową. Już wyobrażał sobie te jęki i zawód kiedy dowiedzą się, że mają o godzinę wcześniej treningi i dłużej niż zwykle, a chytry uśmieszek sam wykwitł na jego argentyńskich wąskich ustach.
Re: Główna ulica
Od pewnego czasu życie Franceski wróciło do normy. Uświadomiła sobie bowiem, że zrobiła wszystko co w jej mocy, by ponownie zdobyć Vincenta, a że to nie poskutkowało - postanowiła mu odpuścić i dać mu spokój. Nie widziała sensu w mszczeniu się na nim i przy okazji doszła do wniosku, że taka kiedyś nie była. Wolała zatem zachować resztki godności, tracąc nadzieję na to, że jeszcze kiedykolwiek do siebie wrócą.
Tego dnia miała wolne, więc postanowiła wybrać się na Pokątną. Po co? Jeszcze nie wiedziała. Dopiero gdy pojawiła się na głównej ulicy nogi zaprowadziły ją do księgarni, z której wyszła po paru minutach z dumą trzymając pod pachą książkę o... gotowaniu. Co z tego, że była mistrzem w gotowaniu, skoro nadal mogła się dokształcać? Idąc w zamyśleniu nawet nie rozglądała się na boki, co poskutkowało tym, że weszła prosto w mężczyznę. Szybko doprowadziła się do ładu, uniosła wzrok na nieznajomego i uśmiechnęła się ciepło.
- Kogo moje oczy widzą - skomentowała krótko, wsuwając nieśpiesznie książkę do torby.
Tego dnia miała wolne, więc postanowiła wybrać się na Pokątną. Po co? Jeszcze nie wiedziała. Dopiero gdy pojawiła się na głównej ulicy nogi zaprowadziły ją do księgarni, z której wyszła po paru minutach z dumą trzymając pod pachą książkę o... gotowaniu. Co z tego, że była mistrzem w gotowaniu, skoro nadal mogła się dokształcać? Idąc w zamyśleniu nawet nie rozglądała się na boki, co poskutkowało tym, że weszła prosto w mężczyznę. Szybko doprowadziła się do ładu, uniosła wzrok na nieznajomego i uśmiechnęła się ciepło.
- Kogo moje oczy widzą - skomentowała krótko, wsuwając nieśpiesznie książkę do torby.
Re: Główna ulica
Nie przyglądał się długo tym zabawkom, w końcu nie był kobietą a one potrafiły długo się zastanawiać nad kolorem sukienki. dobrze, ze on takich problemów nie miał, w jego szafie królowały białe koszule i ciemne marynarki. Wchodził do sklepu i wychodził nie zastanawiając się czy będzie dobrze wyglądać w tym fasonie. Zazwyczaj i tak wyglądał dobrze, ważne żeby jemu pasowało w tym co chodzi.
Już miał się zwijać z miejsca i wejść do sklepu kiedy to pewna drobna osóbka wpadła na rosłego Argentyńczyka. Maniery same kazały mu pomóc kobiecie podtrzymanie by czasem nie upadła na bruk a gdy tylko spojrzał na jej twarz uśmiechnął się rozpoznając ta damę.
- No proszę, moja ulubiona nauczycielka włoskiego - powiedział z szerokim pogodnym uśmiechem na twarzy by później chwytając dłoń kobiety i przysuwając do swoich ust by złożyć na nich krótki, delikatny i dżentelmeński pocałunek na miarę Castellaniego - Co u Ciebie słychać moja droga? Zwolniło się już miejsce w Twoim kalendarzyku na znalezienie chociażby godzinki na uczenie mnie tego pięknego języka? - zapytał cały czas rozbawiony niczym dziecko. Taki już jego urok.
Już miał się zwijać z miejsca i wejść do sklepu kiedy to pewna drobna osóbka wpadła na rosłego Argentyńczyka. Maniery same kazały mu pomóc kobiecie podtrzymanie by czasem nie upadła na bruk a gdy tylko spojrzał na jej twarz uśmiechnął się rozpoznając ta damę.
- No proszę, moja ulubiona nauczycielka włoskiego - powiedział z szerokim pogodnym uśmiechem na twarzy by później chwytając dłoń kobiety i przysuwając do swoich ust by złożyć na nich krótki, delikatny i dżentelmeński pocałunek na miarę Castellaniego - Co u Ciebie słychać moja droga? Zwolniło się już miejsce w Twoim kalendarzyku na znalezienie chociażby godzinki na uczenie mnie tego pięknego języka? - zapytał cały czas rozbawiony niczym dziecko. Taki już jego urok.
Re: Główna ulica
Prawdę powiedziawszy nie kojarzyła do końca ich ostatniego spotkania i nie miała zamiaru się wysilać, by sobie je przypomnieć. Wystarczy, że nie uciekła bez słowa a nawet sama rozpoczęła jakąś tam rozmowę. Dżentelmeński gest nie zrobił na niej specjalnego wrażenia, co najwyżej poszerzył uśmiech na jej ustach.
- Dzisiaj mam wolne, więc nie mam ochoty rozmawiać o pracy - odparła spokojnie, dopiero teraz spoglądając na wystawę sklepu, przed którym stali. Quidditch. A to niespodzianka. Włoszka wsunęła dłonie do kieszeni kurtki, przesuwając wzrokiem po miotłach i dodatkach znajdujących się obok.
- Widzę, że robisz rozeznanie - podbródkiem mimowolnie wskazała na sklepową witrynę.
- Dzisiaj mam wolne, więc nie mam ochoty rozmawiać o pracy - odparła spokojnie, dopiero teraz spoglądając na wystawę sklepu, przed którym stali. Quidditch. A to niespodzianka. Włoszka wsunęła dłonie do kieszeni kurtki, przesuwając wzrokiem po miotłach i dodatkach znajdujących się obok.
- Widzę, że robisz rozeznanie - podbródkiem mimowolnie wskazała na sklepową witrynę.
Re: Główna ulica
A on doskonale pamiętał, zawsze pamięta, no przynajmniej teraz, bo niegdyś zdarzały mu się amnezje i budził się w łóżku z jakąś obcą kobietą, ale miało się wtedy ledwo dwie dychy na koncie. Zresztą rozmów z tak urodziwymi kobietami się nie zapomina. Byłby niewątpliwym ignorantem a nim nie jest, tego nie powinno się nawet egzekwować. Może nie mieć pamięci do imion ale do twarzy pięknych kobiet zawsze.
- Ah tak, mam zamiar kupić kilka zabawek do szkoły, no i też do swojego osobistego składziku - odpowiedział wzruszając ramionami spoglądając na witrynę sklepową. Miał dzisiaj zrobić zamówienie ale nic nie stoi mu na przeszkodzie żeby zrobić to później albo najlepiej jutro. Jak już panna Moretti zaszczyciła go rozmową to warto by było ją wykorzystać w znacznie przyjemniejszy sposób niż zakupy, nawet gdy były to zakupu sprzętu do jego ukochanej gry.
- W takim razie, jak masz wolne i ja mam wolne to może skusiłabyś się na kawę albo drinka? - zaproponował zwracając się twarzą do kobiety i od razu użyczając jej ramienia gdyby się zgodziła.
- Ah tak, mam zamiar kupić kilka zabawek do szkoły, no i też do swojego osobistego składziku - odpowiedział wzruszając ramionami spoglądając na witrynę sklepową. Miał dzisiaj zrobić zamówienie ale nic nie stoi mu na przeszkodzie żeby zrobić to później albo najlepiej jutro. Jak już panna Moretti zaszczyciła go rozmową to warto by było ją wykorzystać w znacznie przyjemniejszy sposób niż zakupy, nawet gdy były to zakupu sprzętu do jego ukochanej gry.
- W takim razie, jak masz wolne i ja mam wolne to może skusiłabyś się na kawę albo drinka? - zaproponował zwracając się twarzą do kobiety i od razu użyczając jej ramienia gdyby się zgodziła.
Re: Główna ulica
Wszystkie słupy ogłoszeń i tablice informacyjne w okolicy zostały zasypane listem gończym:
POSZUKIWANY!
Miles Gladstone
ur. 25.06.1983 r.; Leeds, Anglia
zam. Kamienica Mieszkalna m. 23 , Londyn
wzrost: 1,87 m
kolor oczu: niebieskie
kolor włosów: brązowe
znaki szczególne: tatuaże - "Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé." na lewym przedramieniu; na prawej części klatki piersiowej znajduje się drugi: "Gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo, sic homo doctus fit non vi sed saepe studendo"
Wszelkie informacje mogące przyczynić się do ustalenia miejsca pobytu i zatrzymania poszukiwanego prosimy kierować do Filii Aurorów.
Miles Gladstone
ur. 25.06.1983 r.; Leeds, Anglia
zam. Kamienica Mieszkalna m. 23 , Londyn
wzrost: 1,87 m
kolor oczu: niebieskie
kolor włosów: brązowe
znaki szczególne: tatuaże - "Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé." na lewym przedramieniu; na prawej części klatki piersiowej znajduje się drugi: "Gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo, sic homo doctus fit non vi sed saepe studendo"
Wszelkie informacje mogące przyczynić się do ustalenia miejsca pobytu i zatrzymania poszukiwanego prosimy kierować do Filii Aurorów.
Mistrz Gry
Re: Główna ulica
Ona niekoniecznie interesowała się Quidditchem, więc pytanie, które padło z ust mężczyzny było czymś w rodzaju wybawienia od niezręcznej ciszy. Zwróciła się przodem do Marco, po czym po krótkiej chwili milczenia wzruszyła ramionami.
- A co mi tam... - westchnęła. - Mogę się skusić na kawę - dodała i odsunęła się krok do tyłu. Nie miała innych zajęć dnia dzisiejszego, a z drugiej strony dawno nie rozmawiała z kimś na inny temat niż praca.
- Prowadź - ruchem dłoni omiotła ulicę, zdając się na towarzysza. Listu gończego, który pojawił się na słupie nieopodal, nie zauważyła. A może nie chciała zauważyć? Miała lepsze zajęcia, niż przejmowanie się losami świata. W końcu dwójka dorosłych ruszyła przed siebie.
/możemy zmienić temat jak coś :-)
- A co mi tam... - westchnęła. - Mogę się skusić na kawę - dodała i odsunęła się krok do tyłu. Nie miała innych zajęć dnia dzisiejszego, a z drugiej strony dawno nie rozmawiała z kimś na inny temat niż praca.
- Prowadź - ruchem dłoni omiotła ulicę, zdając się na towarzysza. Listu gończego, który pojawił się na słupie nieopodal, nie zauważyła. A może nie chciała zauważyć? Miała lepsze zajęcia, niż przejmowanie się losami świata. W końcu dwójka dorosłych ruszyła przed siebie.
/możemy zmienić temat jak coś :-)
Re: Główna ulica
/Z Dziurawego Kotła!
Co za dziewczyna! Co za wredny babsztyl! Jak mogła potraktować go w ten sposób! Jak w ogóle śmiała obchodzić się z nim w ten sposób! Wstyd! To on miał mieć ubaw z tego wieczoru! To on miał być „zwycięzcą” tego pojedynku na to kto jest lepszy! A tymczasem miał wrażenie, że totalnie upokorzył siebie i swoją rodzinę… ale to była jej wina! Na pewno! Przeklęta Gregorovic! Oby ta przeklęta szklanka spadła jej z głowy i wylała się na nią… choć w ten sposób pokazywać brak kultury i chamstwo ze swojej strony niźli szacunek, dumę i honor Nowikow-Pribojów. Przeklęty babsztyl! Napsuła mu tylko krwi, która i tak już była nadpsuta rodzinną sytuacją. Mógł ją spoliczkować… czy coś… chociaż nie, dobrze że tego nie zrobił, wtedy – o ile ktokolwiek w ogóle z tego pijanego towarzystwa kojarzył jego samego i jego rodzinę – wywołałby burdę i już totalnie popsuł wizerunek swojego ojca.
Wychodząc z Dziurawego Kotła starał się zachowywać tak, jak gdyby nic go nie ruszało. Jak gdyby był oazą spokoju, ale nią psia krew nie był! Dlatego im dalej od pubu, tym bardziej pokazywał swoją wściekłość, tym przyśpieszał kroku. Jeszcze chwila, a by wybuchnął, gdyby nie świadomość z tego, że znajduje się na środku ulicy Pokątnej, wieczorem… a prawie, że nocą! Nie mógł sobie pozwolić na wybuch emocji, naskoczenie na kogoś lub cokolwiek, co mogłoby doprowadzić do burdy. Nagle zatrzymał się… Dokąd miał pójść, skoro jeszcze nie chciał wrócić do hotelu? No właśnie! Dobre pytanie! Mógłby zawrócić do Dziurawego Kotła. W sumie – to i tak będzie musiał, ale… nie teraz, nie kiedy jest tam panna Gregorovic! Niech tysiąc piorunów ją kiedyś ubije! Na Peruna! Tylko, że co ma zrobić w związku z tym, że nie ma gdzie pójść? Westchnął głośno i ledwo słyszalnym szeptem nawołał Bogów, klnąc i narzekając na swój los, i na nich, i na Lenę.
W końcu wpadł na pewien pomysł. Skoro nie ma gdzie pójść to przecież może tutaj przystanąć, przy jednym z budynków… Rozejrzał się, a dzięki temu ujrzał budynek Księgarni Esów i Floresów. Następnie podszedł do niego i najzwyczajniej w świecie oparł się o niego. Chwilę tak postanie, zapali sobie fajkę, odetchnie trochę, uspokoi się, wymyśli coś na usprawiedliwienie, gdyby ojciec zadał mu pytanie gdzie się szlajał. Chociaż… znając życie w ogóle nie zauważy jego powrotu, bo przecież jest tak bardzo zainteresowany tą rudą lafiryndą. A gdzie pamięć o matce, o której tak nagminnie często powtarzał? Gdzie szacunek dla jej ducha? Może i Aleksej nie był w stanie pojąć tego jak to w ogóle jest możliwe tworzyć na nowo jakieś relacje po śmierci żony, bo nigdy nie miał żony… ale przecież Julia Nowikow-Priboj była jego matką, matką której może i nie pamiętał dobrze, ale o której pamięć dbał!
Zamiast się uspokoić, na nowo się zdenerwował. Nie chciał. Wiedział bowiem, że w momencie rozmyślania o matce, o rudej babie dowalającej się do jego ojca i o jego rodzicu i mistrzu w jednym, podważał autorytet ostatniej wymienionej w tym zdaniu osoby. Nie powinien tego robić, bo doskonale wiedział, że ojciec na pewno ma w tym swój cel lub też ma prawo do zakochania się… ale on nie chciał wierzyć w to, że zakochanie się po raz drugi jest możliwe. Żoną Andrieja Nowikow-Priboja winna być Julia Nowikow-Priboj, dożywotnio. Bez względu na to czy żyje, czy nie… bo to ona była matką jedynego dziecka z tego związku, a o nowym dziecku raczej mowy nie powinno być! Umysł Alekseja był zamknięty na inne racje, ale on sam miał wrażenie, że w jego duszy wytwarza się dziwny konflikt. Jego opinia kontra opinia jego mentora. Czy powinien myśleć w ten sposób, czy może powinien pojąć to, co robił jego ojciec?
Nie miał pojęcia. Z rozmyślań wyrwało go tylko to, że było mu nieco chłodno, wobec czego opuścił rękawy swojej flaneli i zasłonił tym samym swoje blizny na przedramionach, które pozostały mu po napadzie mugoli na nim. Potem zrozumiał, że fajka, którą w trakcie tego intensywnego myślenia wcisnął pomiędzy usta, w ogóle się nie paliła. Wyciągnął z kieszeni spodni zapałki, przytrzymał jedną dłonią drewnianą lufę, ubił w nią nieco tytoniu (którego odrobinę trzymał między zapałkami), a następnie postarał się rozpalić tytoń i zaciągnąć się tym jakże magicznym specyfikiem. Magicznym, ponieważ to, co właśnie paliło się w fajce było specyficzne i co pewien czas zmieniało smaki. A późny wieczór wciąż trwał i trwał… a ludzie mijali się i szli w swoją stronę.
Co za dziewczyna! Co za wredny babsztyl! Jak mogła potraktować go w ten sposób! Jak w ogóle śmiała obchodzić się z nim w ten sposób! Wstyd! To on miał mieć ubaw z tego wieczoru! To on miał być „zwycięzcą” tego pojedynku na to kto jest lepszy! A tymczasem miał wrażenie, że totalnie upokorzył siebie i swoją rodzinę… ale to była jej wina! Na pewno! Przeklęta Gregorovic! Oby ta przeklęta szklanka spadła jej z głowy i wylała się na nią… choć w ten sposób pokazywać brak kultury i chamstwo ze swojej strony niźli szacunek, dumę i honor Nowikow-Pribojów. Przeklęty babsztyl! Napsuła mu tylko krwi, która i tak już była nadpsuta rodzinną sytuacją. Mógł ją spoliczkować… czy coś… chociaż nie, dobrze że tego nie zrobił, wtedy – o ile ktokolwiek w ogóle z tego pijanego towarzystwa kojarzył jego samego i jego rodzinę – wywołałby burdę i już totalnie popsuł wizerunek swojego ojca.
Wychodząc z Dziurawego Kotła starał się zachowywać tak, jak gdyby nic go nie ruszało. Jak gdyby był oazą spokoju, ale nią psia krew nie był! Dlatego im dalej od pubu, tym bardziej pokazywał swoją wściekłość, tym przyśpieszał kroku. Jeszcze chwila, a by wybuchnął, gdyby nie świadomość z tego, że znajduje się na środku ulicy Pokątnej, wieczorem… a prawie, że nocą! Nie mógł sobie pozwolić na wybuch emocji, naskoczenie na kogoś lub cokolwiek, co mogłoby doprowadzić do burdy. Nagle zatrzymał się… Dokąd miał pójść, skoro jeszcze nie chciał wrócić do hotelu? No właśnie! Dobre pytanie! Mógłby zawrócić do Dziurawego Kotła. W sumie – to i tak będzie musiał, ale… nie teraz, nie kiedy jest tam panna Gregorovic! Niech tysiąc piorunów ją kiedyś ubije! Na Peruna! Tylko, że co ma zrobić w związku z tym, że nie ma gdzie pójść? Westchnął głośno i ledwo słyszalnym szeptem nawołał Bogów, klnąc i narzekając na swój los, i na nich, i na Lenę.
W końcu wpadł na pewien pomysł. Skoro nie ma gdzie pójść to przecież może tutaj przystanąć, przy jednym z budynków… Rozejrzał się, a dzięki temu ujrzał budynek Księgarni Esów i Floresów. Następnie podszedł do niego i najzwyczajniej w świecie oparł się o niego. Chwilę tak postanie, zapali sobie fajkę, odetchnie trochę, uspokoi się, wymyśli coś na usprawiedliwienie, gdyby ojciec zadał mu pytanie gdzie się szlajał. Chociaż… znając życie w ogóle nie zauważy jego powrotu, bo przecież jest tak bardzo zainteresowany tą rudą lafiryndą. A gdzie pamięć o matce, o której tak nagminnie często powtarzał? Gdzie szacunek dla jej ducha? Może i Aleksej nie był w stanie pojąć tego jak to w ogóle jest możliwe tworzyć na nowo jakieś relacje po śmierci żony, bo nigdy nie miał żony… ale przecież Julia Nowikow-Priboj była jego matką, matką której może i nie pamiętał dobrze, ale o której pamięć dbał!
Zamiast się uspokoić, na nowo się zdenerwował. Nie chciał. Wiedział bowiem, że w momencie rozmyślania o matce, o rudej babie dowalającej się do jego ojca i o jego rodzicu i mistrzu w jednym, podważał autorytet ostatniej wymienionej w tym zdaniu osoby. Nie powinien tego robić, bo doskonale wiedział, że ojciec na pewno ma w tym swój cel lub też ma prawo do zakochania się… ale on nie chciał wierzyć w to, że zakochanie się po raz drugi jest możliwe. Żoną Andrieja Nowikow-Priboja winna być Julia Nowikow-Priboj, dożywotnio. Bez względu na to czy żyje, czy nie… bo to ona była matką jedynego dziecka z tego związku, a o nowym dziecku raczej mowy nie powinno być! Umysł Alekseja był zamknięty na inne racje, ale on sam miał wrażenie, że w jego duszy wytwarza się dziwny konflikt. Jego opinia kontra opinia jego mentora. Czy powinien myśleć w ten sposób, czy może powinien pojąć to, co robił jego ojciec?
Nie miał pojęcia. Z rozmyślań wyrwało go tylko to, że było mu nieco chłodno, wobec czego opuścił rękawy swojej flaneli i zasłonił tym samym swoje blizny na przedramionach, które pozostały mu po napadzie mugoli na nim. Potem zrozumiał, że fajka, którą w trakcie tego intensywnego myślenia wcisnął pomiędzy usta, w ogóle się nie paliła. Wyciągnął z kieszeni spodni zapałki, przytrzymał jedną dłonią drewnianą lufę, ubił w nią nieco tytoniu (którego odrobinę trzymał między zapałkami), a następnie postarał się rozpalić tytoń i zaciągnąć się tym jakże magicznym specyfikiem. Magicznym, ponieważ to, co właśnie paliło się w fajce było specyficzne i co pewien czas zmieniało smaki. A późny wieczór wciąż trwał i trwał… a ludzie mijali się i szli w swoją stronę.
Re: Główna ulica
Panienka Chatier dzisiejszego popołudnia była w niemal szampańskim nastroju. Po odwiedzinach u madame Malkin, która uszyła dla Francuzki burgundową pelerynę na specjalne zamówienie, Lea była przeszczęśliwa. Nowy garderobiany nabytek już od dawien dawna śnił się jej po nocach. Z realizacją swego marzenia musiała jednak poczekać na odpowiednią porę. Zaledwie kilka dni po zakończeniu roku szkolnego w Hogwarcie, dziewczę udało się do salonu tej jakże znanej w Magicznym Świecie mody, czarownicy. Po zebraniu wszystkich wymiarów, zanotowaniu wszelkich uwag, Malkin odesłała Chatier wyznaczywszy wcześniej termin odbioru nowego stroju. Blondynka, rzecz jasna nie mogła się doczekać.
Leanne na pierwszą część wakacji wróciła do rodzinnego domu w Le Harve. Razem z Jasmine, swoją młodszą siostrą spędzała większość czasu na osłonecznionej plaży. Pobyt we Francji pozwolił jej na odnowienie starych znajomości, które jak się okazało, zawitają już niedługo do Hogwartu. Informacja o wymianie międzyszkolnej wyjątkowo ją ucieszyła. Nim się spostrzegła, minął cały lipiec i przyszło jej wrócić do Londynu, a to zresztą przyprawiało ją nastrój jeszcze lepszy niż zwykle. Koleżanki obiecały przyjechać w połowie sierpnia, by móc zaaklimatyzować się w pozornie podobnej Anglii. Francuzka miała zatem cale dwa tygodnie na samotny odpoczynek w zachmurzonym, chłodnym Londynie.
Kiedy szarooka wracała z salonu Madame Malkin, dopadło ją ogromne, wymagające natychmiastowego zaspokojenia pragnienie. Suchość w gardle była okropna do tego stopnia, że Leanne aż zakaszlała kilkakrotnie, nieco poprawić swoja sytuację. Bezskutecznie. Dopiero papierowy kubeczek wypełniony sokiem z dyni, którego świeżość wołała o pomstę do nieba, polepszył nieco stan Gryfonki. Lea przystanęła, czując pierwsze krople spadające z nieba. Chmura nadchodząca z lewej strony nie zwiastowała niczego dobrego. Dziewczyna prędko rozejrzała się za możliwym schronieniem. Obszerny balkon nad księgarnią Esy i Floresy, wydawał się do tego wręcz idealny. Blondynka prędko podbiegła ku wybranemu w myślach miejscu i upiła kilka małych łyczków, przyglądając się narastającej ulewie. Jej uwagę przyciągnęła postać chłopaka opierającego się o ceglastą ścianę. Fajka, którą obecnie trzymał w ustach wydzielała dym o nadzwyczaj niepodobnym do dymu fajki tytoniowej zapachów. Nie, żeby sama paliła, Merlinie broń! Jej dziadek siadywał zawsze w swoim podniszczonym fotelu pykając zawzięcie. na wargach dziewczęcia wykwitł szeroki, szczery uśmiech, wcale niebrzydki.
- To co palisz, to nie jest normalny tytoń, prawda? - Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem pytania, podchodząc bliżej. Słuchając jej miękkiego głosu, w uszy rzucał się charakterystyczny, francuski akcent
- Och, gdzie moje maniery, wybacz. Leanne Chatier. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam Ci w głębokim zamyśleniu? - Skierowała nań spojrzenie srebrzystoszarych, radosnych tęczówek. Zupełnie przestała zwracać uwagę na deszcz, poświęcając się swojemu "rozmówcy".
Leanne na pierwszą część wakacji wróciła do rodzinnego domu w Le Harve. Razem z Jasmine, swoją młodszą siostrą spędzała większość czasu na osłonecznionej plaży. Pobyt we Francji pozwolił jej na odnowienie starych znajomości, które jak się okazało, zawitają już niedługo do Hogwartu. Informacja o wymianie międzyszkolnej wyjątkowo ją ucieszyła. Nim się spostrzegła, minął cały lipiec i przyszło jej wrócić do Londynu, a to zresztą przyprawiało ją nastrój jeszcze lepszy niż zwykle. Koleżanki obiecały przyjechać w połowie sierpnia, by móc zaaklimatyzować się w pozornie podobnej Anglii. Francuzka miała zatem cale dwa tygodnie na samotny odpoczynek w zachmurzonym, chłodnym Londynie.
Kiedy szarooka wracała z salonu Madame Malkin, dopadło ją ogromne, wymagające natychmiastowego zaspokojenia pragnienie. Suchość w gardle była okropna do tego stopnia, że Leanne aż zakaszlała kilkakrotnie, nieco poprawić swoja sytuację. Bezskutecznie. Dopiero papierowy kubeczek wypełniony sokiem z dyni, którego świeżość wołała o pomstę do nieba, polepszył nieco stan Gryfonki. Lea przystanęła, czując pierwsze krople spadające z nieba. Chmura nadchodząca z lewej strony nie zwiastowała niczego dobrego. Dziewczyna prędko rozejrzała się za możliwym schronieniem. Obszerny balkon nad księgarnią Esy i Floresy, wydawał się do tego wręcz idealny. Blondynka prędko podbiegła ku wybranemu w myślach miejscu i upiła kilka małych łyczków, przyglądając się narastającej ulewie. Jej uwagę przyciągnęła postać chłopaka opierającego się o ceglastą ścianę. Fajka, którą obecnie trzymał w ustach wydzielała dym o nadzwyczaj niepodobnym do dymu fajki tytoniowej zapachów. Nie, żeby sama paliła, Merlinie broń! Jej dziadek siadywał zawsze w swoim podniszczonym fotelu pykając zawzięcie. na wargach dziewczęcia wykwitł szeroki, szczery uśmiech, wcale niebrzydki.
- To co palisz, to nie jest normalny tytoń, prawda? - Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem pytania, podchodząc bliżej. Słuchając jej miękkiego głosu, w uszy rzucał się charakterystyczny, francuski akcent
- Och, gdzie moje maniery, wybacz. Leanne Chatier. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam Ci w głębokim zamyśleniu? - Skierowała nań spojrzenie srebrzystoszarych, radosnych tęczówek. Zupełnie przestała zwracać uwagę na deszcz, poświęcając się swojemu "rozmówcy".
Re: Główna ulica
Z każdym pyknięciem czuł się duchowo lepiej, jeżeli w ogóle można to tak nazwać i jeżeli w ogóle można połączyć palenie fajki z odprężaniem się lub innym, podobnym stanem. Martwił się to było pewne i jak najbardziej oczywiste, ale miał takie wrażenie, że wszystko powoli układa sobie w głowie. Może był po prostu zmęczony tym dzisiejszym „bieganiem” po magicznej części Londynu? A może tu chodziło o to, że nie był przyzwyczajony do tego typu klimatu, a tutejsza pogoda była równie obrzydliwa co kraj? Na przykład w Rosji, w Seweromorsku lub nawet w przeklętym Murmańsku pogoda była oczywista: mroź, przerażające zimno lub zimno. Chociaż… czego się spodziewać po miejscowościach znajdujących się tuż przy Morzu Barentsa. Jednak z całą pewnością nie lało tam co chwilę i nie było tak brzydko jak w Londynie. Jak ludzie w ogóle postanowili zamieszkać w Wielkiej Brytanii? Albo kto ich do tego zmusił?
Nawet nie zauważył kiedy ponownie zaczęło padać, bo schowany był pod balkonem budynku księgarni, o który się przecież cały czas opierał. Za bardzo pogrążył się w swojej duchowej mantrze, polegającej na powtarzaniu sobie w myślach głupiego, dziecinnego wierszyka, którego nauczył go kiedyś papo. Meteorologiczny kaprys był więc dla niego niezauważalny. Na chwilę, oczywiście. I pewnie nadal miałby to dosłownie „gdzieś”, gdyby nie pewien delikatny głosik o dziwnie francusko-brzmiącym akcencie, który wybił go z dumania nad wszystkim i niczym.
Zerknął na pannicę, która odważyła się do niego odezwać. To znaczy, w pierwszym momencie wydawał się być totalnie wściekły na tego typu niespodziewany sposób zwracania się do niego, ale nie należy mieć mu tego za złe. Po prostu czasami nie należało go tak nagle „wybudzać” z myśli, a raczej stopniowo. Stąd też po kilku sekundach jego twarz „przybrała” bardziej spokojną, stonowaną mimikę. Aleksej bowiem musiał poważnie zastanowić się nad tym co powinien zrobić w tej sytuacji. Zazwyczaj ludzie nie zaczepiali go na ulicy, bo przecież starał się wbić w szarość tłumu jak tylko to możliwe… a tu coś takiego! W pewnym sensie się wystraszył (bo co innego kiedy on kogoś zaczepiał, a co innego gdy ktoś zaczepiał jego). Co zrobić? Co zrobić? Jesteś przecież chamem i gburem – przypomniał mu jakiś „wewnętrzny głos”.
Z tym, że kiedy dziewczyna postanowiła się przedstawić to stanowiło to jeden główny wyznacznik: nie powinien być nieuprzejmy dla płci żeńskiej, kiedy ta stara się być miła. W ogóle, zgodnie z jakimiś zasadami etycznymi powinien traktować kobiety w odpowiedni sposób. Jeszcze chwilę myślał nad swoim zachowaniem i analizował czy aby na pewno bezpiecznie jest z nią rozmawiać… A jeżeli to szlama? Albo jej rodzina w części skażona jest mugolami? Zaryzykować? Nie zaryzykować? Dlaczego ona odezwała się akurat do niego, a nie do kogokolwiek innego? Dookoła roiło się od… przemoczonych facetów… padało? (Dopiero zauważył, że deszcz lunął z nieba.) Przecież on miał zwykłą fajkę i magiczny tytoń, nic specjalnego! Każdy może to kupić w sklepie… a przynajmniej można było sobie na coś takiego pozwolić w magicznej części Sankt Petersburga. A on sam… on nawet nie był przystojny! I nawet nie chciał być podpinany pod tego typu kategorię, bo to by oznaczało, że byłby zauważalny dla otoczenia.
Tak czy siak… postanowił wyciągnąć fajkę z ust, dygnąć delikatnie – dokładnie w ten sam sposób w jaki żegnał się z panną Gregorovic. Jeszcze przez chwilę przyglądał się dziewczynie, by w końcu odpowiedzieć cicho: – Mjenia zawód Aleksej Aleksejowicz Nowikow-Priboj – ale zapomniał się z tych nerwów bycia dostrzeżonym i wyłapanym z szarego tłumu i zaczął mówić po rosyjsku. – Moje imię znaczy się – dodał już w języku angielskim i w tejże mowie dalej kontynuował: – A tytoń jest jak najbardziej… normalny – odpowiedział w końcu na pierwsze, zadane przez nią pytanie. To znaczy, tytoń był normalny dla niego, typowy dla zimnych wieczorów w rodzinnym domu, w Seweromorsku. Chociaż był strasznie drogi i musiał oszczędzać z używaniem go, bo w innym przypadku jego ojciec musiałby pisać kilkakrotnie więcej bluzgów pod adresem mugoli i szlam. Co do drugiego pytania to nie chciał odpowiadać, żeby nie urazić dziewczyny swoją niechęcią do innych osób i aby jej nie obrazić jej możliwymi do wypowiedzenia w tej sprawie słowami. Można przecież nienawidzić świata i społeczeństw, ale trzeba też wśród nich jakoś przeżyć. No i wypada czasem zachować się kulturalnie.
Nawet nie zauważył kiedy ponownie zaczęło padać, bo schowany był pod balkonem budynku księgarni, o który się przecież cały czas opierał. Za bardzo pogrążył się w swojej duchowej mantrze, polegającej na powtarzaniu sobie w myślach głupiego, dziecinnego wierszyka, którego nauczył go kiedyś papo. Meteorologiczny kaprys był więc dla niego niezauważalny. Na chwilę, oczywiście. I pewnie nadal miałby to dosłownie „gdzieś”, gdyby nie pewien delikatny głosik o dziwnie francusko-brzmiącym akcencie, który wybił go z dumania nad wszystkim i niczym.
Zerknął na pannicę, która odważyła się do niego odezwać. To znaczy, w pierwszym momencie wydawał się być totalnie wściekły na tego typu niespodziewany sposób zwracania się do niego, ale nie należy mieć mu tego za złe. Po prostu czasami nie należało go tak nagle „wybudzać” z myśli, a raczej stopniowo. Stąd też po kilku sekundach jego twarz „przybrała” bardziej spokojną, stonowaną mimikę. Aleksej bowiem musiał poważnie zastanowić się nad tym co powinien zrobić w tej sytuacji. Zazwyczaj ludzie nie zaczepiali go na ulicy, bo przecież starał się wbić w szarość tłumu jak tylko to możliwe… a tu coś takiego! W pewnym sensie się wystraszył (bo co innego kiedy on kogoś zaczepiał, a co innego gdy ktoś zaczepiał jego). Co zrobić? Co zrobić? Jesteś przecież chamem i gburem – przypomniał mu jakiś „wewnętrzny głos”.
Z tym, że kiedy dziewczyna postanowiła się przedstawić to stanowiło to jeden główny wyznacznik: nie powinien być nieuprzejmy dla płci żeńskiej, kiedy ta stara się być miła. W ogóle, zgodnie z jakimiś zasadami etycznymi powinien traktować kobiety w odpowiedni sposób. Jeszcze chwilę myślał nad swoim zachowaniem i analizował czy aby na pewno bezpiecznie jest z nią rozmawiać… A jeżeli to szlama? Albo jej rodzina w części skażona jest mugolami? Zaryzykować? Nie zaryzykować? Dlaczego ona odezwała się akurat do niego, a nie do kogokolwiek innego? Dookoła roiło się od… przemoczonych facetów… padało? (Dopiero zauważył, że deszcz lunął z nieba.) Przecież on miał zwykłą fajkę i magiczny tytoń, nic specjalnego! Każdy może to kupić w sklepie… a przynajmniej można było sobie na coś takiego pozwolić w magicznej części Sankt Petersburga. A on sam… on nawet nie był przystojny! I nawet nie chciał być podpinany pod tego typu kategorię, bo to by oznaczało, że byłby zauważalny dla otoczenia.
Tak czy siak… postanowił wyciągnąć fajkę z ust, dygnąć delikatnie – dokładnie w ten sam sposób w jaki żegnał się z panną Gregorovic. Jeszcze przez chwilę przyglądał się dziewczynie, by w końcu odpowiedzieć cicho: – Mjenia zawód Aleksej Aleksejowicz Nowikow-Priboj – ale zapomniał się z tych nerwów bycia dostrzeżonym i wyłapanym z szarego tłumu i zaczął mówić po rosyjsku. – Moje imię znaczy się – dodał już w języku angielskim i w tejże mowie dalej kontynuował: – A tytoń jest jak najbardziej… normalny – odpowiedział w końcu na pierwsze, zadane przez nią pytanie. To znaczy, tytoń był normalny dla niego, typowy dla zimnych wieczorów w rodzinnym domu, w Seweromorsku. Chociaż był strasznie drogi i musiał oszczędzać z używaniem go, bo w innym przypadku jego ojciec musiałby pisać kilkakrotnie więcej bluzgów pod adresem mugoli i szlam. Co do drugiego pytania to nie chciał odpowiadać, żeby nie urazić dziewczyny swoją niechęcią do innych osób i aby jej nie obrazić jej możliwymi do wypowiedzenia w tej sprawie słowami. Można przecież nienawidzić świata i społeczeństw, ale trzeba też wśród nich jakoś przeżyć. No i wypada czasem zachować się kulturalnie.
Re: Główna ulica
"Nie daj się zabić" to ostatnie słowa, które usłyszała od swojego mentora przed wyjazdem. Spodziewała się bardziej czegoś w stylu "Powodzenia i miłej zabawy" a tu rada by raczej nie zginąć w jakichś dziwnych okolicznościach. Przecież ona idzie tylko do szkoły, na wymianę, a nie na jakiś obóz przetrwania wśród centaurów, wilkołaków i wampirów, które zagrają w grę Dorwać blondynkę. Był pijany? Może, w końcu Rosjanie wypijają 16 litrów czystego spirolu rocznie.
Była tylko zwykłą nastolatką z dziwnym zamiłowaniem do zabijania kwiopijców. Znaczy, nigdy tak naprawdę żadnego nie zabiła, a widziała zaledwie kilku z nich i to już zaraz przed Ostateczną Śmiercią. Była tylko najemnikiem i pewnie jeszcze sporo czasu minie zanim będzie na tyle silna by jakiegoś przynajmniej uszkodzić. Póki co chciała cieszyć się wolnością od mroźnej Rosji i kłótni z poczciwym Antanazym, któremu wcale nie spodobał się pomysł wymiany twierdząc, że to odwiedzie ją od planów które snuł. Cóż, ma ojczulek problem, jego córka się mocno zbuntowała i nie miała zamiaru spełniać jego woli. Nie chciała zostać jakimś nudnym urzędasem.
W dłoni trzymała mapkę Londynu, bardzo podobną do takich, które można zakupić w mugolskich kioskach jednak ta zawierała informacje o magicznych ulicach i miejscach. Zaznaczony był Szpital im św Munga, Ministerstwo Magii i rzecz jasna najsłynniejsze ulice gdzie można było zakupić wszystkie rzeczy potrzebne do nauki w Hogwarcie. Dzisiaj właśnie chciała się za nimi rozglądnąć, co z tego, że do rozpoczęcia szkoły jeszcze miesiąc. Fyodorova musiała przecież zabłysnąć swoją wiedzą na zajęciach, nie byłaby sobą. Nie po to wybrali najwybitniejsze jednostki żeby przy odpowiedzi zaczęła się jąkać z niewiedzy.
Niebieska koszula w kratkę, dżinsy i czarna ramoneska to typowy codzienny strój zimnej Fyodorovej i w takim też zawitała na pokątnej. Przystając przy jakiejś latarni zaczęła rozglądać się po Angielskich czarodziejach, uniosła jedną ciemną brew widząc jakaś starą czarownicę w różowych lokach, która to wyraźnie uradowana wyszła z jakiegoś butiku. Dziwni ci brytole, jacyś tacy kolorowi. Szwecja i Rosja była dosyć jednolita, wszyscy wyglądali podobnie, ubierali się podobnie, może i trochę nudnie ale jej to pasowało. Już miała ruszyć w kierunku księgarni kiedy to jej wyczulony słuch napotkał znajome dźwięki typowo rosyjskich słów. Nie mogła nie skierować swoich błękitnych tęczówek w tamtą stronę. A widząc chłopaka przymrużyła jeszcze oczy by upewnić się, że to ta sama morda. Tak, ta sama.
- Nowikow, powiedz, że wcale nie wzięli cię na wymianę - mruknęła beznamiętnym tonem w swoim ojczystym języku kiedy to już raczyła podejść do Rosjanina. Dziewczynę stojącą obok obdarzyła tylko delikatnym uśmiechem nie chcąc wyjść na jakiegoś buca, który ignoruje ludzi. Fyodorova mimo swoich ostrych rys twarzy wcale nie była taka straszna albo zadziorna jak to wszyscy myślą gdy pierwszy raz ją zobaczą. Była całkiem miłą osobą choć nie zawsze to okazywała, zwłaszcza kiedy chodziło o rywalizację.
Była tylko zwykłą nastolatką z dziwnym zamiłowaniem do zabijania kwiopijców. Znaczy, nigdy tak naprawdę żadnego nie zabiła, a widziała zaledwie kilku z nich i to już zaraz przed Ostateczną Śmiercią. Była tylko najemnikiem i pewnie jeszcze sporo czasu minie zanim będzie na tyle silna by jakiegoś przynajmniej uszkodzić. Póki co chciała cieszyć się wolnością od mroźnej Rosji i kłótni z poczciwym Antanazym, któremu wcale nie spodobał się pomysł wymiany twierdząc, że to odwiedzie ją od planów które snuł. Cóż, ma ojczulek problem, jego córka się mocno zbuntowała i nie miała zamiaru spełniać jego woli. Nie chciała zostać jakimś nudnym urzędasem.
W dłoni trzymała mapkę Londynu, bardzo podobną do takich, które można zakupić w mugolskich kioskach jednak ta zawierała informacje o magicznych ulicach i miejscach. Zaznaczony był Szpital im św Munga, Ministerstwo Magii i rzecz jasna najsłynniejsze ulice gdzie można było zakupić wszystkie rzeczy potrzebne do nauki w Hogwarcie. Dzisiaj właśnie chciała się za nimi rozglądnąć, co z tego, że do rozpoczęcia szkoły jeszcze miesiąc. Fyodorova musiała przecież zabłysnąć swoją wiedzą na zajęciach, nie byłaby sobą. Nie po to wybrali najwybitniejsze jednostki żeby przy odpowiedzi zaczęła się jąkać z niewiedzy.
Niebieska koszula w kratkę, dżinsy i czarna ramoneska to typowy codzienny strój zimnej Fyodorovej i w takim też zawitała na pokątnej. Przystając przy jakiejś latarni zaczęła rozglądać się po Angielskich czarodziejach, uniosła jedną ciemną brew widząc jakaś starą czarownicę w różowych lokach, która to wyraźnie uradowana wyszła z jakiegoś butiku. Dziwni ci brytole, jacyś tacy kolorowi. Szwecja i Rosja była dosyć jednolita, wszyscy wyglądali podobnie, ubierali się podobnie, może i trochę nudnie ale jej to pasowało. Już miała ruszyć w kierunku księgarni kiedy to jej wyczulony słuch napotkał znajome dźwięki typowo rosyjskich słów. Nie mogła nie skierować swoich błękitnych tęczówek w tamtą stronę. A widząc chłopaka przymrużyła jeszcze oczy by upewnić się, że to ta sama morda. Tak, ta sama.
- Nowikow, powiedz, że wcale nie wzięli cię na wymianę - mruknęła beznamiętnym tonem w swoim ojczystym języku kiedy to już raczyła podejść do Rosjanina. Dziewczynę stojącą obok obdarzyła tylko delikatnym uśmiechem nie chcąc wyjść na jakiegoś buca, który ignoruje ludzi. Fyodorova mimo swoich ostrych rys twarzy wcale nie była taka straszna albo zadziorna jak to wszyscy myślą gdy pierwszy raz ją zobaczą. Była całkiem miłą osobą choć nie zawsze to okazywała, zwłaszcza kiedy chodziło o rywalizację.
Elektra FyodorovaPrefekt: Hufflepuff - Urodziny : 20/11/2005
Wiek : 19
Skąd : Vorkuta, Rosja
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Główna ulica
Czy zachował się w jakiś sposób nieodpowiednio? Może tak, może nie. Był za bardzo zdenerwowany, a raczej zestresowany tym, że ktoś zauważył takiego szaraka i ponuraka jak on w tłumie. Dlaczego? Nie miał pojęcia co sprawiło taką a nie inną reakcję u ledwo poznanej dziewczynie. Pewne było tylko jedno – nie lubił być dostrzegany w tego typu sytuacjach… Gdyby chodziło o oceny, o pracę, o cokolwiek innego – dlaczego by nie! Jednak sytuacje tego typu budziły w nim dziwnego rodzaju lęk, choć nie był on gorszy niż ten, który budziła w nim postać Dziadka Mroza. Tylko co teraz miał zrobić? Pomiędzy nim a dziewczyną zapadła dziwna cisza. On nie wiedział co powiedzieć, ona – nie wiadomo. Tak czy siak było to dla niego tak niekomfortowe i nieprzyjemne, że miał ochotę uciec.
– Myślę, że – zaczął, chcąc powiedzieć dziewczynie, że goni go czas, że ojciec na niego czeka, że przecież jest bardzo późno i ciemno, gdy nagle… usłyszał za swoimi plecami TEN głos, którego w ogóle nie raczyłby spodziewać się w Wielkiej Brytanii, w Londynie, stojąc na bruku ulicy Pokątnej. Był co najmniej zaskoczony, zamarł jak gdyby odezwał się do niego nieboszczyk, a nie „koleżanka” ze szkoły.
Nie miał pojęcia ile trwał jego szok, ale miał wrażenie, że bardzo długo. W rzeczywistości były to dosłownie sekundy – dwie, może maksymalnie trzy lub cztery. Była to chwila, w każdym razie. On jednak miał dziwne wrażenie, że czas zatrzymał się specjalnie dla niego. Zauważyła go przecież kolejna osoba, spośród tego tłumu pijaków, typów spod ciemnej gwiazdy i takie tam… Jak miał czuć się normalnie, swobodnie? Oczywiście, że był przerażony, bo przecież myślał, że w Londynie nie pozna go nikt prócz konkubiny ojca, jej rodziny… i na tym koniec! A tu zobaczył pannę Gregorovic, dostrzegła go ta dziewczyna z francuskim akcentem i jeszcze panna Fyodorova! Na Peruna! Na Światowida!
Postanowił nieco posunąć się w bok, żeby zrobić miejsce dla Elektry. Przecież nie mógł jej wygonić. Ulica nie należała do niego, a ona też mogła przecież odezwać się i powitać w takim dziwnym stylu. Aż na usta cisnęło mu się: „Też miło cię widzieć, Fyodorova”, ale powstrzymał się. Zwiesił na chwilę łeb, potem trochę popykał sobie fajką. Myślał co powinien odpowiedzieć, ale chyba nie było żadnej innej formy niż…
– Da, wzięli – mruknął również w języku rosyjskim, zerkając na nią i robiąc przy tym taką minę, jakby chciał dodać: „Nie pytaj dlaczego, po prostu nie pytaj”. Nie miał ochoty tłumaczyć, co znaczyła dla jego ojca ta cała, przeklęta wymiana. Liczyło się jednak to, że papo był zadowolony i dumny jak paw, że sam Aleksej przynosił dumę swojej rodzinie. Teraz jednak lepiej nie było wdawać się w żadną dłuższą rozmowę, więc tylko ukłonił się wystarczająco dostojnie dziewczynom i odszedł, pykając od czasu do czasu przy pomocy swojej ukochanej fajki.
/zt
– Myślę, że – zaczął, chcąc powiedzieć dziewczynie, że goni go czas, że ojciec na niego czeka, że przecież jest bardzo późno i ciemno, gdy nagle… usłyszał za swoimi plecami TEN głos, którego w ogóle nie raczyłby spodziewać się w Wielkiej Brytanii, w Londynie, stojąc na bruku ulicy Pokątnej. Był co najmniej zaskoczony, zamarł jak gdyby odezwał się do niego nieboszczyk, a nie „koleżanka” ze szkoły.
Nie miał pojęcia ile trwał jego szok, ale miał wrażenie, że bardzo długo. W rzeczywistości były to dosłownie sekundy – dwie, może maksymalnie trzy lub cztery. Była to chwila, w każdym razie. On jednak miał dziwne wrażenie, że czas zatrzymał się specjalnie dla niego. Zauważyła go przecież kolejna osoba, spośród tego tłumu pijaków, typów spod ciemnej gwiazdy i takie tam… Jak miał czuć się normalnie, swobodnie? Oczywiście, że był przerażony, bo przecież myślał, że w Londynie nie pozna go nikt prócz konkubiny ojca, jej rodziny… i na tym koniec! A tu zobaczył pannę Gregorovic, dostrzegła go ta dziewczyna z francuskim akcentem i jeszcze panna Fyodorova! Na Peruna! Na Światowida!
Postanowił nieco posunąć się w bok, żeby zrobić miejsce dla Elektry. Przecież nie mógł jej wygonić. Ulica nie należała do niego, a ona też mogła przecież odezwać się i powitać w takim dziwnym stylu. Aż na usta cisnęło mu się: „Też miło cię widzieć, Fyodorova”, ale powstrzymał się. Zwiesił na chwilę łeb, potem trochę popykał sobie fajką. Myślał co powinien odpowiedzieć, ale chyba nie było żadnej innej formy niż…
– Da, wzięli – mruknął również w języku rosyjskim, zerkając na nią i robiąc przy tym taką minę, jakby chciał dodać: „Nie pytaj dlaczego, po prostu nie pytaj”. Nie miał ochoty tłumaczyć, co znaczyła dla jego ojca ta cała, przeklęta wymiana. Liczyło się jednak to, że papo był zadowolony i dumny jak paw, że sam Aleksej przynosił dumę swojej rodzinie. Teraz jednak lepiej nie było wdawać się w żadną dłuższą rozmowę, więc tylko ukłonił się wystarczająco dostojnie dziewczynom i odszedł, pykając od czasu do czasu przy pomocy swojej ukochanej fajki.
/zt
Re: Główna ulica
POSZUKIWANA!
OWENA BLODEUWEDD
OWENA BLODEUWEDD
Ktokolwiek posiada informacje o pobycie ww. czarownicy jest proszony o natychmiastowy kontakt z aurorami!
Uwaga! Osoba skrajnie niebezpieczna!
Uwaga! Osoba skrajnie niebezpieczna!
Mistrz Gry
Re: Główna ulica
Ostatnie miesiące niezwykle intensywne, samotne i niebezpieczne uświadomiły mu, że czas wracać do domu. Po jego młodym życiu zostało tylko mgliste wspomnienie przyprawiające go o ścisk w dole żołądka. Już dawno nie spał w miękkim łóżku, nie rozmawiał z cywilzowanymi ludźmi w jego wieku ani nie pamiętał już, kiedy ostatnio opatrywał pęcherze, które nieustannie robiły mu się na dłoniach od trzymania ciężkiej, posrebrzanej broni. Gdy skończyły się wakacje, zaciągnął się do wolnej, niezależnej grupy łowców wampirów, dawnych szkockich górali. Nienawidził czasu spędzonego z tymi ludźmi, ale trzymał go przy nich fakt, że tylko tam zdobędzie cenne doświadczenie i będzie mógł zacząć pracę w Ministerstwie. Uważał, że studia aurorskie nijak go do tego nie przygotują, a wyszkolonych łowców zaczynało brakować, gdyż większość z nich była już podstarzała. Młodzi nie garnęli się do takich rzeczy, więc liczył na to, ze prędzej czy później ministerstwo będzie potrzebować takich jak on.
Gdy tylko szkockie góry skuły się lodem, postanowili poczekać na odwilż. Polowania w takich warunkach były zwykle bezowocne, bo wampiry czuły się w mrozie jak ryby w wodzie w przeciwieństwie do ludzi. To dawało mu jakieś trzy tygodnie wakacji, więc postanowił wrócić do domu. Jak zwykle wynajął pokój w dziurawym kotle i zostawił tam swoje rzeczy. Doprowadził się do względnego porządku, ogolił po wielu tygodniach, ubrał się jak człowiek i ruszył w miasto. Pierwszym przystankiem był bank Gringotta. Postanowił tam ulokować swoje zarobione ostatnio pieniądze, a było ich więcej niż w całym swoim życiu widział kiedykolwiek. Ministerstwo i różne inne, często nielegalne instytucje, sowicie płacili za każdą głowę ściganego, niezarejestrowanego wampira. Malcolm dostawał niewielki udział, ale nadal było to sporo kasy. Kiedy opuścił Gingotta, postanowił przejść się po ulicy. Zatrzymał się przy sklepie miotlarskim i z zadowoleniem spoglądał na miotły, na które nareszcie było go stać.
Gdy tylko szkockie góry skuły się lodem, postanowili poczekać na odwilż. Polowania w takich warunkach były zwykle bezowocne, bo wampiry czuły się w mrozie jak ryby w wodzie w przeciwieństwie do ludzi. To dawało mu jakieś trzy tygodnie wakacji, więc postanowił wrócić do domu. Jak zwykle wynajął pokój w dziurawym kotle i zostawił tam swoje rzeczy. Doprowadził się do względnego porządku, ogolił po wielu tygodniach, ubrał się jak człowiek i ruszył w miasto. Pierwszym przystankiem był bank Gringotta. Postanowił tam ulokować swoje zarobione ostatnio pieniądze, a było ich więcej niż w całym swoim życiu widział kiedykolwiek. Ministerstwo i różne inne, często nielegalne instytucje, sowicie płacili za każdą głowę ściganego, niezarejestrowanego wampira. Malcolm dostawał niewielki udział, ale nadal było to sporo kasy. Kiedy opuścił Gingotta, postanowił przejść się po ulicy. Zatrzymał się przy sklepie miotlarskim i z zadowoleniem spoglądał na miotły, na które nareszcie było go stać.
Re: Główna ulica
Parę dni poza kampusem i życie zaczęło wracać na swój tor. Odbudowywanie relacji z bliskimi, zdrowe i regularne jedzenie, kąpiel w ciepłej wodzie... Te pół roku w akademiku nauczyło Zoję wielu rzeczy, ale za nic nie chciałaby tam teraz wrócić. Jedyne co mogłoby ją jeszcze przekonać to Asim, ale nie miała z nim w tej chwili kontaktu. Pochłonięci remontem na Regen Street, Zoja Aaron i Morwen zrobili sobie dzisiaj przerwę od pracy. Młoda czarownica wykorzystała ten moment, żeby deportować się na ulicę Pokątną i odwiedzić sowią pocztę, skąd wysłała list do Araba. Chciała się też przejść po sklepach, szukając jakiś magicznych akcesoriów i mebli do dekoracji jej nowego pokoju. Przydałby się też prezent dla jej zdolnych "robotników" za to, że tak sprawnie im to poszło. Dziewczyna miała dzisiaj na sobie bordową sukienkę i swój zielony, oficerski płaszcz ze złotymi zdobieniami na ramionach. Do tego oficerki na słupku i ciepły, kolorowy szalik zrobiony na drutach. Szła przez pewien czas w zamyśleniu, omijając celowo niektóre wystawy. Jedną z nich z pewnością była ta naprzeciwko sklepu miotlarskiego, przy którym stał Malcolm, ale nie chciała zmienić toru swojej podróży, więc miała chłopaka na drodze. Przystanęła nagle przed wysokim chłopakiem i już miała go obejść, kiedy podniosła wzrok na jego twarz i poznała w nim starego znajomego ze szkoły.
- Malcolm - zauważyła z inteligentnym zaskoczeniem na twarzy. Przypadki chodzą po ludziach, w końcu nie tak dawno o nim myślała! Wyglądał dobrze, chociaż jak zwykle lekko wychudzony. Pewnie miałaby gorsze zdanie, gdyby zobaczyła go rano, przed tym całym zabiegiem w łazience, żeby zaczął wyglądać jak człowiek. Teraz prezentował się jednak dokładnie tak jak sobie go zapamiętała. I znowu ta nieznana w kontaktach z Asimem iskierka pożądania pojawiła się na karku Bułgarki. Uśmiechnęła się lekko, zaczesując ciemny kosmyk przy uchu.
- Wróciłeś?
- Malcolm - zauważyła z inteligentnym zaskoczeniem na twarzy. Przypadki chodzą po ludziach, w końcu nie tak dawno o nim myślała! Wyglądał dobrze, chociaż jak zwykle lekko wychudzony. Pewnie miałaby gorsze zdanie, gdyby zobaczyła go rano, przed tym całym zabiegiem w łazience, żeby zaczął wyglądać jak człowiek. Teraz prezentował się jednak dokładnie tak jak sobie go zapamiętała. I znowu ta nieznana w kontaktach z Asimem iskierka pożądania pojawiła się na karku Bułgarki. Uśmiechnęła się lekko, zaczesując ciemny kosmyk przy uchu.
- Wróciłeś?
Re: Główna ulica
Kiedy tak stał i przyglądał się jednej z mioteł wyścigowych, uświadomił sobie, że minęło sporo czasu odkąd siedział na miotle. Za czasów Hogwartu zdarzało mu to się kilka razy w tygodniu ze względu na przynależność do drużyny quidditcha Krukonów, teraz jednakże nie mógł sobie przypomnieć czy od zakończenia szkoły miał tę przyjemność. Poczuł lekkie ukłucie zawodu w żołądku na wspomnienie tej pięknej czynności dającej bezgraniczne poczucie wolności. Ludzie, którzy nie potrafili latać na miotłach byli tymi, którym Malcolm szczerze współczuł. Jego chaotyczny bieg myśli został zakłócony pojawieniem się kogoś obok. Kogoś niskiego i przyjemnego dla oka. Zoi, jak się po krótkiej chwili okazało.
- Zoja! - Powiedział niemal od razu gdy usłyszał swoje imię.
Omiótł spojrzeniem jej sylwetkę od stóp do głów i stwierdził, że ona w przeciwieństwie do niego zmieniła się trochę od czasu szkoły. Nie wiedział czy to brak szkolnej szaty czy to miasto to sprawiło, ale dziewczyna wyglądała znacznie doroślej jak na jego oko. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegał już tej przesadnie słodkiej Zoi, którą kiedyś była. Ale kto wie, może po prostu ukrywała to pod warstwą modnych ciuchów.
- Nie - powiedział. W jego głosie było słychać wyraźnie zawód. Przyjazd tutaj był tylko urlopem, wakacjami czy jakkolwiek można było to nazwać. - Jeszcze nie. - Dodał po chwili.
Tęsknił za Anglią, za starymi znajomymi, za swoimi rodakami można rzec. Szkocja mimo tego, że była częścią Brytanii, sprawiała że czuł się obco. Jego kompani polowań także pozostawiali wiele do życzenia, a Malcolm tęsknił za swoimi rówieśnikami. Czuł się czasami tam jakby miał z czterdzieści lat i życie za sobą.
- Ale zostanę póki śnieg w górach nie stopnieje. Podejrzewam, że sowa przyjdzie dopiero za miesiąc, więc mam zamiar nadrobić wszystkie zaległości - powiedział z entuzjazmem. Nie chcąc aby to spotkanie zakończyło się tylko na wymianie powitalnych gestów, więc szybko skierował rozmowę na właściwy tor. - Może wejdziemy gdzieś i opowiesz mi co na studiach i co u naszych rówieśników słychać? Może odwiedzimy lodziarnie u Floriana?
- Zoja! - Powiedział niemal od razu gdy usłyszał swoje imię.
Omiótł spojrzeniem jej sylwetkę od stóp do głów i stwierdził, że ona w przeciwieństwie do niego zmieniła się trochę od czasu szkoły. Nie wiedział czy to brak szkolnej szaty czy to miasto to sprawiło, ale dziewczyna wyglądała znacznie doroślej jak na jego oko. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegał już tej przesadnie słodkiej Zoi, którą kiedyś była. Ale kto wie, może po prostu ukrywała to pod warstwą modnych ciuchów.
- Nie - powiedział. W jego głosie było słychać wyraźnie zawód. Przyjazd tutaj był tylko urlopem, wakacjami czy jakkolwiek można było to nazwać. - Jeszcze nie. - Dodał po chwili.
Tęsknił za Anglią, za starymi znajomymi, za swoimi rodakami można rzec. Szkocja mimo tego, że była częścią Brytanii, sprawiała że czuł się obco. Jego kompani polowań także pozostawiali wiele do życzenia, a Malcolm tęsknił za swoimi rówieśnikami. Czuł się czasami tam jakby miał z czterdzieści lat i życie za sobą.
- Ale zostanę póki śnieg w górach nie stopnieje. Podejrzewam, że sowa przyjdzie dopiero za miesiąc, więc mam zamiar nadrobić wszystkie zaległości - powiedział z entuzjazmem. Nie chcąc aby to spotkanie zakończyło się tylko na wymianie powitalnych gestów, więc szybko skierował rozmowę na właściwy tor. - Może wejdziemy gdzieś i opowiesz mi co na studiach i co u naszych rówieśników słychać? Może odwiedzimy lodziarnie u Floriana?
Re: Główna ulica
Czy wydoroślała? Tak. Wszyscy to ostatnio zauważali. Dziewiętnaste urodziny stuknęły niecały tydzień temu, ale już czuła się inaczej ze względu na ilość zmian w życiu, które zaprowadziła. Ubrania były jednak jedyną zmianą z zewnątrz, bo twarz dalej miała pyzatą, a Malcolm pozostał wyższy od niej o głowę i nic nie zapowiadało już tego by nastolatka podrosła. Była teraz jednak skoncentrowana i myślami dotykała ziemi bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Wszystkie cele i plany, które sobie kiedyś założyła zaczynała realizować, tak samo jak swoją karierę w świecie dorosłych czarodziejów. Nie dosięgało to może odważnych wypraw w dzicz, ale i tak niewiele osób w ich wieku mogło się już pochwalić czymś więcej, niż licznymi romansami i zatraceniu w nowoczesnych odmianach gry w gargulki.
Dostrzegła jego zmartwienie w głosie, kiedy odpowiedział jej na pytanie i te tęskne spojrzenie w stronę mioteł na wystawie. Ostatnio kiedy się widzieli był na pieszej, wakacyjnej wycieczce nabrzeżem kraju. Przez pewien czas towarzyszyła mu siostra Aarona, Adrienne, ale Ślizgonka miała charakterek i chłopak dość szybko się o tym przekonał. Powiedział jej też wtedy o planach na przyszłość i tym, że chce polować na wampiry. Może i nie byli ze sobą blisko, ale czasem myślała o tym i się martwiła. Ulżyło jej teraz, kiedy zobaczyła go w dobrej formie i co najważniejsze - nie przemienionego. Bo trudno o łowcę, który nie otarł się o klątwę nieśmiertelności. Żeby zmienić tor ich myśli, dźgnęła go zaczepnie w bok.
- Przyjeżdżasz na miesiąc i nawet nie dajesz znaku życia? Powinnam się obrazić - zagroziła, chociaż dalej się do niego uśmiechała. Mimo wszystko miała nadzieję, że się jej w końcu zamelduje. Przystanęła na propozycję, ponieważ było zdecydowanie zbyt zimno, żeby dalej rozmawiać na ulicy i też była ciekawa jego opowieści. - Z przyjemnością - odpowiedziała, zacierając zimne dłonie. Ruszyli się w końcu z miejsc i przenieśli do kawiarenki niedaleko.
Dostrzegła jego zmartwienie w głosie, kiedy odpowiedział jej na pytanie i te tęskne spojrzenie w stronę mioteł na wystawie. Ostatnio kiedy się widzieli był na pieszej, wakacyjnej wycieczce nabrzeżem kraju. Przez pewien czas towarzyszyła mu siostra Aarona, Adrienne, ale Ślizgonka miała charakterek i chłopak dość szybko się o tym przekonał. Powiedział jej też wtedy o planach na przyszłość i tym, że chce polować na wampiry. Może i nie byli ze sobą blisko, ale czasem myślała o tym i się martwiła. Ulżyło jej teraz, kiedy zobaczyła go w dobrej formie i co najważniejsze - nie przemienionego. Bo trudno o łowcę, który nie otarł się o klątwę nieśmiertelności. Żeby zmienić tor ich myśli, dźgnęła go zaczepnie w bok.
- Przyjeżdżasz na miesiąc i nawet nie dajesz znaku życia? Powinnam się obrazić - zagroziła, chociaż dalej się do niego uśmiechała. Mimo wszystko miała nadzieję, że się jej w końcu zamelduje. Przystanęła na propozycję, ponieważ było zdecydowanie zbyt zimno, żeby dalej rozmawiać na ulicy i też była ciekawa jego opowieści. - Z przyjemnością - odpowiedziała, zacierając zimne dłonie. Ruszyli się w końcu z miejsc i przenieśli do kawiarenki niedaleko.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Ulica Pokątna
Strona 2 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach