Stoły do nauki - najbliżej zamku
3 posters
Magic Land :: TERENY SZKOLNE :: Błonia
Strona 1 z 1
Stoły do nauki - najbliżej zamku
***
Kamienne stoły z siedziskami, używane przez uczniów do nauki i nie tylko. Zimą nad nimi pojawiają się białe mini baldachimy, wiosną kwiatowe daszki, latem plażowy parasol a jesienią dyniowa aranżacja. Zawsze notatki są chronione!
Kamienne stoły z siedziskami, używane przez uczniów do nauki i nie tylko. Zimą nad nimi pojawiają się białe mini baldachimy, wiosną kwiatowe daszki, latem plażowy parasol a jesienią dyniowa aranżacja. Zawsze notatki są chronione!
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Było przyjemne wiosenne południe, nad głowami prawie bezchmurne niebo a słoneczko przyjemnie ogrzewało. Świergot ptaków rozbrzmiewał umilając czas wszystkim, którzy znajdowali się na błoniach... no prawie wszystkim, bo Suzanne nieco poznała mowę ptaków i teraz odgrywała się jakaś kłótnia dwóch sikorek o jakiegoś robaka wyciągniętego z gleby i chyba temat był cały czas wałkowany od jej porannego przelotu nad błoniami, bo ten świergot był taki sam. W ogóle ciekawa sprawa, że mogła sobie pogadać z tym samym gatunkiem zwierząt, problem był jak z Lauren obie były w tym samym czasie przemienione, bo musiały nauczyć się swoich dźwięków, które wydawały i znaczeń bo z racji różnych gatunków to się nie rozumiały kompletnie.
Castellani z racji nieobecności Lauren rano wyciągnęła z kufra nieregulaminową spódniczkę, którą ruda zakazywała jej nosić, bo była nieco zbyt krótka. Ale przecież było ciepło i ciemnowłosa nie darowałaby sobie gdyby nie wykorzystała tej cudnej pogody i to, że jej przyjaciółka ma patrol na wyższych piętrach Hogwartu, do tego standardowo biała koszula wsunięta w spódniczkę i z rozpiętymi dwoma guzikami od góry, krawat zostawiła w dormitorium na łóżku, taki był z niej rebel. Teraz z dwoma opasłymi książkami i notatnikiem, które trzymała na jednej ręce przemierzała między stolikami szukając blond czupryny, która zawsze była idealnie ułożona na głowie jej pana elegancika. Mieli się spotkać w bibliotece jednak musieli korzystać z pogody póki jest okazja, kto wie kiedy deszcz znowu wróci, a wszak Anglia to przecież typowo mokry kraj. W drugiej ręce Castellani trzymała torbę z Miodowego Królestwa, którą postawiła na stoliku przed swym lubym gdy już podeszła do stolika, który zajmował. On zawsze był pierwszy, zawsze na czas albo nawet chwilę przed z przygotowanym już stanowiskiem a teraz przyszła ciemnowłosa chcąc bezczelnie wprowadzić mu trochę chaosu na stoliku.
- Hej, łobuzie - mruknęła wesoło nachylając się do niego i sprzedając mu szybkiego buziaka w policzek - przyniosłam te obiecane babeczki i Twoje cynamonowe grzechotniki - dodała z uśmiechem wskazując na torbę i usiadła obok niego z impetem kładąc też te dwa tomiska, jeden do transmutacji, drugi do numerologii, cóż na ironia, jeden przedmiot, który kochała, drugi, który nienawidziła. Odrzuciła szybko włosy na plecy spoglądając w kierunku notatek Richarda - co tam bazgrzesz? - zapytała a uśmiech nie schodził jej z ust, Suzanne dzisiaj miała naprawdę wyśmienity humor od rana, nie do końca wiedziała dlaczego, ale w cale nawet nie miała zamiaru się zastanawiać ale pewnie ten tu obok był jednym z głównych powodów.
Castellani z racji nieobecności Lauren rano wyciągnęła z kufra nieregulaminową spódniczkę, którą ruda zakazywała jej nosić, bo była nieco zbyt krótka. Ale przecież było ciepło i ciemnowłosa nie darowałaby sobie gdyby nie wykorzystała tej cudnej pogody i to, że jej przyjaciółka ma patrol na wyższych piętrach Hogwartu, do tego standardowo biała koszula wsunięta w spódniczkę i z rozpiętymi dwoma guzikami od góry, krawat zostawiła w dormitorium na łóżku, taki był z niej rebel. Teraz z dwoma opasłymi książkami i notatnikiem, które trzymała na jednej ręce przemierzała między stolikami szukając blond czupryny, która zawsze była idealnie ułożona na głowie jej pana elegancika. Mieli się spotkać w bibliotece jednak musieli korzystać z pogody póki jest okazja, kto wie kiedy deszcz znowu wróci, a wszak Anglia to przecież typowo mokry kraj. W drugiej ręce Castellani trzymała torbę z Miodowego Królestwa, którą postawiła na stoliku przed swym lubym gdy już podeszła do stolika, który zajmował. On zawsze był pierwszy, zawsze na czas albo nawet chwilę przed z przygotowanym już stanowiskiem a teraz przyszła ciemnowłosa chcąc bezczelnie wprowadzić mu trochę chaosu na stoliku.
- Hej, łobuzie - mruknęła wesoło nachylając się do niego i sprzedając mu szybkiego buziaka w policzek - przyniosłam te obiecane babeczki i Twoje cynamonowe grzechotniki - dodała z uśmiechem wskazując na torbę i usiadła obok niego z impetem kładąc też te dwa tomiska, jeden do transmutacji, drugi do numerologii, cóż na ironia, jeden przedmiot, który kochała, drugi, który nienawidziła. Odrzuciła szybko włosy na plecy spoglądając w kierunku notatek Richarda - co tam bazgrzesz? - zapytała a uśmiech nie schodził jej z ust, Suzanne dzisiaj miała naprawdę wyśmienity humor od rana, nie do końca wiedziała dlaczego, ale w cale nawet nie miała zamiaru się zastanawiać ale pewnie ten tu obok był jednym z głównych powodów.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Szkocka pogoda to szkocki temperament. Baizen jednak nie kwapił się z ubieraniem się na cebulkę. Obrał tego dnia plan na zwykłe szare jeansowe spodnie, zwykłą koszulę w nieco przydymionym kolorze domu, a do tego ot co narzuconą szatę codzienną. Tak, on czasem w niej chodził. Gdy był ponury. Jak ten dzień, chociaż słonko przyjemnie skrzyło się na niebie.
Siedział przy stoliku i marszczył brwi z niezadowoleniem, przyglądając się pergaminowi, który miał przed sobą. Temat opracowania, jakie mieli na numerologię, kompletnie mu nie pasował, a już na pewno nie dzielenie się informacjami o swojej rodzinie z ludźmi, którym w części nie wierzy, części nie lubi, a część by wychłostał (tak, to o jego grupie z zaawansowanej numerologii). Podniósł wzrok na Ślizgonkę, gdy ta położyła torbę na blacie. Uśmiechnął się lekko, a słysząc o cynamonowych grzechotnikach, nieco się podekscytował, ale jedynie minimalnie. Za mało, jak na swój standardowy poziom zadowolenia, gdy w rachubę wchodziły słodkości. Wydął lekko usta, unosząc brwi, pufnął ciężko przez nos i ostatecznie wskazał na swoje nienaganne pismo, mówiąc.
- Pojebany jest ten typ od numerologii. Każe nam wyliczać rachunek prawdopodobieństwa śmierci naszych bliskich, biorąc pod uwagę drzewo genealogiczne i koneksje z innymi numerami w przyszłości. - Zdecydowanie nie było mu to na rękę. Nie lubił takiego gdybania odnośnie kogoś życia czy śmierci. Zmarnowany, sięgnął do torby Suzanne, mówiąc. - Przysięgam, że kiedyś będę was błagał, Ciebie i Lauren, o zamienienie tego blondyna w jakąś ropuchę. Za jego miłość do uczniów. - Albo raczej jej brak. Baizen wyciągnął cynamonowy zapas słodkości i teraz jednego ruszającego się grzechotnika w najlepsze wpakował sobie do ust. Całego. Wyglądał, jak chomik, ale memłał go, łypiąc po stolikach wokoło. Smakowały mu, ale jego mina nie zmieniała się na bardziej pogodną.
- Patrz. Obecne pokolenie, Zlata mama, Henry tata, ja, Masha, moja siostra, a tutaj jest cioteczny stryjek mojej pra-prababki i weź se wylicz jaka jest szansa, że i mnie zabije smocza ospa. - Mina Krukona mówiła jedno. Zabij mnie od razu niewybaczalną klątwą.
Siedział przy stoliku i marszczył brwi z niezadowoleniem, przyglądając się pergaminowi, który miał przed sobą. Temat opracowania, jakie mieli na numerologię, kompletnie mu nie pasował, a już na pewno nie dzielenie się informacjami o swojej rodzinie z ludźmi, którym w części nie wierzy, części nie lubi, a część by wychłostał (tak, to o jego grupie z zaawansowanej numerologii). Podniósł wzrok na Ślizgonkę, gdy ta położyła torbę na blacie. Uśmiechnął się lekko, a słysząc o cynamonowych grzechotnikach, nieco się podekscytował, ale jedynie minimalnie. Za mało, jak na swój standardowy poziom zadowolenia, gdy w rachubę wchodziły słodkości. Wydął lekko usta, unosząc brwi, pufnął ciężko przez nos i ostatecznie wskazał na swoje nienaganne pismo, mówiąc.
- Pojebany jest ten typ od numerologii. Każe nam wyliczać rachunek prawdopodobieństwa śmierci naszych bliskich, biorąc pod uwagę drzewo genealogiczne i koneksje z innymi numerami w przyszłości. - Zdecydowanie nie było mu to na rękę. Nie lubił takiego gdybania odnośnie kogoś życia czy śmierci. Zmarnowany, sięgnął do torby Suzanne, mówiąc. - Przysięgam, że kiedyś będę was błagał, Ciebie i Lauren, o zamienienie tego blondyna w jakąś ropuchę. Za jego miłość do uczniów. - Albo raczej jej brak. Baizen wyciągnął cynamonowy zapas słodkości i teraz jednego ruszającego się grzechotnika w najlepsze wpakował sobie do ust. Całego. Wyglądał, jak chomik, ale memłał go, łypiąc po stolikach wokoło. Smakowały mu, ale jego mina nie zmieniała się na bardziej pogodną.
- Patrz. Obecne pokolenie, Zlata mama, Henry tata, ja, Masha, moja siostra, a tutaj jest cioteczny stryjek mojej pra-prababki i weź se wylicz jaka jest szansa, że i mnie zabije smocza ospa. - Mina Krukona mówiła jedno. Zabij mnie od razu niewybaczalną klątwą.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
No nie, ona wesoła, bo dzień był taki piękny i póki co wszystko szło po jej myśli a on siedział ponury jakby wstał nie dość, że lewą nogą to i później wywalił się przez próg dormitorium lądując na profesorce z zielarstwa. Suzanne zmarszczyła brwi przyglądając się mu uważnie, bo nawet nie zaooponował tego "łobuza" jak go przed chwilką nazwała, a przecież on zawsze jej coś odpowiadał w kontrze, a tu cisza, nic.
Zerknęła na jego pismo, które doskonale znała, bo nie raz i nie dwa korzystała z jego notatek i już doskonale wiedziała, że chodziło o numerologię, jej znienawidzony przedmiot, którego też musiała się uczyć, bo był wymagany na ewentualne studia, które mogłaby podjąć czyli transmutacja stosowana.
- No to trochę chore, bo w przypadku mojej rodziny to bardzo prawdopodobne, że jakaś zwichrowana kobieta dokona morderstwa na którymś z moich wujków niż umrą śmiercią, którą można wyliczyć w numerologii - stwierdziła krzywiąc się i marszcząc śmiesznie nos. No albo przedawkuje jakieś eliksiry, bo niestety w jej rodziniee były spore przypadki uzależnień czy to od magicznych specyfików albo nawet i hazardu, oni we krwi mieli ciągłą potrzebę odczuwania adrenaliny i Suzanne poszła w ślady ojca wybierając Quidditch, chyba najbezpieczniejsza opcja z możliwych.
- Tak, tylko później będzie się na mnie wyżywał, a wystarczy już, że mnie ta od transmutacji wyjątkowo nie lubi - mruknęła chociaż ta jego propozycja byłaby kusząca, a co do pani miedzianej to Suzanne mimo, że transmutację miała rewelacyjnie opanowaną to jednak ta kobieta chyba w ogóle nie brała umiejętności Castellani na poważnie wiedząc, że ta siedzi w Quidditchu a przecież sportowcy na pewno są z niższej półki jeżeli chodzi o inteligencje. Pewnie Suzanne sobie to wszystko mocno podkolorowała tak jak zawsze ale ona jest właśnie jednym z głównych powodów czemu nie chce podejść do egzaminów z animagii.
- No to musisz wyliczyć chyba numer każdej z osób, dodać do siebie i przedzielić przez sumę obecnych lat iii ...- tu się zatrzymała bo przecież czekaj...co on powiedział?! - Ty masz siostrę?- zapytała zdziwiona, bo była przekonana, że był jedynakiem, bo nic o niej nie wspominał.
Zerknęła na jego pismo, które doskonale znała, bo nie raz i nie dwa korzystała z jego notatek i już doskonale wiedziała, że chodziło o numerologię, jej znienawidzony przedmiot, którego też musiała się uczyć, bo był wymagany na ewentualne studia, które mogłaby podjąć czyli transmutacja stosowana.
- No to trochę chore, bo w przypadku mojej rodziny to bardzo prawdopodobne, że jakaś zwichrowana kobieta dokona morderstwa na którymś z moich wujków niż umrą śmiercią, którą można wyliczyć w numerologii - stwierdziła krzywiąc się i marszcząc śmiesznie nos. No albo przedawkuje jakieś eliksiry, bo niestety w jej rodziniee były spore przypadki uzależnień czy to od magicznych specyfików albo nawet i hazardu, oni we krwi mieli ciągłą potrzebę odczuwania adrenaliny i Suzanne poszła w ślady ojca wybierając Quidditch, chyba najbezpieczniejsza opcja z możliwych.
- Tak, tylko później będzie się na mnie wyżywał, a wystarczy już, że mnie ta od transmutacji wyjątkowo nie lubi - mruknęła chociaż ta jego propozycja byłaby kusząca, a co do pani miedzianej to Suzanne mimo, że transmutację miała rewelacyjnie opanowaną to jednak ta kobieta chyba w ogóle nie brała umiejętności Castellani na poważnie wiedząc, że ta siedzi w Quidditchu a przecież sportowcy na pewno są z niższej półki jeżeli chodzi o inteligencje. Pewnie Suzanne sobie to wszystko mocno podkolorowała tak jak zawsze ale ona jest właśnie jednym z głównych powodów czemu nie chce podejść do egzaminów z animagii.
- No to musisz wyliczyć chyba numer każdej z osób, dodać do siebie i przedzielić przez sumę obecnych lat iii ...- tu się zatrzymała bo przecież czekaj...co on powiedział?! - Ty masz siostrę?- zapytała zdziwiona, bo była przekonana, że był jedynakiem, bo nic o niej nie wspominał.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
On zawsze wstawał z łóżka na lewą stronę, na lewą nogę. I BĄDŹ TU KIEDYKOLWIEK SZCZĘŚLIWY. To pewnie powód jego śpiulkolotowania częstego i chętnego. Po prostu się chłopak nie wysypia, bo wstaje na złą stronę. Voila. Wystarczy to tylko zmienić!
Słyszał, co powiedziała, ale był tak skupiony na swojej chwilowej niedoli, że się najnormalniej w świecie nie odnosił do tego, co mówiła. To samo z kwestią śmierci jej wujków, choć w tym przypadku spojrzał na nią, jakby lekko zaskoczony. - Aż tak źle wybierają sobie partnerki? - Spytał w odwecie, choć żywo był teraz ciekawy, co odpowie mu Suzie. Ale skoro już mówili o znienawidzonym przez wszystkich profesorze, Richard w zastanowieniu wydął dolną wargę, wydając z siebie cichy, przedłużony pomruk. - To prawda, muszę zmienić pomocników. - Wytchnął nieco bezradnie, ale bardziej dlatego, że wrócił ślepiami do swoich wykresów genealogicznych, dość ładnie rozpisanych, ale przede wszystkim męczących go emocjonalnie.
Nie mówił nic na to, co mu proponowała za obliczenia, bo doskonale wiedział, jak to liczyć (choć swoją drogą i ona dobrze mówiła, krypto-kujon), ale właśnie z tego ostatecznie podjętego przez Ślizgonkę powodu. Jego siostry. Łypnął na swoją dziunię ukochaną, kiwając głową, ale nagle przerwał to robić. - Właściwie to miałem. - Odparł treściwie, po czym niechętnie kontynuował kilka słów więcej. Żeby on się otworzył w pełni odnośnie swojej rodziny to chyba musiałby się stać cud. Na ten moment nostalgicznym tonem dopowiedział. - Masha zmarła, jak miała sześć lat. Ja wtedy byłem już w szkole, na czwartym roku. W zasadzie to nie wiadomo z jakiego powodu, chorowała. - Stwierdził, ostatecznie podnosząc wzrok i gdzieś tam zerkając przed siebie w mało istotny punkt. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie siostrzyczki, ale po chwili spoważniał.
- Co właściwie wiesz o mojej rodzinie? - Spytał, wpatrując się nagle w Ślizgonkę. Coś było wspomniane o cudzie? Jakieś skrzywienie czasoprzestrzeni w jego głowie?
Słyszał, co powiedziała, ale był tak skupiony na swojej chwilowej niedoli, że się najnormalniej w świecie nie odnosił do tego, co mówiła. To samo z kwestią śmierci jej wujków, choć w tym przypadku spojrzał na nią, jakby lekko zaskoczony. - Aż tak źle wybierają sobie partnerki? - Spytał w odwecie, choć żywo był teraz ciekawy, co odpowie mu Suzie. Ale skoro już mówili o znienawidzonym przez wszystkich profesorze, Richard w zastanowieniu wydął dolną wargę, wydając z siebie cichy, przedłużony pomruk. - To prawda, muszę zmienić pomocników. - Wytchnął nieco bezradnie, ale bardziej dlatego, że wrócił ślepiami do swoich wykresów genealogicznych, dość ładnie rozpisanych, ale przede wszystkim męczących go emocjonalnie.
Nie mówił nic na to, co mu proponowała za obliczenia, bo doskonale wiedział, jak to liczyć (choć swoją drogą i ona dobrze mówiła, krypto-kujon), ale właśnie z tego ostatecznie podjętego przez Ślizgonkę powodu. Jego siostry. Łypnął na swoją dziunię ukochaną, kiwając głową, ale nagle przerwał to robić. - Właściwie to miałem. - Odparł treściwie, po czym niechętnie kontynuował kilka słów więcej. Żeby on się otworzył w pełni odnośnie swojej rodziny to chyba musiałby się stać cud. Na ten moment nostalgicznym tonem dopowiedział. - Masha zmarła, jak miała sześć lat. Ja wtedy byłem już w szkole, na czwartym roku. W zasadzie to nie wiadomo z jakiego powodu, chorowała. - Stwierdził, ostatecznie podnosząc wzrok i gdzieś tam zerkając przed siebie w mało istotny punkt. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie siostrzyczki, ale po chwili spoważniał.
- Co właściwie wiesz o mojej rodzinie? - Spytał, wpatrując się nagle w Ślizgonkę. Coś było wspomniane o cudzie? Jakieś skrzywienie czasoprzestrzeni w jego głowie?
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Suzanne podrapała się po swej czarnej czuprynie marszcząc śmiesznie nos słysząc jego pytanie
- No dobra może troszkę przesadziłam, ale cóż, moja matka jest dobrym przykładem choć chyba ojca nie chciała zabić- wzruszyła ramionami na potwierdzenie swoich słów odnośnie wyborów sercowych Castellanich. Zwykle były to mocno temperamentne kobietki a ci z kolei byli przeświadczeni, że każda przedstawicielka płci pięknej zasługuje na ich uznanie. Suzanne nie rozumiała tego ich działania i coraz częściej uznawała, że z rodziną to najlepiej na zdjęciu - bardziej to chyba oni są ci źli, nie wiem w sumie, nie wnikam aż tak w życie moich wujków - dodała jeszcze na koniec i gdy ona będzie robiła to zadanie na VII roku to będzie to czysta improwizacja.
Numerologia w ogóle była bezsensowna według Castellani tak jak i wiele innych przedmiotów, których musieli się uczyć jednak to chyba zmartwienie każdego nastolatka, który zbliżał się do etapów egzaminów i wyborów kierunku swej ścieżki dorosłego życia. Owszem bardzo prawdopodobne, że gdy Suzanne skończy szkołę to zrobi sobie przerwę rok albo dwa na skupienie swej uwagi na karierze miotlarskiej jednak i tak te OWUTEMy chciała zdać by mieć tą furtkę ewentualną. Ale, że Baizen miał z nim problem to była zdziwiona, bo przecież on był świetny prawie w każdej dziedzinie a bezsprzecznie lepszy niż ta mała czarnula.
Właściwie to miałem... Dziewczyna słysząc to spojrzała momentalnie w jego niebieskie tęczówki nie wiedząc co powiedzieć - Nie wiedziałam, przepraszam... - mruknęła w wyraźnym smutkiem i dotknęła dłonią delikatnie jego ramienia nieco je głaszcząc, bo sama nie wiedziała co ma w tym momencie zrobić, była zdezorientowana. Chyba pierwszy raz była w takiej sytuacji, że ktoś z jej bliskich stracił kogoś tak bardzo ważnego i to w dodatku małą siostrę. - Przykro mi Rich, nawet sobie nie jestem w stanie wyobrazić tego co przeżyłeś - dodała szczerze nieco spuszczając wzrok na kartki z jego rozpisanymi członkami rodziny a konkretniej na imię jego siostry. Teraz do niej doszło, że może i miała brata, Lucasa, to jakoś nie miała z nim dobrego kontaktu zwłaszcza gdy ten się przeniósł (i tu lecę grubo, bo nie wiem na jakim etapie jest brat Suzki Lucas więc to będzie moja inwencja twórcza) do szkoły w Ameryce Południowej próbując swoich sił w tamtejszej lidze Quidditcha. Chyba powinna się częściej do niego odzywać...
- Tyle co mi kiedyś wspominałeś. Że Twoja mama jest uzdrowicielem, Twój tata pracuje w Ministerstwie w tym departamencie związanym z wilkołakami i to... no... jest związane w Twoją rodziną i każdy kiedyś będzie - ściszyła głos rozglądając się nieco czy ktoś ich nie podsłuchuje - ugryziony - dodała i poprawiła się na miejscu chcąc przypomnieć sobie czy było coś jeszcze - i chyba tyle, bo w sumie nigdy nie pytałam a sam tematu nie zaczynałeś, a gadułą na temat swojej rodziny to bardziej ja jestem - dodała unosząc wzrok na Richarda i włożyła rękę do tory wyjmując cytrynową babeczkę i palcami odskubała sobie kawałek wkładając go sobie do buzi.
- No dobra może troszkę przesadziłam, ale cóż, moja matka jest dobrym przykładem choć chyba ojca nie chciała zabić- wzruszyła ramionami na potwierdzenie swoich słów odnośnie wyborów sercowych Castellanich. Zwykle były to mocno temperamentne kobietki a ci z kolei byli przeświadczeni, że każda przedstawicielka płci pięknej zasługuje na ich uznanie. Suzanne nie rozumiała tego ich działania i coraz częściej uznawała, że z rodziną to najlepiej na zdjęciu - bardziej to chyba oni są ci źli, nie wiem w sumie, nie wnikam aż tak w życie moich wujków - dodała jeszcze na koniec i gdy ona będzie robiła to zadanie na VII roku to będzie to czysta improwizacja.
Numerologia w ogóle była bezsensowna według Castellani tak jak i wiele innych przedmiotów, których musieli się uczyć jednak to chyba zmartwienie każdego nastolatka, który zbliżał się do etapów egzaminów i wyborów kierunku swej ścieżki dorosłego życia. Owszem bardzo prawdopodobne, że gdy Suzanne skończy szkołę to zrobi sobie przerwę rok albo dwa na skupienie swej uwagi na karierze miotlarskiej jednak i tak te OWUTEMy chciała zdać by mieć tą furtkę ewentualną. Ale, że Baizen miał z nim problem to była zdziwiona, bo przecież on był świetny prawie w każdej dziedzinie a bezsprzecznie lepszy niż ta mała czarnula.
Właściwie to miałem... Dziewczyna słysząc to spojrzała momentalnie w jego niebieskie tęczówki nie wiedząc co powiedzieć - Nie wiedziałam, przepraszam... - mruknęła w wyraźnym smutkiem i dotknęła dłonią delikatnie jego ramienia nieco je głaszcząc, bo sama nie wiedziała co ma w tym momencie zrobić, była zdezorientowana. Chyba pierwszy raz była w takiej sytuacji, że ktoś z jej bliskich stracił kogoś tak bardzo ważnego i to w dodatku małą siostrę. - Przykro mi Rich, nawet sobie nie jestem w stanie wyobrazić tego co przeżyłeś - dodała szczerze nieco spuszczając wzrok na kartki z jego rozpisanymi członkami rodziny a konkretniej na imię jego siostry. Teraz do niej doszło, że może i miała brata, Lucasa, to jakoś nie miała z nim dobrego kontaktu zwłaszcza gdy ten się przeniósł (i tu lecę grubo, bo nie wiem na jakim etapie jest brat Suzki Lucas więc to będzie moja inwencja twórcza) do szkoły w Ameryce Południowej próbując swoich sił w tamtejszej lidze Quidditcha. Chyba powinna się częściej do niego odzywać...
- Tyle co mi kiedyś wspominałeś. Że Twoja mama jest uzdrowicielem, Twój tata pracuje w Ministerstwie w tym departamencie związanym z wilkołakami i to... no... jest związane w Twoją rodziną i każdy kiedyś będzie - ściszyła głos rozglądając się nieco czy ktoś ich nie podsłuchuje - ugryziony - dodała i poprawiła się na miejscu chcąc przypomnieć sobie czy było coś jeszcze - i chyba tyle, bo w sumie nigdy nie pytałam a sam tematu nie zaczynałeś, a gadułą na temat swojej rodziny to bardziej ja jestem - dodała unosząc wzrok na Richarda i włożyła rękę do tory wyjmując cytrynową babeczkę i palcami odskubała sobie kawałek wkładając go sobie do buzi.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Zaskakujące, że sama Suzanne nie została taką ostrą babeczką, co to zmienia swoich lubych, jak rękawiczki. A nuż dopiero się to w niej narodzi? Oby nie, Rysiu by tego nie chciał. Tak jednak nie rozpatrywał kobiet rodu Castellani, choć uniósł brwi nieco wyżej, gdy dziewczyna wspomniała, że to panowie-wujowie są gorsi. Odchrząknął krótko, po chwili dopytując. - Ilu masz wujów? - W końcu mówili jednak teraz o swoich koneksjach rodzinnych, a póki co wiedział, że Marek ma brata, z którym hajta się niedługo jej ulubiona ciotka. Tyle wiedział. A może było więcej braci Mareczka?
Numerologia była sensowna jedynie dlatego, że wykładowca, jakiego mieli był obrzydliwie wymagający. Tylko dlatego. Bez zaliczeń na niej to chyba by się wszyscy pochlastali, gdyby dostawali dodatkowe zadania "na przejście dalej". Czy blondas od numerologii w ogóle mógłby tak kogoś prześlizgnąć? Chyba niekoniecznie.
Widział nieporadność w reakcji Suzanne i wcale się jej nie dziwił, ale z drugiej strony już był czas żałoby za nim. Nie wspominał o Mashy, bo nie było powodu, a z drugiej strony może trochę ją zapomniał? Przecież była małym dzieckiem, a on teraz miał czas najintensywniejszego wzrostu. Przez chwilę przeszła mu nieco nostalgiczna myśl, że nie pamięta jej głosu. Uśmiechnął się wdzięcznie do swojej partnerki, kiwając głową krótko. - Nie masz za co przepraszać, daj spokój. No tak się stało, niestety. Bardziej chyba mamy mi było szkoda, bo nie umiała jej pomóc. - Wzruszył bez potrzeby ramieniem i znów pomyślał o siostrzyczce, która miała tak samo urokliwe puppy-eyes, jak on. Kiedyś by była śliczna, ale niestety nie było jej dane. Przesunął palcami po rozpisanym drzewie genealogicznym, skupiając się przez kilka sekund na skrawku, gdzie widniała data urodzin i śmierci jego siostrzyczki. Pokręcił głową do swoich myśli na nowo i w końcu niebieskie ślepia wycelował w czarnulę. Uspokoiła go jej reakcja, chociaż wcześniej nie analizował nawet, jak czy kiedy się przed nią otworzy, a może co by chciał w jej osobie widzieć, gdy wspomni o śmierci w jego bliskiej rodzinie.
Co innego to, co teraz weszło na tapet. To było coś mocniejszego, jakkolwiek by nie umniejszać śmierci Mashy. Trochę spodziewał się, że dziewczyna może przeszukiwała jakieś dokumenty, podania o wilkołakach, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, a tu zonk. Jednak nie. Uśmiechnął się delikatnie, biorąc w dłoń pióro. Pisał o numerologii, mówiąc. - Tak generalnie jest w tej rodzinie... Watasze, jeśli wziąć pod uwagę dodatkowe osoby, bo to taka rodzina niekoniecznie krwi. Każda osoba, która do nas dołącza, ma taką możliwość. Nie jest przymuszana, ale większość ostatecznie daje się... - Zerknął wokoło. - Wiesz co. Zdarza się jednak, że pary chcą mieć dzieci i wtedy masz... - Wskazał na siebie. - Kogoś, kto się taki urodził. Bez ugryzienia. - Wytłumaczył dość krótko to, że nie musiało się nic wiązać z byciem wilkołakiem, jeśli chodziło o wiązanie się z nim. Zresztą byłby to temat dość daleki, a nie za miesiąc, za rok. Przerwał pisanie kolejnego zdania, żeby zamoczyć pióro w atramencie, czarnym, bo tylko takim się posługiwał Richard (a tfu niebieski). - Mama tak, uzdrowicielka, w takim ośrodku mniejszym, ale w stylu Munga. Tata w Ministerstwie, ale działa najczęściej w terenie. Wyszukuje nielegalne wilkołaki, dzikie, albo cywilizowane, ale agresywne... - Pufnął. - I je, tak jakby... Utylizuje, jeśli się nie da ich przekonać do swojego. A często mu się udaje. Politycznie jest też zaangażowany w równouprawnienie międzygenetyczne. Śmiem stwierdzić, że by się dogadał z Markiem, bo lubi dobre alkohole. - Z rozbawieniem błysnął krótko kłami, zastanawiając się, jak by to wyglądało, gdyby starszemu Castellaniemu na chatę zjechała się banda wilkołaków, a nie jeden.
Numerologia była sensowna jedynie dlatego, że wykładowca, jakiego mieli był obrzydliwie wymagający. Tylko dlatego. Bez zaliczeń na niej to chyba by się wszyscy pochlastali, gdyby dostawali dodatkowe zadania "na przejście dalej". Czy blondas od numerologii w ogóle mógłby tak kogoś prześlizgnąć? Chyba niekoniecznie.
Widział nieporadność w reakcji Suzanne i wcale się jej nie dziwił, ale z drugiej strony już był czas żałoby za nim. Nie wspominał o Mashy, bo nie było powodu, a z drugiej strony może trochę ją zapomniał? Przecież była małym dzieckiem, a on teraz miał czas najintensywniejszego wzrostu. Przez chwilę przeszła mu nieco nostalgiczna myśl, że nie pamięta jej głosu. Uśmiechnął się wdzięcznie do swojej partnerki, kiwając głową krótko. - Nie masz za co przepraszać, daj spokój. No tak się stało, niestety. Bardziej chyba mamy mi było szkoda, bo nie umiała jej pomóc. - Wzruszył bez potrzeby ramieniem i znów pomyślał o siostrzyczce, która miała tak samo urokliwe puppy-eyes, jak on. Kiedyś by była śliczna, ale niestety nie było jej dane. Przesunął palcami po rozpisanym drzewie genealogicznym, skupiając się przez kilka sekund na skrawku, gdzie widniała data urodzin i śmierci jego siostrzyczki. Pokręcił głową do swoich myśli na nowo i w końcu niebieskie ślepia wycelował w czarnulę. Uspokoiła go jej reakcja, chociaż wcześniej nie analizował nawet, jak czy kiedy się przed nią otworzy, a może co by chciał w jej osobie widzieć, gdy wspomni o śmierci w jego bliskiej rodzinie.
Co innego to, co teraz weszło na tapet. To było coś mocniejszego, jakkolwiek by nie umniejszać śmierci Mashy. Trochę spodziewał się, że dziewczyna może przeszukiwała jakieś dokumenty, podania o wilkołakach, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, a tu zonk. Jednak nie. Uśmiechnął się delikatnie, biorąc w dłoń pióro. Pisał o numerologii, mówiąc. - Tak generalnie jest w tej rodzinie... Watasze, jeśli wziąć pod uwagę dodatkowe osoby, bo to taka rodzina niekoniecznie krwi. Każda osoba, która do nas dołącza, ma taką możliwość. Nie jest przymuszana, ale większość ostatecznie daje się... - Zerknął wokoło. - Wiesz co. Zdarza się jednak, że pary chcą mieć dzieci i wtedy masz... - Wskazał na siebie. - Kogoś, kto się taki urodził. Bez ugryzienia. - Wytłumaczył dość krótko to, że nie musiało się nic wiązać z byciem wilkołakiem, jeśli chodziło o wiązanie się z nim. Zresztą byłby to temat dość daleki, a nie za miesiąc, za rok. Przerwał pisanie kolejnego zdania, żeby zamoczyć pióro w atramencie, czarnym, bo tylko takim się posługiwał Richard (a tfu niebieski). - Mama tak, uzdrowicielka, w takim ośrodku mniejszym, ale w stylu Munga. Tata w Ministerstwie, ale działa najczęściej w terenie. Wyszukuje nielegalne wilkołaki, dzikie, albo cywilizowane, ale agresywne... - Pufnął. - I je, tak jakby... Utylizuje, jeśli się nie da ich przekonać do swojego. A często mu się udaje. Politycznie jest też zaangażowany w równouprawnienie międzygenetyczne. Śmiem stwierdzić, że by się dogadał z Markiem, bo lubi dobre alkohole. - Z rozbawieniem błysnął krótko kłami, zastanawiając się, jak by to wyglądało, gdyby starszemu Castellaniemu na chatę zjechała się banda wilkołaków, a nie jeden.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Ona się dosyć napatrzyła na swojego ojca i od zawsze twierdziła, że nie chce takiego rozwiązłego życia jak on, wolała już się z nikim nie wiązać niż tak skakać z kwiatka na kwiatek, może też dlatego nigdy nie wchodziła w jakieś poważniejsze relacje dopóki nie zadurzyła się w Richardzie.
- Oprócz Luisa, jest jeszcze trzech kuzynów mojego ojca, od strony siostry dziadka, ale wszyscy zachowują się jak bracia, bo są w podobnym wieku co mój padre- odpowiedziała nie zastanawiając się zbyt długo nad odpowiedzią. Pamięcią sięgnęła do tych spotkań ojca ze swoimi kuzynami i ich głośne rozgrywki magicznego pokera nakrapiane alkoholem. Trochę to był taki gang Castellanich ale bardzo wesoły chociaż nie raz ją doprowadzali do szewskiej pasji zwłaszcza gdy na tapet wchodziły wyścigi miotlarskie. Ale to innym razem...
Suzanne nie mogła sobie wyobrazić straty kogoś bliskiego czy to ojca, brata czy tym bardziej jej Nany, lecz z drugiej strony można powiedzieć, że matkę już dawno temu straciła mając te 2 czy 3 lata kiedy ta postanowiła sobie zniknąć z jej życia, nawet nie zdążyła się zorientować kim tak naprawdę była, bo była zbyt młoda by pamiętać matczyną miłość. Więc to całkowicie inny rodzaj straty, nie była do niej emocjonalnie przywiązana.
- Na pewno było jej bardzo ciężko - dodała jeszcze tylko tyle na temat przeżycia śmierci Mashy przez jego matkę. Przecież była uzdrowicielem i chyba to tym bardziej był jeden z najgorszych bóli, że tyle lat specjalizuje się w pomaganiu innym, leczeniu, a nie może uzdrowić ukochanego dziecka. Bardzo trudny temat poruszyli jednak kiedyś i tak musiało to nastąpić, przecież nie mogą wiecznie żyć tylko obok tematu swoich rodzin gdy chcą zbudować coś więcej niż tylko chodzenie za rączkę po terenach Hogwartu.
Kiedy Richard opowiadał o swojej rodzinie dziewczyna otworzyła swoje tomisko do zaawansowanej transmutacji przeglądając kolorowe zakładki, którymi pozaznaczała rzeczy do powtórzenia. Suzanne mogłaby drążyć temat jego rodziny w archiwach jakichś jednak nie chciała, wolała żeby temat wypłynął od niego, że da mu czas na otworzenie się przed nią, informacji na temat drugiej osoby szukała zwykle wtedy kiedy potrzebowała znaleźć jakiegoś haka i były to osoby, których musiała wybitnie nie znosić w innym wypadku nie było takiej potrzeby. Castellani owszem kilka razy sięgnęła po podręczniki w których opisywane były wilkołaki jednak głównie był to dział ochrony przed nimi a niestety nie znalazła niczego o współżyciu wśród nich, musiała przekonać się do niego sama i chyba całkiem nieźle jej to wyszło patrząc na jakim etapie jest relacja tej dwójki.
- Czyli powiedzmy, że gdybyśmy kiedyś coś planowali to Twój tata nie narzuci żebym się wiesz.... dała ugryźć? - zapytała ściszając głos i przerywając bazgrzenie w swoim notatniku, gdzie na marginesie miała pokreślane serduszka z ich inicjałami. Cóż, czasami się po prostu na zajęciach nudziła i myślała o tym blondynie co on robi i czy też tak się nudzi...
- Ciekawe jakbym wyglądała jako wilk - rzuciła nagle i zaczęła wertować swój wysłużony podręcznik szukając jednej strony - oczywiście czysto hipotetycznie, bo jednak jestem nadziemnym stworzeniem - dodała żeby nie myślał, że Suzanne tu się da zaraz mu ugryźć czy co, w żadnym wypadku - możemy to kiedyś sprawdzić jakbyś chciał, patrz - powiedziała i wskazała na zaklęcie, które właśnie szukała, była to zamiana człowieka w innego kręgowca, poziom bardzo mocno zaawansowany no i nadal jest to rozmiar wilka a nie wilkołaka no i później trzeba by było odwrócić zaklęcie co też wymaga nie lada zdolności i praktyki, bo chyba nie chcemy by Suzka już pozostała na stałe futerkowcem.
Wysłuchawszy całej historii co robią jego rodzice i po ostatnim zdaniu uśmiechnęła się pod nosem.
- Myślisz, że mnie zaakceptują? Bo Ty jesteś taki mądry, zdolny w wielu dziedzinach, oni też są na wysokich stanowiskach a ja no, poświęciłam się całkowicie Quidditchowi, tak jak mój tata, chociaż on jest większą duszą towarzystwa i potrafi zrobić wrażenie wśród wyższych sfer - rzuciła kręcąc nosem wlepiając swój wzrok w książkę, była sportowcem i niestety często ludzie kierują się stereotypem o zaniżonej inteligencji, co niekiedy się sprawdzało patrząc na jej niektórych kolegów z drużyny. A ona będzie chciała na pewno wypaść jak najlepiej przed swoimi ewentualnymi przyszłymi teściami.
- Oprócz Luisa, jest jeszcze trzech kuzynów mojego ojca, od strony siostry dziadka, ale wszyscy zachowują się jak bracia, bo są w podobnym wieku co mój padre- odpowiedziała nie zastanawiając się zbyt długo nad odpowiedzią. Pamięcią sięgnęła do tych spotkań ojca ze swoimi kuzynami i ich głośne rozgrywki magicznego pokera nakrapiane alkoholem. Trochę to był taki gang Castellanich ale bardzo wesoły chociaż nie raz ją doprowadzali do szewskiej pasji zwłaszcza gdy na tapet wchodziły wyścigi miotlarskie. Ale to innym razem...
Suzanne nie mogła sobie wyobrazić straty kogoś bliskiego czy to ojca, brata czy tym bardziej jej Nany, lecz z drugiej strony można powiedzieć, że matkę już dawno temu straciła mając te 2 czy 3 lata kiedy ta postanowiła sobie zniknąć z jej życia, nawet nie zdążyła się zorientować kim tak naprawdę była, bo była zbyt młoda by pamiętać matczyną miłość. Więc to całkowicie inny rodzaj straty, nie była do niej emocjonalnie przywiązana.
- Na pewno było jej bardzo ciężko - dodała jeszcze tylko tyle na temat przeżycia śmierci Mashy przez jego matkę. Przecież była uzdrowicielem i chyba to tym bardziej był jeden z najgorszych bóli, że tyle lat specjalizuje się w pomaganiu innym, leczeniu, a nie może uzdrowić ukochanego dziecka. Bardzo trudny temat poruszyli jednak kiedyś i tak musiało to nastąpić, przecież nie mogą wiecznie żyć tylko obok tematu swoich rodzin gdy chcą zbudować coś więcej niż tylko chodzenie za rączkę po terenach Hogwartu.
Kiedy Richard opowiadał o swojej rodzinie dziewczyna otworzyła swoje tomisko do zaawansowanej transmutacji przeglądając kolorowe zakładki, którymi pozaznaczała rzeczy do powtórzenia. Suzanne mogłaby drążyć temat jego rodziny w archiwach jakichś jednak nie chciała, wolała żeby temat wypłynął od niego, że da mu czas na otworzenie się przed nią, informacji na temat drugiej osoby szukała zwykle wtedy kiedy potrzebowała znaleźć jakiegoś haka i były to osoby, których musiała wybitnie nie znosić w innym wypadku nie było takiej potrzeby. Castellani owszem kilka razy sięgnęła po podręczniki w których opisywane były wilkołaki jednak głównie był to dział ochrony przed nimi a niestety nie znalazła niczego o współżyciu wśród nich, musiała przekonać się do niego sama i chyba całkiem nieźle jej to wyszło patrząc na jakim etapie jest relacja tej dwójki.
- Czyli powiedzmy, że gdybyśmy kiedyś coś planowali to Twój tata nie narzuci żebym się wiesz.... dała ugryźć? - zapytała ściszając głos i przerywając bazgrzenie w swoim notatniku, gdzie na marginesie miała pokreślane serduszka z ich inicjałami. Cóż, czasami się po prostu na zajęciach nudziła i myślała o tym blondynie co on robi i czy też tak się nudzi...
- Ciekawe jakbym wyglądała jako wilk - rzuciła nagle i zaczęła wertować swój wysłużony podręcznik szukając jednej strony - oczywiście czysto hipotetycznie, bo jednak jestem nadziemnym stworzeniem - dodała żeby nie myślał, że Suzanne tu się da zaraz mu ugryźć czy co, w żadnym wypadku - możemy to kiedyś sprawdzić jakbyś chciał, patrz - powiedziała i wskazała na zaklęcie, które właśnie szukała, była to zamiana człowieka w innego kręgowca, poziom bardzo mocno zaawansowany no i nadal jest to rozmiar wilka a nie wilkołaka no i później trzeba by było odwrócić zaklęcie co też wymaga nie lada zdolności i praktyki, bo chyba nie chcemy by Suzka już pozostała na stałe futerkowcem.
Wysłuchawszy całej historii co robią jego rodzice i po ostatnim zdaniu uśmiechnęła się pod nosem.
- Myślisz, że mnie zaakceptują? Bo Ty jesteś taki mądry, zdolny w wielu dziedzinach, oni też są na wysokich stanowiskach a ja no, poświęciłam się całkowicie Quidditchowi, tak jak mój tata, chociaż on jest większą duszą towarzystwa i potrafi zrobić wrażenie wśród wyższych sfer - rzuciła kręcąc nosem wlepiając swój wzrok w książkę, była sportowcem i niestety często ludzie kierują się stereotypem o zaniżonej inteligencji, co niekiedy się sprawdzało patrząc na jej niektórych kolegów z drużyny. A ona będzie chciała na pewno wypaść jak najlepiej przed swoimi ewentualnymi przyszłymi teściami.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Zastanowił się krótko nad tym, co odpowiedziała mu dziewczyna. A nuż to jakaś forma klątwy? Kobiety znane były z różnych dziwactw, szczególnie w świecie magicznym. Może nie bez powodu większość w rodzie Castellanich była męskiej płci, a nie tej ładniejszej? Suzanne, łamaczka rodzinnych klątw. Pasowałoby jej takie miano. Zerknąwszy na tę ciemnowłosą piękność, Richard skupił się na kwestii swojej rodziny i tak trochę nieco spełzł na nastroju. Może to właśnie taka naturalna melancholia, gdy mówił o swojej siostrze. Wszak przez to wydarzenie zrobił się bardziej dojrzały i nagle zmienił się nie do poznania dla swoich znajomych ze szkoły. Niezaprzeczalnie go to ukształtowało.
- Tak mi się wydaję. - Odparł krótko, aczkolwiek treściwie. Krukon widział wiele razy łzy swojej matki, bo była dość emocjonalną kobietą, ale braku powściągliwości w okazywaniu pełnej kaskady uczuć pojawiła się u niej dopiero, gdy Masha odeszła. Tak była skupiona na działaniu i pomocy. A bez córki... Jakby się jej domek z kart rozpadł, tak też jej emocje posypały się. Jeśli jednak chodzi o temat, jaki poruszyli ci młodzi adepci magii, no cóż. Może szybko, ale czasem lepiej jest pewne kwestie wyklarować szybciej, niż później. Są przecież tematy, których nie da się zamieść pod dywan czy zignorować przy tworzeniu wspólnej przyszłości. Nie wszystko łączy ludzi.
Starał się wytłumaczyć kwestie swojej rodziny tak prosto, jak umiał. Bez udziwnień, niepotrzebnych dodatkowych informacji czy kombinowania, powiedzieć część czy tylko skrawek czy nic. Skinął krótko głową.
- Pewnie by coś mógł sugerować, proponować, ale bez Twojej zgody... - Pokręcił blond czupryną. - Nie ma takiej możliwości. To niehumanitarne, niebezpieczne i nie wypada współczesnym magicznym rodzinom. - Baizenowie byli dość wyjątkową rodziną, która miała pewną hierarchię nienaruszalną i sposób działania ze swoimi członkami grupy. - Są oczywiście grupy na świecie, które zachowują się, jak bestie, ale powiedzmy, że mojego ojca grupa jest nieraz bardziej wychowana, niż czystokrwiści czarodzieje bez dodatkowych genów czy klątw, mutacji, czegokolwiek. - Wzruszył ramieniem, wspominając w myślach niektóre spotkania, gdy był młodszy. Było wiele rodzin, które zachowywały się co najmniej nie na miejscu, jeśli chodzi o klasyczne podejście do dziedziczenia fortun czy bogactwa, a co dopiero, gdyby dostali jeszcze wilkołactwo w zanadrzu. Nic, tylko wojna za wojną. Tak to widział Richard i nie dziwił się ojcu, że trzymał grupę mocną ręką/łapą/różdżką. I że chciał politycznie uporządkować pozycję wilkołaków. Nie było to jednak teraz łatwe, biorąc pod uwagę sprawę Greybacka.
Zaśmiał się bezgłośnie, obserwując Suzanne spokojnie. Wychylił się do książki, którą miała przy sobie i wydął wargę z zaciekawieniem. - Na pewno byś miała czarne futro, nie wierzę że inne. - On sam był niemalże czarny, ale jednak w świetle księżyca bardzo ciemno-brązowy z jak gdyby blond pręgą od pyska, bokiem idącą przed oko do ucha. Jakby miał blond loczek. Hyhy. Słysząc to, co mówiła Suzka, nie mógł nie spojrzeć na nią z lekkim politowaniem. - Suzie, jesteś bardziej ogarnięta, niż myślisz. Serio. Poza tym, akceptujesz to, co Ci mówię o mojej rodziny, jak gdyby nigdy nic. - Uniósł wymownie brwi. To było już różnicujące ją od wielu innych osób. Normalnie by dostał pewnie info a la "spierdalaj bestio", od "normalnej" dziewczyny. - Na pewno będziesz przez nich ciepło przyjęta. - Nie martwił się o to nic a nic. Co innego spotkanie jej rodziny.
- Tak mi się wydaję. - Odparł krótko, aczkolwiek treściwie. Krukon widział wiele razy łzy swojej matki, bo była dość emocjonalną kobietą, ale braku powściągliwości w okazywaniu pełnej kaskady uczuć pojawiła się u niej dopiero, gdy Masha odeszła. Tak była skupiona na działaniu i pomocy. A bez córki... Jakby się jej domek z kart rozpadł, tak też jej emocje posypały się. Jeśli jednak chodzi o temat, jaki poruszyli ci młodzi adepci magii, no cóż. Może szybko, ale czasem lepiej jest pewne kwestie wyklarować szybciej, niż później. Są przecież tematy, których nie da się zamieść pod dywan czy zignorować przy tworzeniu wspólnej przyszłości. Nie wszystko łączy ludzi.
Starał się wytłumaczyć kwestie swojej rodziny tak prosto, jak umiał. Bez udziwnień, niepotrzebnych dodatkowych informacji czy kombinowania, powiedzieć część czy tylko skrawek czy nic. Skinął krótko głową.
- Pewnie by coś mógł sugerować, proponować, ale bez Twojej zgody... - Pokręcił blond czupryną. - Nie ma takiej możliwości. To niehumanitarne, niebezpieczne i nie wypada współczesnym magicznym rodzinom. - Baizenowie byli dość wyjątkową rodziną, która miała pewną hierarchię nienaruszalną i sposób działania ze swoimi członkami grupy. - Są oczywiście grupy na świecie, które zachowują się, jak bestie, ale powiedzmy, że mojego ojca grupa jest nieraz bardziej wychowana, niż czystokrwiści czarodzieje bez dodatkowych genów czy klątw, mutacji, czegokolwiek. - Wzruszył ramieniem, wspominając w myślach niektóre spotkania, gdy był młodszy. Było wiele rodzin, które zachowywały się co najmniej nie na miejscu, jeśli chodzi o klasyczne podejście do dziedziczenia fortun czy bogactwa, a co dopiero, gdyby dostali jeszcze wilkołactwo w zanadrzu. Nic, tylko wojna za wojną. Tak to widział Richard i nie dziwił się ojcu, że trzymał grupę mocną ręką/łapą/różdżką. I że chciał politycznie uporządkować pozycję wilkołaków. Nie było to jednak teraz łatwe, biorąc pod uwagę sprawę Greybacka.
Zaśmiał się bezgłośnie, obserwując Suzanne spokojnie. Wychylił się do książki, którą miała przy sobie i wydął wargę z zaciekawieniem. - Na pewno byś miała czarne futro, nie wierzę że inne. - On sam był niemalże czarny, ale jednak w świetle księżyca bardzo ciemno-brązowy z jak gdyby blond pręgą od pyska, bokiem idącą przed oko do ucha. Jakby miał blond loczek. Hyhy. Słysząc to, co mówiła Suzka, nie mógł nie spojrzeć na nią z lekkim politowaniem. - Suzie, jesteś bardziej ogarnięta, niż myślisz. Serio. Poza tym, akceptujesz to, co Ci mówię o mojej rodziny, jak gdyby nigdy nic. - Uniósł wymownie brwi. To było już różnicujące ją od wielu innych osób. Normalnie by dostał pewnie info a la "spierdalaj bestio", od "normalnej" dziewczyny. - Na pewno będziesz przez nich ciepło przyjęta. - Nie martwił się o to nic a nic. Co innego spotkanie jej rodziny.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Coś mogło być na rzeczy w tą klątwą, chociaż możliwe, że dominujący gen wili jej matki zadziałał na korzyść Suzanne w tej kwestii i nieco złamał tą bardzo dziwną tendencję w jej rodzinie rodząc się jako dziewczyna, pierwsza od dawna. Może Marek wiedział coś więcej, a może nie pił jakiegoś dzikiego eliksiru, który magicznie uwarunkowywał płód jako męski, no bo w końcu Suzka to klasyczna wpadka. Musiała kiedyś bardziej poruszyć kwestię jej rodziny ze swoim ojcem, może dowiedziałaby się czegoś ciekawego niż to, że we krwi mają rywalizację.
Temat jego rodziny był dużo bardziej skomplikowany niż jej, no bo to wilkołaki, całe stado wilkołaków, którzy w pełnie szaleją w pobliskich lasach zabijając wiewiórki i... no właśnie, chyba w ich jadłospisie sokół wędrowny nie widnieje jako rarytas... No i tamtejsze spotkania rodzinne w pobliżu pełni mogą być bardzo ciekawym widowiskiem wiedząc jak przed tym cyklem księżycowym zważając na to jak zachowywali się Richard i Anthony na kilka dni przed. To mogłoby być bardzo intensywne.
- No to dobrze, bo jednak nie chciałabym stracić swoich skrzydełek - odpowiedziała szybko i wlepiła wzrok w swój notatnik. Każda rodzina miała w swoich szeregach takiego właśnie lidera, który mocno definiował całą grupę. Suzanne chyba lepiej trafić nie mogła jak na tak ułożonego wilkołaka, gdyby pewnie chociaż w małym stopniu był taki jak Anthony, Castellani bardzo szybko zakończyłaby ten związek odlatując w popłochu, a tak ufała mu mimo, że początkowo ta wizja ją bardzo przerażała.
Sięgnęła do torby ze słodkościami i westchnęła głośno widząc, że wszystko zdążyli już pochłonąć przez co wydęła wargę w wyraźnym rozczarowaniu. I w tym momencie zastanowiła się nad jego poprzednimi słowami odnośnie pracy jego ojca - czekaj, to musimy zmusić Anthonego do picia eliksiru, bo jak Twój tata się dowie to może się to źle skończyć, rozmawiałeś z nim o tym? Czy dalej będzie kłamał? - zapytała nagle poruszając temat, który przewija się od ostatniej pełni. Tony przewijał jej się nie raz w pokoju wspólnym jednak nie był skory do rozmów, a na treningach miała wrażenie, że się w ogóle nie skupia. Ale Suzanne nie była od tego żeby prawić mu morały na temat tego jego wilkołactwa, od tego był Rich, Lau i Florka, czarnowłosa mogła mu jedynie spuścić łomot tłuczkami, że przez niego mogą nie wygrać w rozgrywkach.
- Richard, kocham Cię i ufam bezgranicznie więc jak mogłabym nie akceptować tego co mówisz - rzuciła szczerze zerkając na swego blondwłosego chłopaka. Czy to było trochę naiwne? Może, jednak nie miała podstaw by mu nie ufać, otworzył się przed nią wtedy w trzech miotłach i teraz tutaj a wiedziała, że Krukon brzydził się kłamstwem toteż przyjmowała na swe barki nawet najcięższą prawdę, bo jest lepsza niż mydlenie oczu.
- Jak Ci idzie to zadanie? - zapytała zerkając w jego notatnik.
Temat jego rodziny był dużo bardziej skomplikowany niż jej, no bo to wilkołaki, całe stado wilkołaków, którzy w pełnie szaleją w pobliskich lasach zabijając wiewiórki i... no właśnie, chyba w ich jadłospisie sokół wędrowny nie widnieje jako rarytas... No i tamtejsze spotkania rodzinne w pobliżu pełni mogą być bardzo ciekawym widowiskiem wiedząc jak przed tym cyklem księżycowym zważając na to jak zachowywali się Richard i Anthony na kilka dni przed. To mogłoby być bardzo intensywne.
- No to dobrze, bo jednak nie chciałabym stracić swoich skrzydełek - odpowiedziała szybko i wlepiła wzrok w swój notatnik. Każda rodzina miała w swoich szeregach takiego właśnie lidera, który mocno definiował całą grupę. Suzanne chyba lepiej trafić nie mogła jak na tak ułożonego wilkołaka, gdyby pewnie chociaż w małym stopniu był taki jak Anthony, Castellani bardzo szybko zakończyłaby ten związek odlatując w popłochu, a tak ufała mu mimo, że początkowo ta wizja ją bardzo przerażała.
Sięgnęła do torby ze słodkościami i westchnęła głośno widząc, że wszystko zdążyli już pochłonąć przez co wydęła wargę w wyraźnym rozczarowaniu. I w tym momencie zastanowiła się nad jego poprzednimi słowami odnośnie pracy jego ojca - czekaj, to musimy zmusić Anthonego do picia eliksiru, bo jak Twój tata się dowie to może się to źle skończyć, rozmawiałeś z nim o tym? Czy dalej będzie kłamał? - zapytała nagle poruszając temat, który przewija się od ostatniej pełni. Tony przewijał jej się nie raz w pokoju wspólnym jednak nie był skory do rozmów, a na treningach miała wrażenie, że się w ogóle nie skupia. Ale Suzanne nie była od tego żeby prawić mu morały na temat tego jego wilkołactwa, od tego był Rich, Lau i Florka, czarnowłosa mogła mu jedynie spuścić łomot tłuczkami, że przez niego mogą nie wygrać w rozgrywkach.
- Richard, kocham Cię i ufam bezgranicznie więc jak mogłabym nie akceptować tego co mówisz - rzuciła szczerze zerkając na swego blondwłosego chłopaka. Czy to było trochę naiwne? Może, jednak nie miała podstaw by mu nie ufać, otworzył się przed nią wtedy w trzech miotłach i teraz tutaj a wiedziała, że Krukon brzydził się kłamstwem toteż przyjmowała na swe barki nawet najcięższą prawdę, bo jest lepsza niż mydlenie oczu.
- Jak Ci idzie to zadanie? - zapytała zerkając w jego notatnik.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
TO SUZKA JEST PÓŁ-WILĄ? Chyba właśnie mam zawał.
Drgnęły mu lekko wargi. On też nie chciał, żeby straciła swoje skrzydła, wolność, uśmiech. Nie zamierzał robić nic przeciwko niej, a co dopiero proponować, żeby brała na siebie to brzemię, które do łatwych zdecydowanie nie należało. Był rozsądny najbardziej, jak tylko się dało. To na swój sposób kreowało go i pewnie dlatego też miał duże poczucie obowiązku w stosunku do innych wilkołaków. Nawet, jeśli stawiały się one tak, jak Anthony. Tu przemawiał w nim poniekąd jego własny ojciec. O tym jednak on teraz nie myślał. Jego wzrok pokierował się tam, gdzie dłonie Suzanne. Jakby może jakimś cudem miała tam schowaną jeszcze jakąś słodkość. Naprawdę, chwała Rysiowi za jego metabolizm i ogólną aktywność fizyczną, bo gdyby jadł to wszystko i nie wyrzucał z siebie pokładów energii to by był, jak pączek w maśle.
Z zamyślenia wyrwała go Castellani. Spojrzał na nią, unosząc brwi, bo przez moment był przy skończonych cynamonowych grzechotnikach w pamięci. Westchnął ciężko i pokręcił głową, znów wpatrując się w numerologię z góry. - Wiesz, że Wilson jest niepoprawny w swoim postanowieniu, że będzie stawiał się zasadom. Ja naprawdę nie wiem, jak na niego wpłynąć. To zabranie go przez Ministerstwo... Myślałem, że... - Podniósł wzrok i zerknął wokoło. Bardziej rozglądał się, czy gdzieś zaraz Lauren albo sam Antoś nie wyskoczą zza krzaków, podsłuchując dokładnie rozmowy ich przyjaciół. A może już nie? Sam nie wiedział. - Że to go trochę inaczej ukształtuje. Że on poczuje... Zresztą, nawet to, że nie chce tego wziąć pod uwagę dla dobra swojej rodzonej siostry, jednej i drugiej. Nie mojej czy Lauren. - Skrzywił się wymownie, niezadowolony z tego, co robił Ślizgon ze swoim życiem. Nie, żeby miał on być od razu wybornie roztropny, jak on czy może Sharpówna. Ale jednak... Trochę przewidywać przyszłość? Zaplanować sobie coś, do czego fajnie by było dążyć? Richard chwilami miał wrażenie, że Anthony'emu kompletnie nie zależało na życiu. - Wystarczy mi, że raz skłamał. - Nie wiadomo czy on kiedykolwiek odbuduje zaufanie u Baizena. Raz tak okłamany, będzie pamiętał o tym do końca... Tak szargać zdrowiem i dobrem swoich bliskich, ahhhhh.
- On nawet ze mną nie rozmawia ostatnio. - Zakomunikował, jakby to miało ostatecznie oznaczać, że jest po prostu niepewny ich wspólnej przyszłości. - Kolejną pełnię spędzę sam. - Dodał, nie czekając na jakąkolwiek reakcję. Skwitował swoje słowa złożeniem kolejnych kilku wypocin na pergaminie, po czym zmarszczył brwi. Nie był zadowolony, ale co mu zostało.
Uśmiechnął się ciepło, gdy powiedziała te ładne słowa. Chyba się nie przyzwyczai nigdy do tego, jak mówiła to. To było super uczucie i momentalnie się zaszczeniaczył wzrokiem, wpatrując się w nią. - Noooo wieeeesz... - Bąknął przeciągle. No bo mogła nie akceptować! Mogła wyjść z założenia, że ot co nie chce mieć dziwnego chłopaka i znaleźć sobie bardziej stosownego dla renomy swojego ojca.
- Dzięki Tobie, szybciej. - Odparł swobodnym tonem i znów wrócił do zapisywania kilku słów. - Skończę to za chwilę. A Ty, masz jakieś zaległości? Coś, co musimy w tym tygodniu przerobić? - Spytał, ale nie przyglądał się jej teraz. Szybko skrobał na pergaminie, bo naprawdę chciał się pozbyć widma niecnego francuskiego profesora.
Drgnęły mu lekko wargi. On też nie chciał, żeby straciła swoje skrzydła, wolność, uśmiech. Nie zamierzał robić nic przeciwko niej, a co dopiero proponować, żeby brała na siebie to brzemię, które do łatwych zdecydowanie nie należało. Był rozsądny najbardziej, jak tylko się dało. To na swój sposób kreowało go i pewnie dlatego też miał duże poczucie obowiązku w stosunku do innych wilkołaków. Nawet, jeśli stawiały się one tak, jak Anthony. Tu przemawiał w nim poniekąd jego własny ojciec. O tym jednak on teraz nie myślał. Jego wzrok pokierował się tam, gdzie dłonie Suzanne. Jakby może jakimś cudem miała tam schowaną jeszcze jakąś słodkość. Naprawdę, chwała Rysiowi za jego metabolizm i ogólną aktywność fizyczną, bo gdyby jadł to wszystko i nie wyrzucał z siebie pokładów energii to by był, jak pączek w maśle.
Z zamyślenia wyrwała go Castellani. Spojrzał na nią, unosząc brwi, bo przez moment był przy skończonych cynamonowych grzechotnikach w pamięci. Westchnął ciężko i pokręcił głową, znów wpatrując się w numerologię z góry. - Wiesz, że Wilson jest niepoprawny w swoim postanowieniu, że będzie stawiał się zasadom. Ja naprawdę nie wiem, jak na niego wpłynąć. To zabranie go przez Ministerstwo... Myślałem, że... - Podniósł wzrok i zerknął wokoło. Bardziej rozglądał się, czy gdzieś zaraz Lauren albo sam Antoś nie wyskoczą zza krzaków, podsłuchując dokładnie rozmowy ich przyjaciół. A może już nie? Sam nie wiedział. - Że to go trochę inaczej ukształtuje. Że on poczuje... Zresztą, nawet to, że nie chce tego wziąć pod uwagę dla dobra swojej rodzonej siostry, jednej i drugiej. Nie mojej czy Lauren. - Skrzywił się wymownie, niezadowolony z tego, co robił Ślizgon ze swoim życiem. Nie, żeby miał on być od razu wybornie roztropny, jak on czy może Sharpówna. Ale jednak... Trochę przewidywać przyszłość? Zaplanować sobie coś, do czego fajnie by było dążyć? Richard chwilami miał wrażenie, że Anthony'emu kompletnie nie zależało na życiu. - Wystarczy mi, że raz skłamał. - Nie wiadomo czy on kiedykolwiek odbuduje zaufanie u Baizena. Raz tak okłamany, będzie pamiętał o tym do końca... Tak szargać zdrowiem i dobrem swoich bliskich, ahhhhh.
- On nawet ze mną nie rozmawia ostatnio. - Zakomunikował, jakby to miało ostatecznie oznaczać, że jest po prostu niepewny ich wspólnej przyszłości. - Kolejną pełnię spędzę sam. - Dodał, nie czekając na jakąkolwiek reakcję. Skwitował swoje słowa złożeniem kolejnych kilku wypocin na pergaminie, po czym zmarszczył brwi. Nie był zadowolony, ale co mu zostało.
Uśmiechnął się ciepło, gdy powiedziała te ładne słowa. Chyba się nie przyzwyczai nigdy do tego, jak mówiła to. To było super uczucie i momentalnie się zaszczeniaczył wzrokiem, wpatrując się w nią. - Noooo wieeeesz... - Bąknął przeciągle. No bo mogła nie akceptować! Mogła wyjść z założenia, że ot co nie chce mieć dziwnego chłopaka i znaleźć sobie bardziej stosownego dla renomy swojego ojca.
- Dzięki Tobie, szybciej. - Odparł swobodnym tonem i znów wrócił do zapisywania kilku słów. - Skończę to za chwilę. A Ty, masz jakieś zaległości? Coś, co musimy w tym tygodniu przerobić? - Spytał, ale nie przyglądał się jej teraz. Szybko skrobał na pergaminie, bo naprawdę chciał się pozbyć widma niecnego francuskiego profesora.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
NIE JEST PÓŁ-WILĄ! Tylko jej matka chyba była ćwierć czy coś takiego, ale geny Castellanich są zbyt mocne żeby tu Suzanne miała zaraz wykorzystywać jakieś dzikie umiejętności. Wolała mieć tylko jedną tożsamość dodatkową. A do jakichkolwiek pytań o jakieś przestawianie się na bycie wilkołakiem i tak było za wcześnie, przecież ona jeszcze nie zdążyła poznać jego rodziców, nie spędzili razem żadnych świąt, no i byli jeszcze zbyt młodzi na tego typu deklaracje. Niech się cieszą swoją wolnością od dorosłych decyzji póki mogą.
Zwłaszcza, że na tapet wpadł temat jego przyjaciela, który robił niemałego zamieszania swoją niereformowalną osobą. Buntownik się znalazł, Suzka też długo się stawiała przed rejestracją jednak Richard trochę zaczął ją przekonywać, że to wcale nic złego i to dla jej dobra, ale Suzka nie za bardzo toleruje wszechobecną kontrolę no i ten egzamin to nie jakieś OWUTEMY. Potrzebowała jeszcze poćwiczyć żeby tego nie zawalić, bo nie da rady już funkcjonować bez swej pierzastej postaci, za bardzo się w nią wkręciła.
- Lauren też chyba jest w nim zapatrzona bez pamięci, bo przyjęła przecież jego zaręczyny a to jak dla mnie zdecydowanie za wcześnie - dodała jeszcze odnośnie ich przyjaciół. Chyba Suzka i Rysio będą musieli sobie znaleźć nowych kompanów do tych podwójnych randek, może Florka i ta jej puchonka by się nadawały? (NO CHYBA NIE). Anthony chyba znowu popadł w złe towarzystwo i chyba coś musi się stać poważnego by zrozumiał cokolwiek, bo widać złapanie przez ministerstwo było za mało drastyczne.
- Nie sam. Będę z Tobą - skwitowała i nawet nie popatrzyła w jego stronę, bo chyba to było oczywiste, że tym razem go nie spuści z oczu, nie będzie wiecznie goniła za Anthonym jak on ma ich totalnie gdzieś, wolała skupić się na ostrzeganiu Richarda przed centaurami albo innymi mieszkańcami Zakazanego Lasu. - Musimy uwarzyć wiggenowy, nie mam już żadnej fiolki - dodała przypominając sobie, że jej zapas sam wypił po ostatniej pełni.
Suzanne też już kończyła swoje notatki z transmutacji a na numerologie już nie miała ochoty poza tym, na to zadanie miała jeszcze trochę czasu, więc odłoży to na później. Spojrzała krótko na Krukona po jej słowach i uśmiechnęła się dumna z siebie, że wywołała w nim taką reakcję. Mogłaby to mówić cały czas byleby tylko on tak na nią patrzył tym swoim szczenięcym wzrokiem pod którym Suzka się cała rozpływała. Ten stan zakochania w nim bardzo jej pasował i nie chciała by coś w tej kwestii się zmieniło a nawet chciała ją podsycać jeszcze by przypadkiem mu się nie znudziła.
- Oh to dobrze, choć myślałam, że Ci poprzeszkadzam i uzyskam trochę atencji dla siebie - dodała zadziornie zamykając swój notatnik odkładając go gdzieś w rogu stolika - Większość nadrobiłam w ferie żeby skupić się na treningach przed tym debiutem, więc masz chwilę odpoczynku od korepetytorstwa - dodała a jej ręka jakoś dziwnym trafem wylądowała w okolicy jego karku i palcami zaczęła powolnie mizianki i głaski.
Zwłaszcza, że na tapet wpadł temat jego przyjaciela, który robił niemałego zamieszania swoją niereformowalną osobą. Buntownik się znalazł, Suzka też długo się stawiała przed rejestracją jednak Richard trochę zaczął ją przekonywać, że to wcale nic złego i to dla jej dobra, ale Suzka nie za bardzo toleruje wszechobecną kontrolę no i ten egzamin to nie jakieś OWUTEMY. Potrzebowała jeszcze poćwiczyć żeby tego nie zawalić, bo nie da rady już funkcjonować bez swej pierzastej postaci, za bardzo się w nią wkręciła.
- Lauren też chyba jest w nim zapatrzona bez pamięci, bo przyjęła przecież jego zaręczyny a to jak dla mnie zdecydowanie za wcześnie - dodała jeszcze odnośnie ich przyjaciół. Chyba Suzka i Rysio będą musieli sobie znaleźć nowych kompanów do tych podwójnych randek, może Florka i ta jej puchonka by się nadawały? (NO CHYBA NIE). Anthony chyba znowu popadł w złe towarzystwo i chyba coś musi się stać poważnego by zrozumiał cokolwiek, bo widać złapanie przez ministerstwo było za mało drastyczne.
- Nie sam. Będę z Tobą - skwitowała i nawet nie popatrzyła w jego stronę, bo chyba to było oczywiste, że tym razem go nie spuści z oczu, nie będzie wiecznie goniła za Anthonym jak on ma ich totalnie gdzieś, wolała skupić się na ostrzeganiu Richarda przed centaurami albo innymi mieszkańcami Zakazanego Lasu. - Musimy uwarzyć wiggenowy, nie mam już żadnej fiolki - dodała przypominając sobie, że jej zapas sam wypił po ostatniej pełni.
Suzanne też już kończyła swoje notatki z transmutacji a na numerologie już nie miała ochoty poza tym, na to zadanie miała jeszcze trochę czasu, więc odłoży to na później. Spojrzała krótko na Krukona po jej słowach i uśmiechnęła się dumna z siebie, że wywołała w nim taką reakcję. Mogłaby to mówić cały czas byleby tylko on tak na nią patrzył tym swoim szczenięcym wzrokiem pod którym Suzka się cała rozpływała. Ten stan zakochania w nim bardzo jej pasował i nie chciała by coś w tej kwestii się zmieniło a nawet chciała ją podsycać jeszcze by przypadkiem mu się nie znudziła.
- Oh to dobrze, choć myślałam, że Ci poprzeszkadzam i uzyskam trochę atencji dla siebie - dodała zadziornie zamykając swój notatnik odkładając go gdzieś w rogu stolika - Większość nadrobiłam w ferie żeby skupić się na treningach przed tym debiutem, więc masz chwilę odpoczynku od korepetytorstwa - dodała a jej ręka jakoś dziwnym trafem wylądowała w okolicy jego karku i palcami zaczęła powolnie mizianki i głaski.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Chwała, że nie jest! Rysiu by się przestraszył na śmierć wtedy! Przecież wile są okropniaste! I wykorzystują takich grzecznych chłopców, jak on. O, o, o. Dokładnie tak, jak napisałaś. To za wcześnie na deklaracje. I to, jak oboje byli pewni tego, że mają czas na wszelkie dojrzałe sprawy, było widoczne właśnie w rozmowie na temat Lauren i Anthony'ego. I minie chłopaka. Przyjęła jego zaręczyny. Drobne w kieszeni momentalne przestały się mu zgadzać. Odłożył pióro, niby spokojnie, po czym spojrzał niespiesznie w stronę Ślizgonki, cedząc niemalże przez zęby - Że co zrobiła? - Nie musiała jednak Su się powtarzać. Baizen po prostu zrozumiał, jak niepoważni są ich przyjaciele. - Przecież oni się znają na takim poziomie ile... Dwa miesiące? - Uniósł wyżej brwi, bo jemu się takie akcje w głowie nie mieściły, a przecież miał tęgą i modrą i w ogóle super. Mlasnął z niezadowoleniem, głośno, kręcąc znów blond łepetyną. - Jakie to jest nieodpowiedzialne, no nie wierzę w to, co właśnie do mnie dociera. Jak ona to sobie wyobraża? Jak on? Anthony w ogóle na studia z nami idzie? - Baizen paplał dość intensywnie i nagle zamilkł. Zamknął oczy, starając się znaleźć wewnętrzny spokój, bo przecież to nie jest jego życie, oni mają swoje, a ci tutaj swoje. Nie mógł aż tak przeżywać i się wpieniać, bo jeszcze mu strzeli jakaś żyłka. I jeszcze to, że Wilson kompletnie go olewał, jakby Krukon był trędowaty. Oj, nie daruje mu... Skrzywił się jeszcze, rzucając przed siebie gromy. Dotarło do niego to, co Suzanne mówiła o warzeniu eliksirów. Dobrze, że chociaż ona teraz miała to w głowie, bo on zdecydowanie nie. Zajęty złością, naprawdę starał się teraz nie wyjść z siebie i nie stanąć obok. Chwała tej linkanotropii, że ona jednak się nie odpala emocjami. Niewątpliwie by teraz już siedział tu wielki wilkopodobny stwór. Zamiast Richarda.
- Masz rację, musimy... - Chwycił pióro z niezadowoleniem i wrócił do ostatnich słów, jakie jeszcze musiał dopisać do durnego opracowania. Kilka rzeczy zignorował i może wypadałoby przepisać całość raz jeszcze, ale w duchu Krukon marzył by teraz nie podrzeć pracy. Uznajmy, że to, co robił, to zwycięstwo samo w sobie. Aż do słodkiego wyznania. To go rozluźniło stosownie i chwała Ślizgonce, że go tak niecnie, ale też szczerze podeszła. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc o tym, że chciała mu przeszkadzać. - Ależ proszę, ale tylko trochę. - Zakomunikował, bo jednak jeszcze chwilę swojej uwagi musiał poświęcić numerologii. Oblizał się pospiesznie, ale nie na długo. Odłożywszy znów pióro, przymknął oczy, niczym zaczarowany pieseł pod palcami Castellani. - Pomagałem Stelli z eliksirów i jeszcze jeden Gryfon mnie chciał uprosić na przerobienie połowy historii magii. Ale... Nie wiem. - Nie chciał go zbywać, ale wolał mieć też trochę czasu na swoje powtórki. I Suzanne, w którą teraz wlepił spojrzenie pełne ciepła i oddania.
- Masz rację, musimy... - Chwycił pióro z niezadowoleniem i wrócił do ostatnich słów, jakie jeszcze musiał dopisać do durnego opracowania. Kilka rzeczy zignorował i może wypadałoby przepisać całość raz jeszcze, ale w duchu Krukon marzył by teraz nie podrzeć pracy. Uznajmy, że to, co robił, to zwycięstwo samo w sobie. Aż do słodkiego wyznania. To go rozluźniło stosownie i chwała Ślizgonce, że go tak niecnie, ale też szczerze podeszła. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc o tym, że chciała mu przeszkadzać. - Ależ proszę, ale tylko trochę. - Zakomunikował, bo jednak jeszcze chwilę swojej uwagi musiał poświęcić numerologii. Oblizał się pospiesznie, ale nie na długo. Odłożywszy znów pióro, przymknął oczy, niczym zaczarowany pieseł pod palcami Castellani. - Pomagałem Stelli z eliksirów i jeszcze jeden Gryfon mnie chciał uprosić na przerobienie połowy historii magii. Ale... Nie wiem. - Nie chciał go zbywać, ale wolał mieć też trochę czasu na swoje powtórki. I Suzanne, w którą teraz wlepił spojrzenie pełne ciepła i oddania.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
OOoo, to Rysiu jeszcze nie wiedział o zaręczynach? Atnhony mu nie powiedział czy byli aż tak pijani, że nie pamiętał? No cóż, z nimi to różnie bywa, chociaż teraz nie gadali ze sobą więc no...
- CO NIE?! - rzuciła dając mu znać, że ma to samo zdanie co on w kwestii tych ich całych zaręczyn - a przecież niedawno się zarzekali, że nie umieją ze sobą rozmawiać i wsiedli na nas, że się do siebie długo zbieramy, a tu takie akcje odwalają! Nie wiem Ryś, może oni zaraz będą chcieli robić dzieci jak tak szybko im poszło z oświadczynami - powiedziała i szybko pokręciła głową na boki chcąc wyrzucić z głowy wyobrażenie o ciężarnej Lauren przy której boku stoi już dwójka małych szkrabów, bo obstawiam, że na jednym bejbiku by się nie zakończyło. Suzka z Rysiem to takie rozmowy pewnie przeprowadzą dopiero za kilka lat jak będzie im dane być ze sobą... on chce iść na trudne studia prawnicze, ona akurat będzie w szczycie formy sportowej, którą ma zamiar odpowiednio wykorzystać, za wcześnie na jakieś śluby, dzieci i myślenie czy dać się ugryźć czy nie, Suzka to nawet nie jest pełnoletnia, no dobra za paręnaście dni już będzie, ale to nadal ZA WCZEŚNIE. Castellani widziała jak Richard intensywnie przyjął tą wiadomość i wcale mu się nie dziwiła, bo był to chyba najrozsądniejszy chłopak jakiego poznała, który w głowie ma więcej rozumu niż pewnie spora część ślizgonów. TAK, CISNE PO SWOIM UKOCHANYM DOMU.
- To jutro zaczniemy, okej? Żebyśmy się wyrobili - zaproponowała. No patrzcie jak się przy nim Suzanne zmieniła, kiedyś pewnie nie myslałaby że trzeba coś takiego ogarnąć już nie mówiąc o samodzielnym uwarzeniu go, ale po prostu bardzo się o niego martwiła i chciała by jak najszybciej do niej wrócił po pełni. Może trochę egoistycznie ale w tym wypadku chyba nie było to takie złe.
- Beza też tak lubi jak ją miziam za uszkami - zaśmiała się wspominając swojego małego kociaka, który znaleźli w Hogsamde. Oj jak ona uwielbiała jak Richard się tak poddawał kiedy go zaczynała smyrać po karku, doskonale wiedziała, że był to jego czuły punkt, który lubiła wykorzystywać, ale też chciała żeby choć na chwilę się odprężył dlatego też wcale nie przestawała tylko nieco nawet zwiększyła intensywność tych drapanek. W ciągu tego ich uczenia się poruszyli wiele naprawdę ciężkich tematów więc chwilka odpoczynku na pewno wyjdzie tylko na dobre - Za dużo sobie bierzesz na głowę, wiem, że chcesz pomóc innym ale przecież masz prawo do odpoczynku, poza tym, ktoś inny może mu pomóc, Persheus może? - zapytała, bo przecież ten jego kolega z dorma też był wyjątkowo wybitny w wielu przedmiotach choć pewnie jego pomoce nie są tak bezinteresowne jak Baizena.
- CO NIE?! - rzuciła dając mu znać, że ma to samo zdanie co on w kwestii tych ich całych zaręczyn - a przecież niedawno się zarzekali, że nie umieją ze sobą rozmawiać i wsiedli na nas, że się do siebie długo zbieramy, a tu takie akcje odwalają! Nie wiem Ryś, może oni zaraz będą chcieli robić dzieci jak tak szybko im poszło z oświadczynami - powiedziała i szybko pokręciła głową na boki chcąc wyrzucić z głowy wyobrażenie o ciężarnej Lauren przy której boku stoi już dwójka małych szkrabów, bo obstawiam, że na jednym bejbiku by się nie zakończyło. Suzka z Rysiem to takie rozmowy pewnie przeprowadzą dopiero za kilka lat jak będzie im dane być ze sobą... on chce iść na trudne studia prawnicze, ona akurat będzie w szczycie formy sportowej, którą ma zamiar odpowiednio wykorzystać, za wcześnie na jakieś śluby, dzieci i myślenie czy dać się ugryźć czy nie, Suzka to nawet nie jest pełnoletnia, no dobra za paręnaście dni już będzie, ale to nadal ZA WCZEŚNIE. Castellani widziała jak Richard intensywnie przyjął tą wiadomość i wcale mu się nie dziwiła, bo był to chyba najrozsądniejszy chłopak jakiego poznała, który w głowie ma więcej rozumu niż pewnie spora część ślizgonów. TAK, CISNE PO SWOIM UKOCHANYM DOMU.
- To jutro zaczniemy, okej? Żebyśmy się wyrobili - zaproponowała. No patrzcie jak się przy nim Suzanne zmieniła, kiedyś pewnie nie myslałaby że trzeba coś takiego ogarnąć już nie mówiąc o samodzielnym uwarzeniu go, ale po prostu bardzo się o niego martwiła i chciała by jak najszybciej do niej wrócił po pełni. Może trochę egoistycznie ale w tym wypadku chyba nie było to takie złe.
- Beza też tak lubi jak ją miziam za uszkami - zaśmiała się wspominając swojego małego kociaka, który znaleźli w Hogsamde. Oj jak ona uwielbiała jak Richard się tak poddawał kiedy go zaczynała smyrać po karku, doskonale wiedziała, że był to jego czuły punkt, który lubiła wykorzystywać, ale też chciała żeby choć na chwilę się odprężył dlatego też wcale nie przestawała tylko nieco nawet zwiększyła intensywność tych drapanek. W ciągu tego ich uczenia się poruszyli wiele naprawdę ciężkich tematów więc chwilka odpoczynku na pewno wyjdzie tylko na dobre - Za dużo sobie bierzesz na głowę, wiem, że chcesz pomóc innym ale przecież masz prawo do odpoczynku, poza tym, ktoś inny może mu pomóc, Persheus może? - zapytała, bo przecież ten jego kolega z dorma też był wyjątkowo wybitny w wielu przedmiotach choć pewnie jego pomoce nie są tak bezinteresowne jak Baizena.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
To było przed tym Oni się zobaczyli później, albo nie wiem... Albo ja zapomniałam. Rovena wie! A jeśli mówił to i tak Rysiu by mu nie powiedział, że do popierdoliło zdrowo. On takim chamem ZAZWYCZAJ nie jest jednak. Teraz jednak żywo dyskutował o tych sprawach Wilsona i Sharp, jakby to była ich najbliższa rodzina. Bo prawie była! Słysząc o dzieciach, Baizenowi chyba odpłynęła krew z twarzy. Przez moment nie wyglądał tak mądralińsko i bosko, jak zazwyczaj i można by mu chwilowo zarzucić, że stracił rezon, ale jedynie był zaskoczony tym, jak prawdopodobne nagle stało się zostanie wujkiem. Nie pasowało mu to. Żadnych dzieci w najbliższym czasie!
On, mimo swojego epickiego popędu, nie myślał przyrodzeniem. Wiedział, że najnormalniej w świecie, jeśli by się zachciało im mieć dzieci szybciej, niż powinni, albo by może wpadli - to musieliby prosić rodziców o pomoc. A jemu by korona z głowy spadła, prosząc matkę o pomoc, albo totalnie głowę by mu dekapitował Marek. Tak na pewno by było. Poza tym, co on mógłby zaoferować teraz swojemu dziecku. Może i miłość, ale ani dachu nad głową, ani stosownej, konkretnej przyszłości. To nie ten typ, że bzyka, co popadnie.
- Dobrze. - Przytaknął, uśmiechając się nieznacznie. Doszły do niego słuchy, że ma dobry wpływ na Castellani i że ta się więcej zaczęła uczyć, ale nie myślał, że aż tak zaraz ją przygotowaniem do pełni i myśleniem na zapas. Dobra robota, Suzie! Może by się nawet pokusił o namawianie jej na jakieś studia szybciej, gdyby tylko nie miała w głowie kariery mitolarskiej. Szanował jej umiejętności, nie zazdrościł ich, ale wiedział, jak była dobra. Tego nie sposób zignorować. Pewnie szybko ona będzie miała więcej pieniędzy od niego i będzie się denerwował, że jest utrzymankiem.
Słysząc kocie imię, wywrócił oczami. Nie mógł tego nie zrobić, bo przecież koty to jego niepisana nemezis, a teraz mieli dwa. Lol. - Roberta czasem też pogłaskam. - Bąknął, jakby chciał już jedynie zaznaczyć, że kot żyje. Słuchał jej głosu trochę tak, jakby go uspokajała. Zdecydowanie powinien więcej przy niej siedzieć. Najlepiej ciągle. Mlasnął bezgłośnie i powolnie przesunął palcami po swojej zgrabnie przytrymowanej brodzie.
- Pers to za opłatą by się może zgodził. - Stwierdził, szczerze rozbawiony tym, że Lestrange'owi przemawiało do rozumu jedno. Hajsy. Uwielbiał tego dziwaka-cwaniaka. - Ale zobaczę, co się da zrobić. Może rzeczywiście czas się trochę skupić na swoich egzaminach. - Nie, żeby widział jakieś problemy z zaliczeniami, ale jeśli czegoś miałby się Krukon obawiać to jedynie porażki w dostaniu się na studia. Niby nie było takiej możliwości, ale on nigdy nie mówił nigdy. Richard podciągnął się nieco wyżej i spojrzał ostatni raz na swoją pracę. Podsunął ją dziewczynie, mówiąc. - Sprawdź czy nie ma błędów. - Nawet dobry kujon może gdzieś się na czymś omsknąć piórem.
On, mimo swojego epickiego popędu, nie myślał przyrodzeniem. Wiedział, że najnormalniej w świecie, jeśli by się zachciało im mieć dzieci szybciej, niż powinni, albo by może wpadli - to musieliby prosić rodziców o pomoc. A jemu by korona z głowy spadła, prosząc matkę o pomoc, albo totalnie głowę by mu dekapitował Marek. Tak na pewno by było. Poza tym, co on mógłby zaoferować teraz swojemu dziecku. Może i miłość, ale ani dachu nad głową, ani stosownej, konkretnej przyszłości. To nie ten typ, że bzyka, co popadnie.
- Dobrze. - Przytaknął, uśmiechając się nieznacznie. Doszły do niego słuchy, że ma dobry wpływ na Castellani i że ta się więcej zaczęła uczyć, ale nie myślał, że aż tak zaraz ją przygotowaniem do pełni i myśleniem na zapas. Dobra robota, Suzie! Może by się nawet pokusił o namawianie jej na jakieś studia szybciej, gdyby tylko nie miała w głowie kariery mitolarskiej. Szanował jej umiejętności, nie zazdrościł ich, ale wiedział, jak była dobra. Tego nie sposób zignorować. Pewnie szybko ona będzie miała więcej pieniędzy od niego i będzie się denerwował, że jest utrzymankiem.
Słysząc kocie imię, wywrócił oczami. Nie mógł tego nie zrobić, bo przecież koty to jego niepisana nemezis, a teraz mieli dwa. Lol. - Roberta czasem też pogłaskam. - Bąknął, jakby chciał już jedynie zaznaczyć, że kot żyje. Słuchał jej głosu trochę tak, jakby go uspokajała. Zdecydowanie powinien więcej przy niej siedzieć. Najlepiej ciągle. Mlasnął bezgłośnie i powolnie przesunął palcami po swojej zgrabnie przytrymowanej brodzie.
- Pers to za opłatą by się może zgodził. - Stwierdził, szczerze rozbawiony tym, że Lestrange'owi przemawiało do rozumu jedno. Hajsy. Uwielbiał tego dziwaka-cwaniaka. - Ale zobaczę, co się da zrobić. Może rzeczywiście czas się trochę skupić na swoich egzaminach. - Nie, żeby widział jakieś problemy z zaliczeniami, ale jeśli czegoś miałby się Krukon obawiać to jedynie porażki w dostaniu się na studia. Niby nie było takiej możliwości, ale on nigdy nie mówił nigdy. Richard podciągnął się nieco wyżej i spojrzał ostatni raz na swoją pracę. Podsunął ją dziewczynie, mówiąc. - Sprawdź czy nie ma błędów. - Nawet dobry kujon może gdzieś się na czymś omsknąć piórem.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Jak się uda to trzeba będzie ich złapać na jakąś pogadankę czy aby przypadkiem oboje nie wpadli do jakiegoś dzikiego eliksiru i czy aby na pewno są świadomi tego co deklarują. Proszę bardzo, Suzka i Richard to będą ich głosy rozsądku, które bardzo prawdopodobne, że znowu ich oleją i serio wezmą ten ślub i odwalą jakąś manianę.
Dzieci? Jakaś wpadka? Wybij to sobie z głowy! Suzanne nawet o tym nie myślała, bo dla niej nie istnieje "co by było gdyby" jeżeli chodzi o rodzenie dzieci. To byłby niewątpliwie koniec jej kariery, która jeszcze dobrze się nie rozwinęła. Dlatego jak tylko skończy te 17 lat to od razu na drugi dzień swoje kroki skieruje w stronę munga na pogadankę z uzdrowicielem na temat magicznej antykoncepcji. Suzka wie, że Richard też ma jakieś te swoje eliksiry ale przezorny zawsze ubezpieczony a oni sobie nie mogą pozwolić na tego typu niedopatrzenie. A Marek miałby już zawał, tak...
Uśmiechnęła się lekko słysząc, że jego kot żyje i nawet dostaje głaski od swojego pana. To było miłe zaskoczenie, że powoli, małymi kroczkami Richard stara się zaakceptować tego zwierzaka i Suzanne wcale nie musi go zabierać do siebie. - W ogóle one strasznie szybko rosną, mam wrażenie, że to będą naprawdę duże kociska - dodała jeszcze odnośnie ich ostatnich zdobyczy w Hogsmade, Suzce to nawet pasowało, bo więcej miała kotecka do miziania acz Beza coraz częściej kładła się koło jej poduszki i gdy naprawdę urośnie do swoich dorosłych rozmiarów, to Castellani nie będzie miała gdzie spać.
- Tak na egzaminach... i na mnie - dodała szczerząc się do niego wesoło jeszcze śmiesznie poruszając nosem. Oj no, lubiła go tak drażnić swoją osobą, bo była straszną atencjuszką i nie lubiła przegrywać z książkami, jednak wiedziała, że chłopak musi ładnie zdać te egzaminy, bo chyba sama by się przeklęła gdyby się okazało, że przez nią nie dostał się na swoje wymarzone studia. Dlatego była cierpliwa na tyle na ile dała radę, choć już zaczynała się wiercić na tej ławce.
Zerknęła w stronę jego notatek i dokładnie przebiegła wzrokiem po treści szukając jakiegoś błędu i wyłapała może ze dwie literówki które od razu wskazała - Jest super, myślę, że Wibitny będzie jak nic - powiedziała przytakując głową i już nie wytrzymała tylko się do niego przysunęła kradnąc mu małego całusa ciesząc się przy tym dumnie.
Dzieci? Jakaś wpadka? Wybij to sobie z głowy! Suzanne nawet o tym nie myślała, bo dla niej nie istnieje "co by było gdyby" jeżeli chodzi o rodzenie dzieci. To byłby niewątpliwie koniec jej kariery, która jeszcze dobrze się nie rozwinęła. Dlatego jak tylko skończy te 17 lat to od razu na drugi dzień swoje kroki skieruje w stronę munga na pogadankę z uzdrowicielem na temat magicznej antykoncepcji. Suzka wie, że Richard też ma jakieś te swoje eliksiry ale przezorny zawsze ubezpieczony a oni sobie nie mogą pozwolić na tego typu niedopatrzenie. A Marek miałby już zawał, tak...
Uśmiechnęła się lekko słysząc, że jego kot żyje i nawet dostaje głaski od swojego pana. To było miłe zaskoczenie, że powoli, małymi kroczkami Richard stara się zaakceptować tego zwierzaka i Suzanne wcale nie musi go zabierać do siebie. - W ogóle one strasznie szybko rosną, mam wrażenie, że to będą naprawdę duże kociska - dodała jeszcze odnośnie ich ostatnich zdobyczy w Hogsmade, Suzce to nawet pasowało, bo więcej miała kotecka do miziania acz Beza coraz częściej kładła się koło jej poduszki i gdy naprawdę urośnie do swoich dorosłych rozmiarów, to Castellani nie będzie miała gdzie spać.
- Tak na egzaminach... i na mnie - dodała szczerząc się do niego wesoło jeszcze śmiesznie poruszając nosem. Oj no, lubiła go tak drażnić swoją osobą, bo była straszną atencjuszką i nie lubiła przegrywać z książkami, jednak wiedziała, że chłopak musi ładnie zdać te egzaminy, bo chyba sama by się przeklęła gdyby się okazało, że przez nią nie dostał się na swoje wymarzone studia. Dlatego była cierpliwa na tyle na ile dała radę, choć już zaczynała się wiercić na tej ławce.
Zerknęła w stronę jego notatek i dokładnie przebiegła wzrokiem po treści szukając jakiegoś błędu i wyłapała może ze dwie literówki które od razu wskazała - Jest super, myślę, że Wibitny będzie jak nic - powiedziała przytakując głową i już nie wytrzymała tylko się do niego przysunęła kradnąc mu małego całusa ciesząc się przy tym dumnie.
Re: Stoły do nauki - najbliżej zamku
Oni po prostu przyjadą z jakichś dzikich wakacji i pokażą Su i Rysiowi obrączki. Tak będzie. NA BANK. I zawały na miejscu. A co do naszych gołąbków to ewidentnie ta dwójka razem to najrozsądniejsi uczniowie w tej szkole. Wręcz się wpisują w kanon grzeczności i ułożenia! Za wyjątkiem akcji na balkonie. Niemniej jednak, nie kwapiło się im się do robienia dzieci, bo są czym innym zajęci. Szkołą, chociażby. A w kwestii antykoncepcji, dobrze myślała. Richard miał nad tym pieczę, ale dziewuszki same tez muszą być świadome co z czym i jak mogą sobie poradzić. To po prostu stosowne podejście do dorastania.
- Bez kitu. Robert już sam mi na łóżko wskakuje. - Kociska rosły, jak na hormonach, dzięki temu chyba, że miały swobodny wzrost w Hogwarcie przy tej dwójce. Jadły dobrze, a pani z Hogs, ta magizoolożka, upewniała Suzę i Ryśka, że dwa kociska dobrze rosną, mają się ok i ewentualnie suplementy magiczne sugerowała. Wszystko mieli pod kontrolą.
Zerknął na tę swoją atencjuszkę, rozbawiony kolejnymi próbami zwrócenia na siebie jego uwagi. Działało ciągle, ale musiał skończyć durnowatą numerologię. Baizen zerknął na to, co ma poprawić, a następnie wychylił się do Suz, gdy tylko odsunęła się po całusie. Dla niego to było śmiesznie malutko i teraz chciał konkretniejszych buzioli. - Chodź tutaj. - Burknął, jakby był zły, że się odsunęła. Wziął ją swobodnie w talii i usadził sobie na kolanach, mrucząc do ucha kilka kolejnych słow. - Wiesz, że masz strasznie krótką spódniczkę. I wiemy, że zrobiłaś to specjalnie, że ją założyłaś. Musimy iść się przejść gdzieś dalej z widoku, żebym mógł popatrzeć, czy nie jest za krótka. - Stwierdził wesołkowato, ale tonem niemalże profesorskim. - Dostaniesz szlaban, jeśli nie przejdzie moich testów. - Zamknął jej usta własnymi, po chwili sugestywnie unosząc się, by zeszła. Zabrawszy się ze stolika, ta dwójka skierowała się tam, gdzie chciała Suzanne, w stronę nieco bardziej oddalonego od wejścia miejsca.
ztx2
- Bez kitu. Robert już sam mi na łóżko wskakuje. - Kociska rosły, jak na hormonach, dzięki temu chyba, że miały swobodny wzrost w Hogwarcie przy tej dwójce. Jadły dobrze, a pani z Hogs, ta magizoolożka, upewniała Suzę i Ryśka, że dwa kociska dobrze rosną, mają się ok i ewentualnie suplementy magiczne sugerowała. Wszystko mieli pod kontrolą.
Zerknął na tę swoją atencjuszkę, rozbawiony kolejnymi próbami zwrócenia na siebie jego uwagi. Działało ciągle, ale musiał skończyć durnowatą numerologię. Baizen zerknął na to, co ma poprawić, a następnie wychylił się do Suz, gdy tylko odsunęła się po całusie. Dla niego to było śmiesznie malutko i teraz chciał konkretniejszych buzioli. - Chodź tutaj. - Burknął, jakby był zły, że się odsunęła. Wziął ją swobodnie w talii i usadził sobie na kolanach, mrucząc do ucha kilka kolejnych słow. - Wiesz, że masz strasznie krótką spódniczkę. I wiemy, że zrobiłaś to specjalnie, że ją założyłaś. Musimy iść się przejść gdzieś dalej z widoku, żebym mógł popatrzeć, czy nie jest za krótka. - Stwierdził wesołkowato, ale tonem niemalże profesorskim. - Dostaniesz szlaban, jeśli nie przejdzie moich testów. - Zamknął jej usta własnymi, po chwili sugestywnie unosząc się, by zeszła. Zabrawszy się ze stolika, ta dwójka skierowała się tam, gdzie chciała Suzanne, w stronę nieco bardziej oddalonego od wejścia miejsca.
ztx2
Magic Land :: TERENY SZKOLNE :: Błonia
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach