Pub "Nine Fine Irishmen"
+4
Benedict Walton
Rika Shaft
Malcolm McMillan
Mistrz Gry
8 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry
Strona 1 z 2
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pub "Nine Fine Irishmen"
Pub "Nine Fine Irishman" to niewielki lokal na przedmieściach miasteczka, szczególnie upodobany przez młodzież i fanów sportu. Właściciel jak i stali bywalcy to czarodzieje, dlatego też podczas rozgrywek quidditcha, pub jest wypełniony rzeszami kibiców, którzy słuchają radiowych relacji na żywo popijając domowe trunki.
W ofercie znajdują się przeróżne piwa, drinki, a także kuchenne wyroby żony właściciela - pani Floggins. Do każdego napoju, kawałek domowego ciasta gratis. Bezalkoholowa jest tutaj tylko woda i herbata, dlatego abstynenci powinni się grubo zastanowić, czy jest to odpowiednie miejsce dla nich.
Na co dzień rozbrzmiewa tutaj irlandzka muzyka, a w wybrane wieczory, przygrywa folkowy zespół do białego rana, a każdy wolny kawałek przestrzeni staje się parkietem.
Mistrz Gry
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Malcolm przez cały dzień żerował na głupocie i naiwności gości Scottów. Bogate dzieciaki, które piły równie bogate co one alkohole i paliły drogie fajki, chętnie częstowały i dzieliły się wszystkim. Takim oto sposobem Malcolm dorobił się zapasu papierosów na cały tydzień. Był dość młodym nałogowym palaczem, ale w rzeczywistości sierocińca, bardzo szybko stajesz się dorosły. Palił prawie każdy, bo każdy miał popaprane w głowie przez to, co działo się w domu dziecka.
Krukon szedł ulicą zaludnionego miasteczka, nie oglądając się na pijanych mugoli na każdym roku. W jego kieszeni brzęczały galeony, bo jak się okazało, te bogate dzieciaki również miały ich sporo. Nie częstowały nimi co prawda, ale nawet nie wiedzieli kiedy pieniądze same wysuwały im się z kieszeni.
Nine Fine Irishman-brzmiało zachęcająco. Malcolm nie wiedział jak stanowi mugolskie prawo o pełnoletności, ale kiedy wszedł do środka i zobaczył plakat drużyny quidditcha, już wiedział, że ma do czynienia z czarodziejami. Podszedł do baru i spojrzał na bogatą ofertę irlandzkich piw. Nie był smakoszem alkoholu, ale piwa by się napił.
- Duże piwo poproszę. To, które uważasz za najlepsze - rzekł.
Barman po chwili postawił przed nim kufel ze złocistym napojem, a McMillan rzucił na blat złotego galeona i odszedł do jednego ze stolików. Usiadł plecami do wejścia, odpalił papierosa i cieszył się klimatem tej speluny. Czuł się tutaj znacznie lepiej niż w luksusowym zamku Scotta.
Krukon szedł ulicą zaludnionego miasteczka, nie oglądając się na pijanych mugoli na każdym roku. W jego kieszeni brzęczały galeony, bo jak się okazało, te bogate dzieciaki również miały ich sporo. Nie częstowały nimi co prawda, ale nawet nie wiedzieli kiedy pieniądze same wysuwały im się z kieszeni.
Nine Fine Irishman-brzmiało zachęcająco. Malcolm nie wiedział jak stanowi mugolskie prawo o pełnoletności, ale kiedy wszedł do środka i zobaczył plakat drużyny quidditcha, już wiedział, że ma do czynienia z czarodziejami. Podszedł do baru i spojrzał na bogatą ofertę irlandzkich piw. Nie był smakoszem alkoholu, ale piwa by się napił.
- Duże piwo poproszę. To, które uważasz za najlepsze - rzekł.
Barman po chwili postawił przed nim kufel ze złocistym napojem, a McMillan rzucił na blat złotego galeona i odszedł do jednego ze stolików. Usiadł plecami do wejścia, odpalił papierosa i cieszył się klimatem tej speluny. Czuł się tutaj znacznie lepiej niż w luksusowym zamku Scotta.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Rika od ostatniego spotkania z Rosalie, miała dość tego zamku dwa razy bardziej niż przed nim. Od momentu kiedy przestała nad sobą panować i rozkleiła się przed matką Jamesa, która zażyczyła sobie aby zwracać się do niej na ty, dziewczyna chowała się gdzie tylko mogła, żeby tylko na nią nie wpaść.
Dzisiejszego dnia, postanowiła opuścić zamek i pokręcić się trochę po okolicy. Na zewnątrz spędziła cały dzień, natomiast wieczorem kiedy to już miała wracać, przechodziła koło pubu, do którego coś ją przyciągnęło. Co? Sama nie mogła tego określić, ale jakby wołał ją, żeby weszła. Nie zignorowała tego wołania, weszła do środka, zerknęła na ofertę pubu i mina jej nieco zrzedła. Nie znalazła tam nic ciekawego, zważając na fakt, że nie pijała alkoholu. Zdecydowała się jednak zamówić jakiś najtańszego drinka. W końcu była dorosła i miała prawo, a przecież nie miała zamiaru od razu się upijać. Kiedy dostała swoje zamówienie, odwróciła się szukając wolnego stolika. Stanęła jak wryta, kiedy jej oczom ukazała się znajoma postać. Malcolma znała już dość długo. Nie tylko z Hogwartu, ale z domu dziecka, w którym mieli (nie?)przyjemność razem mieszkać. Warto byłoby dodać taki mały nieistotny fakcik, iż dziewczyna podkochiwała się w nim, kiedy tylko pierwszy raz ujrzała go na oczy. Rzecz jasna chłopak nie zdawał sobie z tego sprawy. Właściwie to nawet nie rozmawiali zbyt często, gdyż dziewczyna należała do tych bardzo nieśmiałych. Zapewne i teraz zmyła się bez słowa, jednak chłopak zdążył już ją zobaczyć. Nie wypadałoby teraz uciec. Podeszła więc ze szklanką do stolika przy którym siedział chłopak, kiwnęła lekko głową na krzesło na przeciwko i zapytała uśmiechając się nieśmiało:
- Wolne?
Dzisiejszego dnia, postanowiła opuścić zamek i pokręcić się trochę po okolicy. Na zewnątrz spędziła cały dzień, natomiast wieczorem kiedy to już miała wracać, przechodziła koło pubu, do którego coś ją przyciągnęło. Co? Sama nie mogła tego określić, ale jakby wołał ją, żeby weszła. Nie zignorowała tego wołania, weszła do środka, zerknęła na ofertę pubu i mina jej nieco zrzedła. Nie znalazła tam nic ciekawego, zważając na fakt, że nie pijała alkoholu. Zdecydowała się jednak zamówić jakiś najtańszego drinka. W końcu była dorosła i miała prawo, a przecież nie miała zamiaru od razu się upijać. Kiedy dostała swoje zamówienie, odwróciła się szukając wolnego stolika. Stanęła jak wryta, kiedy jej oczom ukazała się znajoma postać. Malcolma znała już dość długo. Nie tylko z Hogwartu, ale z domu dziecka, w którym mieli (nie?)przyjemność razem mieszkać. Warto byłoby dodać taki mały nieistotny fakcik, iż dziewczyna podkochiwała się w nim, kiedy tylko pierwszy raz ujrzała go na oczy. Rzecz jasna chłopak nie zdawał sobie z tego sprawy. Właściwie to nawet nie rozmawiali zbyt często, gdyż dziewczyna należała do tych bardzo nieśmiałych. Zapewne i teraz zmyła się bez słowa, jednak chłopak zdążył już ją zobaczyć. Nie wypadałoby teraz uciec. Podeszła więc ze szklanką do stolika przy którym siedział chłopak, kiwnęła lekko głową na krzesło na przeciwko i zapytała uśmiechając się nieśmiało:
- Wolne?
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Malcolm pił swoje piwo, przyglądając się grupie Irlandczyków, którzy urządzili sobie kółko wzajemnej adoracji dookoła stołu do bilarda. Krukon ocenił ich wiek na jakieś czterdzieści lat. Byli grubi, rudzi i weseli. Ich prostackie zachowanie budziło w nim nawet sympatię. Kiedy od czasu do czasu padał z ich stolika jakiś kawał, Malcolm śmiał się sam do siebie.
Właśnie wkładał papierosa do ust, kiedy przy jego stoliku stanęła dziewczyna. Znał ją z domu dziecka dobre kilka lat, ale nie miał z nią bliższych relacji. Rika-widywał ją wyłącznie na posiłkach czy sprawdzaniu obecności, a rozmawiał z nią może kilka razy w życiu.
- Jasne że wolne - odpowiedział.
Wskazał jej ręką na krzesło naprzeciwko siebie, dając jej znak żeby usiadła sobie. Malcolm nie zdawał sobie sprawy z tego jakie uczucia wywołuje w tej nieśmiałej dziewczynie. Nie do niedawna zwracał uwagi na płeć przeciwną, zadając się z samymi chłopakami. Pewnie póki ktoś mu nie powie, to sam nidgy tego nie zauważy.
- Widziałem Cię u Scottów - wypuścił z ust szary dym.
Nie wiedział czy dziewczyna jest jakąś znajomą na przykład kuzynki Jamesa. Sam przyjaciel nigdy o niej nie wspominał, a na pewno nie jemu. Minął ją raz na obiedzie, ale nawet wtedy nie zamienili ani słowa.
- Nie wracasz już do sierocińca? Masz osiemnaście lat czy tylko mi się zdaje? - Zapytał.
Był pewny, że jest starsza lub młodsza, bo nie chodziła z nim na żadne zajęcia w Hogwarcie. Wiedział też, że nie wydawali pozwoleń na wyjazdy dla czarodziejów, dlatego albo uciekła albo była pełnoletnia. On uciekł.
Właśnie wkładał papierosa do ust, kiedy przy jego stoliku stanęła dziewczyna. Znał ją z domu dziecka dobre kilka lat, ale nie miał z nią bliższych relacji. Rika-widywał ją wyłącznie na posiłkach czy sprawdzaniu obecności, a rozmawiał z nią może kilka razy w życiu.
- Jasne że wolne - odpowiedział.
Wskazał jej ręką na krzesło naprzeciwko siebie, dając jej znak żeby usiadła sobie. Malcolm nie zdawał sobie sprawy z tego jakie uczucia wywołuje w tej nieśmiałej dziewczynie. Nie do niedawna zwracał uwagi na płeć przeciwną, zadając się z samymi chłopakami. Pewnie póki ktoś mu nie powie, to sam nidgy tego nie zauważy.
- Widziałem Cię u Scottów - wypuścił z ust szary dym.
Nie wiedział czy dziewczyna jest jakąś znajomą na przykład kuzynki Jamesa. Sam przyjaciel nigdy o niej nie wspominał, a na pewno nie jemu. Minął ją raz na obiedzie, ale nawet wtedy nie zamienili ani słowa.
- Nie wracasz już do sierocińca? Masz osiemnaście lat czy tylko mi się zdaje? - Zapytał.
Był pewny, że jest starsza lub młodsza, bo nie chodziła z nim na żadne zajęcia w Hogwarcie. Wiedział też, że nie wydawali pozwoleń na wyjazdy dla czarodziejów, dlatego albo uciekła albo była pełnoletnia. On uciekł.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Dziewczyna ucieszyła się w duchu z zaproszenia chłopaka. Jasne, było trochę wymuszone, ale przecież zawsze mógłby odmówić, miło lub nie. Nie zdziwiłaby się gdyby warknął do niej coś w stylu "spadaj!" czy "zejdź mi z oczu". Nie żeby mu kiedyś podpadła czy coś. Po prostu przywykła już do tego, że ludzie za jej sympatię odwdzięczali się podobnymi odzywkami. O tak, bez powodu.
- Tak, przyjechałam na jakiś czas - wzruszyła ramionami - Profesor Scott zaprosił trochę uczniów, więc i ja postanowiłam przyjechać.
Wreszcie chwyciła szklankę i upiła troszkę jej zawartości. Skrzywiła się lekko, gdyż smak miał gorzkawy, chcąc nie chcąc, musiała jednak przyznać że nie jest wcale taki zły. Na kolejne pytanie, uniosła brwi do góry i odstawiła szklankę na stół.
- Niestety, jeszcze nie - uśmiechnęła się do niego smutno. - Czy tego chce czy nie będę musiała go jeszcze odwiedzić.
O tak, najchętniej zabrałaby już swoje manatki i wybyłaby z tamtego okropnego miejsca. Gdzie by miała iść? Gdziekolwiek. Miała już dość, spędziła tam najgorsze 8 lat swojego życia. Odepchnęła jednak wszystkie złe myśli od siebie. Jeszcze tylko brakowało tego, żeby rozkleiła się przy Malcolmie. O nie, do tego za żadne skarby dopuścić nie mogła.
Co do tego że nie wydawali zgody na wyjazdy. No tak, w sumie racja. Więc jak się udało wymknąć z bidula? Fakt, nie było to łatwe, ale jednak się udało. Rika od początku była ulubienicą tam pracujących. Zawsze milutka, grzeczniutka, pomocna dziewczynka. Dołożyć do tego urok osobisty dziewczyny i nawet dyrektora udało się zmiękczyć. No i zrobili wyjątek ten jeden, jedyny raz.
- Tak, przyjechałam na jakiś czas - wzruszyła ramionami - Profesor Scott zaprosił trochę uczniów, więc i ja postanowiłam przyjechać.
Wreszcie chwyciła szklankę i upiła troszkę jej zawartości. Skrzywiła się lekko, gdyż smak miał gorzkawy, chcąc nie chcąc, musiała jednak przyznać że nie jest wcale taki zły. Na kolejne pytanie, uniosła brwi do góry i odstawiła szklankę na stół.
- Niestety, jeszcze nie - uśmiechnęła się do niego smutno. - Czy tego chce czy nie będę musiała go jeszcze odwiedzić.
O tak, najchętniej zabrałaby już swoje manatki i wybyłaby z tamtego okropnego miejsca. Gdzie by miała iść? Gdziekolwiek. Miała już dość, spędziła tam najgorsze 8 lat swojego życia. Odepchnęła jednak wszystkie złe myśli od siebie. Jeszcze tylko brakowało tego, żeby rozkleiła się przy Malcolmie. O nie, do tego za żadne skarby dopuścić nie mogła.
Co do tego że nie wydawali zgody na wyjazdy. No tak, w sumie racja. Więc jak się udało wymknąć z bidula? Fakt, nie było to łatwe, ale jednak się udało. Rika od początku była ulubienicą tam pracujących. Zawsze milutka, grzeczniutka, pomocna dziewczynka. Dołożyć do tego urok osobisty dziewczyny i nawet dyrektora udało się zmiękczyć. No i zrobili wyjątek ten jeden, jedyny raz.
Ostatnio zmieniony przez Rika Shaft dnia Sob 20 Lip 2013, 15:08, w całości zmieniany 1 raz
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
- Zawsze możesz nie wracać do sierocińca tak jak ja. Uciekłem i tyle w temacie, moja noga więcej tam nie postanie - rzekł.
Krukon wiedział jednak, że dziewczyny (a ta tutaj na pewno) są bojaźliwe i pewnie nie poradziłyby sobie same na ulicy. On znał życie poza domowym ogniskiem i mógłby nawet do niego przywyknąć. Przetrwają najbardziej cwani.
- Co się tak wstydzisz? Chcesz papierosa? - Zapytał.
Wyciągął w jej stronę paczkę papierosów, które uzbierał zaledwie w ciągu jednego dnia u Scottów. Najlepsza jakość, na którą nie mógł sam sobie pozwolić. Przy okazji sam zaciągnął się i wypuścił kłęb szarego dymu. Był bardzo bezpośredni, nawet jeśli to kogoś urażało.
- Będziesz ryczeć? Płacz jest dla bogatych, nas na to nie stać. Wiesz, ze od tego jeszcze bardziej się biednieje? - Zapytał.
Oczywiście to ściema, ale chciał sprowadzić tą rozmowę na inne tory i rozładować napięcie. Dodatkowo miał zamiar odwrócić jej uwagę od płaczu, bo sam nie lubił takich scen. Rzadko ronił jakiekolwiek łzy i nie lubił jak ludzie robili to w jego obecności, bo uważał to za oznakę bezsilności.
Krukon wiedział jednak, że dziewczyny (a ta tutaj na pewno) są bojaźliwe i pewnie nie poradziłyby sobie same na ulicy. On znał życie poza domowym ogniskiem i mógłby nawet do niego przywyknąć. Przetrwają najbardziej cwani.
- Co się tak wstydzisz? Chcesz papierosa? - Zapytał.
Wyciągął w jej stronę paczkę papierosów, które uzbierał zaledwie w ciągu jednego dnia u Scottów. Najlepsza jakość, na którą nie mógł sam sobie pozwolić. Przy okazji sam zaciągnął się i wypuścił kłęb szarego dymu. Był bardzo bezpośredni, nawet jeśli to kogoś urażało.
- Będziesz ryczeć? Płacz jest dla bogatych, nas na to nie stać. Wiesz, ze od tego jeszcze bardziej się biednieje? - Zapytał.
Oczywiście to ściema, ale chciał sprowadzić tą rozmowę na inne tory i rozładować napięcie. Dodatkowo miał zamiar odwrócić jej uwagę od płaczu, bo sam nie lubił takich scen. Rzadko ronił jakiekolwiek łzy i nie lubił jak ludzie robili to w jego obecności, bo uważał to za oznakę bezsilności.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Na odpowiedź chłopaka jedna z brwi dziewczyny wystrzeliła do góry. Uciec? Niee, to zdecydowanie nie dla niej. Bo co by ze sobą zrobiła? Przecież nie będzie siedziała Scottom na głowie całe wakacje. Co to, to nie. A jedyne czego jej jeszcze brakowała, to sobie podpaść w ostatnich miesiącach pobytu w sierocińcu. Bo oczywiście znając jej szczęście, znaleźli by ją kiedyś szwendającą się po ulicach Londynu. A wtedy miałaby naprawdę przechlapane. I po co jej to?
- Wytrzymam do września - wzruszyła ramionami i posłała chłopakowi szczery uśmiech - A ty, co zamierzasz teraz zrobić? Skoro nie masz zamiaru wracać?
Kolejnym pytaniem, Malcolm kompletnie zbił Rikę z pantałyku . Wychodzi na to, że chłopak był dużo bystrzejszy niż się dziewczynie wydawało. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia co powiedzieć. Przełknęła głośno ślinę i chwyciła po szklankę, bo nagle w jej gardle zrobiło się bardzo sucho. Kolejne pytanie trochę uratowało dziewczynę, zignorowała więc uwagę o jej wstydliwości, przełamała się i uśmiechnęła się szczerze do chłopaka.
- Nie, dzięki. Nie palę.
Tak, ten fakt był kolejnym, który tak różni Rikę od reszty dziewczyn mieszkających w bidulu. Była chyba jedną z niewielu, która nigdy nie miała papierosa w ustach.
Dlaczego on musi być taki bystry? Niech go szlag...
Tym razem spróbowała trochę zagrać. Nie była jakąś super aktorką, ale chciała po prostu wyjść z twarzą z tej sytuacji.
- Niee, coś ty - zmarszczyła brwi, słuchając jego mini wykładu na temat płaczu. - Co ty nie powiesz? Ściemniasz! - oskarżyła chłopaka i wyszczerzyła w uśmiechu swoje białe ząbki. Tym razem bez żadnego wymuszania. Zaczynała się już pomału rozluźniać. Chwila moment a już całkowicie się przy Malcolmie wyluzuje. Chwyciła swoją szklankę i upiła porządnego łyka, w konsekwencji pozostało tylko połowa zawartości.
- Wytrzymam do września - wzruszyła ramionami i posłała chłopakowi szczery uśmiech - A ty, co zamierzasz teraz zrobić? Skoro nie masz zamiaru wracać?
Kolejnym pytaniem, Malcolm kompletnie zbił Rikę z pantałyku . Wychodzi na to, że chłopak był dużo bystrzejszy niż się dziewczynie wydawało. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia co powiedzieć. Przełknęła głośno ślinę i chwyciła po szklankę, bo nagle w jej gardle zrobiło się bardzo sucho. Kolejne pytanie trochę uratowało dziewczynę, zignorowała więc uwagę o jej wstydliwości, przełamała się i uśmiechnęła się szczerze do chłopaka.
- Nie, dzięki. Nie palę.
Tak, ten fakt był kolejnym, który tak różni Rikę od reszty dziewczyn mieszkających w bidulu. Była chyba jedną z niewielu, która nigdy nie miała papierosa w ustach.
Dlaczego on musi być taki bystry? Niech go szlag...
Tym razem spróbowała trochę zagrać. Nie była jakąś super aktorką, ale chciała po prostu wyjść z twarzą z tej sytuacji.
- Niee, coś ty - zmarszczyła brwi, słuchając jego mini wykładu na temat płaczu. - Co ty nie powiesz? Ściemniasz! - oskarżyła chłopaka i wyszczerzyła w uśmiechu swoje białe ząbki. Tym razem bez żadnego wymuszania. Zaczynała się już pomału rozluźniać. Chwila moment a już całkowicie się przy Malcolmie wyluzuje. Chwyciła swoją szklankę i upiła porządnego łyka, w konsekwencji pozostało tylko połowa zawartości.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
- Pokręcę się to tu to tam. Do końca wakacji zostanę u Scottów, a potem wracam do szkoły. Za rok się usamodzielnię - rzekł.
Malcolm naprawdę nie bał się życia poza sierocińcem. Był bystrym i zaradnym kolesiem, który wychował się częściowo na ulicy. Perspektywa życia na własną rękę bardziej go pociągała niż przerażała.
- To dobrze, że nie palisz - pokiwał głową z uznaniem.
Tytoń byl dla niego paskudnym nałogiem, który przyczepił się do niego już we wczesnej młodości wraz z przybyciem do sierocińca. Tam palił każdy. Palił, pił i sięgał po używki. Malcolm nie był odporny na takie zgubne przyjemności i skończył jak skończył.
Rozmowa z Riką przebiegała gładko. Oboje dobrze się rozumieli, ponieważ pochodzili z tego samego środowiska. Nie było tutaj miejsca na zagrania bogaczy ani nieporozumienia, które zachodziło między plebsem (którym dla wielu tutaj byli) a arystokracją. Śmiali się, bawili i korzystali z uroków tej speluny pełnej irlandzkiej klasy średniej. Po kilku godzinach wrócili do zamku Scottów.
/sorki, że tak długo Cię trzymałem, ale byłem na wakacjach.
Malcolm naprawdę nie bał się życia poza sierocińcem. Był bystrym i zaradnym kolesiem, który wychował się częściowo na ulicy. Perspektywa życia na własną rękę bardziej go pociągała niż przerażała.
- To dobrze, że nie palisz - pokiwał głową z uznaniem.
Tytoń byl dla niego paskudnym nałogiem, który przyczepił się do niego już we wczesnej młodości wraz z przybyciem do sierocińca. Tam palił każdy. Palił, pił i sięgał po używki. Malcolm nie był odporny na takie zgubne przyjemności i skończył jak skończył.
Rozmowa z Riką przebiegała gładko. Oboje dobrze się rozumieli, ponieważ pochodzili z tego samego środowiska. Nie było tutaj miejsca na zagrania bogaczy ani nieporozumienia, które zachodziło między plebsem (którym dla wielu tutaj byli) a arystokracją. Śmiali się, bawili i korzystali z uroków tej speluny pełnej irlandzkiej klasy średniej. Po kilku godzinach wrócili do zamku Scottów.
/sorki, że tak długo Cię trzymałem, ale byłem na wakacjach.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Był w jakimś amoku. Kilka razy przewrócił się podczas ucieczki z posiadłości Scottów, przez to zdarł sobie kolana i przy okazji podarł nowe spodnie od garnituru. Nim dotarł do jedynego irlandzkiego pubu, jaki znał w całej okolicy zgubił również krawat. Do tej pory spokojne lico tego dystyngowanego młodzieńca nie zdradzało nigdy żadnych emocji - dzisiejszej nocy purpurowe policzki i rozbiegane spojrzenie mówiły same za siebie.
W pubie było tłoczno. Nic dziwnego - sobotni wieczór ściągał typów spod ciemnej gwiazdy i całą młodzież, która przed końcem wakacji chciała jeszcze zaszaleć. Zielone tęczówki Irlandczyka od razu napotkały na drewniany bar. Przepychając się przez tłum po kilku minutach Walton usiadł na wysokim krześle i chwycił za menu. Gdyby kiedykolwiek sięgał po alkohol pewnie nie miałby zbyt wielkiego problemu z wyborem odpowiedniego trunku. Walton zaś był świętszy od samego papieża. Z pomocą przyszedł mu pucujący do tej pory szklanki barman. Widząc jego zbolałą minę napełnił jeden z kieliszków przezroczystym płynem.
- Wypij na raz. Zaraz dam Ci przepitkę.
W pubie było tłoczno. Nic dziwnego - sobotni wieczór ściągał typów spod ciemnej gwiazdy i całą młodzież, która przed końcem wakacji chciała jeszcze zaszaleć. Zielone tęczówki Irlandczyka od razu napotkały na drewniany bar. Przepychając się przez tłum po kilku minutach Walton usiadł na wysokim krześle i chwycił za menu. Gdyby kiedykolwiek sięgał po alkohol pewnie nie miałby zbyt wielkiego problemu z wyborem odpowiedniego trunku. Walton zaś był świętszy od samego papieża. Z pomocą przyszedł mu pucujący do tej pory szklanki barman. Widząc jego zbolałą minę napełnił jeden z kieliszków przezroczystym płynem.
- Wypij na raz. Zaraz dam Ci przepitkę.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Wizyta w Irlandii w przypadku najmłodszej panienki Vulkodlak była odrobinę nadprogramowa. W końcu nie tak dawno jak kilka dni temu, po fatalnie zakończonych zaręczynach Williama z Marianną postanowiła odpuścić sobie wszelkie uroczystości aż do początku września. Szczerze powiedziawszy miała dosyć ciągłego strojenia się i pilnowania swoich manier, tylko po to, by nie zszargać dobrego imienia rodziny.
Wraz ze swoimi rodzicami - bo rodzeństwo miało swoje własne sprawy - znalazła się na ślubie, ale nie byle jakim! Bo samego ojca byłej prefektowej z córką dyrektora Hogwartu, a przy okazji matką czarnej owcy rodziny, czyli Jamesa. Po samej uroczystości drobna Rosjanka wmieszała się w tłum i nie zamieniając z nikim ani słowa szybko zniknęła z miejsca uroczystości. Skoro już była w Irlandii postanowiła sobie pozwiedzać a to, że jej strój nie do końca pasował do turystki, obchodziło ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Przemierzała uliczki miasta spacerowym krokiem, poprawiając co chwilę wyjątkowo denerwującą bladoróżową sukienkę a z jej ust regularnie co kilka sekund wypadało jedno z rosyjskich przekleństw. Na dobrą sprawę mogła wyglądać jak opętana, bo również jej mina przypominała wyraz twarzy psychopaty z mugolskich filmów, z kolei spojrzenie mówiło tylko tyle, że miała ciężki dzień i w każdej chwili może zacząć gryźć.
Po kilku minutach bezcelowego marszu skręciła do pubu - miejsca z pewnością nieodpowiedniego dla dziewczyny w jej wieku, jednak wizja powrotu na wesele nie bardzo jej odpowiadała. Taksując spojrzeniem pomieszczenie natknęła się na całkiem ciekawe zjawisko, a raczej ciekawą osobę, dlatego bez większego namysłu podeszła do Benedicta powolnym krokiem.
- Uciekłeś z wesela? - zagaiła krótko, przyglądając się chłopakowi. Gdyby ktoś w połowie roku szkolnego powiedział jej, że ten o to nadzwyczaj zrównoważony i spokojny niczym buddyjski mnich Krukon będzie siedział w pubie prawdopodobnie zalewając smutki, w podartych spodniach od garnituru wyśmiałaby go w twarz, teraz... teraz chyba były na świecie rzeczy, które potrafiły ją jeszcze zaskoczyć. - Coś się stało? Jeśli chcesz pogadać to chętnie posłucham... - usiadła na krzesełku, odwracając głowę na barmana i prosząc go o najzwyklejszą w świecie szklankę wody niegazowanej.
Wraz ze swoimi rodzicami - bo rodzeństwo miało swoje własne sprawy - znalazła się na ślubie, ale nie byle jakim! Bo samego ojca byłej prefektowej z córką dyrektora Hogwartu, a przy okazji matką czarnej owcy rodziny, czyli Jamesa. Po samej uroczystości drobna Rosjanka wmieszała się w tłum i nie zamieniając z nikim ani słowa szybko zniknęła z miejsca uroczystości. Skoro już była w Irlandii postanowiła sobie pozwiedzać a to, że jej strój nie do końca pasował do turystki, obchodziło ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Przemierzała uliczki miasta spacerowym krokiem, poprawiając co chwilę wyjątkowo denerwującą bladoróżową sukienkę a z jej ust regularnie co kilka sekund wypadało jedno z rosyjskich przekleństw. Na dobrą sprawę mogła wyglądać jak opętana, bo również jej mina przypominała wyraz twarzy psychopaty z mugolskich filmów, z kolei spojrzenie mówiło tylko tyle, że miała ciężki dzień i w każdej chwili może zacząć gryźć.
Po kilku minutach bezcelowego marszu skręciła do pubu - miejsca z pewnością nieodpowiedniego dla dziewczyny w jej wieku, jednak wizja powrotu na wesele nie bardzo jej odpowiadała. Taksując spojrzeniem pomieszczenie natknęła się na całkiem ciekawe zjawisko, a raczej ciekawą osobę, dlatego bez większego namysłu podeszła do Benedicta powolnym krokiem.
- Uciekłeś z wesela? - zagaiła krótko, przyglądając się chłopakowi. Gdyby ktoś w połowie roku szkolnego powiedział jej, że ten o to nadzwyczaj zrównoważony i spokojny niczym buddyjski mnich Krukon będzie siedział w pubie prawdopodobnie zalewając smutki, w podartych spodniach od garnituru wyśmiałaby go w twarz, teraz... teraz chyba były na świecie rzeczy, które potrafiły ją jeszcze zaskoczyć. - Coś się stało? Jeśli chcesz pogadać to chętnie posłucham... - usiadła na krzesełku, odwracając głowę na barmana i prosząc go o najzwyklejszą w świecie szklankę wody niegazowanej.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Ależ to piekło! Walton zgodnie z poradą barmana przechylił na raz zawartość kieliszka i natychmiast poczuł, jak płyn pali mu żywcem trzewia. Stojący za kontuarem mężczyzna podsunął mu wysoką szklankę wypełnioną sokiem, którą młodzieniec natychmiast opróżnił niemal jednym haustem.
- Jakie to niedobre! - zauważył elokwentnie i przycisnął pięść do ust, krzywiąc się jak po zjedzeniu przynajmniej kilograma cytryn.
- Wódka nie ma smakować, tylko znieczulać.
Gdy barman chciał znów napełnić kieliszek Krukon zasłonił go dłonią i poprosił o cokolwiek innego, byle dało się to wypić bez ponoszenia ofiar w ludziach. Kilku siedzących przy barze mężczyzn nie mogło powstrzymać rozbawienia. Walton wyglądał co najmniej na 20-latka, a zachowywał się teraz co najwyżej jak pierwszoroczny uczniak, który umoczył w końcu dziób w piwie.
- Uciekłeś z wesela? Coś się stało? Jeśli chcesz pogadać to chętnie posłucham...
Blondyn odwrócił się przez ramię i zlustrował spojrzeniem chudą blondynkę, która wyrosła spod ziemi za jego krzesełkiem. Kojarzył ją jedynie dlatego, że również należała do bogatych rodzin z wysp. Ale imienia nie przypomniałby sobie, choćby go torturowali. Benedict był odludkiem i nie mógł się pochwalić zbyt dużą ilością znajomych. Kieliszek wódki za to sprawił, że zrobiło mu się gorąco, a w stopach poczuł lekkie mrowienie.
- A miałbym z Tobą rozmawiać bo...? - uniósł wyżej brwi, lecz po chwili spojrzał uważnie na szklankę, którą postawił przed nim barman. Nachylił się, by powąchać jej zawartość. Pachniała mlekiem kokosowym.
- Jakie to niedobre! - zauważył elokwentnie i przycisnął pięść do ust, krzywiąc się jak po zjedzeniu przynajmniej kilograma cytryn.
- Wódka nie ma smakować, tylko znieczulać.
Gdy barman chciał znów napełnić kieliszek Krukon zasłonił go dłonią i poprosił o cokolwiek innego, byle dało się to wypić bez ponoszenia ofiar w ludziach. Kilku siedzących przy barze mężczyzn nie mogło powstrzymać rozbawienia. Walton wyglądał co najmniej na 20-latka, a zachowywał się teraz co najwyżej jak pierwszoroczny uczniak, który umoczył w końcu dziób w piwie.
- Uciekłeś z wesela? Coś się stało? Jeśli chcesz pogadać to chętnie posłucham...
Blondyn odwrócił się przez ramię i zlustrował spojrzeniem chudą blondynkę, która wyrosła spod ziemi za jego krzesełkiem. Kojarzył ją jedynie dlatego, że również należała do bogatych rodzin z wysp. Ale imienia nie przypomniałby sobie, choćby go torturowali. Benedict był odludkiem i nie mógł się pochwalić zbyt dużą ilością znajomych. Kieliszek wódki za to sprawił, że zrobiło mu się gorąco, a w stopach poczuł lekkie mrowienie.
- A miałbym z Tobą rozmawiać bo...? - uniósł wyżej brwi, lecz po chwili spojrzał uważnie na szklankę, którą postawił przed nim barman. Nachylił się, by powąchać jej zawartość. Pachniała mlekiem kokosowym.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
W zasadzie takiej odpowiedzi się spodziewała. Mnisi mieli to do siebie, że byli odludkami zamkniętymi w jednym miejscu... dokładnie jak Walton! Założyła nogę na nogę, chwytając w dłonie szklaneczkę wody i nim odpowiedziała wstrzymała się od śmiechu. Wódka ma nie smakować, tylko znieczulać - święte słowa wypowiedziane kiedyś przez jej dziadka, jednak nie mogła ich potwierdzić z własnego doświadczenia, bo z alkoholem nie miała nigdy w życiu do czynienia. To chyba czyniło ją wybrakowaną Rosjanką.
- Bo wyglądasz jak siedem nieszczęść - uśmiechnęła się promiennie, w ogóle nieodpowiednio do sytuacji, upijając spokojnie łyk swojego napoju. - W szkole zachowujesz się zupełnie inaczej, dlatego pomyślałam, że coś się musiało stać - wzruszyła chudymi ramionami, oglądając mieniące się w świetle butelki z alkoholem, jakieś obrazy i inne różnego typu ozdóbki.
- No, ale skoro zaprzeczasz... - posłała wymowne spojrzenie w stronę barmana, który najwidoczniej domyślił się już na początku, że coś jest nie tak a następnie wlepiła wzrok w blat.
- Bo wyglądasz jak siedem nieszczęść - uśmiechnęła się promiennie, w ogóle nieodpowiednio do sytuacji, upijając spokojnie łyk swojego napoju. - W szkole zachowujesz się zupełnie inaczej, dlatego pomyślałam, że coś się musiało stać - wzruszyła chudymi ramionami, oglądając mieniące się w świetle butelki z alkoholem, jakieś obrazy i inne różnego typu ozdóbki.
- No, ale skoro zaprzeczasz... - posłała wymowne spojrzenie w stronę barmana, który najwidoczniej domyślił się już na początku, że coś jest nie tak a następnie wlepiła wzrok w blat.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
- Wybacz, potknąłem się w drodze do pubu - usprawiedliwił szybko swój niecodzienny wygląd, dopiero po wypowiedzeniu tych słów nabierając ochoty na ugryzienie się w język. Zawsze musiał być takim wypucowanym gentlemanem? Po raz pierwszy w życiu ten zielonooki Irlandczyk nabrał ochoty na to, by stać się takim chłopcem, do jakich Sophie żywiła nieopisany pociąg - typ chama i prostaka, który wciąga każdą pannę do łóżka, albo biedaka, który szampon do włosów widuje tylko na wystawie półek sklepowych. Młodzieniec mimowolnie zacisnął dłoń w pięść i zanurzył usta w mlecznym koktajlu.
- To jest zdecydowanie lepsze - skwitował po pierwszym łyku. Czuł nutkę alkoholu, lecz nie była ona tak wykrzywiająca jak kieliszek czystej wódki. Krukon wplótł dłoń w swą przydługą grzywkę i wlepił tępe spojrzenie w wiszące za barem szklanki i kieliszki.
- Nie zaprzeczam. Nie przywykłem do spowiadania się z osobistych... przeciwności losu komukolwiek. Nie wiem nawet jak masz na imię. Nie miej mi tego za złe. Mam niewielu znajomych.
Ben znów przytknął usta do szklanki i zaczął sączyć powoli mieszankę kokosowego rumu i mleka czując, jak alkohol coraz bardziej zaczyna szumieć mu w głowie. Nie był kompletnie przystosowany do spożywania mocnych trunków. Może dlatego Sophie mnie zostawiła? Jestem nieudacznikiem.
- To jest zdecydowanie lepsze - skwitował po pierwszym łyku. Czuł nutkę alkoholu, lecz nie była ona tak wykrzywiająca jak kieliszek czystej wódki. Krukon wplótł dłoń w swą przydługą grzywkę i wlepił tępe spojrzenie w wiszące za barem szklanki i kieliszki.
- Nie zaprzeczam. Nie przywykłem do spowiadania się z osobistych... przeciwności losu komukolwiek. Nie wiem nawet jak masz na imię. Nie miej mi tego za złe. Mam niewielu znajomych.
Ben znów przytknął usta do szklanki i zaczął sączyć powoli mieszankę kokosowego rumu i mleka czując, jak alkohol coraz bardziej zaczyna szumieć mu w głowie. Nie był kompletnie przystosowany do spożywania mocnych trunków. Może dlatego Sophie mnie zostawiła? Jestem nieudacznikiem.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Nie odzywała się dopóki nie upewniła się, że Benedict skończył mówić a wszystko to skomentowała początkowo kolejnym promiennym uśmiechem. Dziwna sprawa. Najpierw chciała zamordować każdego, kto wszedł jej w drogę a teraz znowu uśmiechała się jak naćpana kolorowymi pigułkami nabytymi na czarno w zaułku.
- Domyślam się - uniosła wzrok znad blatu na twarz chłopaka. - I nadal nie wiem jak Ci się udaje być takim ninją, w tej szkole ciężko jest być nierozpoznawalnym - rzuciła zachęcająco. Skoro nie miał ochoty nie rozmawiać na temat swoich osobistych przeciwności losu, tak postanowiła rozegrać to w inny sposób. Dziś był dzień zaliczany do tych, w które Vulkodlakowa chciała zbawiać świat i być matką uciśnionych.
- Tylko nie spij się za bardzo, bo będziesz cierpieć - obróciła w dłoni szklaneczkę z wodą, rozważając zamówienie czegoś do jedzenia. Była głodna, w zasadzie od rana nic nie jadła, a teraz kiedy odrzuciła opcję darmowego jedzenia... - Poproszę ciastko, nie wiem jakie, jakiekolwiek, byle dobre. I dla mojego znajomego też - zwróciła się z prośbą do barmana a gdy ten niewiele później wrócił z dwoma talerzykami z apetycznie wyglądającym kawałkiem ciasta, Rosjanka poczuła jak jej żołądek wywraca się do góry nogami. Nie czekając dłużej, zabrała się do powolnego kosztowania słodkości.
Po pewnym czasie obydwoje opuścili pub.
- Domyślam się - uniosła wzrok znad blatu na twarz chłopaka. - I nadal nie wiem jak Ci się udaje być takim ninją, w tej szkole ciężko jest być nierozpoznawalnym - rzuciła zachęcająco. Skoro nie miał ochoty nie rozmawiać na temat swoich osobistych przeciwności losu, tak postanowiła rozegrać to w inny sposób. Dziś był dzień zaliczany do tych, w które Vulkodlakowa chciała zbawiać świat i być matką uciśnionych.
- Tylko nie spij się za bardzo, bo będziesz cierpieć - obróciła w dłoni szklaneczkę z wodą, rozważając zamówienie czegoś do jedzenia. Była głodna, w zasadzie od rana nic nie jadła, a teraz kiedy odrzuciła opcję darmowego jedzenia... - Poproszę ciastko, nie wiem jakie, jakiekolwiek, byle dobre. I dla mojego znajomego też - zwróciła się z prośbą do barmana a gdy ten niewiele później wrócił z dwoma talerzykami z apetycznie wyglądającym kawałkiem ciasta, Rosjanka poczuła jak jej żołądek wywraca się do góry nogami. Nie czekając dłużej, zabrała się do powolnego kosztowania słodkości.
Po pewnym czasie obydwoje opuścili pub.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Było już po 22, gdy skrzat przyniósł napoje i z miną zbitego psa oświadczył, że nie udało mu się odnaleźć dyrektor Blodeuwedd. W krótkim czasie zapadła jednak wspólna decyzja o zmianie otoczenia, na coś bardziej odpowiedniego dla dwójki nastolatków. W czasie gdy Zoja odbierała swój płaszcz i buty, Walton zachodził w głowę, wertując w skondensowanej w pamięci mapie wszystkie warte obejrzenia w hrabstwie Kerry, które nadawałyby się do odwiedzenia. Było tylko jedno miejsce, w którym panna Yordanova straciłaby wszelkie złudzenia na temat jego niewyobrażalnie nierozrywkowego charakteru. Nine Fine Irishmen.
- Gotowa?
Do samego końca nie zdradził swej towarzyszce celu wyprawy. Wymknęli się z domu tylnym wyjściem przez kuchnię, by żaden ze skwapliwych asystentów dziadka nie wydał go przed wciąż czekającą w jadalni rodziną. Wciąż ubrani w wizytowe, eleganckie stroje stanęli przed tętniącą życiem karczmą.
Benedict pchnął ciężkie drzwi, a oczom dwójki ukazał się obraz skrajnie odstający od tego, który obserwowali przez ostatnie dwie godziny. Udekorowany w irlandzkich barwach pub atakował kolorami, gwarem rozmów, skocznymi odgłosami muzyki i przekrojem przez wszystkie warstwy społeczne hrabstwa. W jednym z kątów starzy pijacy chłeptali chciwie litry piwa, grając w karty. Kelnerki w czarnych, obcisłych kamizelkach naciągniętych na białe koszule tanecznym krokiem poruszały się po sali, dźwigając tace pełne kufli. Nieco po lewo po parkiecie szalały roześmiane pary, przytupując rytmicznie do celtyckich pieśni.
- Jak w innym świecie, prawda? - Walton otoczył Zoję ramieniem w talii i przyciągnął stanowczo do siebie, ratując tym samym od bolesnego zderzenia z ledwo stojącym na nogach kibicem Błękitnych z Londynu, wymachującym gwałtownie kolorowym szalikiem. Oboje wyglądali jak z innej bajki: on w drogim garniturze i nienagannie ułożoną fryzurą, ona w długiej eleganckiej sukni i błyskiem w oku.
- Przepraszam - Benedict uśmiechnął się przepraszająco i przesunął dłonią po potylicy w wyrazie zakłopotania, zaraz po zabraniu jej z talii dziewczęcia.
- Pomyślałem, że może miałabyś ochotę jednak coś zjeść, a tu będziemy czuć się zdecydowanie swobodniej.
Poczuł się zobowiązany do uzasadnienia swego wyboru. Torując sobie drogę ramieniem dotarli do wolnego stolika w jednym z kątów sali. Krukon odebrał od Zoi płaszcz i odwiesił go na oparcie krzesła.
- Co podać? - uczesana w dwa, figlarne rude kucyki kelnerka natychmiast znalazła się przy nich z firmowym uśmiechem przyklejonym do ust. Atmosfera miejsca sprawiała jednak, że nie można było uznać go za sztuczny grymas.
- Dwa piwa korzenne i...?
Kolejne pytające spojrzenie zielonych tęczówek powędrowało w kierunku Gryfonki.
- Gotowa?
Do samego końca nie zdradził swej towarzyszce celu wyprawy. Wymknęli się z domu tylnym wyjściem przez kuchnię, by żaden ze skwapliwych asystentów dziadka nie wydał go przed wciąż czekającą w jadalni rodziną. Wciąż ubrani w wizytowe, eleganckie stroje stanęli przed tętniącą życiem karczmą.
Benedict pchnął ciężkie drzwi, a oczom dwójki ukazał się obraz skrajnie odstający od tego, który obserwowali przez ostatnie dwie godziny. Udekorowany w irlandzkich barwach pub atakował kolorami, gwarem rozmów, skocznymi odgłosami muzyki i przekrojem przez wszystkie warstwy społeczne hrabstwa. W jednym z kątów starzy pijacy chłeptali chciwie litry piwa, grając w karty. Kelnerki w czarnych, obcisłych kamizelkach naciągniętych na białe koszule tanecznym krokiem poruszały się po sali, dźwigając tace pełne kufli. Nieco po lewo po parkiecie szalały roześmiane pary, przytupując rytmicznie do celtyckich pieśni.
- Jak w innym świecie, prawda? - Walton otoczył Zoję ramieniem w talii i przyciągnął stanowczo do siebie, ratując tym samym od bolesnego zderzenia z ledwo stojącym na nogach kibicem Błękitnych z Londynu, wymachującym gwałtownie kolorowym szalikiem. Oboje wyglądali jak z innej bajki: on w drogim garniturze i nienagannie ułożoną fryzurą, ona w długiej eleganckiej sukni i błyskiem w oku.
- Przepraszam - Benedict uśmiechnął się przepraszająco i przesunął dłonią po potylicy w wyrazie zakłopotania, zaraz po zabraniu jej z talii dziewczęcia.
- Pomyślałem, że może miałabyś ochotę jednak coś zjeść, a tu będziemy czuć się zdecydowanie swobodniej.
Poczuł się zobowiązany do uzasadnienia swego wyboru. Torując sobie drogę ramieniem dotarli do wolnego stolika w jednym z kątów sali. Krukon odebrał od Zoi płaszcz i odwiesił go na oparcie krzesła.
- Co podać? - uczesana w dwa, figlarne rude kucyki kelnerka natychmiast znalazła się przy nich z firmowym uśmiechem przyklejonym do ust. Atmosfera miejsca sprawiała jednak, że nie można było uznać go za sztuczny grymas.
- Dwa piwa korzenne i...?
Kolejne pytające spojrzenie zielonych tęczówek powędrowało w kierunku Gryfonki.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Wizyta w szatni zajęła jej dłuższą chwilę, bo szukała jeszcze wśród płaszczy gości, kurtki należącej do panny Blodeuwedd. Bułgarkę nie zaskoczył jakoś bardzo jej brak. W końcu uznała, że jej opiekunka musiała wyjść przed nią. Szkoda, że zostawiła ją bez żadnego słowa, ale z drugiej strony to było bardzo w stylu Morwen. Praca wezwała, Liam wezwał... Cokolwiek. Oczywiście, że poczuła lekki zawód, ale jej myśli bardziej zaprzątał teraz chłopak, stojący na zewnątrz i czekający na jej przyjście. Dla świętego spokoju zostawiła informację skrzatom, z kim wychodzi i kogo mają powiadomić "w razie co". Zmieniła szybko buty, założyła czarny płaszcz z kremowym szalikiem i wyszła z razem Benedictem.
Ostatnim razem, kiedy była w Hrabstwie Kerry, nie miała okazji dużo pozwiedzać. Jej przewodnik milczał na temat miejsca, do którego ją zabierał, ale po drodze opowiadał jej trochę o budynkach, które mijali. Zoja z zainteresowaniem się mu przysłuchiwała i oglądała tak naturalne dla niej uliczki. Irlandia była zdecydowanie bardziej podobna do Bułgarii, niż do Wielkiej Brytanii. Oczywiście nie pod względem klimatycznym, bo tu było tak samo wilgotno i mroźnie, ale chodziło o stare kamienice i kamienne drogi. A to tylko w mieście, bo robiło się parę kroków w bok i już było się na zielonych polach.
Zanim się obejrzała byli już na miejscu. Dziewięciu Irlandczyków? No nie mogła się powstrzymać od niekontrolowanego uśmiechu. Przecież tu było cudownie! Weszła za Benedictem, który torował jej drogę wśród rozchichotanego tłumu.
- Jeśli będziesz mnie przepraszał za każde niewinne dotknięcie mojego ciała to się pogniewamy - powiedziała wesoło, kiedy puścił ją jak oparzony. Skąd ona to znała? Tylko, że to zwykle ona odskakiwała, a nie ktoś inny. Klimat pubu, do którego ją zabrał, był naprawdę magiczny. Kwintesencja wszystkiego co Irlandzkie i celtyckie. Nawet kelnerki były poubierane w znaną wszystkim czerwoną kratę. Kiedy zajęli miejsca przy stoliku, szepnęła konspiracyjnie do Krukona:
- No, ale czuję się zawiedziona. Nie powinny pracować tu tylko leprokonusy? - spytała z rozbawieniem i kiwnęła brodą w stronę stolika z napitkami. Na wysokim stołku stał karzeł, przebrany w zielony garnitur. Miksował drinki i przyjmował zamówienia od klienteli. Bardzo chciał być podobny do Leprechauna, ale brak mu było jednak tej złotej iskierki w oku. Może to i lepiej, bo magiczny skrzat zechciałby zagarnąć całe złoto dla siebie? Właścicielom by to pewnie się nie spodobało.
- Ja poproszę zupę ziemniaczaną, jeśli jeszcze jest - odpowiedziała z uśmiechem. Piwo jak najbardziej, ale baraniny nie chciała jeść. Zawsze uważała, że Irlandczycy nie wiedzą co to takiego kurczak, więc wolała teraz iść w tradycyjne danie tego regionu, ale bezmięsne. Kiedy kelnerka odeszła z ich zamówieniami, odezwała się pierwsza do chłopaka.
- Gdybym była Irlandką, zostałabym bardem. Takim prawdziwym, układającym pieśnie o historiach bohaterów i ballady miłosne.
Benedict jeszcze tego nie wiedział, ale Zoja była fanką science fiction, więc zostanie bardem brzmiało w jej ustach dość nietypowo. Zdecydowanie bardziej nadawałaby się na kapitana Gwiezdnej Floty. No, ale klimat tak jej podsunął nowe marzenie. Wzięła do ręki ulotkę lokalu z tańczącą koniczynką w logu.
- Och, w czwartek będzie opowiadał legendy Druid Melchior! Znasz jakiegoś druida?
Ostatnim razem, kiedy była w Hrabstwie Kerry, nie miała okazji dużo pozwiedzać. Jej przewodnik milczał na temat miejsca, do którego ją zabierał, ale po drodze opowiadał jej trochę o budynkach, które mijali. Zoja z zainteresowaniem się mu przysłuchiwała i oglądała tak naturalne dla niej uliczki. Irlandia była zdecydowanie bardziej podobna do Bułgarii, niż do Wielkiej Brytanii. Oczywiście nie pod względem klimatycznym, bo tu było tak samo wilgotno i mroźnie, ale chodziło o stare kamienice i kamienne drogi. A to tylko w mieście, bo robiło się parę kroków w bok i już było się na zielonych polach.
Zanim się obejrzała byli już na miejscu. Dziewięciu Irlandczyków? No nie mogła się powstrzymać od niekontrolowanego uśmiechu. Przecież tu było cudownie! Weszła za Benedictem, który torował jej drogę wśród rozchichotanego tłumu.
- Jeśli będziesz mnie przepraszał za każde niewinne dotknięcie mojego ciała to się pogniewamy - powiedziała wesoło, kiedy puścił ją jak oparzony. Skąd ona to znała? Tylko, że to zwykle ona odskakiwała, a nie ktoś inny. Klimat pubu, do którego ją zabrał, był naprawdę magiczny. Kwintesencja wszystkiego co Irlandzkie i celtyckie. Nawet kelnerki były poubierane w znaną wszystkim czerwoną kratę. Kiedy zajęli miejsca przy stoliku, szepnęła konspiracyjnie do Krukona:
- No, ale czuję się zawiedziona. Nie powinny pracować tu tylko leprokonusy? - spytała z rozbawieniem i kiwnęła brodą w stronę stolika z napitkami. Na wysokim stołku stał karzeł, przebrany w zielony garnitur. Miksował drinki i przyjmował zamówienia od klienteli. Bardzo chciał być podobny do Leprechauna, ale brak mu było jednak tej złotej iskierki w oku. Może to i lepiej, bo magiczny skrzat zechciałby zagarnąć całe złoto dla siebie? Właścicielom by to pewnie się nie spodobało.
- Ja poproszę zupę ziemniaczaną, jeśli jeszcze jest - odpowiedziała z uśmiechem. Piwo jak najbardziej, ale baraniny nie chciała jeść. Zawsze uważała, że Irlandczycy nie wiedzą co to takiego kurczak, więc wolała teraz iść w tradycyjne danie tego regionu, ale bezmięsne. Kiedy kelnerka odeszła z ich zamówieniami, odezwała się pierwsza do chłopaka.
- Gdybym była Irlandką, zostałabym bardem. Takim prawdziwym, układającym pieśnie o historiach bohaterów i ballady miłosne.
Benedict jeszcze tego nie wiedział, ale Zoja była fanką science fiction, więc zostanie bardem brzmiało w jej ustach dość nietypowo. Zdecydowanie bardziej nadawałaby się na kapitana Gwiezdnej Floty. No, ale klimat tak jej podsunął nowe marzenie. Wzięła do ręki ulotkę lokalu z tańczącą koniczynką w logu.
- Och, w czwartek będzie opowiadał legendy Druid Melchior! Znasz jakiegoś druida?
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Benedict podniósł ręce w obronnym geście.
- Potraktuję to jako przyzwolenie.
Tym razem to w jego butelkowo-zielonych tęczówkach pojawił się figlarny ognik. Czuł się już zdecydowanie pewniej nie musząc co chwilę zastanawiać się za ile minut jego matka wparuje do salonu i zechce przetestować granice cierpliwości swego pierworodnego syna.
To wszystko, co dla Yordanovej było egzotyczne i nietuzinkowe, dla Waltona stanowiło chleb codzienny. Nie był jednak znudzony irlandzkimi tradycjami - wręcz przeciwnie tak często, jak tylko mógł pojawiał się w takich miejscach, by po prostu poczuć się dobrze. Przy tak skocznej muzyce i roześmianych twarzach wokół nie sposób było po prostu siedzieć naburmuszonym nad filiżanką chłodnej herbaty.
- Musisz mi wybaczyć to niedopatrzenie. Mam nadzieję, że w ramach kary nie każesz mi szukać zielonego kubraka w który miałbym się wcisnąć?
Młodzieniec zsunął z ramion czarną marynarkę i to samo uczynił z kamizelką. Uczepiony do kołnierzyka musznik wcisnął do kieszeni spodni i rozpiął pierwszy guzik śnieżnobiałej koszuli. Małą przemianę przeszły również rękawy teraz podwinięte do łokci i wesoło sterczące mankietami na boki.
Smukła blondynka - Benedict mógłby przysiąc, że miała jakieś pokrewieństwo z wilami (ale tylko dlatego, że mężczyźni w pubie nie mogli oderwać od niej wzroku) - szybko pojawiła się znów przy stoliku uczniów ze skompletowanym zamówieniem. Dwa olbrzymie kufle piwa z impetem uderzyły o dębowy stół. Przy stawianiu na stole zupy kelnerka wykazała się nieco większą delikatnością. Na szczęście. Sukienka Zoi pewnie nie wyszłaby obronną ręką z batalii z kawałkami ziemniaków.
- Smacznego - Benedict zamoczył usta w słodkiej cieczy, a gęsta piana utworzyła nad jego górną wargą siwy wąsik. Szybko pozbył się jej przy pomocy koniuszka języka.
- Naprawdę? Nie mówiłaś, że piszesz wiersze.
Krukon na krótką chwilę zawiesił spojrzenie na wywijających na parkiecie parach. Przy takiej muzyce nogi same rwały się do tańca. Odkąd przekroczył próg pubu nie przestawał postukiwać swym czarnym lakierkiem.
- Nie osobiście, ale mój dziadek dużo opowiadał mi o nich, gdy byłem mały.
Znad talerza zupy wciąż unosiła się gęsta para. Strach było wsadzić doń łyżkę w obawie, by nie rozpuściła się w tak wysokiej temperaturze.
- Chodź, w tym czasie wystygnie.
Benedict wstał z krzesła, upił dużego łyka piwa i pociągnął Zoję na parkiet.
- Potraktuję to jako przyzwolenie.
Tym razem to w jego butelkowo-zielonych tęczówkach pojawił się figlarny ognik. Czuł się już zdecydowanie pewniej nie musząc co chwilę zastanawiać się za ile minut jego matka wparuje do salonu i zechce przetestować granice cierpliwości swego pierworodnego syna.
To wszystko, co dla Yordanovej było egzotyczne i nietuzinkowe, dla Waltona stanowiło chleb codzienny. Nie był jednak znudzony irlandzkimi tradycjami - wręcz przeciwnie tak często, jak tylko mógł pojawiał się w takich miejscach, by po prostu poczuć się dobrze. Przy tak skocznej muzyce i roześmianych twarzach wokół nie sposób było po prostu siedzieć naburmuszonym nad filiżanką chłodnej herbaty.
- Musisz mi wybaczyć to niedopatrzenie. Mam nadzieję, że w ramach kary nie każesz mi szukać zielonego kubraka w który miałbym się wcisnąć?
Młodzieniec zsunął z ramion czarną marynarkę i to samo uczynił z kamizelką. Uczepiony do kołnierzyka musznik wcisnął do kieszeni spodni i rozpiął pierwszy guzik śnieżnobiałej koszuli. Małą przemianę przeszły również rękawy teraz podwinięte do łokci i wesoło sterczące mankietami na boki.
Smukła blondynka - Benedict mógłby przysiąc, że miała jakieś pokrewieństwo z wilami (ale tylko dlatego, że mężczyźni w pubie nie mogli oderwać od niej wzroku) - szybko pojawiła się znów przy stoliku uczniów ze skompletowanym zamówieniem. Dwa olbrzymie kufle piwa z impetem uderzyły o dębowy stół. Przy stawianiu na stole zupy kelnerka wykazała się nieco większą delikatnością. Na szczęście. Sukienka Zoi pewnie nie wyszłaby obronną ręką z batalii z kawałkami ziemniaków.
- Smacznego - Benedict zamoczył usta w słodkiej cieczy, a gęsta piana utworzyła nad jego górną wargą siwy wąsik. Szybko pozbył się jej przy pomocy koniuszka języka.
- Naprawdę? Nie mówiłaś, że piszesz wiersze.
Krukon na krótką chwilę zawiesił spojrzenie na wywijających na parkiecie parach. Przy takiej muzyce nogi same rwały się do tańca. Odkąd przekroczył próg pubu nie przestawał postukiwać swym czarnym lakierkiem.
- Nie osobiście, ale mój dziadek dużo opowiadał mi o nich, gdy byłem mały.
Znad talerza zupy wciąż unosiła się gęsta para. Strach było wsadzić doń łyżkę w obawie, by nie rozpuściła się w tak wysokiej temperaturze.
- Chodź, w tym czasie wystygnie.
Benedict wstał z krzesła, upił dużego łyka piwa i pociągnął Zoję na parkiet.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Przyzwolenie? Nie spodziewała się jakiegoś szaleństwa z ich strony. Znali się już z perspektywy bycia nieśmiałym i płochliwym. Mimo to uśmiechnęła się zachęcająco do Krukona. Kiedy zaczął się powoli rozbierać, bo trochę tak to wyglądało, Gryfonka wymownie uniosła brwi do góry. Obserwowała jego przemianę z grzecznego chłopca mamusi na normalnego nastolatka, z wymalowanym zainteresowaniem na twarzy. Zakończył swe dzieło, podkasując rękawy koszuli, a Zoja zaklaskała w dłonie w wyrazie podziwu.
- Normalnie jakbyś użył polimorfii. Zielony garniturek to już przesada, ale zmierzwij włosy i będę musiała się zapytać co z robiłeś z Benedictem i gdzie on jest? - ostatnie słowa, dodała udając groźny ton z kryminałów i wycelowała w niego łyżeczką, jak pistoletem. Zaśmiała się po tej scenie wesoło, biorąc się za jedzenie swojej zupy. Fanką ziemniaków też nie była, ale wolała je od mięsa. Innych pozycji w irlandzkim menu nie znała, więc wybrała tak naprawdę mniejsze zło. Miała nadzieję, że jemu przynajmniej zupa smakowała. Oblizanie się bierze za tak. Ach, gorące. Zrobiła sobie na razie przerwę, żeby zupa przestygła.
- Bo nie piszę. Ale gdybym była Irlandką to na pewno bym pisała. Podobno macie duszę klechdarza, więc ja też na pewno bajdałą zostać bym mogła. Tak to sobie wyobrażam - powiedziała, biorąc do ręki kufel z piwem.
Był na tyle duży, że wolała go przytrzymać obiema dłońmi, kiedy go przechyliła by wziąć łyk. Benedict wybrał piwo korzenne, które Gryfonka miała pierwszy raz w życiu w ustach. Było lekko gorzkawe, ale smakowało jej.
- Druidzi pałają się magią natury. Zawsze się bałam dzikich zwierząt, a teraz dołączyły do tego robaki... Pozostała mi już chyba tylko medycyna w życiu, jeżeli nie nauczę się warzyć eliksiru na te obrzydlistwa w ziemi.
Zoja mówiła teraz zdecydowanie więcej, ale to było raczej z nerwów. Tak samo zareagowała w szpitalu, kiedy zostali sami w ich sali. No i wydarzyło się chyba teraz najgorsze o co mógł poprosić Walton. Tańczyć do tak skocznych melodii w sukience do kostek? Dobre sobie!
- Myślisz, że dam radę?- spytała śmiejąc się, bo mimo wszystko była rozczulona jego zapałem i dała mu się zaciągnąć na środek parkietu.
Tym razem uwaga była przykuta do tych dwóch, niecodziennych postaci, a nie do blondyneczki rozdającej, od wielu lat, tutaj piwo.
- Normalnie jakbyś użył polimorfii. Zielony garniturek to już przesada, ale zmierzwij włosy i będę musiała się zapytać co z robiłeś z Benedictem i gdzie on jest? - ostatnie słowa, dodała udając groźny ton z kryminałów i wycelowała w niego łyżeczką, jak pistoletem. Zaśmiała się po tej scenie wesoło, biorąc się za jedzenie swojej zupy. Fanką ziemniaków też nie była, ale wolała je od mięsa. Innych pozycji w irlandzkim menu nie znała, więc wybrała tak naprawdę mniejsze zło. Miała nadzieję, że jemu przynajmniej zupa smakowała. Oblizanie się bierze za tak. Ach, gorące. Zrobiła sobie na razie przerwę, żeby zupa przestygła.
- Bo nie piszę. Ale gdybym była Irlandką to na pewno bym pisała. Podobno macie duszę klechdarza, więc ja też na pewno bajdałą zostać bym mogła. Tak to sobie wyobrażam - powiedziała, biorąc do ręki kufel z piwem.
Był na tyle duży, że wolała go przytrzymać obiema dłońmi, kiedy go przechyliła by wziąć łyk. Benedict wybrał piwo korzenne, które Gryfonka miała pierwszy raz w życiu w ustach. Było lekko gorzkawe, ale smakowało jej.
- Druidzi pałają się magią natury. Zawsze się bałam dzikich zwierząt, a teraz dołączyły do tego robaki... Pozostała mi już chyba tylko medycyna w życiu, jeżeli nie nauczę się warzyć eliksiru na te obrzydlistwa w ziemi.
Zoja mówiła teraz zdecydowanie więcej, ale to było raczej z nerwów. Tak samo zareagowała w szpitalu, kiedy zostali sami w ich sali. No i wydarzyło się chyba teraz najgorsze o co mógł poprosić Walton. Tańczyć do tak skocznych melodii w sukience do kostek? Dobre sobie!
- Myślisz, że dam radę?- spytała śmiejąc się, bo mimo wszystko była rozczulona jego zapałem i dała mu się zaciągnąć na środek parkietu.
Tym razem uwaga była przykuta do tych dwóch, niecodziennych postaci, a nie do blondyneczki rozdającej, od wielu lat, tutaj piwo.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - roześmiał się serdecznie i szybko wsunął dłoń w swe jasnobrązowe włosy. Zawsze miał z tym problem: ciężko było stwierdzić, czy jest jeszcze blondynem, czy już szatynem. Bałagan, który powstał na głowie młodzieńca dodawał mu zdecydowanie zawadiackiego uroku.
Słysząc jej kolejne słowa znów nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Powoli zaczynam rozumieć zasady: gdybyś była Rosjanką zostałabyś baletnicą, Francuzka to pewnie modelka, a Niemka to jakaś napakowana zawodniczka olimpijska? Muszę Cię znów rozczarować: nie ma we mnie ani krzty duszy klechdarza. Kiedy próbowałem w dzieciństwie opowiadać bajki swej młodszej kuzynce natychmiast zasypała, by nie musieć dalej słuchać.
Zupa Krukona wciąż stała pośrodku stołu. Nawet ceramiczna miska była okropnie rozgrzana. Ben wsunął łyżkę do środka i rozmącił kilkoma ruchami kleks ze śmietany z resztą zupy.
- Mogę Ci pomóc z eliksirem, ale to będzie kosztować - mrugnął do niej porozumiewawczo już w drodze na parkiet. Suknia Zoi faktycznie mogła stwarzać niebezpieczeństwo nie tylko dla niej samej, ale i pozostałych tancerzy. Walton wyciągnął z kieszeni różdżkę i zatoczywszy koło na zwiewnej części materiału wypowiedział zaklęcie redukujące. Krukon podnosił różdżkę tak długo, aż dolna krawędź stroju nie zatrzymała się na wysokości kolana.
- Później wszystko naprawię!
Irlandczyk przyłożył dłoń do piersi składając tym samym uroczystą przysięgę, a później schował różdżkę do kieszeni spodni i chwycił pewnie za dłonie Gryfonki.
- Tak, wystarczy, że będziesz podskakiwać w rytm muzyki - rzucił krótko, jakby to było oczywiste, a później uśmiechnął się szeroko i pozwolił sobie wieść prym w tym dość szalonym tańcu.
Słysząc jej kolejne słowa znów nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Powoli zaczynam rozumieć zasady: gdybyś była Rosjanką zostałabyś baletnicą, Francuzka to pewnie modelka, a Niemka to jakaś napakowana zawodniczka olimpijska? Muszę Cię znów rozczarować: nie ma we mnie ani krzty duszy klechdarza. Kiedy próbowałem w dzieciństwie opowiadać bajki swej młodszej kuzynce natychmiast zasypała, by nie musieć dalej słuchać.
Zupa Krukona wciąż stała pośrodku stołu. Nawet ceramiczna miska była okropnie rozgrzana. Ben wsunął łyżkę do środka i rozmącił kilkoma ruchami kleks ze śmietany z resztą zupy.
- Mogę Ci pomóc z eliksirem, ale to będzie kosztować - mrugnął do niej porozumiewawczo już w drodze na parkiet. Suknia Zoi faktycznie mogła stwarzać niebezpieczeństwo nie tylko dla niej samej, ale i pozostałych tancerzy. Walton wyciągnął z kieszeni różdżkę i zatoczywszy koło na zwiewnej części materiału wypowiedział zaklęcie redukujące. Krukon podnosił różdżkę tak długo, aż dolna krawędź stroju nie zatrzymała się na wysokości kolana.
- Później wszystko naprawię!
Irlandczyk przyłożył dłoń do piersi składając tym samym uroczystą przysięgę, a później schował różdżkę do kieszeni spodni i chwycił pewnie za dłonie Gryfonki.
- Tak, wystarczy, że będziesz podskakiwać w rytm muzyki - rzucił krótko, jakby to było oczywiste, a później uśmiechnął się szeroko i pozwolił sobie wieść prym w tym dość szalonym tańcu.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Serce Gryfonki nieśmiało podskoczyło na widok tego potarganego młodzieńca, jaki się przed nią objawił. Oczywiście, że w garniturze i z muszką pod brodą, też jej się podobał, ale była typową nastolatką... Te naiwnie wolały image niegrzecznych chłopców. Musiała odchrząknąć i odwrócić głowę, żeby ograniczyć swoje wlepianie świecących gałek w chłopaka i powstrzymać napływającą krew do policzków.
- No tak... Z grubsza masz rację, chociaż będąc Bułgarką nie zostałam jakoś Cyganką, przepowiadającą przyszłość w głuszy - westchnęła teatralnie.
Ale kto by tam wiedział, gdzie jej prawdziwe korzenie się zaczynały. Jak na rodowitą Bułgarkę miała zdecydowanie zbyt błękitne oczy i za dobrze radziła sobie z przyswojeniem Brytyjskiego akcentu.
- Kosztować? - powtórzyła za nim, przekrzykując trochę muzykę, która na parkiecie grała zdecydowanie głośniej.
Stanęła naprzeciwko chłopaka, gotowa do tańca.
Też chciałaby tak sprawnie posługiwać się zaklęciami krawieckimi! Jej sukienka została sprawnie skrócona do kolan, a Zoja momentalnie poczuła się bardziej swobodnie. Okręciła się wokół własnej osi wesoło, a później już popłynęła z prądem niosącej ją muzyki.
Swoimi radosnymi skokami zachęcili pozostałych biesiadników do dołączenia. Już niedługo na parkiecie pojawiło się więcej mężczyzn, prężących się i podrygujących do ludowej muzyki i parę typowych bab, które stały po przeciwległej stronie. Trochę jak w bajce Asterixa i Obelixa. Pracy nóg prawdziwych Irlandczyków nie da się nauczyć w jedną noc. Zoja zapatrzyła się na nich, a ten moment wykorzystała jakaś dziewczyna do odbicia jej Benedicta. Potem kroś sprawnie przejął dłonie Gryfonki i tak się rozdzielili w dzikim tańcu. Przemieszczali między nimi kolejni dodatkowi partnerzy, śmiejący się i poklaskujący w rytm.
- No tak... Z grubsza masz rację, chociaż będąc Bułgarką nie zostałam jakoś Cyganką, przepowiadającą przyszłość w głuszy - westchnęła teatralnie.
Ale kto by tam wiedział, gdzie jej prawdziwe korzenie się zaczynały. Jak na rodowitą Bułgarkę miała zdecydowanie zbyt błękitne oczy i za dobrze radziła sobie z przyswojeniem Brytyjskiego akcentu.
- Kosztować? - powtórzyła za nim, przekrzykując trochę muzykę, która na parkiecie grała zdecydowanie głośniej.
Stanęła naprzeciwko chłopaka, gotowa do tańca.
Też chciałaby tak sprawnie posługiwać się zaklęciami krawieckimi! Jej sukienka została sprawnie skrócona do kolan, a Zoja momentalnie poczuła się bardziej swobodnie. Okręciła się wokół własnej osi wesoło, a później już popłynęła z prądem niosącej ją muzyki.
Swoimi radosnymi skokami zachęcili pozostałych biesiadników do dołączenia. Już niedługo na parkiecie pojawiło się więcej mężczyzn, prężących się i podrygujących do ludowej muzyki i parę typowych bab, które stały po przeciwległej stronie. Trochę jak w bajce Asterixa i Obelixa. Pracy nóg prawdziwych Irlandczyków nie da się nauczyć w jedną noc. Zoja zapatrzyła się na nich, a ten moment wykorzystała jakaś dziewczyna do odbicia jej Benedicta. Potem kroś sprawnie przejął dłonie Gryfonki i tak się rozdzielili w dzikim tańcu. Przemieszczali między nimi kolejni dodatkowi partnerzy, śmiejący się i poklaskujący w rytm.
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Takie konflikty, w jego rodzinie inaczej się to wszystko działo. Widać, gdzie za dużo bab w jednym miejscu tym gorzej. Nie chciał zezłościć Carli, dlatego tez uniósł ręce w geście poddańczym. Nie miał zamiaru już drążyć tematu i rozjuszać bardziej młodszej koleżanki.
- Dobra, kapituluję.
Zaśmiał się, starając nieco rozładować atmosferę.
W kwestii urodzin Carla nie miała niestety tyle siły by się mu przeciwstawić. Co sobie Hiszpan do łba wbije, to tam już zostanie. A jej groźby podsumował wesołym śmiechem.
Zszedł na dół by zabrać torbę z rzeczami i jak już postanowiono, rozgościł się w sypialni Carli. Chociaż jemu by wcale nie przeszkadzała kanapa w salonie, ale nie wolno się kłócić z najeżoną nastolatką. To jest zgubne.
Następnego dnia starając się nie wszczynać konfliktów pomiędzy siostrami, zwłaszcza swoją obecnością cierpliwie wyczekał do wieczora. By udać się z Carlą do pobliskiego pubu. W końcu tyle mu opowiadała o zielonym piwie, że grzechem dla niego byłoby nie sprawdzić co to takiego i jak smakuje.
- Dobra, kapituluję.
Zaśmiał się, starając nieco rozładować atmosferę.
W kwestii urodzin Carla nie miała niestety tyle siły by się mu przeciwstawić. Co sobie Hiszpan do łba wbije, to tam już zostanie. A jej groźby podsumował wesołym śmiechem.
Zszedł na dół by zabrać torbę z rzeczami i jak już postanowiono, rozgościł się w sypialni Carli. Chociaż jemu by wcale nie przeszkadzała kanapa w salonie, ale nie wolno się kłócić z najeżoną nastolatką. To jest zgubne.
Następnego dnia starając się nie wszczynać konfliktów pomiędzy siostrami, zwłaszcza swoją obecnością cierpliwie wyczekał do wieczora. By udać się z Carlą do pobliskiego pubu. W końcu tyle mu opowiadała o zielonym piwie, że grzechem dla niego byłoby nie sprawdzić co to takiego i jak smakuje.
Zacarias de la VegaKlasa VII - Urodziny : 06/06/1996
Wiek : 28
Skąd : Gerona, Spain
Krew : Czysta
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Na całe szczęście Stella przez cały dzień nie pojawiała się w zasięgu wzroku. Cały dzień upłynął jakoś w cichej atmosferze, bo Gloria zaprosiła do siebie koleżankę i cały dzień spędziły poza domem, a Stella zapadła się pod ziemię. Carla korzystając z okazji pokazała Zacariasowi najbliższą okolicę i pobliskie, irlandzkie krajobrazy. Znacznie różniły się od tych rozciągających się wokół Hogwartu, ale można było znazleźć też podobieństwa. No od Hiszpani to już w ogóle były zupełnie inne.
W końcu wieczorem znaleźli się w pubie, który o tej porze dnia był szczególnie uczęszczany. Pomimo tego, że stał w mugolskiej okolicy, właścicielami byli czarodzieje, a ludzie niemagiczni nie mogli wejść do środka. Wszystko to za sprawą czarów oczywiście. W pubie zastali ludzi, których Carla znała tylko z widzenia, a którzy mieszkali gdzieś nieopodal lub przybyli z okolicznych wiosek. Tylko jedną dziewczynę Starkówna znała, a to dlatego, że była rówieśniczką Glorii i też chodziła do Hogwartu. Poza nimi w pubie znajdował się bliżej nieokreślony tabun ludzi, którzy siedzieli przy stolikach, śpiewali i tańczyli do skocznej, irlandzkiej muzyki.
- Ja znajdę jakiś stolik, a ty spróbuj przepchać się do baru - powiedziała, starając się przekrzyczeć zgiełk panujący w pomieszczeniiu, co było trudne. Rozstali się w tym miejscu i Carla przepchnęła się przez tłumek, znajdują wolny stolik z dwoma krzesełkami w tylnej części pubu.
W końcu wieczorem znaleźli się w pubie, który o tej porze dnia był szczególnie uczęszczany. Pomimo tego, że stał w mugolskiej okolicy, właścicielami byli czarodzieje, a ludzie niemagiczni nie mogli wejść do środka. Wszystko to za sprawą czarów oczywiście. W pubie zastali ludzi, których Carla znała tylko z widzenia, a którzy mieszkali gdzieś nieopodal lub przybyli z okolicznych wiosek. Tylko jedną dziewczynę Starkówna znała, a to dlatego, że była rówieśniczką Glorii i też chodziła do Hogwartu. Poza nimi w pubie znajdował się bliżej nieokreślony tabun ludzi, którzy siedzieli przy stolikach, śpiewali i tańczyli do skocznej, irlandzkiej muzyki.
- Ja znajdę jakiś stolik, a ty spróbuj przepchać się do baru - powiedziała, starając się przekrzyczeć zgiełk panujący w pomieszczeniiu, co było trudne. Rozstali się w tym miejscu i Carla przepchnęła się przez tłumek, znajdują wolny stolik z dwoma krzesełkami w tylnej części pubu.
Carla StarkKlasa V - Urodziny : 05/01/2000
Wiek : 24
Skąd : Portmagee, Irlandia
Krew : czysta
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Co tam, że były inne niż te w Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii. Chłopak jak już wiele razy powiedział, uwielbiał poznawać nowe miejsce, tak też i Irlandia robiła na nim wrażenie. Tym bardziej się ucieszył, że udało mu się wyrwać z Gerony na tych kilka dni wolnego i załapać na miłe towarzystwo oraz ciekawe wycieczki.
Tłum w pubie nie zdziwił chłopaka. W Hiszpańskich knajpkach było podobnie, a nawet i gorzej. Lecz jak świat, światem miejsca, gdzie podaje się alkohol zawsze są zatłoczone a ludzie z przyjemnością je odwiedzają.
Przecisnął się w stronę baru zamawiając dwa zielone piwa. Później lawirując pomiędzy stłoczonymi przy ladzie gośćmi odnalazł stolik, który zajęła Carla.
Postawił zdobyczne napoje siadając na krześle z ulgą.
- Chyba wszędzie jest tak samo. A pewnie jak tutejsza drużyna gra, to się palca nie da wsadzić?
Sięgnął po kufel upijając nieco szmaragdowego płynu, uniósł lekko brwi robiąc minę, którą u facetów zwykle się tytułuje: hmm... dobre. Rozejrzał się po lokalu obserwując drewniane elementy i ozdoby.
- Przytulnie. Stare winiarnie i puby u nas mają podobny klimat, ale zwykle są usytuowane w piwnicy albo maja spory ogródek i jest więcej przestrzeni.
Tłum w pubie nie zdziwił chłopaka. W Hiszpańskich knajpkach było podobnie, a nawet i gorzej. Lecz jak świat, światem miejsca, gdzie podaje się alkohol zawsze są zatłoczone a ludzie z przyjemnością je odwiedzają.
Przecisnął się w stronę baru zamawiając dwa zielone piwa. Później lawirując pomiędzy stłoczonymi przy ladzie gośćmi odnalazł stolik, który zajęła Carla.
Postawił zdobyczne napoje siadając na krześle z ulgą.
- Chyba wszędzie jest tak samo. A pewnie jak tutejsza drużyna gra, to się palca nie da wsadzić?
Sięgnął po kufel upijając nieco szmaragdowego płynu, uniósł lekko brwi robiąc minę, którą u facetów zwykle się tytułuje: hmm... dobre. Rozejrzał się po lokalu obserwując drewniane elementy i ozdoby.
- Przytulnie. Stare winiarnie i puby u nas mają podobny klimat, ale zwykle są usytuowane w piwnicy albo maja spory ogródek i jest więcej przestrzeni.
Zacarias de la VegaKlasa VII - Urodziny : 06/06/1996
Wiek : 28
Skąd : Gerona, Spain
Krew : Czysta
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Kiedy zajęła stolik, ściągnęła płaszcz i odwiesiła go na oparcie swojego krzesła. Gdy już usiadła, oparła się łokciem o stół i podparła brodę dłonią, wsłuchując się w słyszany zewsząd akcent charakterystyczny dla tej części kraju. Blade twarze średnioładnych dziewcząt i piegowate nosy chłopców były tutaj bardzo popularne, właściwie co druga osoba w tym pubie takie posiadała. Zacarias był zdecydowanie miłym ewenementem na tle irlandzkiej społeczności zgromadzonej w sali głównej Nine Fine Irishmen.
Gdy Zacarias przyszedł do stolika z dwoma kuflmi zielonego piwa, Carla zatarła ręce i od razu przyciągnęła jeden do siebie. Chociaż mieszkała tutaj i w co drugiej knajpce takie serwowali, to nigdy nie miała okazji spróbować. A to dla tego, że była za młoda a rodzice nadopiekuńczy.
- Czyżby to była moja urodzinowa niespodzianka? - Zapytała z zachwytem, upijając pierwszy łyk. Nie było zbyt dobre, dość gorzkie, jak to piwo. Pomimo tego, była ucieszona. Otarła pianę, która została jej na górnej wardze od łapczywego picia. Słysząc jego pytanie, pokiwała energicznie głową. - Leprechauny z Cork to najpopularniejsza drużyna tutaj, chociaż drugoligowa. Dumą narodową są oczywiście Pustułki z Kenmare. Właściwie to quidditch jest w Irlandii bardzo popularny. Jako wielki fan i zawodnik na pewno kojarzysz Troy'a, Mullet, Moran i innych, którzy w latach dziewięćdziesiątych wywaliczyli dla Irlandii puchar świata. Pod stadionem narodowym quiddiycha w Dublinie postawili im nawet pomniki. Każde dziecko w Irlandii zna te nazwiska - powiedziała, a potem znowu się napiła.
- Więcej przestrzeni? Phi. Zaraz zaczną tańczyć i obijać się o siebie, to dopiero zabawa...
Gdy Zacarias przyszedł do stolika z dwoma kuflmi zielonego piwa, Carla zatarła ręce i od razu przyciągnęła jeden do siebie. Chociaż mieszkała tutaj i w co drugiej knajpce takie serwowali, to nigdy nie miała okazji spróbować. A to dla tego, że była za młoda a rodzice nadopiekuńczy.
- Czyżby to była moja urodzinowa niespodzianka? - Zapytała z zachwytem, upijając pierwszy łyk. Nie było zbyt dobre, dość gorzkie, jak to piwo. Pomimo tego, była ucieszona. Otarła pianę, która została jej na górnej wardze od łapczywego picia. Słysząc jego pytanie, pokiwała energicznie głową. - Leprechauny z Cork to najpopularniejsza drużyna tutaj, chociaż drugoligowa. Dumą narodową są oczywiście Pustułki z Kenmare. Właściwie to quidditch jest w Irlandii bardzo popularny. Jako wielki fan i zawodnik na pewno kojarzysz Troy'a, Mullet, Moran i innych, którzy w latach dziewięćdziesiątych wywaliczyli dla Irlandii puchar świata. Pod stadionem narodowym quiddiycha w Dublinie postawili im nawet pomniki. Każde dziecko w Irlandii zna te nazwiska - powiedziała, a potem znowu się napiła.
- Więcej przestrzeni? Phi. Zaraz zaczną tańczyć i obijać się o siebie, to dopiero zabawa...
Carla StarkKlasa V - Urodziny : 05/01/2000
Wiek : 24
Skąd : Portmagee, Irlandia
Krew : czysta
Re: Pub "Nine Fine Irishmen"
Zac nie dostrzegał tego, że się wyróżnia na tle tutejszych mieszkańców. Atmosfera miejsca szybko mu się udzieliła, głównie z powodu tego, że była pozytywna.
Widząc jak się Carla przyssała do kufla zaśmiał się i pogroził jej palcem.
- Jedno jedyne, urodzinowe. Tak, a tak bardzo nie chciałaś żebym cokolwiek robił dla ciebie.
Posłał jej oczko drocząc się z nią. Taka uparta, nieprzekonana a jednak tak szybko dała się podejść.
- Pewnie, że wiem kim oni są. Jak byłem w Dublinie przedwczoraj to widziałem te pomniki. Ale nie miałem szans się przyjrzeć.
On by sobie nie odpuścił takiej atrakcji. Może i do reprezentacji nie mierzył, ale grać lubił i interesował się sportem. Jednak marzenia o podróżach wygrywały.
- Nie no, jest przytulnie i tak no... rodzinnie. Czyli jest idealnie. Nienawidzę tych nowoczesnych, sterylnych i poukładanych restauracji i pubów. Człowiek się czuje jakby wszedł do muzeum a nie coś zjeść.
Zerknął na siorbiącą piwo Carlę, pokręcił głową.
- Tylko mi się nie upij, bo mnie twoje siostry powieszą.
Widząc jak się Carla przyssała do kufla zaśmiał się i pogroził jej palcem.
- Jedno jedyne, urodzinowe. Tak, a tak bardzo nie chciałaś żebym cokolwiek robił dla ciebie.
Posłał jej oczko drocząc się z nią. Taka uparta, nieprzekonana a jednak tak szybko dała się podejść.
- Pewnie, że wiem kim oni są. Jak byłem w Dublinie przedwczoraj to widziałem te pomniki. Ale nie miałem szans się przyjrzeć.
On by sobie nie odpuścił takiej atrakcji. Może i do reprezentacji nie mierzył, ale grać lubił i interesował się sportem. Jednak marzenia o podróżach wygrywały.
- Nie no, jest przytulnie i tak no... rodzinnie. Czyli jest idealnie. Nienawidzę tych nowoczesnych, sterylnych i poukładanych restauracji i pubów. Człowiek się czuje jakby wszedł do muzeum a nie coś zjeść.
Zerknął na siorbiącą piwo Carlę, pokręcił głową.
- Tylko mi się nie upij, bo mnie twoje siostry powieszą.
Zacarias de la VegaKlasa VII - Urodziny : 06/06/1996
Wiek : 28
Skąd : Gerona, Spain
Krew : Czysta
Strona 1 z 2 • 1, 2
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry
Strona 1 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach