Domek po starym młynie
2 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Hogsmeade :: Downing Street :: Downing Street 4
Strona 2 z 3
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Domek po starym młynie
First topic message reminder :
fotografie zaczerpnięte z urzadzamy.pl
Piękna działka w atrakcyjnej cenie! Super okazja!
Ogłoszenie zamieszczone na łamach Proroka tak spodobało się młodej Szkotce szukającej własnego kąta, że natychmiast listownie skontaktowała się z właścicielem i dobiła targu, kupując przysłowiowego kota w worku za ponad połowę swych skromnych oszczędności.
Po przybyciu na miejsce okazało się, że przedmiotem sprzedaży był teren po starym, nieczynnym już od lat młynie. Początkowo załamana Meredith szybko wzięła się do pracy. Zaadaptowała niewielką przybudówkę na budynek mieszkalny, oczyściła z pajęczyn i zamknęła na trzy spusty kamienny budynek młyna, a drewniane koło wykorzystała do nawadniania swego nieokiełznanego ogródka. Choć z dom z zewnątrz ma mikroskopijne rozmiary magia sprawia, że w środku jest przytulną chatką z jednym półpiętrem. Dom znajduje się na krańcu drogi, w głębi działki.
Meredith w każdej wolnej chwili zajmuje się swym ogrodem, który porastają niezliczone gatunki kwiatów, ziół zwykłych i leczniczych i ozdobnych krzewów. Te, które nie znalazły się tu z pomocą ręki gospodyni, przywiał wiatr z okolicznych ogrodów.
Po przekroczeniu progu oczom gościa ukazuje się zaledwie jedna komoda zastawiona kwiatami i bibelotami. Meredith zawsze marzyła o mieszkaniu na piętrze, dlatego wszystkie pomieszczenia znajdują się na niewielkim podwyższeniu. Wystarczy pokonać kilka stopni, by znaleźć się w sercu tego niezwykłego domku.
Cały dom urządzony jest w drewnie i czerwonej cegle. Bynajmniej nie ze względów estetycznych - tylko na takie materiały było stać właścicielkę. Kiedyś na pewno pokryje to wszystko kolorową farbą w ciepłym, pastelowym odcieniu.
W budynku nie ma żadnego salonu, czy pokoju gościnnego. Zaraz po wejściu na półpiętro widać białą szafę z motywem ludowym, szklany stolik, przy którym jada się posiłki a także malutką wnękę zwaną szumnie kuchnią.
W łazience widać jeszcze wiele niedoróbek: woda często ścieka po podłodze, a z kranem lepiej uważać - lubi zostać w dłoni, gdy mocniej szarpnie się za kurki.
W sypialni stoi jedno łóżko i dwie szafeczki nocne. Kolorowa szafa po lewej stronie to jedynie atrapa: ściana oklejona tapetą. Wszystkie kreacje właścicielki mieszczą się w białej szafie stojącej w kuchnio-jadalni.
Ogłoszenie zamieszczone na łamach Proroka tak spodobało się młodej Szkotce szukającej własnego kąta, że natychmiast listownie skontaktowała się z właścicielem i dobiła targu, kupując przysłowiowego kota w worku za ponad połowę swych skromnych oszczędności.
Po przybyciu na miejsce okazało się, że przedmiotem sprzedaży był teren po starym, nieczynnym już od lat młynie. Początkowo załamana Meredith szybko wzięła się do pracy. Zaadaptowała niewielką przybudówkę na budynek mieszkalny, oczyściła z pajęczyn i zamknęła na trzy spusty kamienny budynek młyna, a drewniane koło wykorzystała do nawadniania swego nieokiełznanego ogródka. Choć z dom z zewnątrz ma mikroskopijne rozmiary magia sprawia, że w środku jest przytulną chatką z jednym półpiętrem. Dom znajduje się na krańcu drogi, w głębi działki.
Meredith w każdej wolnej chwili zajmuje się swym ogrodem, który porastają niezliczone gatunki kwiatów, ziół zwykłych i leczniczych i ozdobnych krzewów. Te, które nie znalazły się tu z pomocą ręki gospodyni, przywiał wiatr z okolicznych ogrodów.
Po przekroczeniu progu oczom gościa ukazuje się zaledwie jedna komoda zastawiona kwiatami i bibelotami. Meredith zawsze marzyła o mieszkaniu na piętrze, dlatego wszystkie pomieszczenia znajdują się na niewielkim podwyższeniu. Wystarczy pokonać kilka stopni, by znaleźć się w sercu tego niezwykłego domku.
Cały dom urządzony jest w drewnie i czerwonej cegle. Bynajmniej nie ze względów estetycznych - tylko na takie materiały było stać właścicielkę. Kiedyś na pewno pokryje to wszystko kolorową farbą w ciepłym, pastelowym odcieniu.
W budynku nie ma żadnego salonu, czy pokoju gościnnego. Zaraz po wejściu na półpiętro widać białą szafę z motywem ludowym, szklany stolik, przy którym jada się posiłki a także malutką wnękę zwaną szumnie kuchnią.
W łazience widać jeszcze wiele niedoróbek: woda często ścieka po podłodze, a z kranem lepiej uważać - lubi zostać w dłoni, gdy mocniej szarpnie się za kurki.
W sypialni stoi jedno łóżko i dwie szafeczki nocne. Kolorowa szafa po lewej stronie to jedynie atrapa: ściana oklejona tapetą. Wszystkie kreacje właścicielki mieszczą się w białej szafie stojącej w kuchnio-jadalni.
fotografie zaczerpnięte z urzadzamy.pl
Re: Domek po starym młynie
A co miała innego zrobić, skoro widziała, że zależało mu na tym dziecku bardziej, niż na niej? Zostać i próbować po raz kolejny i być może przeżywać kolejne poronienia, czy odejść i spróbować poukładać sobie życie z kimś, kto zauważy w niej kobietę, a nie reproduktorkę?
Cooper wzięła trzy głębokie oddechy. Napełniła szklankę whiskey i szybko ją opróżniła. Tą rozmowę naprawdę ciężko było strawić bez kropli alkoholu.
- Gabriel... - zsunęła dres zakrywając łydkę i również podniosła się z krzesła. Czasem marzyła o tym, by ktoś wmontował jej przycisk detonatora w usta. Przydałby się w takich momentach.
- To nie miało tak zabrzmieć. Przepraszam.
Czarownica potarła dłonią czoło. Chwilę motała się między stolikiem, a blatem ze zlewem, przy którym zatrzymał się jej przyjaciel.
- Wiem, że nigdy byś jej tego nie powiedział - była tak przekonująca, że nawet sama zaczęła w to wierzyć. Nowa odsłona Gabriela Griffiths'a nie przypadła jej do gustu. Jeszcze nie skończyła wygarniać mu wszystkiego, gdy ten...
- Nie musisz mi uświadamiać jaki jestem beznadziejny. Już to zrobiono.
Holy shit! Udobruchał ją dwoma zdaniami.
Podeszła do niego zdecydowanym krokiem i chwyciła za podbródek, zmuszając do spojrzenia na swe usta.
- Nie mów tak. NIE JESTEŚ BEZ-NA-DZIEJ-NY - przesylabizowała, wyraźnie wymawiając wszystkie słowa. Wskazała też początkowo palcem wskazującym i środkowym na swoje oczy, a następnie na jego w wymownym geście "mam Cię na oku", mając nadzieję na to, że spotęgowany przekaz dotrze do tej jego jednej - no góra dwóch - szarych komórek.
- Po prostu wszystko robisz na opak. Najpierw musisz poznać tą jedyną. Nie. Nie wmawiać sobie, że tym razem ta, to ta jedyna. Będziesz to wiedział. Później musisz pokochać ją, tony jej sukienek i niepotrzebnych butów, miliardy kosmetyków i bibelotów porozrzucanych po całym mieszkaniu. Jej wrzaski, gdy jest na Ciebie wściekła. Wszystko, rozumiesz? Wszystko. I wtedy... - zamilkła na chwilę i szybko zabrała dłoń.
- I wtedy jest czas na dziecko. - Dorzuciła szybko i rozpostarła szeroko ramiona.
- Nie gniewaj się tylko na biedną Mer. Za dużo czasu spędza z gnomami w ogródku. Jesteś wspaniałym przyjacielem.
Cooper przytuliła aurora z pewną rezerwą, poklepując go bezpiecznie, po koleżeńsku po plecach.
Nie zadurzyłabym się przecież w beznadziejnym przypadku.
Cooper wzięła trzy głębokie oddechy. Napełniła szklankę whiskey i szybko ją opróżniła. Tą rozmowę naprawdę ciężko było strawić bez kropli alkoholu.
- Gabriel... - zsunęła dres zakrywając łydkę i również podniosła się z krzesła. Czasem marzyła o tym, by ktoś wmontował jej przycisk detonatora w usta. Przydałby się w takich momentach.
- To nie miało tak zabrzmieć. Przepraszam.
Czarownica potarła dłonią czoło. Chwilę motała się między stolikiem, a blatem ze zlewem, przy którym zatrzymał się jej przyjaciel.
- Wiem, że nigdy byś jej tego nie powiedział - była tak przekonująca, że nawet sama zaczęła w to wierzyć. Nowa odsłona Gabriela Griffiths'a nie przypadła jej do gustu. Jeszcze nie skończyła wygarniać mu wszystkiego, gdy ten...
- Nie musisz mi uświadamiać jaki jestem beznadziejny. Już to zrobiono.
Holy shit! Udobruchał ją dwoma zdaniami.
Podeszła do niego zdecydowanym krokiem i chwyciła za podbródek, zmuszając do spojrzenia na swe usta.
- Nie mów tak. NIE JESTEŚ BEZ-NA-DZIEJ-NY - przesylabizowała, wyraźnie wymawiając wszystkie słowa. Wskazała też początkowo palcem wskazującym i środkowym na swoje oczy, a następnie na jego w wymownym geście "mam Cię na oku", mając nadzieję na to, że spotęgowany przekaz dotrze do tej jego jednej - no góra dwóch - szarych komórek.
- Po prostu wszystko robisz na opak. Najpierw musisz poznać tą jedyną. Nie. Nie wmawiać sobie, że tym razem ta, to ta jedyna. Będziesz to wiedział. Później musisz pokochać ją, tony jej sukienek i niepotrzebnych butów, miliardy kosmetyków i bibelotów porozrzucanych po całym mieszkaniu. Jej wrzaski, gdy jest na Ciebie wściekła. Wszystko, rozumiesz? Wszystko. I wtedy... - zamilkła na chwilę i szybko zabrała dłoń.
- I wtedy jest czas na dziecko. - Dorzuciła szybko i rozpostarła szeroko ramiona.
- Nie gniewaj się tylko na biedną Mer. Za dużo czasu spędza z gnomami w ogródku. Jesteś wspaniałym przyjacielem.
Cooper przytuliła aurora z pewną rezerwą, poklepując go bezpiecznie, po koleżeńsku po plecach.
Nie zadurzyłabym się przecież w beznadziejnym przypadku.
Re: Domek po starym młynie
Beznadziejny przypadek nieuleczalnego romantyka - tak właśnie nieskromnie o sobie myślał. Dziwnym trafem tacy mężczyźni zawsze trafiają na niewłaściwe kobiety i nie zauważają tego, co mają obok siebie. Mimo wszystko nie był obojętny na na Meredith, nigdy nie był. Zależało mu jednak na jej przyjaźni, której nie chciał niszczyć, jak wszystkie te związki, w których do tej pory przebywał. Teraz go zraniła i dobrze o tym wiedziała. Właściwie to była prawdziwa różdżka w mrowisko, dlatego zareagował tak gwałtownie.
Spojrzał na nią powoli, nie puszczając się blatu, którego się uczepił. Nie odzywał się, kiedy do niego mówiła. Jego mięśnie wyraźnie się napięły, kiedy go dotknęła, ale potem zaczynały się powoli rozluźniać, kiedy Meredith się zbliżyła i lekko przytuliła do boku. To było nie w porządku, że tak się na niej wyżył. Chciała dobrze i jak zwykle ustawić go do pionu, co wychodziło jej za każdym razem perfekcyjnie. I nie zamierzał zachować tego zimnego dystansu.
Złapał ją za poklepujące go ramię i przyciągnął do siebie, obejmując nauczycielkę czule. Schował twarz w jej brązowe pukle włosów, szukając w nich pocieszenia. Pachniała tak świeżo, że aż sam zapragnął kąpieli w prawdziwym domu. Z mydłem po prostu trochę droższym, niż ten z publicznej łazienki aurorów. Westchnął ciężko przez co jego klatka piersiowa oparła się na moment o nią.
- Dlaczego zawsze mi się wydaje, że kończymy gniewając się na siebie, albo w ogóle nie pamiętam naszej rozmowy? Nie musisz tak mówić, bo wiem, że marny ze mnie przyjaciel. Nie pamiętam kiedy ostatnio to ja Ciebie pocieszałem, a nie odwrotnie. Przepraszam - powiedział przyciszonym głosem, patrząc ponad jej ramię. Myślał o tych wszystkich razach, kiedy lądował u niej w domu i pili na umór. Inaczej nie potrafili. To samo tyczyło się Maximiliana, chociaż ten swoim zaangażowaniem mógłby zamrozić mrożonkę na obiad.
- Zawsze myślałem, że... moje dorosłe życie potoczy się trochę inaczej.
Najwyraźniej nie pamiętał swojego pijackiego bełkotu w Złotym, kiedy wypowiedział podobne zdanie, ale dokończył je przyznając, że zawsze myślał, że będą razem z Meredith.
Spojrzał na nią powoli, nie puszczając się blatu, którego się uczepił. Nie odzywał się, kiedy do niego mówiła. Jego mięśnie wyraźnie się napięły, kiedy go dotknęła, ale potem zaczynały się powoli rozluźniać, kiedy Meredith się zbliżyła i lekko przytuliła do boku. To było nie w porządku, że tak się na niej wyżył. Chciała dobrze i jak zwykle ustawić go do pionu, co wychodziło jej za każdym razem perfekcyjnie. I nie zamierzał zachować tego zimnego dystansu.
Złapał ją za poklepujące go ramię i przyciągnął do siebie, obejmując nauczycielkę czule. Schował twarz w jej brązowe pukle włosów, szukając w nich pocieszenia. Pachniała tak świeżo, że aż sam zapragnął kąpieli w prawdziwym domu. Z mydłem po prostu trochę droższym, niż ten z publicznej łazienki aurorów. Westchnął ciężko przez co jego klatka piersiowa oparła się na moment o nią.
- Dlaczego zawsze mi się wydaje, że kończymy gniewając się na siebie, albo w ogóle nie pamiętam naszej rozmowy? Nie musisz tak mówić, bo wiem, że marny ze mnie przyjaciel. Nie pamiętam kiedy ostatnio to ja Ciebie pocieszałem, a nie odwrotnie. Przepraszam - powiedział przyciszonym głosem, patrząc ponad jej ramię. Myślał o tych wszystkich razach, kiedy lądował u niej w domu i pili na umór. Inaczej nie potrafili. To samo tyczyło się Maximiliana, chociaż ten swoim zaangażowaniem mógłby zamrozić mrożonkę na obiad.
- Zawsze myślałem, że... moje dorosłe życie potoczy się trochę inaczej.
Najwyraźniej nie pamiętał swojego pijackiego bełkotu w Złotym, kiedy wypowiedział podobne zdanie, ale dokończył je przyznając, że zawsze myślał, że będą razem z Meredith.
Re: Domek po starym młynie
- Może dlatego, że zawsze upijasz się tak, że urywa Ci się w film? - podsunęła złośliwie. Przez chwilę stała sztywna jak kłoda. Nie za bardzo wiedząc co począć ze swymi górnymi kończynami zaplotła je w końcu w pasie czarodzieja. Pomimo swych słusznych Gabarytów przylgnął do niej niczym mały chłopiec.
- Naprawdę chciałbyś mnie pocieszać z powodu zachwaszczonej rabatki? U mnie jest...
Czarownica odetchnęła głębiej, a jej nozdrza omył delikatny, mydlany zapach. Koszula aurora wciąż pachniała doskonale znanymi jej perfumami. Już wiecie dlaczego wolała trzymać się od niego z daleka? Słowa łatwo można było zingorować. Z zapachem, ciepłem i bliskością ciała walczyło się dużo gorzej. Zwłaszcza, gdy miało się głowę pełną wspomnień.
- ... jest w porządku. Lepiej zająć się Twoim cyrkiem na kółkach.
Czarownica roześmiała się nerwowo. W przeciwieństwie do aurora natychmiast przed oczami stanęła jej ostatnia kolacja w Złotym Feniksie. Zawsze myślałem, że jeżeli z kimś wpadnę to z Tobą!
- He he... Popatrz... Niezbadane są wyroki losu. Zaczynasz gadać jak wujek Billy. Chyba potrzebujesz kolejnego kieliszka ognistej...
Meredith odsunęła się nieznacznie i podrapała z zakłopotaniem po potylicy, mierzwiąc nieco swego koka.
- Wszystko się jeszcze jakoś ułoży, Gab. Zobaczysz. A teraz... Zwęglonej jajeczniczki? - wyjrzała zza jego ramienia na czarną patelnię, byle tylko nie spojrzeć mu w oczy.
- Naprawdę chciałbyś mnie pocieszać z powodu zachwaszczonej rabatki? U mnie jest...
Czarownica odetchnęła głębiej, a jej nozdrza omył delikatny, mydlany zapach. Koszula aurora wciąż pachniała doskonale znanymi jej perfumami. Już wiecie dlaczego wolała trzymać się od niego z daleka? Słowa łatwo można było zingorować. Z zapachem, ciepłem i bliskością ciała walczyło się dużo gorzej. Zwłaszcza, gdy miało się głowę pełną wspomnień.
- ... jest w porządku. Lepiej zająć się Twoim cyrkiem na kółkach.
Czarownica roześmiała się nerwowo. W przeciwieństwie do aurora natychmiast przed oczami stanęła jej ostatnia kolacja w Złotym Feniksie. Zawsze myślałem, że jeżeli z kimś wpadnę to z Tobą!
- He he... Popatrz... Niezbadane są wyroki losu. Zaczynasz gadać jak wujek Billy. Chyba potrzebujesz kolejnego kieliszka ognistej...
Meredith odsunęła się nieznacznie i podrapała z zakłopotaniem po potylicy, mierzwiąc nieco swego koka.
- Wszystko się jeszcze jakoś ułoży, Gab. Zobaczysz. A teraz... Zwęglonej jajeczniczki? - wyjrzała zza jego ramienia na czarną patelnię, byle tylko nie spojrzeć mu w oczy.
Re: Domek po starym młynie
- Fakt - odpowiedział bez skruchy. Tylko głupi by nie zauważył, co przechodziła w tym momencie Meredith. Dla jej nieszczęścia z jednym takim głupcem właśnie miała do czynienia.
- To taka moja reakcja obronna organizmu - dodał, nie widząc w tym nic złego. Kiedy się odsunęła, uśmiechnął się na domiar złego niewinnie i wzruszył krótko ramionami. Rzeczywiście te zachwaszczone grządki niewiele go interesowały. Byłby cudownym facetem, ale ignorantem na takie przyziemne i domowe rzeczy. Pewnie, że pomoże Ci dobrać firankę do zasłonki, ale żeby samemu coś zrobić? Nie ma opcji. Chyba, że byłaby to praca fizyczna, o.
Jeszcze raz sięgnął po pustą szklankę, ale wrócił z nią do stołu, gdzie leżała ich napoczęta butelka ognistej. Słuchał się jej, zanim zdołała dokończyć myśl. Nalał sobie i Meredith alkoholu, ale tym razem miał zamiar dłużej się nim rozkoszować. Może by tak dla odmiany się napił, a nie zapił?
- Wujek Billy to ten trep, który wszystko porównuje do tego "jak to było w wojsku"? - zaśmiał się mimowolnie. Raz dostali bajeczkę o tym, że za jego czasów makaron był zielony. Całe jedzenie było zielone, zielony makaron, zielone ziemniaki, sałata... Oni to podobno zaczęli.
- Poproszę, dalej konam z głodu.
- To taka moja reakcja obronna organizmu - dodał, nie widząc w tym nic złego. Kiedy się odsunęła, uśmiechnął się na domiar złego niewinnie i wzruszył krótko ramionami. Rzeczywiście te zachwaszczone grządki niewiele go interesowały. Byłby cudownym facetem, ale ignorantem na takie przyziemne i domowe rzeczy. Pewnie, że pomoże Ci dobrać firankę do zasłonki, ale żeby samemu coś zrobić? Nie ma opcji. Chyba, że byłaby to praca fizyczna, o.
Jeszcze raz sięgnął po pustą szklankę, ale wrócił z nią do stołu, gdzie leżała ich napoczęta butelka ognistej. Słuchał się jej, zanim zdołała dokończyć myśl. Nalał sobie i Meredith alkoholu, ale tym razem miał zamiar dłużej się nim rozkoszować. Może by tak dla odmiany się napił, a nie zapił?
- Wujek Billy to ten trep, który wszystko porównuje do tego "jak to było w wojsku"? - zaśmiał się mimowolnie. Raz dostali bajeczkę o tym, że za jego czasów makaron był zielony. Całe jedzenie było zielone, zielony makaron, zielone ziemniaki, sałata... Oni to podobno zaczęli.
- Poproszę, dalej konam z głodu.
Re: Domek po starym młynie
- Sam widzisz. Jak się coś ruszy to z pewnością Cię poinformuję.
Cooper minęła się z powołaniem - z pewnością zrobiłaby karierę na deskach teatru. Ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust podeszła do patelni i zeskrobała z niej zwęglone resztki wprost do worka na śmieci. Nie miała przecież zamiaru nakarmić swojego gościa skamielinami. Bębniąc palcami o drzwi lodówki przeskakiwała wzrokiem po wszystkich półkach.
Pięknie Ci poszło. Pięknie. Kiełbasa. Ser pleśniowy. Po prostu znajdź sobie normalnego faceta. Co w tym trudnego. Stare masło? Trzeba będzie wyrzucić. Na ten przykład taki Marco... ale ma dzieci. Super. O, mleko.
Czarownica spędzała większość czasu w Hogwarcie, gdzie nie musiała martwić się o uzupełnianie lodówki. Zgarnęła karton z białą cieczą i wygrzebała z czeluści szuflady resztki płatków z miodem.
- Podgrzać Ci?
Nim zdążył odpowiedzieć chwyciła za swą pełną szklankę i stanęła przy aneksie. Wygrzebała z szafki garnek do którego wlała mleko i ustawiła go na kuchence. Mieszając zawzięcie zawartość wlała w siebie haustem cały alkohol.
- Tak, dokładnie ten sam. Służbista z krwi i kości. Koniecznie musisz go kiedyś odwiedzić. Zrobił ciotce z domu replikę filii aurorów - skrzywiła się i przycisnęła grzbiet dłoni do ust. Mleko szybko zaczęło bulgotać. Czarownica przelała je do wzrorzystej miseczki i postawiła przed Gabrielem. Razem z łyżką i pudełkiem z płatkami.
- Podano do stołu. Dziś w menu wykwintne i niepowtarzalne mleko krowie połączone z lekko łechcącymi podniebienie płatkami skropionymi złocistym miodem. Specjalność szefa kuchni.
Cooper minęła się z powołaniem - z pewnością zrobiłaby karierę na deskach teatru. Ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust podeszła do patelni i zeskrobała z niej zwęglone resztki wprost do worka na śmieci. Nie miała przecież zamiaru nakarmić swojego gościa skamielinami. Bębniąc palcami o drzwi lodówki przeskakiwała wzrokiem po wszystkich półkach.
Pięknie Ci poszło. Pięknie. Kiełbasa. Ser pleśniowy. Po prostu znajdź sobie normalnego faceta. Co w tym trudnego. Stare masło? Trzeba będzie wyrzucić. Na ten przykład taki Marco... ale ma dzieci. Super. O, mleko.
Czarownica spędzała większość czasu w Hogwarcie, gdzie nie musiała martwić się o uzupełnianie lodówki. Zgarnęła karton z białą cieczą i wygrzebała z czeluści szuflady resztki płatków z miodem.
- Podgrzać Ci?
Nim zdążył odpowiedzieć chwyciła za swą pełną szklankę i stanęła przy aneksie. Wygrzebała z szafki garnek do którego wlała mleko i ustawiła go na kuchence. Mieszając zawzięcie zawartość wlała w siebie haustem cały alkohol.
- Tak, dokładnie ten sam. Służbista z krwi i kości. Koniecznie musisz go kiedyś odwiedzić. Zrobił ciotce z domu replikę filii aurorów - skrzywiła się i przycisnęła grzbiet dłoni do ust. Mleko szybko zaczęło bulgotać. Czarownica przelała je do wzrorzystej miseczki i postawiła przed Gabrielem. Razem z łyżką i pudełkiem z płatkami.
- Podano do stołu. Dziś w menu wykwintne i niepowtarzalne mleko krowie połączone z lekko łechcącymi podniebienie płatkami skropionymi złocistym miodem. Specjalność szefa kuchni.
Re: Domek po starym młynie
Kiedy Meredith toczyła wewnętrzną batalię i wykluczała Marco z potencjalnych kandydatów na chłopaka ze względu na dziecko, Gabriel rozmyślał nad swoim życiem. Może powinien podjąć się adopcji? Słyszał o Morwen Blodeuwedd, która mimo młodego wieku przyjęła pod swój dach dziewczynkę z bułgarskiego ośrodka. Doprowadziła ją do szczęśliwego osiągnięcia dorosłości, a sama i tak znalazła narzeczonego, któremu najwidoczniej nie przeszkadzała nastolatka w roli przyszywanej córki. A skoro na tym polegało jego marzenie, to może tędy droga?
Z zamyślenia wyrwała go miska pełna mleka, którą postawiła przed nim panna Cooper. Niezbyt kreatywne danie, ale nie zamierzał wybrzydzać. Cieszył się, że jednak nie dostał tego węgielka na rozwolnienie.
- Mógłby w takim razie dogadać się z Maximilianem. Nasz przyjaciel zasadził sobie ostatnio jakieś egzotyczne rośliny w pokoju i bawi się z zaklęciem kameleona i jakąś prymitywną dmuchawką z trucizną. Czasem się o niego martwię.
Włoch był pedantem, ale i wariatem. Nie dało się temu zaprzeczyć. Jego geniusz przyćmił racjonalne myślenie, dlatego chyba wykorzystywał Gabriela do kontaktów ze społeczeństwem. Griffiths czuł się trochę jak jego asystent w takich momentach, ale nie przeszkadzało mu to.
Zabrał się za jedzenie płatków, jakby rzeczywiście nie jadł od paru tygodni. Pyszne w swej prostocie.
- Jak sytuacja w szkole? Czytałem, że macie gości w tym roku i pełne ręce roboty. Profesor Wilson czasem do mnie pisze, ale niewiele mogę zrozumieć z jego natłoku myśli. Raz wysłał mi notkę, pisząc jedynie pierwszą i ostatnią literę słowa, a pomiędzy kropeczki.
Kolejny freak, któremu inteligencja odbiła palmę.
Z zamyślenia wyrwała go miska pełna mleka, którą postawiła przed nim panna Cooper. Niezbyt kreatywne danie, ale nie zamierzał wybrzydzać. Cieszył się, że jednak nie dostał tego węgielka na rozwolnienie.
- Mógłby w takim razie dogadać się z Maximilianem. Nasz przyjaciel zasadził sobie ostatnio jakieś egzotyczne rośliny w pokoju i bawi się z zaklęciem kameleona i jakąś prymitywną dmuchawką z trucizną. Czasem się o niego martwię.
Włoch był pedantem, ale i wariatem. Nie dało się temu zaprzeczyć. Jego geniusz przyćmił racjonalne myślenie, dlatego chyba wykorzystywał Gabriela do kontaktów ze społeczeństwem. Griffiths czuł się trochę jak jego asystent w takich momentach, ale nie przeszkadzało mu to.
Zabrał się za jedzenie płatków, jakby rzeczywiście nie jadł od paru tygodni. Pyszne w swej prostocie.
- Jak sytuacja w szkole? Czytałem, że macie gości w tym roku i pełne ręce roboty. Profesor Wilson czasem do mnie pisze, ale niewiele mogę zrozumieć z jego natłoku myśli. Raz wysłał mi notkę, pisząc jedynie pierwszą i ostatnią literę słowa, a pomiędzy kropeczki.
Kolejny freak, któremu inteligencja odbiła palmę.
Re: Domek po starym młynie
Cooper bez słowa obserwowała jak kolejne łyżki lądują w ustach aurora. Nieświadomie bębniła przy tym opuszkami palców o szklany blat.
- Mógłby w takim razie dogadać się z Maximilianem...
A może czas wyprowadzić się z tej starej chaty i przenieść w bardziej ucywilizowane miejsce? Rzucić Hogwart, wrócić na uczelnię...
- ...i bawi się z zaklęciem kameleona i jakąś prymitywną...
... albo w ogóle rzucić to cholerne nauczanie, zatrudnić się w bibliotece, kupić psa i trzy koty i wieść spokojne życie dziwaczki? Przecież wszyscy omijają takie z daleka. Przynajmniej miałabym z głowy dziwnych sąsiadów.
- Czasem się o niego martwię.
- Co? Ja też. Cały czas - zapewniła gorliwie, choć z monologu na temat dziwnego stylu życia ich wspólnego przyjaciela wyłapała jedynie nic nie znaczące urywki. Dmuchawki? Rośliny? Może jeszcze wigwam? - Bawi się w Indianina? Odbiło mu na stare lata.
A może w ogóle się przewalifikować? Uzdrowiciel? Nie, brzydzę się krwi. Auror? Jasne, żeby mieć Gabriela i Maxa na głowie 24h na dobę, 7 dni w tygodniu. Prorok? Pewnie, jeśli chcesz dostać kiedyś jajkiem w twarz za plotkarski artykuł. Powodzenia...
- Wiesz nie cierpię na nadmiar zainteresowania. Uczniowie omijają moje lekcje i gabinet szerokim łukiem. Dzięki Twojemu odejściu - posłała mu perfidny uśmiech - dostałam w spadku Krukonów.
I znów jakiś bełkot z ustami pełnymi płatków na temat nowego nauczyciela Zaklęć. Mer widziała tego świra z dwa-trzy razy w pokoju nauczycielskim i doszła do wniosku, że ktoś kto nosi kwieciste koszule i krawaty w zwierzątka nie może być do końca normalny.
- Ja się do tego nie nadajęęęęę... - jęknęła wreszcie z rezygnacją. Ułożyła przedramiona przez sobą i w dramatycznym wyrazie poddania się oparła na nich czoło, niemal wpychając włosy do Gabrielowego talerza z mlekiem. I nie wiadomo, czy chodziło o nauczanie, czy trzymanie fasonu przed Griffiths'em. Pewnie o jedno i drugie.
EDIT:
Gdy tylko Gabriel napełnił swój wielki jak wór żołądek, czarodzieje dokończyli butelkę ognistej. Meredith pościeliła wysłużoną kanapę w salonie, zostawiając aurorowi koc do okrycia na noc, a sama powędrowała do swej sypialni, by umęczona przebiegiem dnia zasnąć po kilku minutach.
- Mógłby w takim razie dogadać się z Maximilianem...
A może czas wyprowadzić się z tej starej chaty i przenieść w bardziej ucywilizowane miejsce? Rzucić Hogwart, wrócić na uczelnię...
- ...i bawi się z zaklęciem kameleona i jakąś prymitywną...
... albo w ogóle rzucić to cholerne nauczanie, zatrudnić się w bibliotece, kupić psa i trzy koty i wieść spokojne życie dziwaczki? Przecież wszyscy omijają takie z daleka. Przynajmniej miałabym z głowy dziwnych sąsiadów.
- Czasem się o niego martwię.
- Co? Ja też. Cały czas - zapewniła gorliwie, choć z monologu na temat dziwnego stylu życia ich wspólnego przyjaciela wyłapała jedynie nic nie znaczące urywki. Dmuchawki? Rośliny? Może jeszcze wigwam? - Bawi się w Indianina? Odbiło mu na stare lata.
A może w ogóle się przewalifikować? Uzdrowiciel? Nie, brzydzę się krwi. Auror? Jasne, żeby mieć Gabriela i Maxa na głowie 24h na dobę, 7 dni w tygodniu. Prorok? Pewnie, jeśli chcesz dostać kiedyś jajkiem w twarz za plotkarski artykuł. Powodzenia...
- Wiesz nie cierpię na nadmiar zainteresowania. Uczniowie omijają moje lekcje i gabinet szerokim łukiem. Dzięki Twojemu odejściu - posłała mu perfidny uśmiech - dostałam w spadku Krukonów.
I znów jakiś bełkot z ustami pełnymi płatków na temat nowego nauczyciela Zaklęć. Mer widziała tego świra z dwa-trzy razy w pokoju nauczycielskim i doszła do wniosku, że ktoś kto nosi kwieciste koszule i krawaty w zwierzątka nie może być do końca normalny.
- Ja się do tego nie nadajęęęęę... - jęknęła wreszcie z rezygnacją. Ułożyła przedramiona przez sobą i w dramatycznym wyrazie poddania się oparła na nich czoło, niemal wpychając włosy do Gabrielowego talerza z mlekiem. I nie wiadomo, czy chodziło o nauczanie, czy trzymanie fasonu przed Griffiths'em. Pewnie o jedno i drugie.
EDIT:
Gdy tylko Gabriel napełnił swój wielki jak wór żołądek, czarodzieje dokończyli butelkę ognistej. Meredith pościeliła wysłużoną kanapę w salonie, zostawiając aurorowi koc do okrycia na noc, a sama powędrowała do swej sypialni, by umęczona przebiegiem dnia zasnąć po kilku minutach.
Re: Domek po starym młynie
Gdy nastała wreszcie tak upragniona cisza, poczuła się nią osaczona. Śnieg cały czas prószył, powiększając kopiaste zaspy. Słyszała szelest piór siedzącego na ramieniu Griffiths'a.
To dobrze. Nie czułbym się komfortowo, gdybym się dowiedział, że moja przyjaciółka okłamywała mnie przez ostatnie dziesięć lat.
Niech Cię szlag Griffiths! NIECH CIĘ SZLAG!
W głowie cały czas usiłowała poukładać sobie to, jak zacząć rozmowę gdy wejdą już do domu. Mówiła więc do siebie w myślach (każdy to robi?), co Gabriel mógł zaobserwować w postaci nagle zmieniających się wyrazów twarzy, dziwnej gestykulacji czy twierdzącego lub przeczącego kiwania głową, choć wokół nie słychać było żadnego dźwięku.
Czarownica tak zaniedbała odśnieżanie ogródka, że cała posiadłość z daleka przypominała śnieżką górkę. Brodząc niemal po uda w śniegu przekopała się wreszcie do drzwi wejściowych, które otworzyła z duszą i orłem na ramieniu. Wyjątkowo nie spieszyło jej się dziś do domowych pieleszy.
- Zgodziłam się, bo myślałam że w tym wcieleniu też będziesz pachniał Hugo Bossem, a nie obsraną słomą.
Auror odzyskał swą dawną postać. W tym czasie Cooper wspięła się po kamiennych schodach do swej murowanej dziupli. Zsunęła ze stóp kozaki, odrzuciła płaszcz na krzesło i - by ogarnąć trochę, nim i Griffiths dotrze na górę - zebrała porozrzucane po podłodze ubrania w kolorową kulkę, którą cisnęła do najbliższej kuchennej szafki. Tak moi drodzy, Cooper nie należała do tego typu kobiet, które ścielą łóżko zaraz po przebudzeniu, czy zmywają od razu po skończonym posiłku. Odwlekała takie czynności najcześciej do momentu, w którym musiała sobie torować drogę do łazienki.
- Wody? Herbaty? Kawy? Wina?
Wódki? Czy ja w ogóle powinnam jeszcze dziś wziąć do ust jakikolwiek alkohol?!
Odwieczny problem każdej dziewczyny: jak się napić, żeby się nie nawalić, jednocześnie zbyt długo się nie zastanawiać, ale też nie wyjść na łatwą? Nie? Nie każdej?
Nie czekając na odpowiedź przystanęła na palcach, by sięgnąć kieliszki.
- A może jesteś głodny? W lodówce mam co prawda tylko kawałek starego ciasta i paczkę fasolek wszystkich smaków, ale nie ma co wybrzydzać. Widziałeś się ostatnio z Maxem? Co u niego słychać? Dalej bawi się w biuro detektywistyczne? Nie uważasz, że to tylko przykrywka? Te wszystkie jego kryminalne sprawy to podglądanie żon na zlecenie starych bogaczy - trajkotała jak katarynka. Przerwała tylko na moment, by zębami wyciągnąć korek z napoczętej butelki z winem. Rozlała resztki do dwóch kieliszków jeden stawiając na pobliskim stole, do drugiego niemal natychmiast się przysysając.
Ile będziesz to jeszcze ciągnąć? I tak trwa to już za długo. Jeśli dobrze to rozegrasz, to wszystko wyjaśnisz na tyle, że nie będzie wyglądało to tak żałośnie jak w rzeczywistości.
- Nhie khłamhała - wybełkotała z prędkością światła z zębami zaciśniętymi na krawędzi szkła. Szybko opróżniła kieliszek z burgundowej cieczy i otarła usta przedramieniem.
- Nie kłamała.
Niech się dzieje co chce.
To dobrze. Nie czułbym się komfortowo, gdybym się dowiedział, że moja przyjaciółka okłamywała mnie przez ostatnie dziesięć lat.
Niech Cię szlag Griffiths! NIECH CIĘ SZLAG!
W głowie cały czas usiłowała poukładać sobie to, jak zacząć rozmowę gdy wejdą już do domu. Mówiła więc do siebie w myślach (każdy to robi?), co Gabriel mógł zaobserwować w postaci nagle zmieniających się wyrazów twarzy, dziwnej gestykulacji czy twierdzącego lub przeczącego kiwania głową, choć wokół nie słychać było żadnego dźwięku.
Czarownica tak zaniedbała odśnieżanie ogródka, że cała posiadłość z daleka przypominała śnieżką górkę. Brodząc niemal po uda w śniegu przekopała się wreszcie do drzwi wejściowych, które otworzyła z duszą i orłem na ramieniu. Wyjątkowo nie spieszyło jej się dziś do domowych pieleszy.
- Zgodziłam się, bo myślałam że w tym wcieleniu też będziesz pachniał Hugo Bossem, a nie obsraną słomą.
Auror odzyskał swą dawną postać. W tym czasie Cooper wspięła się po kamiennych schodach do swej murowanej dziupli. Zsunęła ze stóp kozaki, odrzuciła płaszcz na krzesło i - by ogarnąć trochę, nim i Griffiths dotrze na górę - zebrała porozrzucane po podłodze ubrania w kolorową kulkę, którą cisnęła do najbliższej kuchennej szafki. Tak moi drodzy, Cooper nie należała do tego typu kobiet, które ścielą łóżko zaraz po przebudzeniu, czy zmywają od razu po skończonym posiłku. Odwlekała takie czynności najcześciej do momentu, w którym musiała sobie torować drogę do łazienki.
- Wody? Herbaty? Kawy? Wina?
Wódki? Czy ja w ogóle powinnam jeszcze dziś wziąć do ust jakikolwiek alkohol?!
Odwieczny problem każdej dziewczyny: jak się napić, żeby się nie nawalić, jednocześnie zbyt długo się nie zastanawiać, ale też nie wyjść na łatwą? Nie? Nie każdej?
Nie czekając na odpowiedź przystanęła na palcach, by sięgnąć kieliszki.
- A może jesteś głodny? W lodówce mam co prawda tylko kawałek starego ciasta i paczkę fasolek wszystkich smaków, ale nie ma co wybrzydzać. Widziałeś się ostatnio z Maxem? Co u niego słychać? Dalej bawi się w biuro detektywistyczne? Nie uważasz, że to tylko przykrywka? Te wszystkie jego kryminalne sprawy to podglądanie żon na zlecenie starych bogaczy - trajkotała jak katarynka. Przerwała tylko na moment, by zębami wyciągnąć korek z napoczętej butelki z winem. Rozlała resztki do dwóch kieliszków jeden stawiając na pobliskim stole, do drugiego niemal natychmiast się przysysając.
Ile będziesz to jeszcze ciągnąć? I tak trwa to już za długo. Jeśli dobrze to rozegrasz, to wszystko wyjaśnisz na tyle, że nie będzie wyglądało to tak żałośnie jak w rzeczywistości.
- Nhie khłamhała - wybełkotała z prędkością światła z zębami zaciśniętymi na krawędzi szkła. Szybko opróżniła kieliszek z burgundowej cieczy i otarła usta przedramieniem.
- Nie kłamała.
Niech się dzieje co chce.
Re: Domek po starym młynie
Przyzwyczajony do dziwnych zachowań Mer, nie przeszkadzał jej w tym wewnętrznym monologu. Przyglądał się kobiecie kątem sokolego oka, obserwując równocześnie otoczenie. Przemiana miała jeszcze jedną zaletę, stawał się bardziej spostrzegawczy i potrafił się skupić na paru rzeczach na raz. Choć myśli czarodzieja wciąż pozostawały rozpędzone, bawiła go ta teatralna gestykulacja i powoli się wyciszał. Znowu wszystko wracało do normy i na swój tor. Nie byliby sobą, gdyby czasem się nie podenerwowali i posprzeczali. Ale reszta wieczoru miała już przebiec naturalnym rytmem.
Z takimi też myślami przewodnimi w głowie Gabriela, dotarli do chatki na skraju wioski. Na uwagę dotyczącą jego zapachu z dzioba wyrwał mu się urwany skrzek, co chyba miało oznaczać rozbawienie. Poderwał się przed schodkami do domu z ramienia Szkotki i latającemu stworzeniu błyskawicznie wyrosły ludzkie nogi, które dotknęły przykrytego śniegiem podejścia. Nauczony już pewnym doświadczeniem chciał dać gospodyni trochę czasu, zanim ją odwiedzi. Odwrócił się w tym czasie w stronę ścieżki, którą sobie wydeptała chwilę temu i westchnął z ulgą, że nie musiał tego sam pokonywać. Mógłby się założyć, że rajstopy i buty czarownicy wymagały solidnego wysuszenia po tej drodze. Brytyjczyk wyciągnął różdżkę i pomyślał chwilę nad sformułowaniem zaklęcia. Zaraz później rozpoczął proces magicznego odśnieżania by ta działka choć trochę przypominała te sąsiadujące, a ceglanego chodniczka zaczęła unosić się para stapianego powoli śniegu. Zostawił ten proces sam sobie i zasygnalizował koniec czasu głośniejszym zamknięciem drzwi. Zdjął skórzane buty w przedpokoju i wszedł na górę, słysząc pytanie dobiegające z kuchni.
- Może być też kawa - odparł, ponieważ o suchym pysku nie zamierzał tu siedzieć. A jednak wypadałoby zachować jasność umysłu, skoro Cooper wydawała mu się chętna na doprawkę po wizycie w pubie. A ten rum który postawił wcześniej dokończyła stanowczo za szybko.
Jak to jest, że zawsze w pewnym momencie zaczynamy o nim mówić... Tak jakby Maximilian był spoiwem dla każdej naszej normalnej rozmowy, bo inaczej nie umiemy się porozumieć.
- Mamy razem gabinet, widujemy się właściwie codziennie - powiedział, unosząc wymownie brew do góry. Przecież już o tym wiedziała, więc dlaczego tak trajkocze? Dalej jest na niego zła, czy zrozumiała niesłuszność swojego wybuchu i było jej teraz głupio? - A jednak pijemy - zauważył arcyinteligentnie i w idealnym momencie sięgnął po swój kieliszek. Ostatnim razem, kiedy stali niemal w identycznych pozycjach to ona prychnęła napojem. Teraz przyszła na Griffiths'a, chociaż powstrzymał się w ostatniej chwili i zakrztusił opróżnianym alkoholem. Oparł się rękami o kolana, krztusząc się i charcząc. Chyba nie takie reakcji sobie wyobrażała.
Długo wtedy o Tobie rozmawiałyśmy Gabi... Nie dziwię się, że tak w Tobie kochała...!
Ale że co? Kiedy...?
Z trudem odzyskał powietrze, a w jego oczach stanęły łzy z wysiłku.
- Nie... nie w tą dziurkę... - wyjaśnił charczącym głosem i ominął wyspę kuchenną. Otworzył lodówkę i wyjął z niej mleko, żeby nieładnie napić się go z gwinta. Pił i pił... Chyba celowo przedłużając moment konfrontacji. Odłożył karton z mocą na blat i oblizał białe wargi. Powoli się odwrócił.
- Czyli jednak? Przez te wszystkie lata...? Kiedy? Dlaczego nic nie powiedziałaś? Ja bym...
Inaczej się zachował? Skończył tą znajomość prędzej? Sam do końca nie wiedział co mogłoby się w innym scenariuszu wydarzyć, ale z pewnością byłoby inaczej! Myślał, że ta cała irytacja Meredith, kiedy przechodził na jej ramieniu swoje miłosne dramaty wynikała z ich przyjaźni, ale teraz nawet nie mógł ogarnąć tego co musiała przeżywać. Chryste.
Zacisnął wargi i podszedł do niej z bólem w sercu. Była jeszcze jedna rzecz, najważniejsza właściwie, którą musiał wiedzieć.
- Czy wciąż... Coś czujesz?
Z takimi też myślami przewodnimi w głowie Gabriela, dotarli do chatki na skraju wioski. Na uwagę dotyczącą jego zapachu z dzioba wyrwał mu się urwany skrzek, co chyba miało oznaczać rozbawienie. Poderwał się przed schodkami do domu z ramienia Szkotki i latającemu stworzeniu błyskawicznie wyrosły ludzkie nogi, które dotknęły przykrytego śniegiem podejścia. Nauczony już pewnym doświadczeniem chciał dać gospodyni trochę czasu, zanim ją odwiedzi. Odwrócił się w tym czasie w stronę ścieżki, którą sobie wydeptała chwilę temu i westchnął z ulgą, że nie musiał tego sam pokonywać. Mógłby się założyć, że rajstopy i buty czarownicy wymagały solidnego wysuszenia po tej drodze. Brytyjczyk wyciągnął różdżkę i pomyślał chwilę nad sformułowaniem zaklęcia. Zaraz później rozpoczął proces magicznego odśnieżania by ta działka choć trochę przypominała te sąsiadujące, a ceglanego chodniczka zaczęła unosić się para stapianego powoli śniegu. Zostawił ten proces sam sobie i zasygnalizował koniec czasu głośniejszym zamknięciem drzwi. Zdjął skórzane buty w przedpokoju i wszedł na górę, słysząc pytanie dobiegające z kuchni.
- Może być też kawa - odparł, ponieważ o suchym pysku nie zamierzał tu siedzieć. A jednak wypadałoby zachować jasność umysłu, skoro Cooper wydawała mu się chętna na doprawkę po wizycie w pubie. A ten rum który postawił wcześniej dokończyła stanowczo za szybko.
Jak to jest, że zawsze w pewnym momencie zaczynamy o nim mówić... Tak jakby Maximilian był spoiwem dla każdej naszej normalnej rozmowy, bo inaczej nie umiemy się porozumieć.
- Mamy razem gabinet, widujemy się właściwie codziennie - powiedział, unosząc wymownie brew do góry. Przecież już o tym wiedziała, więc dlaczego tak trajkocze? Dalej jest na niego zła, czy zrozumiała niesłuszność swojego wybuchu i było jej teraz głupio? - A jednak pijemy - zauważył arcyinteligentnie i w idealnym momencie sięgnął po swój kieliszek. Ostatnim razem, kiedy stali niemal w identycznych pozycjach to ona prychnęła napojem. Teraz przyszła na Griffiths'a, chociaż powstrzymał się w ostatniej chwili i zakrztusił opróżnianym alkoholem. Oparł się rękami o kolana, krztusząc się i charcząc. Chyba nie takie reakcji sobie wyobrażała.
Długo wtedy o Tobie rozmawiałyśmy Gabi... Nie dziwię się, że tak w Tobie kochała...!
Ale że co? Kiedy...?
Z trudem odzyskał powietrze, a w jego oczach stanęły łzy z wysiłku.
- Nie... nie w tą dziurkę... - wyjaśnił charczącym głosem i ominął wyspę kuchenną. Otworzył lodówkę i wyjął z niej mleko, żeby nieładnie napić się go z gwinta. Pił i pił... Chyba celowo przedłużając moment konfrontacji. Odłożył karton z mocą na blat i oblizał białe wargi. Powoli się odwrócił.
- Czyli jednak? Przez te wszystkie lata...? Kiedy? Dlaczego nic nie powiedziałaś? Ja bym...
Inaczej się zachował? Skończył tą znajomość prędzej? Sam do końca nie wiedział co mogłoby się w innym scenariuszu wydarzyć, ale z pewnością byłoby inaczej! Myślał, że ta cała irytacja Meredith, kiedy przechodził na jej ramieniu swoje miłosne dramaty wynikała z ich przyjaźni, ale teraz nawet nie mógł ogarnąć tego co musiała przeżywać. Chryste.
Zacisnął wargi i podszedł do niej z bólem w sercu. Była jeszcze jedna rzecz, najważniejsza właściwie, którą musiał wiedzieć.
- Czy wciąż... Coś czujesz?
Re: Domek po starym młynie
Nie... nie w tą dziurkę... HEHE. Nope. Żart wyjątkowo jej nie podszedł.
No raczej nie spodziewała się, że padnie na kolana wyznając, że czuje to samo, więc była w stanie przełknąć jakąś taką reakcję. Nie spiesząc z pomocą, z uniesionymi brwiami patrzyła jak przysysa się do jedynej nieprzeterminowanej butelki w lodówce. Zawsze mógł przecież... zwymiotować? Albo po prostu wyjść trzaskając drzwiami.
Czyli jednak? Przez te wszystkie lata...? Kiedy? Dlaczego nic nie powiedziałaś? Ja bym...
Merlinie, dlaczego on musiał być rozchwiany emocjonalnie jak kobieta w ciąży? Gdyby analogiczna sytuacja przydarzyła jej się z Maksem, ten z charakterystyczną dla siebie dozą dezaprobaty rzuciłby coś w stylu "to obrzydliwe" i przeszedł nad tym do porządku dziennego. A Gabriel? Gabriel musiał polamentować, co sprawiło, że czarownica szybko postanowiła wycofać się ze swych deklaracji. Standardowa reakcja Cooper - taktyczny odwrót.
- Whoou whoou whoou, zwolnij - uniosła ręce w obronnym geście i odsunęła się na bezpieczną odległość, robiąc zdegustowaną minę.
- Byliśmy wtedy młodzi, raz czy dwa się pocałowaliśmy i obmacaliśmy po pijaku! Poza tym po prostu MOŻE trochę mi się podobałeś. Przecież to nie była jakaś tam miłość - prychnęła lekceważąco, śmiejąc się do tego nerwowo - I w ogóle to trwało strasznie krótko. Tydzień, może dwa? Góra trzy. Poza tym to tak naprawdę CHYBA tylko mi się wydawało, to co miałam Ci powiedzieć? Zrypać tą znajomość, bo coś mi się przez CHWILĘ wydawało? "Hej, wiesz co? W sumie to CHYBA mi się podobasz. Ale kompletnie się tym nie przejmuj, stary"... Zawsze mogłam na Ciebie liczyć jako na przyjaciela i to było dla mnie ważniejsze, niż jakieś hormony, które na chwilę zrobiły mi gówno z mózgu.
Nerwowo poprawiła opadające na twarz włosy. Trochę inaczej wyobraziła sobie przebieg tej rozmowy. Planowała to tysiące razy, a nie przewidziała takiej możliwości, że od razu w to wszystko uwierzy. Miał ją wyśmiać. Czy tak dużo wymagała? No wszystkiego poza zrozumieniem. Ale to był GABRIEL GRIFFITHS. On zawsze trochę więcej czuł niż jakikolwiek inny mężczyzna chodzący po tej planecie.
Może i na początku miała zamiar powiedzieć całą prawdę. Że nie trwało to dwa tygodnie, a kilka lat. I że wpadła po uszy, ale było jej tak wstyd, że nie potrafiła się do tego przyznać sama przed sobą. I że w sumie to się do tego przyzwyczaiła. Współczucie i litość bijące ze spojrzenia aurora szybko ją otrzeźwiły. Nie mogła wyjść na naiwną kretynkę. Nie kolejny raz.
- Tak. Nie. CO?! NIE! - pacnęła się w czoło otwartą dłonią i przeklęła pod nosem - Ostatni raz byłam tak zażenowana, gdy ojciec przyniósł mi paczkę prezerwatyw gdy wyjeżdżałam na studia.
Aby czymś zająć drżące dłonie podeszła do blatu i zaczęła przetrząsać kolorowe puszki, by odnaleźć tą, w której znajdowała się kawa.
- Z mlekiem czy czarna?
No raczej nie spodziewała się, że padnie na kolana wyznając, że czuje to samo, więc była w stanie przełknąć jakąś taką reakcję. Nie spiesząc z pomocą, z uniesionymi brwiami patrzyła jak przysysa się do jedynej nieprzeterminowanej butelki w lodówce. Zawsze mógł przecież... zwymiotować? Albo po prostu wyjść trzaskając drzwiami.
Czyli jednak? Przez te wszystkie lata...? Kiedy? Dlaczego nic nie powiedziałaś? Ja bym...
Merlinie, dlaczego on musiał być rozchwiany emocjonalnie jak kobieta w ciąży? Gdyby analogiczna sytuacja przydarzyła jej się z Maksem, ten z charakterystyczną dla siebie dozą dezaprobaty rzuciłby coś w stylu "to obrzydliwe" i przeszedł nad tym do porządku dziennego. A Gabriel? Gabriel musiał polamentować, co sprawiło, że czarownica szybko postanowiła wycofać się ze swych deklaracji. Standardowa reakcja Cooper - taktyczny odwrót.
- Whoou whoou whoou, zwolnij - uniosła ręce w obronnym geście i odsunęła się na bezpieczną odległość, robiąc zdegustowaną minę.
- Byliśmy wtedy młodzi, raz czy dwa się pocałowaliśmy i obmacaliśmy po pijaku! Poza tym po prostu MOŻE trochę mi się podobałeś. Przecież to nie była jakaś tam miłość - prychnęła lekceważąco, śmiejąc się do tego nerwowo - I w ogóle to trwało strasznie krótko. Tydzień, może dwa? Góra trzy. Poza tym to tak naprawdę CHYBA tylko mi się wydawało, to co miałam Ci powiedzieć? Zrypać tą znajomość, bo coś mi się przez CHWILĘ wydawało? "Hej, wiesz co? W sumie to CHYBA mi się podobasz. Ale kompletnie się tym nie przejmuj, stary"... Zawsze mogłam na Ciebie liczyć jako na przyjaciela i to było dla mnie ważniejsze, niż jakieś hormony, które na chwilę zrobiły mi gówno z mózgu.
Nerwowo poprawiła opadające na twarz włosy. Trochę inaczej wyobraziła sobie przebieg tej rozmowy. Planowała to tysiące razy, a nie przewidziała takiej możliwości, że od razu w to wszystko uwierzy. Miał ją wyśmiać. Czy tak dużo wymagała? No wszystkiego poza zrozumieniem. Ale to był GABRIEL GRIFFITHS. On zawsze trochę więcej czuł niż jakikolwiek inny mężczyzna chodzący po tej planecie.
Może i na początku miała zamiar powiedzieć całą prawdę. Że nie trwało to dwa tygodnie, a kilka lat. I że wpadła po uszy, ale było jej tak wstyd, że nie potrafiła się do tego przyznać sama przed sobą. I że w sumie to się do tego przyzwyczaiła. Współczucie i litość bijące ze spojrzenia aurora szybko ją otrzeźwiły. Nie mogła wyjść na naiwną kretynkę. Nie kolejny raz.
- Tak. Nie. CO?! NIE! - pacnęła się w czoło otwartą dłonią i przeklęła pod nosem - Ostatni raz byłam tak zażenowana, gdy ojciec przyniósł mi paczkę prezerwatyw gdy wyjeżdżałam na studia.
Aby czymś zająć drżące dłonie podeszła do blatu i zaczęła przetrząsać kolorowe puszki, by odnaleźć tą, w której znajdowała się kawa.
- Z mlekiem czy czarna?
Re: Domek po starym młynie
Cholera, może by mu te wszystkie wywijasy Mer łatwiej podchodziły, gdyby nie miał na coś nadziei? Ale kurde, na co? Mógł wcześniej... Kiedyś brać pod uwagę ich ewentualny związek, ale nigdy nie na serio. I naprawdę musiałby być ślepy, gdyby nie przyznał, że też go pociągała. Zawsze uważał ją za piękną i inteligentną kobietę, ale była przyjaciółką. Powiedziała właściwie wszystko to co sam myślał, ponieważ nie chciał i nie mógł uwierzyć, że mogłaby coś "większego" przed nim ukrywać tyle lat. A jako do przenikliwych ludzi nie należał to po monologu kobiety westchnął z udawaną ulgą i przejechał sobie przedramieniem po czole, jakby zbierał zebrany tam pot z nerwów.
- To weź tak mów od razu, Mer, bo mi chyba ze dwadzieścia siwych włosów właśnie wyskoczyło - mruknął, starając się by to zabrzmiało żartobliwie. Też się denerwował, a co! Bo to głupie, ale... Byliby idealną parą. Tylko może na to jest jednak już za późno i nie powinni teraz z tym wyskakiwać? Szybko przekalkulował swoje szanse i postanowił obrócić to jednak wszystko w żart. Cóż, jej wina, jeśli liczyliście na coś więcej!
Mężczyzna zaśmiał się szczerze i opadł na wysłużoną kanapę w salonie, na której raz mu już przyszło spędzić noc.
- Zapobiegliwy tata - stwierdził z uśmiechem. Myślami cofnął się do akademickich czasów, zakładając rękę na oparcie sofy i wykręcając się w kierunku czarownicy. - Daj spokój, po czymś takim to musi być jednak wino. - Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Myślałem, że to oczywiste, że byliśmy w sobie kiedyś zadurzeni. To co powiedziała ta Twoja koleżaneczka w pubie i potem Twoja reakcja... Przepraszam, ale przez moment wyglądało to poważniej, dlatego tak zareagowałem. - Westchnął przeciągle, drugą dłonią przejeżdżając sobie po szczecince na szczęce.
- To weź tak mów od razu, Mer, bo mi chyba ze dwadzieścia siwych włosów właśnie wyskoczyło - mruknął, starając się by to zabrzmiało żartobliwie. Też się denerwował, a co! Bo to głupie, ale... Byliby idealną parą. Tylko może na to jest jednak już za późno i nie powinni teraz z tym wyskakiwać? Szybko przekalkulował swoje szanse i postanowił obrócić to jednak wszystko w żart. Cóż, jej wina, jeśli liczyliście na coś więcej!
Mężczyzna zaśmiał się szczerze i opadł na wysłużoną kanapę w salonie, na której raz mu już przyszło spędzić noc.
- Zapobiegliwy tata - stwierdził z uśmiechem. Myślami cofnął się do akademickich czasów, zakładając rękę na oparcie sofy i wykręcając się w kierunku czarownicy. - Daj spokój, po czymś takim to musi być jednak wino. - Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Myślałem, że to oczywiste, że byliśmy w sobie kiedyś zadurzeni. To co powiedziała ta Twoja koleżaneczka w pubie i potem Twoja reakcja... Przepraszam, ale przez moment wyglądało to poważniej, dlatego tak zareagowałem. - Westchnął przeciągle, drugą dłonią przejeżdżając sobie po szczecince na szczęce.
Re: Domek po starym młynie
Masz, co chciałaś. Przestała na chwilę trzaskać puszkami i wsparła się dłońmi o chłodny blat.
To weź tak mów od razu, Mer, bo mi chyba ze dwadzieścia siwych włosów właśnie wyskoczyło.
Niezadowolona? Przecież tego właśnie chciałaś. Dopięłaś swego - przez następne sto lat będziesz wysłuchiwać o kolejnych mniej i bardziej udanych związkach, a wreszcie przygotowaniach do ślubu i rosnącej gromadce dzieci. Gratulacje frajerko stulecia.
Zaśmiała się głośno. Może nawet trochę za sztucznie.
- Hehe... cieszę się, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy - otrzepała dłonie i przykucnęła przy szafce, by wydobyć z niej kolejną butelkę czerwonego trunku. Korek puścił z donośnym pstryknięciem, a wino wypełniło smukłe kieliszki. Zaklęciem przetransportowała zamówienie wprost przed nos czarodzieja.
Przez moment wyglądało to poważniej? Dobra, wolała jednak żeby nie podsumowywał całej tej sytuacji. Nie przypuszczał, by mogła ukrywać coś większego przez kilka lat? Zdesperowana kobieta, której mocno na czymś zależało była gotowa na wszystko. Poza tym nie potrafiła przyznać się do słabości przed samą sobą, a dopiero miała czynić wyznania aurorowi? Nigdy. Zamiast tego odśpiewała sobie w myślach marsz żałobny.
- Przeproszę Cię na chwilę - mruknęła niewyraźnie i zniknęła za drzwiami łazienki. Dwie kuliste lampki zalewały małe pomieszczenie ciepłym światłem. Czarownica przyjrzała się uważnie swemu odbiciu.
Jesteś żałosna.
Szarpnęła za kanciasty kurek... który został w jej dłoni. Po mieszkaniu potoczył się donośny brzdęk, a w ślad za nim donośny szum wody, która rwącym strumieniem wypełniała właśnie mały zlew.
- Kurwa... To tylko kran! - krzyknęła zza drzwi. To tylko kran. Pierdolony kran, którego od roku nie umiem naprawić!.
- Szlag by to.
Meredith pociągnęła nosem i otarła wierzchem dłoni wilgotne policzki. Walnęła dłonią w pozostałość po kurku, jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Różdżka leżała w szufladzie między skarpetami i pidżamami, podczas gdy woda zaczęła wylewać się z przepełnionego zlewu. W przypływie paniki chwyciła za ręcznik, by zatamować nim wylot kranu. Gdy to nie zdało egzaminu stanęła w otwartych drzwiach z wyrwanym kurkiem w ręku.
- Popsułam kran - zachlipała, niespecjalnie kryjąc się z wielkimi jak grochy łzami - I teraz leci z niego woda. Dużo wody.
Jak na zawołanie między stopami czarownicy uformował się wąski strumyk, który właśnie torował sobie drogę przez drewniany parkiet.
To weź tak mów od razu, Mer, bo mi chyba ze dwadzieścia siwych włosów właśnie wyskoczyło.
Niezadowolona? Przecież tego właśnie chciałaś. Dopięłaś swego - przez następne sto lat będziesz wysłuchiwać o kolejnych mniej i bardziej udanych związkach, a wreszcie przygotowaniach do ślubu i rosnącej gromadce dzieci. Gratulacje frajerko stulecia.
Zaśmiała się głośno. Może nawet trochę za sztucznie.
- Hehe... cieszę się, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy - otrzepała dłonie i przykucnęła przy szafce, by wydobyć z niej kolejną butelkę czerwonego trunku. Korek puścił z donośnym pstryknięciem, a wino wypełniło smukłe kieliszki. Zaklęciem przetransportowała zamówienie wprost przed nos czarodzieja.
Przez moment wyglądało to poważniej? Dobra, wolała jednak żeby nie podsumowywał całej tej sytuacji. Nie przypuszczał, by mogła ukrywać coś większego przez kilka lat? Zdesperowana kobieta, której mocno na czymś zależało była gotowa na wszystko. Poza tym nie potrafiła przyznać się do słabości przed samą sobą, a dopiero miała czynić wyznania aurorowi? Nigdy. Zamiast tego odśpiewała sobie w myślach marsz żałobny.
- Przeproszę Cię na chwilę - mruknęła niewyraźnie i zniknęła za drzwiami łazienki. Dwie kuliste lampki zalewały małe pomieszczenie ciepłym światłem. Czarownica przyjrzała się uważnie swemu odbiciu.
Jesteś żałosna.
Szarpnęła za kanciasty kurek... który został w jej dłoni. Po mieszkaniu potoczył się donośny brzdęk, a w ślad za nim donośny szum wody, która rwącym strumieniem wypełniała właśnie mały zlew.
- Kurwa... To tylko kran! - krzyknęła zza drzwi. To tylko kran. Pierdolony kran, którego od roku nie umiem naprawić!.
- Szlag by to.
Meredith pociągnęła nosem i otarła wierzchem dłoni wilgotne policzki. Walnęła dłonią w pozostałość po kurku, jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Różdżka leżała w szufladzie między skarpetami i pidżamami, podczas gdy woda zaczęła wylewać się z przepełnionego zlewu. W przypływie paniki chwyciła za ręcznik, by zatamować nim wylot kranu. Gdy to nie zdało egzaminu stanęła w otwartych drzwiach z wyrwanym kurkiem w ręku.
- Popsułam kran - zachlipała, niespecjalnie kryjąc się z wielkimi jak grochy łzami - I teraz leci z niego woda. Dużo wody.
Jak na zawołanie między stopami czarownicy uformował się wąski strumyk, który właśnie torował sobie drogę przez drewniany parkiet.
Re: Domek po starym młynie
A może to te dni? - pomyślał, patrząc na Meredith z równie udawanym uśmiechem na twarzy. Nawet jeśli to widzieli to tego nie komentowali, bo i po co. Gdyby mieli być ze sobą szczerzy to równie dobrze mogliby utworzyć koło złamanych serc, utopić się w swoich smutkach, wychlać to wino w ciszy i w końcu deportowałby się do swojego domu, tak jak należało. Bo te zabawowe humory oboje jednak stracili na dzisiejszy wieczór.
Kiwnął głową, kiedy skręciła w stronę łazienki i znowu westchnął do siebie. Gdyby potrafili sobie czytać w myślach, doszliby do smutnego wniosku, że w tym samym momencie pomyśleli o sobie dokładnie to samo.
Jesteś żałosny.
Coś rąbnęło, brzdękło i poleciała woda. Na razie tylko do zlewu, więc nie zareagował zbyt energetycznie, bo obrócił się tylko ponownie.
- Wszystko w porządku?! - krzyknął w jej stronę, ale dalsze bluzgi czarownicy sprawiły, że poderwał się z miejsca. Był w połowie drogi do łazienki, mając już różdżkę w pogotowiu, kiedy Mer z niej wyszła, dygocząc na całym ciele. Niekontrolowane uczucia wybuchły gdzieś wewnątrz Gabriela, co ścisnęło mu wnętrzności niemal do bólu. Niewiele myślał, kiedy pokonał tą dzielącą ich odległość, złapał mokre policzki kobiety w obie ręce i przycisnął jej usta do swoich. Pocałunek był mokry i ciepły, bo jak inaczej to określić. Przerażony swoim gestem cofnął się po aż dwóch Missisipi, bo dopiero wtedy odzyskał zmysły.
- Zajmę się tym - dodał szybko, zabierając jej z dłoni ten przeklęty kurek i wyminął Szkotkę w wejściu. Drogocenne spodnie od garnituru szybko przemokły, kiedy wszedł do małego pomieszczenia. Zdjął z siebie marynarkę i odrzucił ją na wolne miejsce na blacie. Przyłożył dłoń ze srebrnym zegarkiem, który dostał od matki na obronę aurorskiego dyplomu i przycisnął nią kurek do kranu. Druga celowała już różdżką i wyjątkowo wypowiedział nazwy zaklęć.
- Reparo! - Zadziałało to na tyle, że mógł zakręcić lecącą wodę. Poślizgnął się parę razy, bo woda wciąż się przelewała ze zlewu na podłogę.
- Aqua Reducto! - Drugi czar usunął wodę. Po problemie. Totalnie przemoczony Griffiths stał się w końcu hydraulikiem, a nie elektrykiem.
Kiwnął głową, kiedy skręciła w stronę łazienki i znowu westchnął do siebie. Gdyby potrafili sobie czytać w myślach, doszliby do smutnego wniosku, że w tym samym momencie pomyśleli o sobie dokładnie to samo.
Jesteś żałosny.
Coś rąbnęło, brzdękło i poleciała woda. Na razie tylko do zlewu, więc nie zareagował zbyt energetycznie, bo obrócił się tylko ponownie.
- Wszystko w porządku?! - krzyknął w jej stronę, ale dalsze bluzgi czarownicy sprawiły, że poderwał się z miejsca. Był w połowie drogi do łazienki, mając już różdżkę w pogotowiu, kiedy Mer z niej wyszła, dygocząc na całym ciele. Niekontrolowane uczucia wybuchły gdzieś wewnątrz Gabriela, co ścisnęło mu wnętrzności niemal do bólu. Niewiele myślał, kiedy pokonał tą dzielącą ich odległość, złapał mokre policzki kobiety w obie ręce i przycisnął jej usta do swoich. Pocałunek był mokry i ciepły, bo jak inaczej to określić. Przerażony swoim gestem cofnął się po aż dwóch Missisipi, bo dopiero wtedy odzyskał zmysły.
- Zajmę się tym - dodał szybko, zabierając jej z dłoni ten przeklęty kurek i wyminął Szkotkę w wejściu. Drogocenne spodnie od garnituru szybko przemokły, kiedy wszedł do małego pomieszczenia. Zdjął z siebie marynarkę i odrzucił ją na wolne miejsce na blacie. Przyłożył dłoń ze srebrnym zegarkiem, który dostał od matki na obronę aurorskiego dyplomu i przycisnął nią kurek do kranu. Druga celowała już różdżką i wyjątkowo wypowiedział nazwy zaklęć.
- Reparo! - Zadziałało to na tyle, że mógł zakręcić lecącą wodę. Poślizgnął się parę razy, bo woda wciąż się przelewała ze zlewu na podłogę.
- Aqua Reducto! - Drugi czar usunął wodę. Po problemie. Totalnie przemoczony Griffiths stał się w końcu hydraulikiem, a nie elektrykiem.
Re: Domek po starym młynie
Nie zdążyła, lub nie chciała nawet zaprotestować. Gdy ich usta spotkały się (można by rzec po latach!), lekkie mrowienie usytuowiło się gdzieś w dole jej brzucha. Wszystko trwało jedynie ułamek sekundy, ale wystarczyło, by coś w niej pękło. Odwróciła się z opóźnieniem. Gabriel zdążył już uporać się z fontanną tryskającą z zardzewiałej baterii. Kolorowe iskry sypały się z końca jego różdżki, przywracając łaziece ład.
Mogła to tak zostawić. Uśmiechnąć się, machnąć ręką i udawać, że nic się nie stało. Jak zawsze. To byłoby na rękę oboju, a szczególnie Gabrielowi.
Dosyć tego. W jednej chwili poczuła się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody.
- Nie. Rób. Tego. Nigdy. Więcej. Rozumiesz? Nigdy więcej - ścisnęła mocniej nasiąknięty wodą ręcznik. Kilka wąskich strumieni przecięło się spływając po dłoniach czarownicy i opadło cicho na suchy parkiet. Jej policzki znów nabrały żywo czerwonego koloru. Mimowolnie przesunęła językiem po drżących wargach.
- To nie jest zabawa. Nie dla mnie - cisnęła mokre zawiniątko z całej siły w aurora.
Jeśli spodziwał się, że rzuci mu się na szyje i podziękuje za bohaterski wyczyn, to się przeliczył.
Chłód, który wdzierał się do jej ciała po przemoczonych rajstopach nieco studził jej zapędy, choć niebezpiecznie zadrżały jej już nie tylko dłonie, ale i dolna warga. Co zwiastowało tylko jedno.
- Chciałeś sprawdzić, czy mówiłam prawdę! - wystawiła oskarżycielsko palec w jego kierunku. Cooper niemal spoliczkowała się, chcąc z impetem zetrzeć łzę mknącą przez jej purpurowy policzek. Była tak rozpalona, że aż dziw, że nie zaczęło z niej parować.
- Co to miało być?! Pocieszenie?! Bo upierdoliłam kurek od kranu?!
Cooper odwróciła się na pięcie, chwyciła leżącą na kanapie poduszkę i cisnęła nią w kierunku otwartych drzwi od łazienki.
Mogła to tak zostawić. Uśmiechnąć się, machnąć ręką i udawać, że nic się nie stało. Jak zawsze. To byłoby na rękę oboju, a szczególnie Gabrielowi.
Dosyć tego. W jednej chwili poczuła się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody.
- Nie. Rób. Tego. Nigdy. Więcej. Rozumiesz? Nigdy więcej - ścisnęła mocniej nasiąknięty wodą ręcznik. Kilka wąskich strumieni przecięło się spływając po dłoniach czarownicy i opadło cicho na suchy parkiet. Jej policzki znów nabrały żywo czerwonego koloru. Mimowolnie przesunęła językiem po drżących wargach.
- To nie jest zabawa. Nie dla mnie - cisnęła mokre zawiniątko z całej siły w aurora.
Jeśli spodziwał się, że rzuci mu się na szyje i podziękuje za bohaterski wyczyn, to się przeliczył.
Chłód, który wdzierał się do jej ciała po przemoczonych rajstopach nieco studził jej zapędy, choć niebezpiecznie zadrżały jej już nie tylko dłonie, ale i dolna warga. Co zwiastowało tylko jedno.
- Chciałeś sprawdzić, czy mówiłam prawdę! - wystawiła oskarżycielsko palec w jego kierunku. Cooper niemal spoliczkowała się, chcąc z impetem zetrzeć łzę mknącą przez jej purpurowy policzek. Była tak rozpalona, że aż dziw, że nie zaczęło z niej parować.
- Co to miało być?! Pocieszenie?! Bo upierdoliłam kurek od kranu?!
Cooper odwróciła się na pięcie, chwyciła leżącą na kanapie poduszkę i cisnęła nią w kierunku otwartych drzwi od łazienki.
Re: Domek po starym młynie
Dzięki temu, że był przez chwilę zajęty, nie musiał analizować tego co zrobił i jego myśli były skupione na łazience Szkotki. I dlatego rzeczywiście po skończonej robocie był z siebie dumny i oczekiwał od uratowanej po raz kolejny tego dnia kobiety, choć raz słowa "dziękuję". Otrzepał dłonie w teatralnym geście i zamiast osuszyć się jeszcze samemu, postanowił powiadomić najpierw radośnie nauczycielkę, że kryzys został zażegnany. Wystarczyło, że przekroczył próg łazienki, a dostrzegł ją dokładnie tam gdzie ją zostawił, tylko odwrócą teraz w jego kierunku i na pewno nie wyglądającą na zadowoloną.
Tak, to mogą być te dni...
- Mer, ja... - oczywiście, że mógłby coś tam wyjąkać, gdyby dała mu na to szansę. Oberwał jednak zamiast tego mokrym ręcznikiem, który zostawił plamę na ostatnim suchym miejscu na jego ciele. Materiał odbił się od twarzy czarodzieja i upadł na podłogę. Wtedy Gabriel postanowił się ruszyć, co nie było takie proste, biorąc pod uwagę przemoknięte skarpetki, które ślizgały się na panelach.
- Naprawdę myślisz, że się bawię?! Że to dla mnie też nie jest trudne?! - A ten dał się znowu wyprowadzić z równowagi. Czuł się źle, że doprowadził ją do takiego stanu, ale przynajmniej coś tym udowodnił. Gdyby przestała się tak tego lunatycznie wypierać mieliby o wiele prostsze życie. I trwałoby może już własnie te lata!
Tym razem spodziewał się przelatujących przedmiotów, dlatego uchylił się przed poduszką. Pomógł mu w tym też fakt, że zrobił prawie szpagat na tej przeklętej bawełnie.
- Kurwa go mać - stanął na jednej nodze i zdjął w porażającym tempie skarpetki ze stóp i odrzucił je gdzieś za siebie, żeby jak najszybciej podejść do Cooper.
Objął ją silnie, kiedy w końcu pojawiła się w zasięgu jego ramion.
- Przestań się w końcu rzucać głupia babo i mnie wysłuchaj wreszcie! - Kolejne łzy na jej twarzy wytarł swoimi kciukami, kiedy dłonie Brytyjczyka znowu obejmowały twarz kobiety by musiała na niego patrzeć.
- Zależy mi na tobie. Od kurwa zawsze. Więc nie, to nie jest zabawne, kiedy nie wiem już co mam myśleć, robić, czy czuć.
Tak, to mogą być te dni...
- Mer, ja... - oczywiście, że mógłby coś tam wyjąkać, gdyby dała mu na to szansę. Oberwał jednak zamiast tego mokrym ręcznikiem, który zostawił plamę na ostatnim suchym miejscu na jego ciele. Materiał odbił się od twarzy czarodzieja i upadł na podłogę. Wtedy Gabriel postanowił się ruszyć, co nie było takie proste, biorąc pod uwagę przemoknięte skarpetki, które ślizgały się na panelach.
- Naprawdę myślisz, że się bawię?! Że to dla mnie też nie jest trudne?! - A ten dał się znowu wyprowadzić z równowagi. Czuł się źle, że doprowadził ją do takiego stanu, ale przynajmniej coś tym udowodnił. Gdyby przestała się tak tego lunatycznie wypierać mieliby o wiele prostsze życie. I trwałoby może już własnie te lata!
Tym razem spodziewał się przelatujących przedmiotów, dlatego uchylił się przed poduszką. Pomógł mu w tym też fakt, że zrobił prawie szpagat na tej przeklętej bawełnie.
- Kurwa go mać - stanął na jednej nodze i zdjął w porażającym tempie skarpetki ze stóp i odrzucił je gdzieś za siebie, żeby jak najszybciej podejść do Cooper.
Objął ją silnie, kiedy w końcu pojawiła się w zasięgu jego ramion.
- Przestań się w końcu rzucać głupia babo i mnie wysłuchaj wreszcie! - Kolejne łzy na jej twarzy wytarł swoimi kciukami, kiedy dłonie Brytyjczyka znowu obejmowały twarz kobiety by musiała na niego patrzeć.
- Zależy mi na tobie. Od kurwa zawsze. Więc nie, to nie jest zabawne, kiedy nie wiem już co mam myśleć, robić, czy czuć.
Re: Domek po starym młynie
- Trudne?! Dla Ciebie?! Nie rozśmieszaj mnie! - roześmiała się teatralnie, łapiąc na brzuch. Mokre rajstopy również nie dawały jej zbyt dobrej przyczepności do podłoża, dlatego cofała się powoli, lecz sukcesywnie, cały czas rozglądając się za amunicją.
W czasie gdy Griffiths ćwiczył akrobacje na parkiecie Cooper dzierżyła już w dłoniach kolejną poduszkę. Nawet nie wiecie jak żałowała, że to nie talerz. Albo piłka lekarska.
- No kurwa go mać! Bardzo elokwentnie! To wszystko na co Cię stać? - kobieta zakasała rękawy koronkowej sukienki i odrzuciła włosy na plecy.
Sukinkot!
Chwila nieuwagi wystarczyła, by Griffiths pokonał dzielący ich dystans i uwięził w mocnym uścisku, czyniąc nieco pokrętne wyznania. Jeszcze godzinę temu zesrałaby się ze szczęścia, ale teraz miała ochotę wsadzić mu palce do oczu.
- Sam jesteś głupi! - odparła oburzona. Uniosła stopę otuloną mokrymi pończochami i z całej siły stanęła nią na bosej nodze czarodzieja. Sam się o to prosił.
- Ah, zależy Ci na mnie? Jeszcze pięć minut temu prosiłeś, bym nawet nie żartowała, że mogłabym czuć do Ciebie coś więcej, a teraz twierdzisz, że zależy Ci na mnie od zawsze? - mimo unieruchomionej w silnych dłoniach twarzy, trajkotała jak najęta, sypiąc iskrami z oczu.
Brawo, Cooper. Jeszcze jeden taki występ i zamkną Cię w psychiatryku.
- Przestań, przecież nie płaczę - trąciła go w rękę, gdy znów szykował się, by obetrzeć jej policzek.
Zamknęła się wreszcie tylko na chwilę, by nabrać powietrza.
- Nie chcę Twojej litości, Gabriel.
W czasie gdy Griffiths ćwiczył akrobacje na parkiecie Cooper dzierżyła już w dłoniach kolejną poduszkę. Nawet nie wiecie jak żałowała, że to nie talerz. Albo piłka lekarska.
- No kurwa go mać! Bardzo elokwentnie! To wszystko na co Cię stać? - kobieta zakasała rękawy koronkowej sukienki i odrzuciła włosy na plecy.
Sukinkot!
Chwila nieuwagi wystarczyła, by Griffiths pokonał dzielący ich dystans i uwięził w mocnym uścisku, czyniąc nieco pokrętne wyznania. Jeszcze godzinę temu zesrałaby się ze szczęścia, ale teraz miała ochotę wsadzić mu palce do oczu.
- Sam jesteś głupi! - odparła oburzona. Uniosła stopę otuloną mokrymi pończochami i z całej siły stanęła nią na bosej nodze czarodzieja. Sam się o to prosił.
- Ah, zależy Ci na mnie? Jeszcze pięć minut temu prosiłeś, bym nawet nie żartowała, że mogłabym czuć do Ciebie coś więcej, a teraz twierdzisz, że zależy Ci na mnie od zawsze? - mimo unieruchomionej w silnych dłoniach twarzy, trajkotała jak najęta, sypiąc iskrami z oczu.
Brawo, Cooper. Jeszcze jeden taki występ i zamkną Cię w psychiatryku.
- Przestań, przecież nie płaczę - trąciła go w rękę, gdy znów szykował się, by obetrzeć jej policzek.
Zamknęła się wreszcie tylko na chwilę, by nabrać powietrza.
- Nie chcę Twojej litości, Gabriel.
Re: Domek po starym młynie
Cholernie kiepskie uczucie widzieć jak rzucasz uczuciami, trochę tak jak grochem o ścianę. Niestety Griffiths był wprawiony w takie dramaty, bo trochę ich w życiu przeżył. Tak, nie był zakochany po uszy przez ileś tam lat i spotykał się z innymi. Ale przecież cały czas miał z tyłu głowy niezrealizowany scenariusz ze względu na trzech muszkieterów, którymi byli z Maxem i Mer. Naprawdę gdyby tylko kiedykolwiek powiedziała...
- Ał! - zgiął się mimowolnie, ponieważ wąska pięta czarownicy uderzyła boleśnie w jego bosą stopę.
Naprawdę ją pogięło do reszty! Jak można w ogóle myśleć o związku z kimś tak wykolejonym psychicznie!
- Jeszcze pięć minut temu mówiłaś, że było minęło, a teraz sama wysyłasz sprzeczne sygnały! - odparował, puszczając ją jak na zawołanie. Nie płacze to nie! Nie miał zamiaru jednak odejść, więc stał nad nią, a mięśnie szczęki mężczyzny drgały mu w zdenerwowaniu. Zmrużył oczy, a ręce wbrew sobie opuścił wzdłuż tułowia.
- Gdybym to mówił każdej dziewczynie ze szkoły, której się podobałem, już dawno bym się ustatkował - mruknął mało skromnie i dodał z mocą: - To nie jest litość.
Jego głos aż wibrował od uczuć i nie mogła tego nie wyczuć. Był to pewny siebie ton, ale jednocześnie zmienił taktykę i nie zamierzał już naruszać jej przestrzeni prywatnej. Oddychał ciężko, ale się uspokoił na tyle, żeby dać jej trochę czasu i możliwość ucieczki.
- Powiedz, że mnie nie chcesz, a stąd wyjdę. - Wrócę za parę miesięcy i będziemy udawać, że nic się nie stało. Nie, tego już nie da się odzyskać... Nieważne co powie, nie będzie w stanie uszanować jej odmowy. Wyjdzie, ale wróci, aby walczyć. W trochę mniej nachalny sposób, ale jednak nie da jej już łatwo o sobie zapomnieć.
- Ał! - zgiął się mimowolnie, ponieważ wąska pięta czarownicy uderzyła boleśnie w jego bosą stopę.
Naprawdę ją pogięło do reszty! Jak można w ogóle myśleć o związku z kimś tak wykolejonym psychicznie!
- Jeszcze pięć minut temu mówiłaś, że było minęło, a teraz sama wysyłasz sprzeczne sygnały! - odparował, puszczając ją jak na zawołanie. Nie płacze to nie! Nie miał zamiaru jednak odejść, więc stał nad nią, a mięśnie szczęki mężczyzny drgały mu w zdenerwowaniu. Zmrużył oczy, a ręce wbrew sobie opuścił wzdłuż tułowia.
- Gdybym to mówił każdej dziewczynie ze szkoły, której się podobałem, już dawno bym się ustatkował - mruknął mało skromnie i dodał z mocą: - To nie jest litość.
Jego głos aż wibrował od uczuć i nie mogła tego nie wyczuć. Był to pewny siebie ton, ale jednocześnie zmienił taktykę i nie zamierzał już naruszać jej przestrzeni prywatnej. Oddychał ciężko, ale się uspokoił na tyle, żeby dać jej trochę czasu i możliwość ucieczki.
- Powiedz, że mnie nie chcesz, a stąd wyjdę. - Wrócę za parę miesięcy i będziemy udawać, że nic się nie stało. Nie, tego już nie da się odzyskać... Nieważne co powie, nie będzie w stanie uszanować jej odmowy. Wyjdzie, ale wróci, aby walczyć. W trochę mniej nachalny sposób, ale jednak nie da jej już łatwo o sobie zapomnieć.
Re: Domek po starym młynie
- Sprzeczne sygnały?!
Czekoladowe oczy Meredith osiągały powoli rozmiar galeona. Ciężko było doprowadzić ją do takiego stanu, ale gdy już się rozpędziła była nie do okiełznania.
Ja Ci zaraz wyślę sprzeczny sygnał. Zobaczysz.
Wydęła usta jak obrażona pięciolatka.
- Gdybym to mówił każdej dziewczynie ze szkoły, której się podobałem - przedrzeźniła go i korzystając z odzyskanej wolności ruszyła dziarsko przed siebie, by okrążyć kanapę. Nie przewidziała tylko jednego: te rajstopy naprawdę nie dawały żadnej przyczepności. Zdążyła jedynie poruszyć bezwiednie ramionami. Później jej nogi i głowa zamieniły się miejscami, a głuchy odgłos ciała zderzającego się z parkietem nie zwiastował niczego dobrego.
- Przy odrobinie szczęścia zabiję się nim dojdę do sypialni, więc nie będziesz musiał się już nad niczym zastanawiać.
W jej oczach znów pojawiły się świeczki, gdy powędrowała dłonią na obtłuczony tyłek.
- Milion razy przeprowadzałam tą rozmowę w myślach. Milion. I nigdy nie wpadłam na to, że będzie to wyglądało w ten sposób. To wszystko przez Ciebie... - nie przestając rozmasowywać bolącego ciała bziakała pod nosem, nie wiadomo czy do siebie, czy do Gabriela.
Powiedz, że mnie nie chcesz, a stąd wyjdę.
Nie, nie, nie, nie, nie wychodź! Meredith weź się w garść! Może trochę mniej żałośnie?
- Nie idź nigdzie - wsparła podbródek na ramieniu, spoglądając na niego z podłogi. Jak małe dziecko. Nie zabieraj mi lizaka. I uwierzcie mi: można czegoś chcieć i nie chcieć jednocześnie.
- Jeśli wyjdziesz to upiję się jak świnia i będę głośno beczeć.
Czekoladowe oczy Meredith osiągały powoli rozmiar galeona. Ciężko było doprowadzić ją do takiego stanu, ale gdy już się rozpędziła była nie do okiełznania.
Ja Ci zaraz wyślę sprzeczny sygnał. Zobaczysz.
Wydęła usta jak obrażona pięciolatka.
- Gdybym to mówił każdej dziewczynie ze szkoły, której się podobałem - przedrzeźniła go i korzystając z odzyskanej wolności ruszyła dziarsko przed siebie, by okrążyć kanapę. Nie przewidziała tylko jednego: te rajstopy naprawdę nie dawały żadnej przyczepności. Zdążyła jedynie poruszyć bezwiednie ramionami. Później jej nogi i głowa zamieniły się miejscami, a głuchy odgłos ciała zderzającego się z parkietem nie zwiastował niczego dobrego.
- Przy odrobinie szczęścia zabiję się nim dojdę do sypialni, więc nie będziesz musiał się już nad niczym zastanawiać.
W jej oczach znów pojawiły się świeczki, gdy powędrowała dłonią na obtłuczony tyłek.
- Milion razy przeprowadzałam tą rozmowę w myślach. Milion. I nigdy nie wpadłam na to, że będzie to wyglądało w ten sposób. To wszystko przez Ciebie... - nie przestając rozmasowywać bolącego ciała bziakała pod nosem, nie wiadomo czy do siebie, czy do Gabriela.
Powiedz, że mnie nie chcesz, a stąd wyjdę.
Nie, nie, nie, nie, nie wychodź! Meredith weź się w garść! Może trochę mniej żałośnie?
- Nie idź nigdzie - wsparła podbródek na ramieniu, spoglądając na niego z podłogi. Jak małe dziecko. Nie zabieraj mi lizaka. I uwierzcie mi: można czegoś chcieć i nie chcieć jednocześnie.
- Jeśli wyjdziesz to upiję się jak świnia i będę głośno beczeć.
Re: Domek po starym młynie
- Nie do wiary! - powiedział z rezygnacją, wymachując rękoma do góry. Meredith zachowywała się nie tylko dziecinnie, ale jak starty winyl, normalnie. Odwrócił się za nią, żeby podążać wzrokiem za kobietą i wtedy naturalniej mu było położyć sobie dłonie na biodrach. Jakby był rodzicem czekającym na minięcie ataku histerii swojego podopiecznego. I tak, tak się kończy każda afera z pięciolatkami - w końcu upadają na pupę i są bliskie rozbeczenia.
W normalnej sytuacji pewnie by się roześmiał, ale ta atmosfera nie sprzyjała rozbawieniu, czy nawet współczuciu.
Milion razy przeprowadzałam tą rozmowę w myślach. Milion. I nigdy nie wpadłam na to, że będzie to wyglądało w ten sposób.
Mógł tylko się domyślać, kiedy Meredith mogła być już bliska powiedzeniu mu o swoim uczuciu, a on pewnie zawsze psuł moment swoimi jakimiś wynurzeniami z nieudanych związków. Jednak wina ewidentnie nie leżała tylko po jego stronie, ponieważ no nie był tego świadomy. A co teraz czuł oprócz tego, że chciał ją koniecznie przytulić i uspokoić?
Ruszył się z miejsca, dopiero wtedy gdy przestała jęczeć pod nosem. Odetchnął cicho, jakby odganiał tym złe duchy w jego głowie i przeszedł dzielący ich dystans.
- Mer... - Nie wiedział do końca co zamierza powiedzieć. Oczekiwał raczej, że znowu mu przerwie, ale kiedy nic takiego się nie stało to wyciągnął w jej kierunku dłoń, żeby mogła wstać z podłogi. - Jesteś zmarznięta. - zauważył podczas tego krótkiego dotyku, kiedy stawała na nogach. - Pójdź się przebrać, ja podgrzeję nam wino i zrobię jakąś jajecznicę.
Bo co innego mógłby znaleźć w tej lodówce? A grzaniec to dobry pomysł. Rozgrzeje ich i pójdą spać. Bez jakiś męskich wygłupów. Powstrzymywał się przed nimi z całych sił, ponieważ nie chciał znowu popełnić jakiegoś błędu. Sam nie zwrócił uwagi już na swoje przemoczone ubranie, które wystarczyłoby wysuszyć machnięciem różdżki. Przeczesał lekko wilgotne włosy do góry, kiedy chował się za kuchennym blatem i podwinął sobie rękawy białej koszuli. Wyglądał trochę jak ktoś, kto postanowił wrócić z pracy przez fontannę.
W normalnej sytuacji pewnie by się roześmiał, ale ta atmosfera nie sprzyjała rozbawieniu, czy nawet współczuciu.
Milion razy przeprowadzałam tą rozmowę w myślach. Milion. I nigdy nie wpadłam na to, że będzie to wyglądało w ten sposób.
Mógł tylko się domyślać, kiedy Meredith mogła być już bliska powiedzeniu mu o swoim uczuciu, a on pewnie zawsze psuł moment swoimi jakimiś wynurzeniami z nieudanych związków. Jednak wina ewidentnie nie leżała tylko po jego stronie, ponieważ no nie był tego świadomy. A co teraz czuł oprócz tego, że chciał ją koniecznie przytulić i uspokoić?
Ruszył się z miejsca, dopiero wtedy gdy przestała jęczeć pod nosem. Odetchnął cicho, jakby odganiał tym złe duchy w jego głowie i przeszedł dzielący ich dystans.
- Mer... - Nie wiedział do końca co zamierza powiedzieć. Oczekiwał raczej, że znowu mu przerwie, ale kiedy nic takiego się nie stało to wyciągnął w jej kierunku dłoń, żeby mogła wstać z podłogi. - Jesteś zmarznięta. - zauważył podczas tego krótkiego dotyku, kiedy stawała na nogach. - Pójdź się przebrać, ja podgrzeję nam wino i zrobię jakąś jajecznicę.
Bo co innego mógłby znaleźć w tej lodówce? A grzaniec to dobry pomysł. Rozgrzeje ich i pójdą spać. Bez jakiś męskich wygłupów. Powstrzymywał się przed nimi z całych sił, ponieważ nie chciał znowu popełnić jakiegoś błędu. Sam nie zwrócił uwagi już na swoje przemoczone ubranie, które wystarczyłoby wysuszyć machnięciem różdżki. Przeczesał lekko wilgotne włosy do góry, kiedy chował się za kuchennym blatem i podwinął sobie rękawy białej koszuli. Wyglądał trochę jak ktoś, kto postanowił wrócić z pracy przez fontannę.
Re: Domek po starym młynie
- Co to to nie - zaoponowała, kuśtykając ze swym obolałym tyłkiem do białej szafy. Drzwi do pieczary otworzyły się, a z ich czeluści wypłynęła kolorowa rzeka zmiętoszonych ubrań. Chwyciła co popadło, stłamsiła pod ramieniem w ciasnym tobołku, a resztę ubrań z powrotem wcisnęła do szafy, pomagając sobie kolanem.
- Gotujesz beznadziejnie.
Każdy kolejny nieudany związek równał się przyjściu do młyna z butelką alkoholu i gotowaniu suchej jak wiór, niedosolonej jajecznicy. Co miała powiedzieć wtedy przyjacielowi ze złamanym sercem, który twierdził, że do niczego się nie nadaje? Mieliła tą biało-żółtą gumę z miną męczennicy.
- Nie cierpię Twojej jajecznicy. Nie powierzyłabym Ci nawet zrobienia herbaty.
Minęła go i zniknęła w sypialni. Jako, że na drzwi w tym mieszkaniu zasłużyła jedynie łazienka, schowała się za rogiem.
- Swoją drogą, dlaczego Ty wiecznie jesteś głodny? - rzuciła w eter, zsuwając wreszcie z nóg mokre rajstopy. Po krótkiej szarpaninie z suwakiem pozbyła się też sukienki. Na miejscu wieczorowej kreacji pojawiła się czarna koszulka na ramiączkach oraz upstrzone białymi grochami czerwone spodnie od pidżamy. Ramiona otulił szary, gruby kardigan. Jeśli Gabrielem wstrząsały wewnętrznie jakieś nieposkromione żądze, to na pewno zostały zgaszone przez domowy outfit panny Cooper.
- Masz mokre gacie. I koszulę - zauważyła elokwentnie, rozglądając się za swoją różdżką - Musiałabym sprzedać tą ruderę, a i tak byłoby mało, żeby Ci odkupić te... łachy. Swoją drogą jak sztywnym trzeba być - skali od jednego do dziesięciu - żeby chodzić non stop w garniturze?
Przyklęknęła na sofie i wcisnęła dłoń w szczelinę między siedzeniem, a oparciem. Co ja do cholery zrobiłam z tym patykiem? Po krótkich poszukiwaniach opadła na miękkim meblu, układając skrzyżowane w kostkach stopy na podłokietniku.
- Co z tym winem, Janie? Nie płacę Ci za stanie jak słup soli.
Westchnęła tonem rozkapryszonej divy, przenosząc spojrzenie na sufit. Niewiele sobie wyjaśnili, ale Meredith unikała poważnych rozmów jak nikt inny na świecie.
- Gotujesz beznadziejnie.
Każdy kolejny nieudany związek równał się przyjściu do młyna z butelką alkoholu i gotowaniu suchej jak wiór, niedosolonej jajecznicy. Co miała powiedzieć wtedy przyjacielowi ze złamanym sercem, który twierdził, że do niczego się nie nadaje? Mieliła tą biało-żółtą gumę z miną męczennicy.
- Nie cierpię Twojej jajecznicy. Nie powierzyłabym Ci nawet zrobienia herbaty.
Minęła go i zniknęła w sypialni. Jako, że na drzwi w tym mieszkaniu zasłużyła jedynie łazienka, schowała się za rogiem.
- Swoją drogą, dlaczego Ty wiecznie jesteś głodny? - rzuciła w eter, zsuwając wreszcie z nóg mokre rajstopy. Po krótkiej szarpaninie z suwakiem pozbyła się też sukienki. Na miejscu wieczorowej kreacji pojawiła się czarna koszulka na ramiączkach oraz upstrzone białymi grochami czerwone spodnie od pidżamy. Ramiona otulił szary, gruby kardigan. Jeśli Gabrielem wstrząsały wewnętrznie jakieś nieposkromione żądze, to na pewno zostały zgaszone przez domowy outfit panny Cooper.
- Masz mokre gacie. I koszulę - zauważyła elokwentnie, rozglądając się za swoją różdżką - Musiałabym sprzedać tą ruderę, a i tak byłoby mało, żeby Ci odkupić te... łachy. Swoją drogą jak sztywnym trzeba być - skali od jednego do dziesięciu - żeby chodzić non stop w garniturze?
Przyklęknęła na sofie i wcisnęła dłoń w szczelinę między siedzeniem, a oparciem. Co ja do cholery zrobiłam z tym patykiem? Po krótkich poszukiwaniach opadła na miękkim meblu, układając skrzyżowane w kostkach stopy na podłokietniku.
- Co z tym winem, Janie? Nie płacę Ci za stanie jak słup soli.
Westchnęła tonem rozkapryszonej divy, przenosząc spojrzenie na sufit. Niewiele sobie wyjaśnili, ale Meredith unikała poważnych rozmów jak nikt inny na świecie.
Re: Domek po starym młynie
Jajecznica jest dobra na wszystko. Ale miała rację, kiedy Bóg rozdawał zdolności kulinarne, Gabriel gawędził za swoim świętym imiennikiem. Oskarżenie go jednak o to, że nawet herbaty nie potrafi zrobić to już była przesada. Wiedział jednak, że Cooper musi sobie pogadać, więc nie zareagował na to jeszcze w żaden sposób. Nie chciała, żeby robił jedzenia to nie. Ale podgrzać wino i dodać przyprawy to jednak niewielki wysiłek, więc wyciągnął garnek z szafki, alkohol z lodówki i przy blacie zaczął się siłować z odkorkowaniem butelki.
Swoją drogą, dlaczego Ty wiecznie jesteś głodny?
- Bo nie umiem gotować! - odpowiedział z udawanym rozdrażnieniem w głowie, ale po prostu nie mógł ukryć swojego rozbawienia na twarzy. Korek ustąpił i mógł napełnić garnek czerwonym płynem. Dla niego picie równa się jedzenie, bo potem człowiek się gorzej czuje, jak tak na pusty żołądek chleje. Poza tym miał niezły metabolizm. Jajka, ponieważ przez regularne ćwiczenia na swojej siłowni potrzebował białka. Wystarczy spojrzeć na ten wyrzeźbiony brzuch godny modela męskiej bielizny (przypomnę ).
- Daj spokój. - Machnął lekceważąco ręką, kiedy usłyszał uwagę dotyczącą jego przemokniętych ubrań. Odwrócił się, żeby spotkać wzrokiem Mer i wcale nie mniej podobała mu się ta domowa wersja czarownicy.
- Zero. To kwestia przyzwyczajenia i na ogół moje spotkania po pracy tego wymagają. Dalej pomagam czasem ojcu w firmie, a dzisiaj jakby nie patrzeć wyszedłem na miasto - wytłumaczył się pięknie, opierając się biodrem o kuchenny blat. Zapomniał nastawić kuchenny z tego wszystkiego, bo przyglądał się jej z lekkim uśmiechem i rozgadał.
- Tak naprawdę to po domu chodzę w dokładnie takim samym odcieniu dresu co ten Twój sweterek. - Chodzi to dużo powiedziane, bo po prostu w nim ćwiczy. Potem bierze kąpiel, przebiera się w jedną z tych swoich sztywnych koszul i wychodzi. Ale lubi też czasem pogrzebać w garażu i poza tym zawód aurora czasem wymaga wygodniejszych spodni... Dlatego jego styl musiał być bardziej uniwersalny, niż to sobie wyobrażała Szkotka. - I sam sobie robię herbatę, kawę i kanapki, kiedy jestem głodny. Musisz odwiedzić Daftford w najbliższym czasie i Ci wszystko pokażę. A, wino!
Włączył kuchenkę, wziął drewnianą łyżkę z suszarki do naczyń i zaczął się rozglądać za szafką z przyprawami.
- Już, już. Masz jakieś goździki, cynamon, wanilię?
Może i nie poruszali tego wcześniejszego tematu, ale Gabrielowi zależało na tym by sprawić, żeby Meredith przestała go postrzegać poprzez pryzmat czasów studenckich. Dużo się od tamtego czasu wydarzyło, ale ona czerpała swoją wiedzę o nim z tego, albo jak to sobie radził w życiu osobistym i był w tym ofermą. Czas jednak na opowieść o jego rodzinie i o tym, że wychował się w normalnej i tradycyjnej rodzinie, która w żadnym wypadku nie przypominała Greengrass'ów.
- Ja w tym czasie pójdę do łazienki się wysuszyć. - stwierdził, kiedy grzaniec się już pięknie grzańcował. Mógłby też szybko się do siebie deportować, ale wtedy musiałby "wyjść". Miał nie wychodzić i nie chciał tego zrobić.
Wtedy jak na zawołanie przez drzwi wejściowe domku, salon i w końcu przeskakując przed drzwi łazienki... Pojawił się patronus w kształcie kapibary, należący do jednego ze znajomych aurorów.
- Klinika św. Munga, potrzeba pomoc. - Usłyszał donośny głos i zapewne Cooper też miała możliwość tego wyłapania.
- Cholera - zaklął, porywając marynarkę z miejsca, w którym ją wcześniej zostawił. Skarpetkami zajmie się kiedy indziej. Wypadł z łazienki suchy, ale jego ubrania dalej wyglądały tak, jakby je zmiętosić i wyjąć z gardła.
- Przepraszam, ale muszę... Sprawdzić co się dzieje. Wrócę jak najszybciej się da - wydukał szybko, zbiegając już po schodach. Wsunął buty na gołe stopy i deportował się z parteru z głośnym trzaskiem.
Swoją drogą, dlaczego Ty wiecznie jesteś głodny?
- Bo nie umiem gotować! - odpowiedział z udawanym rozdrażnieniem w głowie, ale po prostu nie mógł ukryć swojego rozbawienia na twarzy. Korek ustąpił i mógł napełnić garnek czerwonym płynem. Dla niego picie równa się jedzenie, bo potem człowiek się gorzej czuje, jak tak na pusty żołądek chleje. Poza tym miał niezły metabolizm. Jajka, ponieważ przez regularne ćwiczenia na swojej siłowni potrzebował białka. Wystarczy spojrzeć na ten wyrzeźbiony brzuch godny modela męskiej bielizny (przypomnę ).
- Daj spokój. - Machnął lekceważąco ręką, kiedy usłyszał uwagę dotyczącą jego przemokniętych ubrań. Odwrócił się, żeby spotkać wzrokiem Mer i wcale nie mniej podobała mu się ta domowa wersja czarownicy.
- Zero. To kwestia przyzwyczajenia i na ogół moje spotkania po pracy tego wymagają. Dalej pomagam czasem ojcu w firmie, a dzisiaj jakby nie patrzeć wyszedłem na miasto - wytłumaczył się pięknie, opierając się biodrem o kuchenny blat. Zapomniał nastawić kuchenny z tego wszystkiego, bo przyglądał się jej z lekkim uśmiechem i rozgadał.
- Tak naprawdę to po domu chodzę w dokładnie takim samym odcieniu dresu co ten Twój sweterek. - Chodzi to dużo powiedziane, bo po prostu w nim ćwiczy. Potem bierze kąpiel, przebiera się w jedną z tych swoich sztywnych koszul i wychodzi. Ale lubi też czasem pogrzebać w garażu i poza tym zawód aurora czasem wymaga wygodniejszych spodni... Dlatego jego styl musiał być bardziej uniwersalny, niż to sobie wyobrażała Szkotka. - I sam sobie robię herbatę, kawę i kanapki, kiedy jestem głodny. Musisz odwiedzić Daftford w najbliższym czasie i Ci wszystko pokażę. A, wino!
Włączył kuchenkę, wziął drewnianą łyżkę z suszarki do naczyń i zaczął się rozglądać za szafką z przyprawami.
- Już, już. Masz jakieś goździki, cynamon, wanilię?
Może i nie poruszali tego wcześniejszego tematu, ale Gabrielowi zależało na tym by sprawić, żeby Meredith przestała go postrzegać poprzez pryzmat czasów studenckich. Dużo się od tamtego czasu wydarzyło, ale ona czerpała swoją wiedzę o nim z tego, albo jak to sobie radził w życiu osobistym i był w tym ofermą. Czas jednak na opowieść o jego rodzinie i o tym, że wychował się w normalnej i tradycyjnej rodzinie, która w żadnym wypadku nie przypominała Greengrass'ów.
- Ja w tym czasie pójdę do łazienki się wysuszyć. - stwierdził, kiedy grzaniec się już pięknie grzańcował. Mógłby też szybko się do siebie deportować, ale wtedy musiałby "wyjść". Miał nie wychodzić i nie chciał tego zrobić.
Wtedy jak na zawołanie przez drzwi wejściowe domku, salon i w końcu przeskakując przed drzwi łazienki... Pojawił się patronus w kształcie kapibary, należący do jednego ze znajomych aurorów.
- Klinika św. Munga, potrzeba pomoc. - Usłyszał donośny głos i zapewne Cooper też miała możliwość tego wyłapania.
- Cholera - zaklął, porywając marynarkę z miejsca, w którym ją wcześniej zostawił. Skarpetkami zajmie się kiedy indziej. Wypadł z łazienki suchy, ale jego ubrania dalej wyglądały tak, jakby je zmiętosić i wyjąć z gardła.
- Przepraszam, ale muszę... Sprawdzić co się dzieje. Wrócę jak najszybciej się da - wydukał szybko, zbiegając już po schodach. Wsunął buty na gołe stopy i deportował się z parteru z głośnym trzaskiem.
Re: Domek po starym młynie
Bo nie umiem gotować!
Fakt, było to jakieś wytłumaczenie. Nie usprawiedliwiało oczywiście opróżniania i tak godnych pożałowania zapasów w lodówce Cooper. Nie robiła zakupów z prostego powodu - nie musiała gotować. W szkole podsuwano jej pięć razy dziennie pod nos tyle domowych pyszności, że aż dziw, że jeszcze mieściła się w drzwiach.
Może i dobrze, że pamiętała to blond chuchro z czasów studenckich, a zakamarki jej wyobraźni nie miały pojęcia o tym, co kryje się pod tą idealnie skrojoną koszulą. Ba, pewnie że za każdym razem gdy ją niewinnie przytulił pomacała sobie dyskretnie tu i ówdzie na tyle, by wiedzieć, że się nie spasł.
- Wyszedłem na miasto? - Uniosła rozbawiona brew, powstrzymując się przed parsknięciem. Wizytę w obsurnych, śmierdzących uryną i tanią wódką Trzech Miotłach nie nazwałaby wyjściem na miasto, ale przecież nie była tak światowa jak Griffiths.
- Griffiths i dres? Ostatni raz widziałam ten oksymoron na żywo dziesięć lat temu.
Na studiach bywała częstym gościem w pokoju Gabriela i Maksa (żeby nie powiedzieć, że niemal z nimi mieszkała). Panowie może i na początku trzymali fason przy damie. Albo pozory. Ale później? A bo to raz widziała tą zapadniętą klatkę piersiową, którą dumnie świecił przypadkowo przy spacerku pod prysznic? Albo te chude, krzywe nogi obciągnięte w pasie luźnymi bokserkami w kaczki? Czarownica zmarszczyła brwi. W życiu widziała już chyba wszystko: tyle razy wracali do akademika spici do nieprzytomności, ale nagle ją olśniło - w życiu nie widziała Maksa w majtkach. I w duchu dziękowała za to Bogu.
- Tak, a pod zlewem leżą kalmary i krewetki tygrysie. Za kogo Ty mnie masz? - spytała z wyrzutem, jakby oskarżał ją co najmniej o nierząd, a nie przechowywanie w kuchni podstawowych przypraw.
Jak miała go nie postrzegać przez pryzmat tamtych lat, skoro to w Gabrielu z tamtych czasów właśnie się zadurzyła? W tym beztroskim łobuziaku z blond czupryną i błękitnymi jak azuryt oczami. Zmienili się przez te wszystkie lata, a mimo to gdzieś w tyle głowy zawsze był tym niesfornym 20-latkiem.
Griffiths wpadł do łazienki,a po jej salonie zaczęła galopować jakaś kapibara. Dzień jak co dzień. Przymknęła powieki.
Chyba jej nie ulżyło. Wciąż czuła w dołku znajomy uścisk. Po zrzuceniu ze swoich barków 10-letniego ciężaru powinna przecież latać po sufitem. Coś jednak wciąż wierciło jej dziurę w brzuchu. Niepewność przyszłości.
- Klinika św. Munga, potrzeba pomoc.
- Co się stało? - zerwała się z kanapy na równe nogi, zbiegając za czarodziejem po schodach. Odpowiedział jej jednak tylko głuchy trzask.
Wrócę jak najszybciej się da. Czyli za rok, albo dwa. Jak wszystko ucichnie, dopowiedziała złośliwie w myślach i wróciła do salonu.
Klinika św. Munga, potrzeba pomoc.
Marco.
Meredith przełknęła głośno ślinę. Przez kwadrans chodziła nerwowo po pokoju, zatrzymując się do chwila przy pokrytym szronem oknie. Później zbiegła na dół, by usiąść na ostatnim lodowatym schodku, patrzeć w drewniane drzwi i rzucać w myślach wiązanki na temat swej dziecięcej naiwności. Zasnęła po godzinie, przytulając się do kamiennej ściany.
Fakt, było to jakieś wytłumaczenie. Nie usprawiedliwiało oczywiście opróżniania i tak godnych pożałowania zapasów w lodówce Cooper. Nie robiła zakupów z prostego powodu - nie musiała gotować. W szkole podsuwano jej pięć razy dziennie pod nos tyle domowych pyszności, że aż dziw, że jeszcze mieściła się w drzwiach.
Może i dobrze, że pamiętała to blond chuchro z czasów studenckich, a zakamarki jej wyobraźni nie miały pojęcia o tym, co kryje się pod tą idealnie skrojoną koszulą. Ba, pewnie że za każdym razem gdy ją niewinnie przytulił pomacała sobie dyskretnie tu i ówdzie na tyle, by wiedzieć, że się nie spasł.
- Wyszedłem na miasto? - Uniosła rozbawiona brew, powstrzymując się przed parsknięciem. Wizytę w obsurnych, śmierdzących uryną i tanią wódką Trzech Miotłach nie nazwałaby wyjściem na miasto, ale przecież nie była tak światowa jak Griffiths.
- Griffiths i dres? Ostatni raz widziałam ten oksymoron na żywo dziesięć lat temu.
Na studiach bywała częstym gościem w pokoju Gabriela i Maksa (żeby nie powiedzieć, że niemal z nimi mieszkała). Panowie może i na początku trzymali fason przy damie. Albo pozory. Ale później? A bo to raz widziała tą zapadniętą klatkę piersiową, którą dumnie świecił przypadkowo przy spacerku pod prysznic? Albo te chude, krzywe nogi obciągnięte w pasie luźnymi bokserkami w kaczki? Czarownica zmarszczyła brwi. W życiu widziała już chyba wszystko: tyle razy wracali do akademika spici do nieprzytomności, ale nagle ją olśniło - w życiu nie widziała Maksa w majtkach. I w duchu dziękowała za to Bogu.
- Tak, a pod zlewem leżą kalmary i krewetki tygrysie. Za kogo Ty mnie masz? - spytała z wyrzutem, jakby oskarżał ją co najmniej o nierząd, a nie przechowywanie w kuchni podstawowych przypraw.
Jak miała go nie postrzegać przez pryzmat tamtych lat, skoro to w Gabrielu z tamtych czasów właśnie się zadurzyła? W tym beztroskim łobuziaku z blond czupryną i błękitnymi jak azuryt oczami. Zmienili się przez te wszystkie lata, a mimo to gdzieś w tyle głowy zawsze był tym niesfornym 20-latkiem.
Griffiths wpadł do łazienki,a po jej salonie zaczęła galopować jakaś kapibara. Dzień jak co dzień. Przymknęła powieki.
Chyba jej nie ulżyło. Wciąż czuła w dołku znajomy uścisk. Po zrzuceniu ze swoich barków 10-letniego ciężaru powinna przecież latać po sufitem. Coś jednak wciąż wierciło jej dziurę w brzuchu. Niepewność przyszłości.
- Klinika św. Munga, potrzeba pomoc.
- Co się stało? - zerwała się z kanapy na równe nogi, zbiegając za czarodziejem po schodach. Odpowiedział jej jednak tylko głuchy trzask.
Wrócę jak najszybciej się da. Czyli za rok, albo dwa. Jak wszystko ucichnie, dopowiedziała złośliwie w myślach i wróciła do salonu.
Klinika św. Munga, potrzeba pomoc.
Marco.
Meredith przełknęła głośno ślinę. Przez kwadrans chodziła nerwowo po pokoju, zatrzymując się do chwila przy pokrytym szronem oknie. Później zbiegła na dół, by usiąść na ostatnim lodowatym schodku, patrzeć w drewniane drzwi i rzucać w myślach wiązanki na temat swej dziecięcej naiwności. Zasnęła po godzinie, przytulając się do kamiennej ściany.
Re: Domek po starym młynie
- Nie rób tego więcej Ty... Ty szalony!
Błękitny Rycerz zniknął za zakrętem. Cooper zsunęła ze stóp wysokie botki i podparła się ręką o wilgotną korę starej brzozy. Zbierający ostre zakręty autobus był ostatnim środkiem transportu, o jakim marzyła. Powstrzymała narastającą falę mdłości i pozostawiwszy buty na pastwę losu ruszyła główną ulicą. Od małego domu po starym młynie dzieliło ich kilka metrów.
- Mówiłam, że Cię przepiję! Mówiłam! - zachwiała się na nogach, triumfalnie unosząc ku górze palec. Włosy dawno już ujarzmiła w wysokim koku. Przemykając szybko po lodowatej ulicy dotarła do swego ogródka.
- O Merlinie, jak tu sucho! - zerknęła na równe grządki. Nie wiele myśląc wygrzebała z czeluści kopertówki swą różdżkę. - Aguamenti!
Z końca wytrysnął strumień zimnej wody. Śmiejąc się w głos początkowo skierowała go wprost na ścianę domu, dopiero później korygując kurs na rośliny. Może i potrzebowały nawodnienia, ale nie potrzeba było długo, by wraz z korzeniami spłynęły z rzeką błota na ulicę.
- I jakie chwasty! Confringo!
Zaklęcie przemknęło tuż obok drzwi wejściowych. Krzak jałowca, w który trafiło eksplodował, zasypując czarodziejów deszczem z igieł i ziemi. Cooper drgnęła. Odwróciła się na piecie, by wzrokiem odszukać aurora.
- Powiedz mi Gabrielu, tylko powiedz szczerze! Czy właśnie rozwaliłam swój piękny ogródek?!
Zaciągając każde słowo pijackim bełkotem usiadła tam, gdzie stała, niespecjalnie przejmując się niesprzyjającą temperaturą otoczenia. W dłoniach wciąż trzymała różdżkę i... nie zawahała się jej użyć. Wycelowała nią wprost w białą koszulę bezbronnego blondyna i wymruczała w skupieniu Defodio. Rząd jasnych guzików opadł jeden po drugim na chodnik, ukazując tym samym nieco umięśnionego brzucha Griffiths'a.
- Ups? - parsknęła, unosząc brwi i przykładając dłoń do ust. Czy ktoś miał jeszcze wątpliwości, że 9 kieliszków tequili to dla tej pani zdecydowanie za dużo?
Błękitny Rycerz zniknął za zakrętem. Cooper zsunęła ze stóp wysokie botki i podparła się ręką o wilgotną korę starej brzozy. Zbierający ostre zakręty autobus był ostatnim środkiem transportu, o jakim marzyła. Powstrzymała narastającą falę mdłości i pozostawiwszy buty na pastwę losu ruszyła główną ulicą. Od małego domu po starym młynie dzieliło ich kilka metrów.
- Mówiłam, że Cię przepiję! Mówiłam! - zachwiała się na nogach, triumfalnie unosząc ku górze palec. Włosy dawno już ujarzmiła w wysokim koku. Przemykając szybko po lodowatej ulicy dotarła do swego ogródka.
- O Merlinie, jak tu sucho! - zerknęła na równe grządki. Nie wiele myśląc wygrzebała z czeluści kopertówki swą różdżkę. - Aguamenti!
Z końca wytrysnął strumień zimnej wody. Śmiejąc się w głos początkowo skierowała go wprost na ścianę domu, dopiero później korygując kurs na rośliny. Może i potrzebowały nawodnienia, ale nie potrzeba było długo, by wraz z korzeniami spłynęły z rzeką błota na ulicę.
- I jakie chwasty! Confringo!
Zaklęcie przemknęło tuż obok drzwi wejściowych. Krzak jałowca, w który trafiło eksplodował, zasypując czarodziejów deszczem z igieł i ziemi. Cooper drgnęła. Odwróciła się na piecie, by wzrokiem odszukać aurora.
- Powiedz mi Gabrielu, tylko powiedz szczerze! Czy właśnie rozwaliłam swój piękny ogródek?!
Zaciągając każde słowo pijackim bełkotem usiadła tam, gdzie stała, niespecjalnie przejmując się niesprzyjającą temperaturą otoczenia. W dłoniach wciąż trzymała różdżkę i... nie zawahała się jej użyć. Wycelowała nią wprost w białą koszulę bezbronnego blondyna i wymruczała w skupieniu Defodio. Rząd jasnych guzików opadł jeden po drugim na chodnik, ukazując tym samym nieco umięśnionego brzucha Griffiths'a.
- Ups? - parsknęła, unosząc brwi i przykładając dłoń do ust. Czy ktoś miał jeszcze wątpliwości, że 9 kieliszków tequili to dla tej pani zdecydowanie za dużo?
Re: Domek po starym młynie
Pomysł z Błędnym Rycerzem brzmiał rozsądnie, kiedy stali na zatłoczonej ulicy Londynu i machali różdżkami w dłoniach. Mugole byli ślepi, prawda? Nikt się nie pokapuje... Trzypiętrowy pojazd pojawił się w oka mgnieniu i zabrał tą dwójkę na swój pokład. Czy Gabriel dał gadającemu breloczkowi krakersa, którego nie wiadomo ile trzymał w kieszeni płaszcza? No tak, bo to była nagroda za to, że powitał ich słowami "kolejna piękniusia para naje**anych ćwoków, Ernie! Piękniusia para Wystarczyło, żeby Gabriel uśmiechnął się dumnie i objął czarownicę ramieniem, kiedy usiedli na przemieszczających się łóżkach. Wszystko pięknie fajnie, dopóki nie ruszyli...
Wypadli z autobusu, oddychając ciężko. Mer dopadła drzewo, a Gabriel zgiął się, opierając dłonie na swoich kolanach. To dopiero była przejażdżka! To naturalne, że również poczuł mdłości, ale trochę oszukał przy tych ostatnich kolejkach i jego stan był chyba mimo wszytko lepszy, niż Meredith. Mimo to chwilę mu zajęło zebranie się w sobie i przezwyciężenie chęci puszczenia pawia na grządki swojej dziewczyny. Otarł spocone czoło mimo dość chłodnej nocy i wyprostował się w momencie, kiedy Cooper zabrała za pielęgnację ogródka. Nie zrobił zupełnie nic, żeby zapobiec tej katastrofie. Otworzył ze zdziwienia usta i obserwował jak błoto powoli wylewa się na ceglany chodniczek i podążą w stronę jego lakierków. Coś wybuchło, zawył pies sąsiadów... Okey, a widok martwej dżdżownicy na bucie Griffiths'a przelał czarę. Czarodziej obrócił się energicznie w stronę przelewającej się wody na ulicę i zwrócił ostatnie łyki burbona. Jednocześnie źle, że nic nie jedli i chyba bardzo dobrze... Nie zapominając o dobrym wychowaniu, otarł usta chusteczką, którą tacy faceci noszą zawsze w marynarkach. Znowu się obrócił i chwiejącym się krokiem ruszył w stronę domu. Przejście zagradzała mu jedynie siedząca na ścieżce brunetka, której ktoś koniecznie powinien odebrać różdżkę. Zdążył unieść w zdziwieniu ręce do góry, kiedy zaklęcie uderzyło w jego klatkę piersiową i pozbawiło wszystkich guzików od koszuli.
- Ups? - powtórzył po niej, mrużąc lekko oczy by lepiej widzieć w ciemnościach, a nie żeby wyglądało to groźnie. To dziwne, ale ten zalany mężczyzna, który chwilę temu ledwo się trzymał na nogach podbiegł niemal do niej, złapał sobie Mer w pasie i przerzucił przez ramię. Ruszył do domu dziarskim krokiem.
- Koniec destrukcji na dzisiaj, Cooper! - warknął, ukrywając pod tym rozbawienie, podniecenie i przede wszystkim zupełne znieczulenie. Taki był od razu gibki i silny, ojeja. Klepnął czarownicę w tyłek i obrócił się, żeby była głową przodem do drzwi.
- Otwieraj, ale bez wysadzania domu w powietrze.
Wypadli z autobusu, oddychając ciężko. Mer dopadła drzewo, a Gabriel zgiął się, opierając dłonie na swoich kolanach. To dopiero była przejażdżka! To naturalne, że również poczuł mdłości, ale trochę oszukał przy tych ostatnich kolejkach i jego stan był chyba mimo wszytko lepszy, niż Meredith. Mimo to chwilę mu zajęło zebranie się w sobie i przezwyciężenie chęci puszczenia pawia na grządki swojej dziewczyny. Otarł spocone czoło mimo dość chłodnej nocy i wyprostował się w momencie, kiedy Cooper zabrała za pielęgnację ogródka. Nie zrobił zupełnie nic, żeby zapobiec tej katastrofie. Otworzył ze zdziwienia usta i obserwował jak błoto powoli wylewa się na ceglany chodniczek i podążą w stronę jego lakierków. Coś wybuchło, zawył pies sąsiadów... Okey, a widok martwej dżdżownicy na bucie Griffiths'a przelał czarę. Czarodziej obrócił się energicznie w stronę przelewającej się wody na ulicę i zwrócił ostatnie łyki burbona. Jednocześnie źle, że nic nie jedli i chyba bardzo dobrze... Nie zapominając o dobrym wychowaniu, otarł usta chusteczką, którą tacy faceci noszą zawsze w marynarkach. Znowu się obrócił i chwiejącym się krokiem ruszył w stronę domu. Przejście zagradzała mu jedynie siedząca na ścieżce brunetka, której ktoś koniecznie powinien odebrać różdżkę. Zdążył unieść w zdziwieniu ręce do góry, kiedy zaklęcie uderzyło w jego klatkę piersiową i pozbawiło wszystkich guzików od koszuli.
- Ups? - powtórzył po niej, mrużąc lekko oczy by lepiej widzieć w ciemnościach, a nie żeby wyglądało to groźnie. To dziwne, ale ten zalany mężczyzna, który chwilę temu ledwo się trzymał na nogach podbiegł niemal do niej, złapał sobie Mer w pasie i przerzucił przez ramię. Ruszył do domu dziarskim krokiem.
- Koniec destrukcji na dzisiaj, Cooper! - warknął, ukrywając pod tym rozbawienie, podniecenie i przede wszystkim zupełne znieczulenie. Taki był od razu gibki i silny, ojeja. Klepnął czarownicę w tyłek i obrócił się, żeby była głową przodem do drzwi.
- Otwieraj, ale bez wysadzania domu w powietrze.
Re: Domek po starym młynie
Pies sąsiadki? Ktoś chyba bardzo próbował wyprzeć ze świadomości fakt, że kilka godzin temu Cooper nabyła szczeniaka.
Gabriel miał szczęście, że nie widziała tego jak zwracał zawartość swego żołądka na chodnik. Mało rzeczy w życiu było w stanie ją obrzydzić: grzebała w ziemi po łokcie i nie straszny był jej widok pełzających robaków, lecz momentalnie żołądek wywracał się jej na lewą stronę, gdy ktoś obok nie wymiotował. Poklepała się po policzkach, chcąc nieco otrzeźwieć, choć miny Gabriela wywoływały z jej klatki piersiowej kolejne salwy śmiechu.
- Uuuu... nie zbliżaj się do mnie! - zamachała rękoma, gdy Griffiths zerwał się z miejsca. Alkohol na tyle ją jednak zwiotczył, że przegrałaby teraz walkę z poduszką, nie mówiąc już o postawnym, kilkudziesięciu kilogramowym czarodzieju. Wylądowała na ramieniu z gracją worka pełnego kartofli.
- To był bardzo głupi pomysł...
Mógł zauważyć, że nagle bardzo szybko spoważniała. Odetchnęła kilka razy głęboko, lecz ciężko było jej zignorować ramię aurora wpijające się w nadwrażliwy żołądek.
- Śmierdzisz wymiocinami! - zawierzgała nogami i znów zatkała usta dłońmi. Oczy miała coraz większe. Szybki obrót o 180 stopni jedynie pogorszył sprawę. Wymamrotała szybko zaklęcie, które spowodowało, że drzwi wejściowe otworzyły się z impetem, uderzając o ścianę.
- Następnym razem nie będę się przejmować Twoimi spodniami od Prady... - mruknęła złowieszczo znad kosza na śmieci, gdy udało jej się oswobodzić z uścisku mężczyzny. Dopadła szybko do jedynego wydrążonego pojemnika w zasięgu ręki i przyklęknęła, by oprzeć głowę o jego chłodną krawędź. Przymknęła powieki nabierając powoli głębokie oddechy.
- Nie zbliżaj się do mnie dopóki nie umyjesz zębów, łajzo!
Czarownica oparła się o lodowatą ścianę, przytulając do siebie pusty kosz.
Gabriel miał szczęście, że nie widziała tego jak zwracał zawartość swego żołądka na chodnik. Mało rzeczy w życiu było w stanie ją obrzydzić: grzebała w ziemi po łokcie i nie straszny był jej widok pełzających robaków, lecz momentalnie żołądek wywracał się jej na lewą stronę, gdy ktoś obok nie wymiotował. Poklepała się po policzkach, chcąc nieco otrzeźwieć, choć miny Gabriela wywoływały z jej klatki piersiowej kolejne salwy śmiechu.
- Uuuu... nie zbliżaj się do mnie! - zamachała rękoma, gdy Griffiths zerwał się z miejsca. Alkohol na tyle ją jednak zwiotczył, że przegrałaby teraz walkę z poduszką, nie mówiąc już o postawnym, kilkudziesięciu kilogramowym czarodzieju. Wylądowała na ramieniu z gracją worka pełnego kartofli.
- To był bardzo głupi pomysł...
Mógł zauważyć, że nagle bardzo szybko spoważniała. Odetchnęła kilka razy głęboko, lecz ciężko było jej zignorować ramię aurora wpijające się w nadwrażliwy żołądek.
- Śmierdzisz wymiocinami! - zawierzgała nogami i znów zatkała usta dłońmi. Oczy miała coraz większe. Szybki obrót o 180 stopni jedynie pogorszył sprawę. Wymamrotała szybko zaklęcie, które spowodowało, że drzwi wejściowe otworzyły się z impetem, uderzając o ścianę.
- Następnym razem nie będę się przejmować Twoimi spodniami od Prady... - mruknęła złowieszczo znad kosza na śmieci, gdy udało jej się oswobodzić z uścisku mężczyzny. Dopadła szybko do jedynego wydrążonego pojemnika w zasięgu ręki i przyklęknęła, by oprzeć głowę o jego chłodną krawędź. Przymknęła powieki nabierając powoli głębokie oddechy.
- Nie zbliżaj się do mnie dopóki nie umyjesz zębów, łajzo!
Czarownica oparła się o lodowatą ścianę, przytulając do siebie pusty kosz.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Hogsmeade :: Downing Street :: Downing Street 4
Strona 2 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach