Restauracja
+6
Maximilian De Luca
Meredith Cooper
Gabriel Griffiths
Adrienne Cryan
Hyperion Greengrass
Mistrz Gry
10 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Inne miejsca w Londynie :: Złoty Feniks :: Część restauracyjna
Strona 2 z 3
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Restauracja
First topic message reminder :
W jednym z rzadziej uczęszczanych zakątków St James parku możesz natrafić na blaszany, obdarty z farby kontener na śmieci. Jeśli przyjrzysz się dobrze jednej z jego ścianek, dostrzeżesz srebrny okrąg wielkości guzika. Wystarczy, że stukniesz w niego trzy razy różdżką, a ścianka kontenera przesunie się na bok, ukazując Ci przejście do jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji magicznych w całym Londynie. Wstęp do niej mają jedynie pełnoletni, czystokrwiści czarodzieje o wyjątkowo zasobnych sakiewkach. Obowiązują oczywiście stroje wieczorowe.
W restauracji nie ma kelnerów.
Każdy klient zamawia jedzenie poprzez wypowiedzenie do talerza nazwy potrawy, którą chciałby zjeść.
Istnieje również możliwość wynajęcia pokoi jadalnianych na 2/4/6/8 osób, zapewniających odpowiednią prywatność.
W jednym z rzadziej uczęszczanych zakątków St James parku możesz natrafić na blaszany, obdarty z farby kontener na śmieci. Jeśli przyjrzysz się dobrze jednej z jego ścianek, dostrzeżesz srebrny okrąg wielkości guzika. Wystarczy, że stukniesz w niego trzy razy różdżką, a ścianka kontenera przesunie się na bok, ukazując Ci przejście do jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji magicznych w całym Londynie. Wstęp do niej mają jedynie pełnoletni, czystokrwiści czarodzieje o wyjątkowo zasobnych sakiewkach. Obowiązują oczywiście stroje wieczorowe.
W restauracji nie ma kelnerów.
Każdy klient zamawia jedzenie poprzez wypowiedzenie do talerza nazwy potrawy, którą chciałby zjeść.
Istnieje również możliwość wynajęcia pokoi jadalnianych na 2/4/6/8 osób, zapewniających odpowiednią prywatność.
Mistrz Gry
Re: Restauracja
- A do Ciebie napisałem? - odpowiedział pytaniem na pytanie, z równie skonsternowaną miną. Wzruszył bezmyślnie ramionami i wyprostował na sofie. Spojrzał na przedziwną zupę, którą sobie zamówiła, ale nie miał zamiaru pójść jej śladami.
- Stek średnio wysmażony ze świeżymi warzywami - wymówił powoli i wyraźnie, żeby jego zamówienie na pewno nie zostało pomylone z niczym innym. Bo jakby był za mocno wysmażony, albo dostał zwykłą surówkę...
To dziwne, że nie znała swojej koleżanki ze szkoły, studiów, a potem jeszcze z pracy. Nie zastanawiał się nad tym jednak zbyt długo. Westchnął przeciągle w pustą już szklaneczkę od whiskey i dla własnego dobra zamówił jeszcze raz to samo.
- Stan jak zwykle łajdaczy, a Julie i ten jej młokos mają wynajęte coś nowego - wyraźnie ten temat niezbyt go interesował, bo nie dał za wygraną nawet wtedy, gdy pojawił się przed nim zapełniony talerz. Wziął sztućce w dłoń, ale nagle spojrzał na nią z szerokim uśmiechem.
- Zawsze myślałem, że jeżeli z kimś wpadnę to z Tobą!
- Stek średnio wysmażony ze świeżymi warzywami - wymówił powoli i wyraźnie, żeby jego zamówienie na pewno nie zostało pomylone z niczym innym. Bo jakby był za mocno wysmażony, albo dostał zwykłą surówkę...
To dziwne, że nie znała swojej koleżanki ze szkoły, studiów, a potem jeszcze z pracy. Nie zastanawiał się nad tym jednak zbyt długo. Westchnął przeciągle w pustą już szklaneczkę od whiskey i dla własnego dobra zamówił jeszcze raz to samo.
- Stan jak zwykle łajdaczy, a Julie i ten jej młokos mają wynajęte coś nowego - wyraźnie ten temat niezbyt go interesował, bo nie dał za wygraną nawet wtedy, gdy pojawił się przed nim zapełniony talerz. Wziął sztućce w dłoń, ale nagle spojrzał na nią z szerokim uśmiechem.
- Zawsze myślałem, że jeżeli z kimś wpadnę to z Tobą!
Re: Restauracja
Are you fucking kidding me?
Szatynka sięgnęła po swą wysłużoną kopertówkę i wydobyła z jej wnętrza nieco wymięty pergamin.
- Dostałam to od obsługi tego przybytku - powiedziała powoli, otarłszy serwetką kąciki ust. Przesunęła kartkę po stole w kierunku Gabriela - Chcesz mi powiedzieć, że nie pamiętasz, do kogo pisałeś?
Uśmiechnęła się nad wyraz sztucznie, choć krążący w żyłach czarodzieja alkohol pewnie sprawił, że ten odebrał go za najsympatyczniejszy uśmiech świata. Meredith wiedziała, że jest zbyt trzeźwa, by rozmawiać ze swym znajomym bez chęci zamordowania go po każdym nowym zdaniu. Opróżniła kolejny kieliszek wina. Trzeci. Jeszcze język jej się nie plątał, a policzki przybrały purpurowy odcień.
Dlaczego po prostu nie zignorowała tej wiadomości? Dlaczego zrzuciła te cholerne ogrodniczki, wyciągnęła tą starą kiecę i przyleciała tu jak pierwsza lepsza, choć nie rozmawiali ze sobą od kilku miesięcy?
Głupia, mała Meredith. Kolejny łyk wina. Lekki szum w głowie.
- Urodziła chłopca, czy dziewczynkę? - Cooper nie miała już zamiaru ciągnąć tematu wpadki Halsey. Szybko przywołała w myślach obraz młodszej siostry Gabriela.
- Zawsze myślałem, że jeżeli z kimś wpadnę to z Tobą!
Griffiths nie miał dziś nad nią litości. Nauczycielka zachłysnęła się zupą. Zaniosła się donośnym kaszlem. W jej oczach zalśniły łzy, gdy kolejne próby zaczerpnięcia oddechu kończyły się niepowodzeniem.
- Zawsze myślałam, że jeśli umrę to nie z takiego powodu - ledwo wydukała, pomiędzy kolejnymi salwami duszącego kaszlu.
Szatynka sięgnęła po swą wysłużoną kopertówkę i wydobyła z jej wnętrza nieco wymięty pergamin.
- Dostałam to od obsługi tego przybytku - powiedziała powoli, otarłszy serwetką kąciki ust. Przesunęła kartkę po stole w kierunku Gabriela - Chcesz mi powiedzieć, że nie pamiętasz, do kogo pisałeś?
Uśmiechnęła się nad wyraz sztucznie, choć krążący w żyłach czarodzieja alkohol pewnie sprawił, że ten odebrał go za najsympatyczniejszy uśmiech świata. Meredith wiedziała, że jest zbyt trzeźwa, by rozmawiać ze swym znajomym bez chęci zamordowania go po każdym nowym zdaniu. Opróżniła kolejny kieliszek wina. Trzeci. Jeszcze język jej się nie plątał, a policzki przybrały purpurowy odcień.
Dlaczego po prostu nie zignorowała tej wiadomości? Dlaczego zrzuciła te cholerne ogrodniczki, wyciągnęła tą starą kiecę i przyleciała tu jak pierwsza lepsza, choć nie rozmawiali ze sobą od kilku miesięcy?
Głupia, mała Meredith. Kolejny łyk wina. Lekki szum w głowie.
- Urodziła chłopca, czy dziewczynkę? - Cooper nie miała już zamiaru ciągnąć tematu wpadki Halsey. Szybko przywołała w myślach obraz młodszej siostry Gabriela.
- Zawsze myślałem, że jeżeli z kimś wpadnę to z Tobą!
Griffiths nie miał dziś nad nią litości. Nauczycielka zachłysnęła się zupą. Zaniosła się donośnym kaszlem. W jej oczach zalśniły łzy, gdy kolejne próby zaczerpnięcia oddechu kończyły się niepowodzeniem.
- Zawsze myślałam, że jeśli umrę to nie z takiego powodu - ledwo wydukała, pomiędzy kolejnymi salwami duszącego kaszlu.
Re: Restauracja
De Luca pracował do późna, ja zresztą zwykle, więc nim wiadomość z restauracji dotarła do niego minęło trochę czasu. Gdy usłyszał od kogo jest to informacja zacmokał cicho kręcąc głową. W cóż znów wpakował się jego przyjaciel? Cholera wie. Zarzucił na siebie kamizelkę, którą przezornie zdjął do pracy i natychmiast deportował się w okolice restauracji w której rzekomo miał przebywać Gabriel. Wszedł do środka i wzrokiem wyszukał jego osoby. Nie było to proste zadanie, więc musiał poprosić obsługę o pomoc. Ci skierowali go do stolika przy którym zasiadał pan Griffiths oraz jego partnerka. Jakiż szok przeżył gdy zobaczył, że oprócz Gabriela również Meredith zasiadała w tym lokalu. Spojrzał na nich oboje siedzących przy ukrytym od wścibskich spojrzeń stoliku.
- Gabriel nawalony aż miło. Co to za okazja? Ktoś zaciąży albo umarł? Niezbyt rozumiem po co do mnie kazałeś napisać skoro już masz towarzystwo Gabrielu.
Powiedział zrezygnowanym głosem nie siadając póki co. Tak naprawdę wolał się stąd zmyć niż przeszkadzać im w jakimś intymnym spotkaniu. Meredith widać też piła, ale nie doprowadziła się do stanu Griffithsa.
- Swoją drogą Mer. Jedzenie w restauracji mając taki kaszel? Litości dla innych nie masz? Zarazki zaraz będą wszędzie.
Skrzywił się nieco zasłaniając twarz chusteczką, którą porwał ze stojaka stojącego na stole.
- Gabriel nawalony aż miło. Co to za okazja? Ktoś zaciąży albo umarł? Niezbyt rozumiem po co do mnie kazałeś napisać skoro już masz towarzystwo Gabrielu.
Powiedział zrezygnowanym głosem nie siadając póki co. Tak naprawdę wolał się stąd zmyć niż przeszkadzać im w jakimś intymnym spotkaniu. Meredith widać też piła, ale nie doprowadziła się do stanu Griffithsa.
- Swoją drogą Mer. Jedzenie w restauracji mając taki kaszel? Litości dla innych nie masz? Zarazki zaraz będą wszędzie.
Skrzywił się nieco zasłaniając twarz chusteczką, którą porwał ze stojaka stojącego na stole.
Re: Restauracja
Jego zainteresowanie karteczką, którą wysłał jej ktoś z obsługi restauracji było umiarkowane. Zerknął kątem oka na pergamin, potem na swój talerz, znowu na pergamin, wściekłe spojrzenie Meredith, och! Tutaj zostawił swoją ognistą!
- Myślę... - zaczął powoli, chociaż "myślenie" wychodziło mu coraz ciężej. Nie może po prostu dać mu sobie pojęczeć w spokoju? Znów westchnął, opierając się ciężko o blat stołu. Coś tam mruknął pod nosem, ale chyba sam nie mógł ogarnąć słów. Chociaż widać było, że bardzo chciał z nią rozmawiać i ze sobą jeszcze walczył! Te dwa ostatnie łyki szkockiej go zniszczyły.
Nie miał siły jeść. A szkoda, bo ta kolacja będzie go trochę kosztowała. Zignorował nawet napad kaszlu Meredith, bo właśnie do ich uroczego gniazdka wszedł auror. Znowu odrobinę się ożywił i energetycznie wstał z miejsca, robiąc już wymowne kółka swoim ciałem w powietrzu.
- Maximilianie! - krzyknął dumnie i potykając się parokrotnie, przesunął na krawędź sofy i podał Włochowi dłoń na powitanie. Jego twarz momentalnie przybrała bardzo poważnego wyrazu, kiedy wykonywał tak dostojny gest.
- Zaciążyni, mój drogi przyjacielu. Mój stary, dobry przyjacielu. Ty wiesz jak ja Cię lubię, prawda? Jak ja Cię szanuję - mówił, potrząsając dłonią mężczyzny w powietrzu.
- A ona - odwrócił się i machnął niedbale ręką w kierunku nauczycielki. - Jest piękna, prawda? Ale nie chciała w ciąży, ni. Jane jest w ciąży. Wiem, bo obsikała takie coś... Takie jak to, o.
Pokazał mu swój palec wskazujący. Wrócił na sofę i poklepał miejsce obok siebie, żeby de Luca usiadł razem z nimi. Uśmiechnął się wesoło do niego, a potem do Meredith. Chyba musiał być bardzo szczęśliwy, że byli w komplecie. Ale dalej nie rozumiał o co chodzi.
- Dajmy mu coś!
- Myślę... - zaczął powoli, chociaż "myślenie" wychodziło mu coraz ciężej. Nie może po prostu dać mu sobie pojęczeć w spokoju? Znów westchnął, opierając się ciężko o blat stołu. Coś tam mruknął pod nosem, ale chyba sam nie mógł ogarnąć słów. Chociaż widać było, że bardzo chciał z nią rozmawiać i ze sobą jeszcze walczył! Te dwa ostatnie łyki szkockiej go zniszczyły.
Nie miał siły jeść. A szkoda, bo ta kolacja będzie go trochę kosztowała. Zignorował nawet napad kaszlu Meredith, bo właśnie do ich uroczego gniazdka wszedł auror. Znowu odrobinę się ożywił i energetycznie wstał z miejsca, robiąc już wymowne kółka swoim ciałem w powietrzu.
- Maximilianie! - krzyknął dumnie i potykając się parokrotnie, przesunął na krawędź sofy i podał Włochowi dłoń na powitanie. Jego twarz momentalnie przybrała bardzo poważnego wyrazu, kiedy wykonywał tak dostojny gest.
- Zaciążyni, mój drogi przyjacielu. Mój stary, dobry przyjacielu. Ty wiesz jak ja Cię lubię, prawda? Jak ja Cię szanuję - mówił, potrząsając dłonią mężczyzny w powietrzu.
- A ona - odwrócił się i machnął niedbale ręką w kierunku nauczycielki. - Jest piękna, prawda? Ale nie chciała w ciąży, ni. Jane jest w ciąży. Wiem, bo obsikała takie coś... Takie jak to, o.
Pokazał mu swój palec wskazujący. Wrócił na sofę i poklepał miejsce obok siebie, żeby de Luca usiadł razem z nimi. Uśmiechnął się wesoło do niego, a potem do Meredith. Chyba musiał być bardzo szczęśliwy, że byli w komplecie. Ale dalej nie rozumiał o co chodzi.
- Dajmy mu coś!
Re: Restauracja
Meredith idąc za starą radą swej matki w ferworze ratunku własnego życia uniosła ramiona w górę. Upierdliwa marchewka wreszcie ustąpiła. Kobieta zaczerpnęła głębokiego oddechu.
Kolejna szklanka whiskey ścięła Gabriela z nóg. Mowa czarodzieja stawała się coraz bardziej bełkotliwa, a on sam szczery aż do bólu. Cooper podziękowała sobie w duchu, że wciąż znajdowała się na etapie zawziętej agresji poalkoholowej, a nie wzmożonej uległości.
- Bo jego dotychczasowe towarzystwo zaraz wbije sobie łyżkę stołową w mózg - wymamrotała do siebie zachrypiałym głosem. Widok Maksymiliana ucieszył ją tak bardzo, jak stos gwiazdkowych prezentów pod choinką. Gabriel zerwał się z miejsca i z kurtuazją godną spijaczonej łajzy przystąpił do powitalnych rytuałów. Chwila zamieszania pozwoliła kobiecie na wyczyszczenie do dna nie tylko swojego kieliszka, ale i szklanki Griffithsa. Niezorientowanie w temacie Maksymiliana oznaczało wysłuchiwanie szczęśliwych wieści od nowa. Potrzebowała konkretnego znieczulenia.
Odsunęła od siebie na wpół zjedzoną zupę. Pijany jak świnia Gabriel wreszcie puścił Włocha. Meredith podniosła się z miejsca i powitała starego znajomego krótkim uściskiem.
- Gabiel się zaręczył i za kilka miesięcy zostanie ojcem - z uprzejmym uśmiechem przetłumaczyła bełkot pijanego Anglika, jednocześnie ignorując jego pijackie zaczepki - Koniecznie musisz uczcić z nami te rewelacje!
Kolejna szklanka whiskey ścięła Gabriela z nóg. Mowa czarodzieja stawała się coraz bardziej bełkotliwa, a on sam szczery aż do bólu. Cooper podziękowała sobie w duchu, że wciąż znajdowała się na etapie zawziętej agresji poalkoholowej, a nie wzmożonej uległości.
- Bo jego dotychczasowe towarzystwo zaraz wbije sobie łyżkę stołową w mózg - wymamrotała do siebie zachrypiałym głosem. Widok Maksymiliana ucieszył ją tak bardzo, jak stos gwiazdkowych prezentów pod choinką. Gabriel zerwał się z miejsca i z kurtuazją godną spijaczonej łajzy przystąpił do powitalnych rytuałów. Chwila zamieszania pozwoliła kobiecie na wyczyszczenie do dna nie tylko swojego kieliszka, ale i szklanki Griffithsa. Niezorientowanie w temacie Maksymiliana oznaczało wysłuchiwanie szczęśliwych wieści od nowa. Potrzebowała konkretnego znieczulenia.
Odsunęła od siebie na wpół zjedzoną zupę. Pijany jak świnia Gabriel wreszcie puścił Włocha. Meredith podniosła się z miejsca i powitała starego znajomego krótkim uściskiem.
- Gabiel się zaręczył i za kilka miesięcy zostanie ojcem - z uprzejmym uśmiechem przetłumaczyła bełkot pijanego Anglika, jednocześnie ignorując jego pijackie zaczepki - Koniecznie musisz uczcić z nami te rewelacje!
Re: Restauracja
Widząc jak Gabriel niezgrabnie podnosi się z miejsca i rozpoczyna proces maltretowania jego ręki, De Luca spojrzał na niego z krzywym uśmiechem chcąc pokazać, że niby również cieszy się z tego spotkania mimo, że nie tak dawno temu widział go w pracy.
- Tak. Jest piękna.
Przytaknął Griffithsowi chcąc zakończyć jak najszybciej ten niekomfortowy proceder witania się. Słysząc kolejne rewelacje z życia przyjaciela Max uniósł lekko brwi do góry. Co jak co, ale tego raczej nie przewidywał. Ani nie spodziewał się mieć racji w swoim strzale na jedną z dwóch opcji z powodu których się spotykają. A więc Gabriel zostanie ojcem. Widząc jak zagubiony jest sam ze sobą, Maximilian współczuł już nienarodzonemu dziecku. Słysząc kolejne rewelacje tym razem ze strony Meredith De Luca skupił się na niej i zajął obok niej miejsce na kanapie po to, żeby Gabrielowi nie przyszło do głowy siłą zmuszać go do tego by został. Lepiej być spokojniejszym o stan swojej garderoby.
- Gratulacje Gabrielu.
Powiedział w końcu w stronę przyjaciela, gdy ten postanowił się nieco uspokoić. Po chwili Max nachylił się jednak w stronę nauczycielki widząc na jej twarzy, że ona nie jest zbyt zadowolona z takiego rozwoju sytuacji, co było zupełnie zrozumiałe.
- Mam nadzieję, że nie planujesz podłapać nowego hobby w postaci cięcia się?
Zapytał szeptem tak by Griffiths nie usłyszał.
- W takim razie co pijemy?
Dodał od razu głośniej spoglądając na dwie puste szklanki na stoliku.
- Tak. Jest piękna.
Przytaknął Griffithsowi chcąc zakończyć jak najszybciej ten niekomfortowy proceder witania się. Słysząc kolejne rewelacje z życia przyjaciela Max uniósł lekko brwi do góry. Co jak co, ale tego raczej nie przewidywał. Ani nie spodziewał się mieć racji w swoim strzale na jedną z dwóch opcji z powodu których się spotykają. A więc Gabriel zostanie ojcem. Widząc jak zagubiony jest sam ze sobą, Maximilian współczuł już nienarodzonemu dziecku. Słysząc kolejne rewelacje tym razem ze strony Meredith De Luca skupił się na niej i zajął obok niej miejsce na kanapie po to, żeby Gabrielowi nie przyszło do głowy siłą zmuszać go do tego by został. Lepiej być spokojniejszym o stan swojej garderoby.
- Gratulacje Gabrielu.
Powiedział w końcu w stronę przyjaciela, gdy ten postanowił się nieco uspokoić. Po chwili Max nachylił się jednak w stronę nauczycielki widząc na jej twarzy, że ona nie jest zbyt zadowolona z takiego rozwoju sytuacji, co było zupełnie zrozumiałe.
- Mam nadzieję, że nie planujesz podłapać nowego hobby w postaci cięcia się?
Zapytał szeptem tak by Griffiths nie usłyszał.
- W takim razie co pijemy?
Dodał od razu głośniej spoglądając na dwie puste szklanki na stoliku.
Re: Restauracja
Kiedy zasiedli w końcu w spokoju, Gabriel jako gospodarz tej imprezy, podsunął swój pełen talerz ze stekiem i warzywami, w kierunku aurora. Oczywiście zahaczył przy tym o talerz z zupą Meredith, ale mimo pijackich ruchów, błyszczał jeszcze refleksem prawdziwego wojownika.
- Jedz - powiedział stanowczo. Pusta szklanka, którą zastał, gdy wrócił na miejsce, w ogóle go nie zaskoczyła. Ją także oddał przyjacielowi, bo cały czas przecież z nim się dzielił i bardzo go lubił, szanował i kochał, prawda? Szkoda, że usiadł jednak tak daleko, bo wszystko teraz musiał robić nad kolanami biednej Cooper, do której co jakiś czas rzucał zawadiacki uśmiech. No wiecie, prostował się i nagle niekontrolowanie pochylał, znajdując się na wysokości pięknych półkul czarownicy.
- Pij - dodał, a potem wreszcie odsunął się od nich trochę, bo miał wreszcie czysty i niezwykle wygodny blat przed sobą. Oparł się o niego "nonszalancko", patrząc na nich spod przymrużonych powiek.
- I wiecie co? Wcale nie żałuję! Chyba, że to będzie chłopiec. Wtedy będę żałował. Chcę tylko dziewczynkę. Julie ma chłopca.
Oświadczył oficjalnie.
- Jedz - powiedział stanowczo. Pusta szklanka, którą zastał, gdy wrócił na miejsce, w ogóle go nie zaskoczyła. Ją także oddał przyjacielowi, bo cały czas przecież z nim się dzielił i bardzo go lubił, szanował i kochał, prawda? Szkoda, że usiadł jednak tak daleko, bo wszystko teraz musiał robić nad kolanami biednej Cooper, do której co jakiś czas rzucał zawadiacki uśmiech. No wiecie, prostował się i nagle niekontrolowanie pochylał, znajdując się na wysokości pięknych półkul czarownicy.
- Pij - dodał, a potem wreszcie odsunął się od nich trochę, bo miał wreszcie czysty i niezwykle wygodny blat przed sobą. Oparł się o niego "nonszalancko", patrząc na nich spod przymrużonych powiek.
- I wiecie co? Wcale nie żałuję! Chyba, że to będzie chłopiec. Wtedy będę żałował. Chcę tylko dziewczynkę. Julie ma chłopca.
Oświadczył oficjalnie.
Re: Restauracja
Meredith zapowietrzyła się. Poruszyła bezwiednie ustami jak wyciągnięta z wody ryba.
- Dlaczego miałabym zacząć się ciąć? - prychnęła pod nosem, rozprostowując materiał sukienki. Przeniosła spojrzenie na twarz Włocha, wytrzymując jego badawcze spojrzenie - Stary, poczciwy, szukający wszędzie sensacji Maks. Jestem po prostu zmęczona, ale dziękuję za zainteresowanie.
Szatynka poklepała go po ramieniu nieco mocniej niż początkowo zamierzała.
Przecież nie mógł się domyślać. Bo skąd? Zresztą czego miałby się domyślać? To było sto lat temu i wszystko nie prawda. A tak w ogóle to o nic przecież nie chodziło. Meredith zabębniła palcami o stół.
- Gin z tonikiem - i szkło jak na zawołanie napełniło się przezroczystym płynem i kostkami lodu. Uchyliła się z drinkiem, gdy Gabriel po raz kolejny wsadził jej swą czuprynę w twarz.
- Mhm. Jane powinna być szczęśliwa, że nie żałujesz - wymruczała, sącząc napój przez zagryzione na krawędzi szklanki zęby.
- Wiecie może jaki był wynik ostatniego półfinału? Luna znów zapodziała gdzieś po drodze mój egzemplarz Proroka.
- Dlaczego miałabym zacząć się ciąć? - prychnęła pod nosem, rozprostowując materiał sukienki. Przeniosła spojrzenie na twarz Włocha, wytrzymując jego badawcze spojrzenie - Stary, poczciwy, szukający wszędzie sensacji Maks. Jestem po prostu zmęczona, ale dziękuję za zainteresowanie.
Szatynka poklepała go po ramieniu nieco mocniej niż początkowo zamierzała.
Przecież nie mógł się domyślać. Bo skąd? Zresztą czego miałby się domyślać? To było sto lat temu i wszystko nie prawda. A tak w ogóle to o nic przecież nie chodziło. Meredith zabębniła palcami o stół.
- Gin z tonikiem - i szkło jak na zawołanie napełniło się przezroczystym płynem i kostkami lodu. Uchyliła się z drinkiem, gdy Gabriel po raz kolejny wsadził jej swą czuprynę w twarz.
- Mhm. Jane powinna być szczęśliwa, że nie żałujesz - wymruczała, sącząc napój przez zagryzione na krawędzi szklanki zęby.
- Wiecie może jaki był wynik ostatniego półfinału? Luna znów zapodziała gdzieś po drodze mój egzemplarz Proroka.
Re: Restauracja
Spojrzał na talerz z jedzeniem który Gabriel podsunał mu pod ręce i z zadowoleniem stwierdził, że tak naprawdę był głodny, więc nie zaszkodzi zjeść trochę na czyjś koszt. Tym bardziej, że i tak było to już na stole. Złapał za nóż i widelec i rozpoczął krojenie steku, który był wysmażony w sam raz dla niego. Ach. Do tego gin z tonikiem? Może jednak warto było wyjść z kanciapy. Spojrzał kątem oka na Gabriela lądującego notorycznie wzrokiem na biuście Meredith.
- Gabrielu, skoro masz się żenić zachowuj się jak na narzeczonego przystało, a nie grasz obleśnego wuja Toma Wesołego Podglądacza.
Skomentował łapiac za swoją szklankę z trunkiem i upił z niej łyk spoglądając na otoczenie miejsca w którym byli. Spokojne i na uboczu. Bardzo dobrze. Któreś z nich pomyślało nad tym żeby ukryć Gabriela od wścibskich oczu postronnych osób.
- Może i szukam, a może nie jestem taki głupi. Tak czy siak, gratuluję postawy.
Odpowiedział cicho by skończyć to szeptanie, bo ten zapijaczony auror jeszcze zacznie się czepiać, że nie mówią z nim o wszystkim. Słysząc ostatnie pytanie Meredith Max momentalnie przestał jeść i odłożył sztućce na talerz.
- Bułgaria wygrała z Japonią, a Brazylia z USA. Jak można się było spodziewać.
- Gabrielu, skoro masz się żenić zachowuj się jak na narzeczonego przystało, a nie grasz obleśnego wuja Toma Wesołego Podglądacza.
Skomentował łapiac za swoją szklankę z trunkiem i upił z niej łyk spoglądając na otoczenie miejsca w którym byli. Spokojne i na uboczu. Bardzo dobrze. Któreś z nich pomyślało nad tym żeby ukryć Gabriela od wścibskich oczu postronnych osób.
- Może i szukam, a może nie jestem taki głupi. Tak czy siak, gratuluję postawy.
Odpowiedział cicho by skończyć to szeptanie, bo ten zapijaczony auror jeszcze zacznie się czepiać, że nie mówią z nim o wszystkim. Słysząc ostatnie pytanie Meredith Max momentalnie przestał jeść i odłożył sztućce na talerz.
- Bułgaria wygrała z Japonią, a Brazylia z USA. Jak można się było spodziewać.
Re: Restauracja
No które pomyślało... To które na trzeźwo nie przypominało zupełnie tego, kim było w tym momencie. Dorosłość miała swoje plusy w tym, że człowiek już wiedział jak jego ciało reaguje na alkohol. Auror doskonale wiedział, że jeśli chwyci za większą ilość ognistej to będzie upierdliwy i głośny. Do tego niestety podniecony. Jeśli towarzyszka wieczoru odbierała mu w porę kieliszek, najprawdopodobniej lądowali w milusim uścisku, a jeśli zostawał z butelką whiskey, zerował ją na raz i totalnie tracił przytomność. Raz wylądował w takim stanie na wytrzeźwiałce w szpitalu. Najlepsza drzemka na świecie, trzy dni pod kroplówką. I jaki morał z tej bajki, dzieci? Gabriel Griffiths nie powinien W OGÓLE pić napoi wysokoprocentowych. Dobrze, że pomyślał wcześniej również o tym, żeby obsłudze restauracji podać dane do swoich przyjaciół, żeby mogli się nim zająć, kiedy zacznie się toczyć.
- Interesujesz się Quidditchem, Meredith? - zapytał zupełnie niezobowiązująco, pięknym brytyjskim akcentem, ale prawie niezrozumiałym dla kogoś kto go nie słucha. Chyba udało jej się w końcu pomyślnie zmienić trajektorię jego myśli. Nie wyczarował już sobie niczego do picia, ani jedzenia. W jego dłoni nie było nawet cygara, ani papierosa. Wpatrywał się tylko w brunetkę i czasem zerkał na Maxa, uśmiechając się wesoło, gdy odwzajemniał spojrzenie. Chyba nawet ten zapijaczony umysł powiedział mu, że już wystarczy. Był bardzo bliski zgonu i prawdopodobnie za parę minut zaśnie.
- Interesujesz się Quidditchem, Meredith? - zapytał zupełnie niezobowiązująco, pięknym brytyjskim akcentem, ale prawie niezrozumiałym dla kogoś kto go nie słucha. Chyba udało jej się w końcu pomyślnie zmienić trajektorię jego myśli. Nie wyczarował już sobie niczego do picia, ani jedzenia. W jego dłoni nie było nawet cygara, ani papierosa. Wpatrywał się tylko w brunetkę i czasem zerkał na Maxa, uśmiechając się wesoło, gdy odwzajemniał spojrzenie. Chyba nawet ten zapijaczony umysł powiedział mu, że już wystarczy. Był bardzo bliski zgonu i prawdopodobnie za parę minut zaśnie.
Re: Restauracja
Meredith przeskakiwała spojrzeniem pomiędzy aurorami. Ogień i woda. Maks z charakterystycznym dla siebie stoickim spokojem i nonszalancją kroił solidny kawałek mięsa. Gabriel i jego zapijaczona twarz nie wymagały komentarza.
Na kilka długich minut wyłączyła się z ich słownej przepychanki. Kolejne łyki ginu delikatnie omywały jej usta, pozostawiając na nich cierpki posmak.
Nie myślała o niczym. Świdrowała wzrokiem zwalistą zasłonę.
- Nie wiem o czym mówisz - skwitowała w końcu, a uśmiech który pojawił się na jej twarzy był już wynikiem stosownej porcji napojów wyskokowych.
- Wybierasz się na mecz finałowy?
Nieświadomie zaczęła ignorować pijanego Gabriela. Chyba tylko dlatego, by nie wykrzyczeć mu prosto w zaspaną twarz, że nienawidzi go z całego serca. Od dzisiaj. Na zawsze.
- Koniec tego dobrego moi Panowie - szatynka chwyciła za swą torebkę i zawisła między stołem, a kanapą, czekając aż któryś z gentlemanów wypuści ją z miękkiego zaułka - Na mnie już pora. Gabryś wszedł w fazę na męskie pogaduszki.
Na kilka długich minut wyłączyła się z ich słownej przepychanki. Kolejne łyki ginu delikatnie omywały jej usta, pozostawiając na nich cierpki posmak.
Nie myślała o niczym. Świdrowała wzrokiem zwalistą zasłonę.
- Nie wiem o czym mówisz - skwitowała w końcu, a uśmiech który pojawił się na jej twarzy był już wynikiem stosownej porcji napojów wyskokowych.
- Wybierasz się na mecz finałowy?
Nieświadomie zaczęła ignorować pijanego Gabriela. Chyba tylko dlatego, by nie wykrzyczeć mu prosto w zaspaną twarz, że nienawidzi go z całego serca. Od dzisiaj. Na zawsze.
- Koniec tego dobrego moi Panowie - szatynka chwyciła za swą torebkę i zawisła między stołem, a kanapą, czekając aż któryś z gentlemanów wypuści ją z miękkiego zaułka - Na mnie już pora. Gabryś wszedł w fazę na męskie pogaduszki.
Re: Restauracja
Z ust Gabriela popłynęło jedno pytanie i to jedno pytanie pokazało jak bardzo zeszmacony był jego przyjaciel. W tym momencie Max nawet nie mógł ocenić czy cieszył się on z tej ciąży i rychłego ożenku czy jednak tym spiciem się wołał o pomoc. Ukroił kolejny kawał mięsa z racji tego, że pytanie Gabriela nie było skierowane do niego i znów zaczął się zajadać.
- Ja? Oczywiście, że tak. Nie przepuściłbym tego.
Powiedział spokojnie. Widząc jak Meredith zaczyna się kręcić ponownie odłożył sztućce na talerz i wyszedł ze swojego miejsca przy stole.
- Z klasą Meredith. Spiłaś go i zostawiasz mi go, żeby zbełtał się na mnie? Zapłacisz za to.
Ostatnie słowo szepnął jej na ucho gdy minęła go wychodząc z potrzasku między nim a Gabrielem. Widząc minę Griffithsa, która bardziej przypominała beton o kształcie twarzy Maximilian westchnął cicho.
- Gabrielu. Zapłać i na ciebie również pora. Odtransportuję cię ty zapijaczona ściero.
Złapał za kolejną serwetkę i otarł nią sobie usta oraz dłonie po jedzeniu. Wypił jeszcze 2 łyki ginu i ze spokojem czekał aż jego przyjaciel wytoczy się ze swojego miejsca.
- Ja? Oczywiście, że tak. Nie przepuściłbym tego.
Powiedział spokojnie. Widząc jak Meredith zaczyna się kręcić ponownie odłożył sztućce na talerz i wyszedł ze swojego miejsca przy stole.
- Z klasą Meredith. Spiłaś go i zostawiasz mi go, żeby zbełtał się na mnie? Zapłacisz za to.
Ostatnie słowo szepnął jej na ucho gdy minęła go wychodząc z potrzasku między nim a Gabrielem. Widząc minę Griffithsa, która bardziej przypominała beton o kształcie twarzy Maximilian westchnął cicho.
- Gabrielu. Zapłać i na ciebie również pora. Odtransportuję cię ty zapijaczona ściero.
Złapał za kolejną serwetkę i otarł nią sobie usta oraz dłonie po jedzeniu. Wypił jeszcze 2 łyki ginu i ze spokojem czekał aż jego przyjaciel wytoczy się ze swojego miejsca.
Re: Restauracja
Gabryś wszedł w fazę - zabierz mnie do domu, bo zaraz padnę i nie powstanę. Powieki zaczęły mu ciążyć, a w rozmowie i tak już właściwie nie uczestniczył. Dopiero kiedy Maximilian zwrócił się prosto do niego, to na chwilę odzyskał przytomność, zamrugał parokrotnie i wstał z miejsca. O ile to wstawaniem można nazwać. Opierał się rękoma o blat stołu i ściany, ale udało mu się w końcu wydostać ze swojego siedziska. Czyli jednak nie było tak źle.
Zarzucił ramię na szyję Włocha, bo nie był sam w stanie utrzymać równowagi. Mlasnął głośno i uniósł rękę przed siebie, pokazując mu jakiś kierunek.
- W barze jest moja sakiewka i marynarka. - Bardzo, bardzo inteligentnie z jego strony. Na szczęście pieniądze wyliczył w ten sposób, żeby nie płakać następnego dnia. Obsługa wiedziała, że jeżeli przekroczy nadany przez siebie limit, to ma przestać im przysyłać drinki i przekąski. Naprawdę przemyślał ten swój dzień pod tytułem "nawalę się, bo muszę".
- Weź mnie do Jane - mruknął jeszcze, wieszając się ciężko na przyjacielu. No dobra, ale to chyba już nie było zbyt mądre. Lepiej może, żeby de Luca go wziął do siebie, bo rodzice też nie chcieliby pewnie oglądać swojego trzydziestoletniego syna w tym stanie.
Zarzucił ramię na szyję Włocha, bo nie był sam w stanie utrzymać równowagi. Mlasnął głośno i uniósł rękę przed siebie, pokazując mu jakiś kierunek.
- W barze jest moja sakiewka i marynarka. - Bardzo, bardzo inteligentnie z jego strony. Na szczęście pieniądze wyliczył w ten sposób, żeby nie płakać następnego dnia. Obsługa wiedziała, że jeżeli przekroczy nadany przez siebie limit, to ma przestać im przysyłać drinki i przekąski. Naprawdę przemyślał ten swój dzień pod tytułem "nawalę się, bo muszę".
- Weź mnie do Jane - mruknął jeszcze, wieszając się ciężko na przyjacielu. No dobra, ale to chyba już nie było zbyt mądre. Lepiej może, żeby de Luca go wziął do siebie, bo rodzice też nie chcieliby pewnie oglądać swojego trzydziestoletniego syna w tym stanie.
Re: Restauracja
Stary kontener ze śmieciami był tak samo odrzucający jak zwykle. Unosząc brzeg swojej sukni i uważając, żeby w niczym się nie pobrudziła podeszła bliżej wyciągając z niewielkiej torebki swoją różdżkę. Trzy stuknięcia później otworzyły się przed nią drzwi najbardziej prestiżowej restauracji w Londynie- miejsca gdzie pasowała jak nigdzie. Przy wejściu zabrano od niej płaszcz i już w pełni widać było jej suknię na dziś. Od razu skierowała swoje kroki do baru aby zająć miejsce na jednym z wysokich stołków. Od razu nonszalancko założyła nogę na nogę, a głębokie wycięcie na dole sukni otworzyło się na tyle, że było już widać iż pani Greengrass nie nosi rajstop tylko klasyczne pończochy. Sama Catherine tego nie zauważyła, bowiem jej wzrok spoczął na młodym kelnerze który ze wzrokiem pełnym aprobaty zapytał co podać. Odpowiedź była prosta:
- Martini z oliwką. - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem i wyprostowała się dumnie. To jej pierwsze wyjście z domu bez zgody męża od lat. Brak Hyperiona i jego nastrojów sprawił, że sama Cathy była w doskonałym nastroju. Schowała włosy za ucho i wzięła do ręki menu, aby czymś zająć ręce. Nie planowała tutaj jeść. Planowała się napić, a potem wrócić jak człowiek do miejsca który z przyzwyczajenia nazywa domem, ale nie ma już nic wspólnego z domową atmosferą. Gdy w karcie dań pojawiły się desery miała już ochotę się złamać na rzecz truskawkowego ciasta. Pokusa była silna, ale nie chciała żeby ta zimna wojna którą toczyli w Greengrass Manor odbiła się na jej idealnej sylwetce. Dlatego z trzaskiem zamknęła oprawione w skórę menu i uśmiechem podziękowała chłopakowi za drinka z którego ostrożnie upiła łyk, aby potem go odstawić i utkwić spojrzenie w oliwce.
- Martini z oliwką. - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem i wyprostowała się dumnie. To jej pierwsze wyjście z domu bez zgody męża od lat. Brak Hyperiona i jego nastrojów sprawił, że sama Cathy była w doskonałym nastroju. Schowała włosy za ucho i wzięła do ręki menu, aby czymś zająć ręce. Nie planowała tutaj jeść. Planowała się napić, a potem wrócić jak człowiek do miejsca który z przyzwyczajenia nazywa domem, ale nie ma już nic wspólnego z domową atmosferą. Gdy w karcie dań pojawiły się desery miała już ochotę się złamać na rzecz truskawkowego ciasta. Pokusa była silna, ale nie chciała żeby ta zimna wojna którą toczyli w Greengrass Manor odbiła się na jej idealnej sylwetce. Dlatego z trzaskiem zamknęła oprawione w skórę menu i uśmiechem podziękowała chłopakowi za drinka z którego ostrożnie upiła łyk, aby potem go odstawić i utkwić spojrzenie w oliwce.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Restauracja
Kilkugodzinny wypad na drinka zaraz po pracy stawał się codziennym rytuałem w życiu Lewisa Wellingtona. Mężczyzna od kilku miesięcy wolał towarzystwo eleganckiego barmana czy podrzędnych spelun niż swojej pretensjonalnej żony, która zamieniła już dawno ich życie małżeńskie w posuchę bez miłości. Po szeregu drobnych spraw, które tego dnia rozstrzygał Wizengamot, był wyczerpany psychicznie. Sąd wypchany był drobnymi przestępcami, którzy lubowali się w ulepszaniu mugolskich przedmiotów czy czarowaniu w miejscach publicznych, ogółem rzecz biorąc - mało twórcze rozprawy.
Do Złotego Feniksa dostał się klasycznie przez stary kontener na śmieci. Mało eleganckie wejście do tak eleganckiego miejsca, ale cóż począć. Miał na sobie schludnie skrojone ubranie, które nosił do pracy, a które schowane zawsze było pod szatą sędziego. Starał się nie przyciągać wzroku obecnych. Feniks wyjątkowo sprzyjał prywatności czarodziejów, dlatego większość schowała się w pokojach jadalnych, a główna sala gościła tylko pojedynczych jegomościów w średnim wieku. Z wyjątkiem baru, do którego Lewis od razu skierował swoje kroki.
- Witam, pani Greengrass - powitał ją, gdy tylko podszedł do miejsca, w którym siedziała. Grzeczność nakazywała przywitać damę w należyty sposób, dlatego też Wellington nie zawahał się pochylić nad jej dłonią i ucałować ją jak gentleman. Elita czarodziejska była niewielka, a niemal wszyscy się znali. Oni oboje bez wahania do niej należeli.
- Ciężki dzień? - Zapytał, spoglądając na drink ukryty między jej dłońmi. Sam preferował zamawianie drinków poprzez stuknięcie różdżką w blat. Sposób zarezerwowany dla osób, które ceniły swoją prywatność i nie chciały nawet, żeby barman zaglądał im do kieliszka.
W ułamku sekundy pojawiła się przed nim szklaneczka z podwójną ognistą whiskey.
Do Złotego Feniksa dostał się klasycznie przez stary kontener na śmieci. Mało eleganckie wejście do tak eleganckiego miejsca, ale cóż począć. Miał na sobie schludnie skrojone ubranie, które nosił do pracy, a które schowane zawsze było pod szatą sędziego. Starał się nie przyciągać wzroku obecnych. Feniks wyjątkowo sprzyjał prywatności czarodziejów, dlatego większość schowała się w pokojach jadalnych, a główna sala gościła tylko pojedynczych jegomościów w średnim wieku. Z wyjątkiem baru, do którego Lewis od razu skierował swoje kroki.
- Witam, pani Greengrass - powitał ją, gdy tylko podszedł do miejsca, w którym siedziała. Grzeczność nakazywała przywitać damę w należyty sposób, dlatego też Wellington nie zawahał się pochylić nad jej dłonią i ucałować ją jak gentleman. Elita czarodziejska była niewielka, a niemal wszyscy się znali. Oni oboje bez wahania do niej należeli.
- Ciężki dzień? - Zapytał, spoglądając na drink ukryty między jej dłońmi. Sam preferował zamawianie drinków poprzez stuknięcie różdżką w blat. Sposób zarezerwowany dla osób, które ceniły swoją prywatność i nie chciały nawet, żeby barman zaglądał im do kieliszka.
W ułamku sekundy pojawiła się przed nim szklaneczka z podwójną ognistą whiskey.
Lewis WellingtonSędzia Wizengamotu - Urodziny : 04/08/1962
Wiek : 62
Skąd : Ottery St. Catchpole
Krew : Czysta
Re: Restauracja
Słysząc swoje nazwisko uniosła odwróciła spojrzenie w stronę z której dobiegał głos i grzecznie podała rękę szeroko się przy tym uśmiechając.
- Witam, panie Wellington. Proszę mi mówić Catherine. - zaproponowała z ciepłym uśmiechem, bo jedyne o czym dziś marzyła to uwolnienie się od swojego małżonka. Grzecznościowa pani Greengrass dzisiaj wyjątkowo jej nie odpowiadała. Upiła znów łyk obserwując spod rzęs sędziego Wizengamotu. Jak zwykle nienagannie ubrany i jak zwykle odpowiednio uprzejmy. Dość długo się nie widzieli, bowiem nie nadarzały się ku temu stosowne okazje, a najbliższa- ślub Williamia i Cassidy na który zaproszono wszystkich pracowników Ministerstwa na odpowiednich stanowiskach- miała odbyć się za niecały miesiąc. Słysząc jego pytanie westchnęła cicho.
- Ciężki miesiąc. - przyznała szczerze odwracając wzrok na rząd butelek ustawionych nad barem. Niezaprzeczalnie ostatni czas nie był najlepszym w jej życiu. Wszystko kręciło się wokół przygotowań do ślubu jej pierworodnego syna. Depresja Hyperiona też nie nadawała jej codzienności różowych barw. Nie zamierzała jednak rozwijać tematu. Wolała temat zmienić.
- Jak się miewa Anastasia? - zapytała grzecznie uznając, że wypada zapytać o małżonkę. Samej małżonki osobiście nie trawiła uznając ją za nazbyt pretensjonalną istotę która robi wszystko, żeby zachować chociaż odrobinę młodości. Niestety, ale ostry, nierzadko wulgarny makijaż nie odejmował jej lat, a brutalnie pokazywał ile ich faktycznie jest.
- Witam, panie Wellington. Proszę mi mówić Catherine. - zaproponowała z ciepłym uśmiechem, bo jedyne o czym dziś marzyła to uwolnienie się od swojego małżonka. Grzecznościowa pani Greengrass dzisiaj wyjątkowo jej nie odpowiadała. Upiła znów łyk obserwując spod rzęs sędziego Wizengamotu. Jak zwykle nienagannie ubrany i jak zwykle odpowiednio uprzejmy. Dość długo się nie widzieli, bowiem nie nadarzały się ku temu stosowne okazje, a najbliższa- ślub Williamia i Cassidy na który zaproszono wszystkich pracowników Ministerstwa na odpowiednich stanowiskach- miała odbyć się za niecały miesiąc. Słysząc jego pytanie westchnęła cicho.
- Ciężki miesiąc. - przyznała szczerze odwracając wzrok na rząd butelek ustawionych nad barem. Niezaprzeczalnie ostatni czas nie był najlepszym w jej życiu. Wszystko kręciło się wokół przygotowań do ślubu jej pierworodnego syna. Depresja Hyperiona też nie nadawała jej codzienności różowych barw. Nie zamierzała jednak rozwijać tematu. Wolała temat zmienić.
- Jak się miewa Anastasia? - zapytała grzecznie uznając, że wypada zapytać o małżonkę. Samej małżonki osobiście nie trawiła uznając ją za nazbyt pretensjonalną istotę która robi wszystko, żeby zachować chociaż odrobinę młodości. Niestety, ale ostry, nierzadko wulgarny makijaż nie odejmował jej lat, a brutalnie pokazywał ile ich faktycznie jest.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Restauracja
- Dobrze, Catherine. Lewis - powiedział z zadowoleniem, gdyż okazało się, że trafił na konkretną kobietę, która wiedziała kiedy należy pominąć konwenanse. Formalności? Owszem, ale na bankiecie pełnym ludzi, nie w momencie kiedy dwójka dorosłych czarodziejów pochyla się nad drinkiem w pewnym sensie z konieczności.
Nie śmiał zmierzyć jej wzrokiem z góry na dół, ale zauważył, że wygląda całkiem nieźle. Jego żona też nieźle się ubierała, dość podobnie do pani Greengrass, z tym że jej paskudny charakter psuł każdy jej, nawet najlepszy strój. Anastasia niegdyś była piękna, dziś pomimo czterdziestu pięciu lat nadal była piękna, ale nigdy nie była miła - ani w swojej młodości, ani dzisiaj.
- Intensywne przygotowania do ślubu? - Zapytał, gdy nabąknęła o ciężkim miesiącu. Ślub młodego Greengrassa nie umykał prasie, a już na pewno nie pracownikom ministerstwa. Zdaniem Lewisa był to poroniony pomysł wydawać się za mąż w wieku lat kilkunastu, ale nigdy tego nie skomentował. Sam wziął ślub w wieku dopiero dwudziestu pięciu lat, choć żona którą znaleźli mu rodzice, miała zaledwie skończone osiemnaście. On studiował przez te kilka lat nim mógł się ożenić, ona była tylko głupią gęsią urodzoną w bogatej rodzinie czarodziejów.
- Jak się miewa przyszły pan młody? Zadowolony na myśl o rychłym ożenku? - Zapytał z grzeczności, choć syn Greengrassów niezbyt go interesował. Znowu: grzeczność nakazywała się interesować.
- Anastasia? Wyśmienicie. Codziennie zabiegana, przyjmuje swoje przyjaciółki to z klubu literackiego, to z kulinarnego i tak w kółko... - Aż rzygać się chce - dokończył w myślach. - Czyżbyś nie należała do żadnego z nich?
Nie śmiał zmierzyć jej wzrokiem z góry na dół, ale zauważył, że wygląda całkiem nieźle. Jego żona też nieźle się ubierała, dość podobnie do pani Greengrass, z tym że jej paskudny charakter psuł każdy jej, nawet najlepszy strój. Anastasia niegdyś była piękna, dziś pomimo czterdziestu pięciu lat nadal była piękna, ale nigdy nie była miła - ani w swojej młodości, ani dzisiaj.
- Intensywne przygotowania do ślubu? - Zapytał, gdy nabąknęła o ciężkim miesiącu. Ślub młodego Greengrassa nie umykał prasie, a już na pewno nie pracownikom ministerstwa. Zdaniem Lewisa był to poroniony pomysł wydawać się za mąż w wieku lat kilkunastu, ale nigdy tego nie skomentował. Sam wziął ślub w wieku dopiero dwudziestu pięciu lat, choć żona którą znaleźli mu rodzice, miała zaledwie skończone osiemnaście. On studiował przez te kilka lat nim mógł się ożenić, ona była tylko głupią gęsią urodzoną w bogatej rodzinie czarodziejów.
- Jak się miewa przyszły pan młody? Zadowolony na myśl o rychłym ożenku? - Zapytał z grzeczności, choć syn Greengrassów niezbyt go interesował. Znowu: grzeczność nakazywała się interesować.
- Anastasia? Wyśmienicie. Codziennie zabiegana, przyjmuje swoje przyjaciółki to z klubu literackiego, to z kulinarnego i tak w kółko... - Aż rzygać się chce - dokończył w myślach. - Czyżbyś nie należała do żadnego z nich?
Lewis WellingtonSędzia Wizengamotu - Urodziny : 04/08/1962
Wiek : 62
Skąd : Ottery St. Catchpole
Krew : Czysta
Re: Restauracja
Słysząc, że i on zdecydował się pominąć zbędne uprzejmości uśmiechnęła się z wdzięcznością. O ileż prościej jest być najzwyklejszą w świecie Catherine niż panią Greengrass. Uprzejmą i grzeczną kobietą która do złośliwości ucieka się jedynie wtedy gdy to konieczne. Niestety w towarzystwie kobiet z wyższych sfer nie da się pozostać obojętną na nieprzyjemne docinki odnośnie wierności swojego męża, sukienki czy fryzury. Dlatego najchętniej unikała ich towarzystwa. Nigdy jednak nie dała po sobie poznać, że któraś z tych kąśliwych uwag ją zabolała. Zawsze unosiła dumnie podbródek uśmiechając się z wyższością i odpowiadała pięknym za nadobne, a potem znikała w tłumie aby zaraz pojawić się u boku Hyperiona. Dlatego nigdy nie miała okazji zamienić z panem Wellingtonem więcej niż kilka słów.
- Intensywne przygotowania do ślubu. Mam nadzieję, że dostaliście już zaproszenie? - zapytała znów się uśmiechając. Kwestią zaproszeń miała zająć się Caliente i Cathy ani trochę nie wątpiła, że zajęła się tym należycie. Nic nie szkodziło jednak zapytać. Kolejne pełne grzeczności pytanie padło z ust Lewisa, a ona upiła łyk swojego drinka zanim udzieliła odpowiedzi.
- Wydaje się być zachwycony panną Thomas. - znów upiła łyk i przeniosła wzrok na twarz czarodzieja. Żona jak zwykle zajęta życiem kulturalnym. Szkoda, że z tych spotkań nie wynosiła zbyt wiele.
- Nie. Wolę samodoskonalenie się w zaciszu domowego ogniska. - stwierdziła z pełnym dwuznaczności uśmiechem i nieco przechyliła się w stronę sędziego:
- W każdej dziedzinie. - dodała jeszcze szeptem puszczając mu oczko. Czyżby z nim flirtowała? Niezaprzeczalnie. Dlaczego to robiła? A dlaczego nie! Czego Hyperion nie widzi tego Hyperionowi nie żal.
- Intensywne przygotowania do ślubu. Mam nadzieję, że dostaliście już zaproszenie? - zapytała znów się uśmiechając. Kwestią zaproszeń miała zająć się Caliente i Cathy ani trochę nie wątpiła, że zajęła się tym należycie. Nic nie szkodziło jednak zapytać. Kolejne pełne grzeczności pytanie padło z ust Lewisa, a ona upiła łyk swojego drinka zanim udzieliła odpowiedzi.
- Wydaje się być zachwycony panną Thomas. - znów upiła łyk i przeniosła wzrok na twarz czarodzieja. Żona jak zwykle zajęta życiem kulturalnym. Szkoda, że z tych spotkań nie wynosiła zbyt wiele.
- Nie. Wolę samodoskonalenie się w zaciszu domowego ogniska. - stwierdziła z pełnym dwuznaczności uśmiechem i nieco przechyliła się w stronę sędziego:
- W każdej dziedzinie. - dodała jeszcze szeptem puszczając mu oczko. Czyżby z nim flirtowała? Niezaprzeczalnie. Dlaczego to robiła? A dlaczego nie! Czego Hyperion nie widzi tego Hyperionowi nie żal.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Restauracja
- Naturalnie, że dostaliśmy. Oczywiście pojawimy się w komplecie - odparł na jej zapytanie, biorąc łyk ognistej whiskey, znamienitego trunku czarodziejów.
Do wesela u Greengrassów jego żona przygotowywała się już od dnia, w którym dostała zaproszenie. Kupiła dwie różne kreacje, jedną szykowną aby zabłysnąć przed gośćmi na ceremonii, drugą nieco mniej elegancką, aby móc z gracją szaleć na parkiecie po godzinie dwudziestej drugiej. Do tego szykowała też ich córkę, Abigail, kupując jej buty, perły, pończochy i jakieś inne zbędne babskie dyrdymały. Ogólnie rzecz biorąc, szykowała się niemal równie mocno jak do ślubu swojego własnego syna. Lewis pewnie zainteresuje się dwa wieczory przed i dobierze wtedy odpowiedni krawat do swojej szaty wyjściowej.
- To najważniejsze. Jeśli młodzi są szczęśliwi, to wszyscy inni też będą - powiedział, a potem znowu się napił. Ta sytuacja do złudzenia przypominała mu jego własny ślub. Jego matka też rozpowiadała na prawo i lewo, że Lewis jest "zachwycony panną Brown".
Gdy usłyszał jej słowa o samorozwoju, uśmiechnął się mimowolnie nad swoją szklanką. Podobało mu się, jak potrafi w nawet najzwyklejszą wymianę nieznacznych uprzejmości wpleść zgrabnie coś, żeby zaintrygować rozmówcę. To świadczyło niejako o jej inteligencji. Dlaczego Lewis wcześniej nie zapoznał się bliżej z panią Greengrass? Nigdy nie pozostawał w towarzystwie jej męża dłużej niż kilka minut, a Ci zwykle byli nierozłączni. Przynajmniej przy ludziach.
- Catherine, zauważyłem ostatnio, że Hyperion nie bywa w pracy. Czyżby dopadło go jakieś... niedysponowanie? - Zapytał, skrupulatnie ukrywając swoją zgryźliwość względem jej męża. Wszak każdy wiedział, że Wellington i Greengrass nie darzyli się sympatią, a w ministerstwie zawsze rywalizowali ze sobą na każdym polu pomimo tego, że znajdowali się obecnie w różnych wydziałach. Niemniej jednak oboje zaczynali w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów.
- Czy może także porwał go wir ślubnych przygotowań?
Do wesela u Greengrassów jego żona przygotowywała się już od dnia, w którym dostała zaproszenie. Kupiła dwie różne kreacje, jedną szykowną aby zabłysnąć przed gośćmi na ceremonii, drugą nieco mniej elegancką, aby móc z gracją szaleć na parkiecie po godzinie dwudziestej drugiej. Do tego szykowała też ich córkę, Abigail, kupując jej buty, perły, pończochy i jakieś inne zbędne babskie dyrdymały. Ogólnie rzecz biorąc, szykowała się niemal równie mocno jak do ślubu swojego własnego syna. Lewis pewnie zainteresuje się dwa wieczory przed i dobierze wtedy odpowiedni krawat do swojej szaty wyjściowej.
- To najważniejsze. Jeśli młodzi są szczęśliwi, to wszyscy inni też będą - powiedział, a potem znowu się napił. Ta sytuacja do złudzenia przypominała mu jego własny ślub. Jego matka też rozpowiadała na prawo i lewo, że Lewis jest "zachwycony panną Brown".
Gdy usłyszał jej słowa o samorozwoju, uśmiechnął się mimowolnie nad swoją szklanką. Podobało mu się, jak potrafi w nawet najzwyklejszą wymianę nieznacznych uprzejmości wpleść zgrabnie coś, żeby zaintrygować rozmówcę. To świadczyło niejako o jej inteligencji. Dlaczego Lewis wcześniej nie zapoznał się bliżej z panią Greengrass? Nigdy nie pozostawał w towarzystwie jej męża dłużej niż kilka minut, a Ci zwykle byli nierozłączni. Przynajmniej przy ludziach.
- Catherine, zauważyłem ostatnio, że Hyperion nie bywa w pracy. Czyżby dopadło go jakieś... niedysponowanie? - Zapytał, skrupulatnie ukrywając swoją zgryźliwość względem jej męża. Wszak każdy wiedział, że Wellington i Greengrass nie darzyli się sympatią, a w ministerstwie zawsze rywalizowali ze sobą na każdym polu pomimo tego, że znajdowali się obecnie w różnych wydziałach. Niemniej jednak oboje zaczynali w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów.
- Czy może także porwał go wir ślubnych przygotowań?
Lewis WellingtonSędzia Wizengamotu - Urodziny : 04/08/1962
Wiek : 62
Skąd : Ottery St. Catchpole
Krew : Czysta
Re: Restauracja
Pojawią się w komplecie. Jakżeby inaczej. Wszyscy pojawią się w kompletach, bo to przecież prestiż i idealna opcja do pokazania się na salonach. Sama Catherine miała już przygotowane trzy kreacje które spokojnie czekały w szafie na ten dzień. Na ceremonię, początek wesela i koniec wesela. Jako matka pana młodego musi wyglądać odpowiednio. Tego od niej oczekiwano, a wychowano ją tak, żeby spełniała oczekiwania. Gdyby było inaczej nie wzięłaby ślubu tuż po ukończeniu siedemnastu lat. Jednak rodzice tego od niej oczekiwali. Więc to zrobiła bez słowa protestu.
- To fantastycznie. - tyle jeszcze wymruczała zanim jej krwistoczerwone wargi znów spotkały się z krawędzią jej kieliszka. Oczywiście, że fantastycznie będzie ich wszystkich gościć. Fantastyczniej będzie jednak jak rozejdą się do swoich domów licząc na zdjęcie w Proroku Codziennym i wszystko wróci do spokojnej normy. Przynajmniej taką miała nadzieję, że wszystko się unormuje. I ta właśnie myśl była światełkiem w tym tunelu wypełnionym ślubnymi dodatkami. Kiwnięciem głowy skwitowała jego uwagę odnośnie młodych. Jej syn faktycznie wydawał się być zadowolony mając u swojego boku pannę Thomas. Panna Thomas zaś wydawała się nie widzieć świata poza Williamem. Wszystko wyglądało tak jak powinno wyglądać niecały miesiąc przed ceremonią. Jej czujnemu spojrzeniu nie umknął uśmieszek panna Wellingtona. Czyżby nie miał trzonka od miotły w wiadomym miejscu? To byłoby bardzo sympatyczną odmianą od zgrai nadętych dupków, którzy zajmowali wyższe stanowiska w Ministerstwie Magii. Słysząc dobór słów Lewisa nie mogła się nie powstrzymać przed dwuznacznym uśmiechem.
- Zaiste jest niedysponowany, ale jego stan zdrowia powoli wraca do normy i myślę, że niedługo wróci do pracy. - odpowiedziała grzecznie przechylając nieco głowę. Nie muszą wchodzić w szczegóły niedyspozycji Hyperiona. Nawet jeśli byli w trakcie wielkiej awantury nie mogła powiedzieć jego politycznemu przeciwnikowi na czym dokładnie polega niedyspozycja jej małżonka. To byłoby całkowicie nie na miejscu i w złym tonie i z pewnością by mu zaszkodziło w utrzymaniu nieskazitelnego wizerunku. A Cath nie chciała psuć tego wizerunku, bo sama była jego częścią.
- Wir ślubnych przygotowań obecnie jest w rękach Thomasów. - dodała jeszcze z uśmiechem, po czym wyciągnęła swoją różdżkę i jednym stuknięciem znów napełniła go martini.
- To fantastycznie. - tyle jeszcze wymruczała zanim jej krwistoczerwone wargi znów spotkały się z krawędzią jej kieliszka. Oczywiście, że fantastycznie będzie ich wszystkich gościć. Fantastyczniej będzie jednak jak rozejdą się do swoich domów licząc na zdjęcie w Proroku Codziennym i wszystko wróci do spokojnej normy. Przynajmniej taką miała nadzieję, że wszystko się unormuje. I ta właśnie myśl była światełkiem w tym tunelu wypełnionym ślubnymi dodatkami. Kiwnięciem głowy skwitowała jego uwagę odnośnie młodych. Jej syn faktycznie wydawał się być zadowolony mając u swojego boku pannę Thomas. Panna Thomas zaś wydawała się nie widzieć świata poza Williamem. Wszystko wyglądało tak jak powinno wyglądać niecały miesiąc przed ceremonią. Jej czujnemu spojrzeniu nie umknął uśmieszek panna Wellingtona. Czyżby nie miał trzonka od miotły w wiadomym miejscu? To byłoby bardzo sympatyczną odmianą od zgrai nadętych dupków, którzy zajmowali wyższe stanowiska w Ministerstwie Magii. Słysząc dobór słów Lewisa nie mogła się nie powstrzymać przed dwuznacznym uśmiechem.
- Zaiste jest niedysponowany, ale jego stan zdrowia powoli wraca do normy i myślę, że niedługo wróci do pracy. - odpowiedziała grzecznie przechylając nieco głowę. Nie muszą wchodzić w szczegóły niedyspozycji Hyperiona. Nawet jeśli byli w trakcie wielkiej awantury nie mogła powiedzieć jego politycznemu przeciwnikowi na czym dokładnie polega niedyspozycja jej małżonka. To byłoby całkowicie nie na miejscu i w złym tonie i z pewnością by mu zaszkodziło w utrzymaniu nieskazitelnego wizerunku. A Cath nie chciała psuć tego wizerunku, bo sama była jego częścią.
- Wir ślubnych przygotowań obecnie jest w rękach Thomasów. - dodała jeszcze z uśmiechem, po czym wyciągnęła swoją różdżkę i jednym stuknięciem znów napełniła go martini.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Restauracja
Lewis spodziewał się, że wszystkie rodziny pojawią się w komplecie. Brak jakiegokolwiek członka jakiejkolwiek rodziny nigdy nie przechodził bez echa. Zawsze w takich sytuacjach huczało od plotek i wyssanych z palca teorii na temat szczęścia rodzinnego danej osoby, której brakowało. Anastasia Wellington na pewno nie pozwoliłaby na takie faux pas. Za niecały miesiąc cała czwórka pojawi się w posiadłości Greengrassów: Lewis, Anastasia, Abigail i Jordan.
Lewis osobiście nienawidził tych sztywnych konwenansów, które panowały w wyższych sferach, a które towarzyszyły mu od dzieciństwa. Pokazywanie się w towarzystwie nie miało wiele wspólnego z faktycznym stanem danej rodziny. Mężowie i żony zdradzali się po kątach, ciskali zaklęciami gdy nikt nie patrzył i znęcali psychicznie nad dziećmi, wychowując ich na takich samych popaprańców jak ich rodzice. Nienawidził tej zakłamanej hordy ludzi. Był młody i naiwny decydując się na pracę w ministerstwie, a wcześniej na studia prawnicze. Mógł spakować swój tobołek i wyjechać do Rumunii hodować smoki. Przynajmniej nie musiałby się użerać z ludźmi takimi jak Hyperion Greengrass. Jego małżonka to co innego.
- Mam nadzieję, że nie zaniedbuje Cię tak bardzo jak zaniedbuje swoją pracę - powiedział, uśmiechając się półgębkiem. Nie chciał jej w żadnym wypadku ubliżyć, skąd. Po prostu podjął flirt, który ona sama zaczęła jeszcze niespełna chwilę temu.
- W rękach rodziny panny młodej? Nie chcesz podopinać wszystkiego na ostatni guzik? Ceremonia zapewne odbędzie się w waszym domu? Przyjęcia w waszym domu zawsze były urządzane ze smakiem, muszę przyznać - Czy może Hyperion skąpi i nie chce sypnąć groszem na wesele własnego syna? - dodał, tym razem również w myślach. Nawet w chwili takiej jak ta, mając przed sobą jego piękną małżonkę, nie omieszkał dogryzać mu w myślach.
- Może przeniesiemy się do jakiegoś osobnego pokoju ze stolikiem i zamówimy jakąś kolację? Na mój rachunek oczywiście - zaproponował bez pardonu, dopijając swój trunek, który miał jeszcze na dnie szklaneczki.
Lewis osobiście nienawidził tych sztywnych konwenansów, które panowały w wyższych sferach, a które towarzyszyły mu od dzieciństwa. Pokazywanie się w towarzystwie nie miało wiele wspólnego z faktycznym stanem danej rodziny. Mężowie i żony zdradzali się po kątach, ciskali zaklęciami gdy nikt nie patrzył i znęcali psychicznie nad dziećmi, wychowując ich na takich samych popaprańców jak ich rodzice. Nienawidził tej zakłamanej hordy ludzi. Był młody i naiwny decydując się na pracę w ministerstwie, a wcześniej na studia prawnicze. Mógł spakować swój tobołek i wyjechać do Rumunii hodować smoki. Przynajmniej nie musiałby się użerać z ludźmi takimi jak Hyperion Greengrass. Jego małżonka to co innego.
- Mam nadzieję, że nie zaniedbuje Cię tak bardzo jak zaniedbuje swoją pracę - powiedział, uśmiechając się półgębkiem. Nie chciał jej w żadnym wypadku ubliżyć, skąd. Po prostu podjął flirt, który ona sama zaczęła jeszcze niespełna chwilę temu.
- W rękach rodziny panny młodej? Nie chcesz podopinać wszystkiego na ostatni guzik? Ceremonia zapewne odbędzie się w waszym domu? Przyjęcia w waszym domu zawsze były urządzane ze smakiem, muszę przyznać - Czy może Hyperion skąpi i nie chce sypnąć groszem na wesele własnego syna? - dodał, tym razem również w myślach. Nawet w chwili takiej jak ta, mając przed sobą jego piękną małżonkę, nie omieszkał dogryzać mu w myślach.
- Może przeniesiemy się do jakiegoś osobnego pokoju ze stolikiem i zamówimy jakąś kolację? Na mój rachunek oczywiście - zaproponował bez pardonu, dopijając swój trunek, który miał jeszcze na dnie szklaneczki.
Lewis WellingtonSędzia Wizengamotu - Urodziny : 04/08/1962
Wiek : 62
Skąd : Ottery St. Catchpole
Krew : Czysta
Re: Restauracja
Z perspektywy czasu Cathy też żałowała, że nie poczyniła jakiejś wielkiej ucieczki póki był na to czas. Niezaprzeczalnie jej rodzina namierzyłaby ją w ułamku sekundy i choćby za włosy, ale dociągnęliby ją do ołtarza. Nie mniej jednak poznałaby choć odrobinę wolności. Najpewniej zapaliłaby wtedy papierosa i dałaby się uwieść przystojnemu czarodziejowi który pokazałby jej możliwości swojej miotły. Niestety nie było jej to nigdy dane. Najbardziej szaloną rzeczą na którą sobie pozwoliła było obmacywanie się na wzgórzach i łąkach Hogsmeade z Hyperionem kiedy byli jeszcze narzeczeństwem. On wtedy potrafił się uśmiechać, a nawet zdarzało mu się śmiać. I tym właśnie śmiechem ją kupił. Po ślubie jego śmiech mogła odtwarzać jedynie w pamięci. Może przy kochankach się śmiał, a te pełne ironii prychnięcia zostawiał specjalnie dla niej? Nie chciała o tym myśleć. Wolała skupić się na swoim rozmówcy. Uniosła kąciki ust w uśmiechu godnym sfinksa i przechyliła nieco głowę. Czy gdyby Hyperion należycie o nią dbał w ostatnim czasie siedziałaby tutaj popijając z jego największym wrogiem? Z pewnością nie. Gdyby okazał jej odpowiednią ilość swojej cennej uwagi siedziałaby razem z nim w domu odtruwając go z niemocy. Ostatnią dużą awanturą zasłużył sobie jednak na przedłużenie katuszy podczas gdy ona będzie się bawić.
- Przyjęcie odbędzie się u nas, a Caliente jest mistrzynią wykończeń. W pełni jej ufam i wiem, że nie będę tego żałować. - odpowiedziała na jego pytanie z uśmiechem i znów posłała mu przeciągłe spojrzenie spod rzęs zanim upiła kolejnego łyka swojej martini. Jego propozycję musiała przeanalizować w myślach kilkakrotnie. Była jednak tak podirytowana zachowaniem swojego małżonka, że chciała mu dopiec do żywego świadoma, że będzie wiedział. Kolacja z jego konkurentem w osobnym pokoju wydawała się być idealną okazją.
- Bardzo chętnie. - odpowiedziała mu uśmiechem i ześlizgnęła się ze stołka barowego biorąc przy okazji swoją niewielką torebkę. Pozwoliła mu się poprowadzić, a na jej twarzy widniał pełen samozadowolenia uśmiech.
- Przyjęcie odbędzie się u nas, a Caliente jest mistrzynią wykończeń. W pełni jej ufam i wiem, że nie będę tego żałować. - odpowiedziała na jego pytanie z uśmiechem i znów posłała mu przeciągłe spojrzenie spod rzęs zanim upiła kolejnego łyka swojej martini. Jego propozycję musiała przeanalizować w myślach kilkakrotnie. Była jednak tak podirytowana zachowaniem swojego małżonka, że chciała mu dopiec do żywego świadoma, że będzie wiedział. Kolacja z jego konkurentem w osobnym pokoju wydawała się być idealną okazją.
- Bardzo chętnie. - odpowiedziała mu uśmiechem i ześlizgnęła się ze stołka barowego biorąc przy okazji swoją niewielką torebkę. Pozwoliła mu się poprowadzić, a na jej twarzy widniał pełen samozadowolenia uśmiech.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Restauracja
Czy Lewisa interesowało, że pani Greengrass zainteresowała się nim tylko i wyłącznie dlatego, żeby utrzeć nosa swojemu mężowy? Nie, nie interesowało go to. Właściwie Hyperion Greengrass nie miał teraz najmniejszego znaczenia, podobnie jak fakt, że czarnowłosa piękność siedząca obok niego była jego małżonką. Wellington szukał teraz ukojenia po ciężkim dniu pracy, która wypompowywała go każdego dnia bez reszty. Zwykle znajdował to ukojenie w kieliszku albo dwóch, a rozmowa z interesującą towarzyszką była dzisiaj niespodziewanym bonusem. W takie wieczory jak te, nawet rozmowa z dzieckiem byłaby dla niego lepszą perspektywą niż powrót do domu, do zrzędliwej i wrednej żony.
Nie odpowiedziała na jego zaczepne pytanie. Nie broniła męża. To dobry znak. Jeszcze nie wiedział, jak miała zamiar sprawić, aby jej mąż się dowiedział, ale nie dbał o to.
Również wstał i poprowadził ją do osobnego pomieszczenia, w którym stał stolik z dwoma krzesłami, elegancko i ze smakiem nakryty do jedzenia. Tutaj również działała podobna magia - myślało się lub wymawiało nazwę danej potrawy, a ona sama pojawiała się na talerzu. Lewis usiadł dopiero w momencie, kiedy Cathrine siedziała już na swoim krześle. Atmosfera w pomieszczeniu była przytulna, niemal domowa do tego stopnia, że sędzia zapomniał o tym, iż znajdują się w restauracji. Gdy tylko przez jego głowę przeszła myśl o jedzeniu, na jego talerzu pojawił się befsztyk.
- Błyskawiczna obsługa - zaśmiał się, spoglądając ze smakiem na jedzenie na swoim talerzu. Nie miał jednak zamiaru zacząć jeść, póki Catherine również nie wybierze czegoś dla siebie.
- Mam nadzieję, że twój mąż nie będzie miał za złe, że zjedliśmy razem kolację. - Po tych słowach po prawej stronie jego talerza pojawiła się ponownie szklaneczka z whiskey, a on nie omieszkał wziąć sobie kolejnego łyka. - Twoje zdrowie, Catherine.
Nie odpowiedziała na jego zaczepne pytanie. Nie broniła męża. To dobry znak. Jeszcze nie wiedział, jak miała zamiar sprawić, aby jej mąż się dowiedział, ale nie dbał o to.
Również wstał i poprowadził ją do osobnego pomieszczenia, w którym stał stolik z dwoma krzesłami, elegancko i ze smakiem nakryty do jedzenia. Tutaj również działała podobna magia - myślało się lub wymawiało nazwę danej potrawy, a ona sama pojawiała się na talerzu. Lewis usiadł dopiero w momencie, kiedy Cathrine siedziała już na swoim krześle. Atmosfera w pomieszczeniu była przytulna, niemal domowa do tego stopnia, że sędzia zapomniał o tym, iż znajdują się w restauracji. Gdy tylko przez jego głowę przeszła myśl o jedzeniu, na jego talerzu pojawił się befsztyk.
- Błyskawiczna obsługa - zaśmiał się, spoglądając ze smakiem na jedzenie na swoim talerzu. Nie miał jednak zamiaru zacząć jeść, póki Catherine również nie wybierze czegoś dla siebie.
- Mam nadzieję, że twój mąż nie będzie miał za złe, że zjedliśmy razem kolację. - Po tych słowach po prawej stronie jego talerza pojawiła się ponownie szklaneczka z whiskey, a on nie omieszkał wziąć sobie kolejnego łyka. - Twoje zdrowie, Catherine.
Lewis WellingtonSędzia Wizengamotu - Urodziny : 04/08/1962
Wiek : 62
Skąd : Ottery St. Catchpole
Krew : Czysta
Re: Restauracja
Jak miała zamiar sprawić, że Hyperion się dowie? Och, on z pewnością już wiedział. Mogła się założyć, że gdzieś śledził ją któryś z domowych skrzatów. Zapewne gdyby był sobą pojawiłby się osobiście zanim doszliby do deseru. Znała go wystarczająco dobrze, żeby o tym wiedzieć. Pokazałby się tylko dlatego, żeby pokazać czyją własnością jest własnością i że ma o tym nie zapominać. Póki co pan Greengrass był niedysponowany. Zbyt zajęty spijaniem whisky w swoim gabinecie w towarzystwie starego portretu swojego pradziadka zapominał, że są sprawy ważniejsze od uszkodzonej hydrauliki. Cath nawet nie liczyła, że się pojawi. Liczyła za to na sympatyczną kolację w towarzystwie po stokroć sympatyczniejszym od Miłka który zdawał być się przerażony stanem w jakim znalazł się jego pan, bowiem był świadom, że sam poniekąd się do tego przyczynił.
Gdy weszła do sali zajęła miejsce przy stole wpatrując się w swój pusty talerz. Na co miała dziś ochotę? Na pierś z kurczaka w towarzystwie makaronu. Dokładnie na to miała ochotę. I to też pojawiło się na jej talerzu, a szklanka napełniła się świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym.
- To tylko kolacja, Lewisie. Dlaczego miałby być zły? - pytanie czysto retoryczne na które nie oczekiwała odpowiedzi. Podniosła z uśmiechem srebrne sztućce ze świeżo wypranego obrusu i ostrożnie nadziała na koniec widelca kawałek kurczaka. Do tego jeszcze makaron, a to wszystko umaczała w sosie pieczarkowym.
- Smacznego. - powiedziała jeszcze zanim pierwszy kęs znalazł się w jej ustach. Wszystko ostrożnie przeżuwała obserwując ukradkiem czarodzieja. Gdyby szukała partnera do niezobowiązującego romansu z pewnością wzięłaby jego kandydaturę pod uwagę. Z pewnością wolała starszych od młodszych. Najlepiej starszych którzy mają odpowiednią pozycję społeczną. Tacy mężczyźni jak pan Wellington z pewnością wiedzieli jak zadowolić kobietę w łóżku. Zaraz jednak odgoniła tą myśl. Ona ma męża, a on ma żonę.
- Zawsze chciałeś zostać sędzią? - zapytała kiedy jej pusty talerz znikł na rzecz deseru tiramisu. Nie sięgnęła jednak po sztuciec tylko przyglądała się z ciekawością swojemu towarzyszowi.
Gdy weszła do sali zajęła miejsce przy stole wpatrując się w swój pusty talerz. Na co miała dziś ochotę? Na pierś z kurczaka w towarzystwie makaronu. Dokładnie na to miała ochotę. I to też pojawiło się na jej talerzu, a szklanka napełniła się świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym.
- To tylko kolacja, Lewisie. Dlaczego miałby być zły? - pytanie czysto retoryczne na które nie oczekiwała odpowiedzi. Podniosła z uśmiechem srebrne sztućce ze świeżo wypranego obrusu i ostrożnie nadziała na koniec widelca kawałek kurczaka. Do tego jeszcze makaron, a to wszystko umaczała w sosie pieczarkowym.
- Smacznego. - powiedziała jeszcze zanim pierwszy kęs znalazł się w jej ustach. Wszystko ostrożnie przeżuwała obserwując ukradkiem czarodzieja. Gdyby szukała partnera do niezobowiązującego romansu z pewnością wzięłaby jego kandydaturę pod uwagę. Z pewnością wolała starszych od młodszych. Najlepiej starszych którzy mają odpowiednią pozycję społeczną. Tacy mężczyźni jak pan Wellington z pewnością wiedzieli jak zadowolić kobietę w łóżku. Zaraz jednak odgoniła tą myśl. Ona ma męża, a on ma żonę.
- Zawsze chciałeś zostać sędzią? - zapytała kiedy jej pusty talerz znikł na rzecz deseru tiramisu. Nie sięgnęła jednak po sztuciec tylko przyglądała się z ciekawością swojemu towarzyszowi.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Restauracja
Lewis nigdy nie posunął się do tego, aby kazać skrzatom śledzić swoją żonę lub dzieci. Może dlatego, że na Anastasii kompletnie mu nie zależało? Jeśli go zdradzała, proszę bardzo. Wątpił, aby na świecie znalazłby się jakimś inny mężczyzna, który miałby do niej taką cierpliwość, jak on. Ona nie umiała zrobić niczego bez otwierania swojej buzi i skrzeczenia na wszystkich wokół, nawet uprawiać seksu.
- Ja byłbym zły, gdybym miał tak piękną żonę, a ona jadłaby kolację z innymi mężczyznami - odpowiedział, zachowując w głosie pewną beztroskę, która obca była jego kolegom z pracy albo oficjalnym gościom w jego domu. Miał nadzieję, że Catherine odbierze to w taki sposób, w jaki chciał aby odebrała.
Zjadał kolejne kęsy swojego befsztyku, obserwując ukradkiem swoją towarzyszkę siedzącą naprzeciwko. Jej maniery przy stole były równie nieskazitelne co zawsze. On także zachowywał się należycie, chociaż najchętniej pochłonąłby ten posiłek jak prostak, bo był niesamowicie głodny.
- Nie, zawsze chciałem zostać kimś więcej, niż tylko sędzią - odparł z pewnością siebie. Czy sędzia Wizengamotu zajmował wysokie miejsce w hierarchii Ministerstwa Magii? Owszem. Istniały jednak ważniejsze urzędy, na przykład minister magii albo dyrektorzy poszczególnych Departamentów. Właściwie do dyrektorów nie było mu tak daleko, ale do ministra? Na miejsce starego Moora czyhało już wiele hien.
- Liczyłem się z tym jednak, w końcu skończyłem studia na prawie czarodziejskim. Początkowo zaczynałem w Urzędzie Przestrzegania Prawa Czarodziejów z twoim mężem, tam piąłem się po szczeblach kariery aż wreszcie skończyłem w Wizengamocie - powiedział zgodnie z prawdą, popijając następnie drinka. - A jak to się stało, że taka kobieta jak ty nigdy nie znalazła swojego miejsca w ministerstwie?
- Ja byłbym zły, gdybym miał tak piękną żonę, a ona jadłaby kolację z innymi mężczyznami - odpowiedział, zachowując w głosie pewną beztroskę, która obca była jego kolegom z pracy albo oficjalnym gościom w jego domu. Miał nadzieję, że Catherine odbierze to w taki sposób, w jaki chciał aby odebrała.
Zjadał kolejne kęsy swojego befsztyku, obserwując ukradkiem swoją towarzyszkę siedzącą naprzeciwko. Jej maniery przy stole były równie nieskazitelne co zawsze. On także zachowywał się należycie, chociaż najchętniej pochłonąłby ten posiłek jak prostak, bo był niesamowicie głodny.
- Nie, zawsze chciałem zostać kimś więcej, niż tylko sędzią - odparł z pewnością siebie. Czy sędzia Wizengamotu zajmował wysokie miejsce w hierarchii Ministerstwa Magii? Owszem. Istniały jednak ważniejsze urzędy, na przykład minister magii albo dyrektorzy poszczególnych Departamentów. Właściwie do dyrektorów nie było mu tak daleko, ale do ministra? Na miejsce starego Moora czyhało już wiele hien.
- Liczyłem się z tym jednak, w końcu skończyłem studia na prawie czarodziejskim. Początkowo zaczynałem w Urzędzie Przestrzegania Prawa Czarodziejów z twoim mężem, tam piąłem się po szczeblach kariery aż wreszcie skończyłem w Wizengamocie - powiedział zgodnie z prawdą, popijając następnie drinka. - A jak to się stało, że taka kobieta jak ty nigdy nie znalazła swojego miejsca w ministerstwie?
Lewis WellingtonSędzia Wizengamotu - Urodziny : 04/08/1962
Wiek : 62
Skąd : Ottery St. Catchpole
Krew : Czysta
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Inne miejsca w Londynie :: Złoty Feniks :: Część restauracyjna
Strona 2 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach