Hol główny
+6
Penelope Gladstone
Miles Gladstone
Hyperion Greengrass
Adrienne Cryan
Mistrz Gry
Konrad Moore
10 posters
Strona 2 z 2
Strona 2 z 2 • 1, 2
Hol główny
First topic message reminder :
Obszerne i przestronne pomieszczenie zbudowane na planie koła. Za każdym filarem znajdują się drzwi prowadzące do odpowiedniego Departamentu. Centralne miejsce zajmuje punkt informacyjny.
Obszerne i przestronne pomieszczenie zbudowane na planie koła. Za każdym filarem znajdują się drzwi prowadzące do odpowiedniego Departamentu. Centralne miejsce zajmuje punkt informacyjny.
Konrad MooreMinister Magii - Urodziny : 03/02/1943
Wiek : 81
Skąd : Londyn, Anglia
Krew : czysta
Re: Hol główny
Tak szybkiego obrotu sprawy się nie spodziewała choć przyjęło to wszystko ze spokojem. Gdyby wiedziała że otrzymywanie ciekawych przydziałów było tak proste już dawno temu przebierałaby w co ciekawszych. Gdzieś z tyłu głowy miała obawę że zawdzięcza to głównie ich wspólnej historii, skoro był zdziwiony spotkaniem jej w Ministerstwie to przecież nie miał szansy sprawdzić jej kartoteki, ale odsuwała od siebie tę myśl wierząc że na pewno sprawdzi to później. Na tyle na ile znała go w przeszłości, był skrupulatny więc nie budowałby zespołu bez sprawdzenia umiejętności i opinii każdego z członków.
Spokojna, rozluźniona obserwowała jak przyznaje jej uprawnienia przy okazji, zupełnie nieświadomie robiąc mentalną notatkę o braku obrączki na palcu. Już wcześniej podejrzewała że jednym z powodów ich ciągłych starć jest podobieństwo charakterów, ta pierwsza interakcja po latach zdawała się potwierdzać tą teorię. Dodatkowo zawód aurora przyciągał bardzo specyficzne jednostki, akurat oni należeli do tej samej kategorii - ambitnych pracocholików i doskonale się w tej kwestii rozumieli.
- Dziękuję - kiwnęła głową słysząc o "koszcie", troszkę ją to rozbawiło - Jeśli jestem zawsze przed czasem to ty jesteś spóźniony, a z tą drugą kwestią sobie jakoś poradzę.
Przejrzała w głowie listę aurorów z którymi kiedykolwiek współpracowała, przefiltrowała ich pod kątem umiejętności i zachowania w czasie akcji. Przez jej wymagania prześliznęło się tylko trzech, z czego jeden leżał w Mungu.
- Trzymaj się daleko od Greenberga jeśli ci życie miłe, warto przeczytać akta Pietrova i Fitzpatricka - nie zajęło jej to długo. Praktycznie nigdy o niczym nie zapominała, a informacje w jej głowie były uporządkowane i porządnie skatalogowane. Dla normalnych ludzi może byłoby to nieco niepokojące, dla niej oznaczało efektywność pracy i brak niepotrzebnego zamieszania. Nie wiedząc jeszcze nawet co jest w aktach, już przegrzebała swoją pamięć szukając wszystkiego co mogło być związane ze sprawą i umieściła to w wyraźnie opisanej szufladzie by było gotowe na później.
- To urocze że podejrzewasz mnie o wolny weekend. Po prostu wyślij sowe z informacją gdzie i o której - zerknęła na zegarek świadoma że robienie czwartej nadgodziny może wkurzyć jej dotychczasowego przełożonego który wierzył w "czas dla rodziny" i westchnęła - Ewentualnie masz dwie opcje na dzisiaj, możemy zakończyć to spotkanie tutaj albo pozwolisz mi się przebrać i pójdziemy się napić, przy okazji będziesz miał okazję przekazać mi wstępny zarys sprawy - po jego odpowiedzi, niezależnie jakiej, ruszyła w stroję wind i Kwatery Głównej Aurorów, odwracając się tylko na chwilę by posłać mu uśmiech i krótkie - Wszystkiego najlepszego Sharp - nie zapominała o niczym.
Spokojna, rozluźniona obserwowała jak przyznaje jej uprawnienia przy okazji, zupełnie nieświadomie robiąc mentalną notatkę o braku obrączki na palcu. Już wcześniej podejrzewała że jednym z powodów ich ciągłych starć jest podobieństwo charakterów, ta pierwsza interakcja po latach zdawała się potwierdzać tą teorię. Dodatkowo zawód aurora przyciągał bardzo specyficzne jednostki, akurat oni należeli do tej samej kategorii - ambitnych pracocholików i doskonale się w tej kwestii rozumieli.
- Dziękuję - kiwnęła głową słysząc o "koszcie", troszkę ją to rozbawiło - Jeśli jestem zawsze przed czasem to ty jesteś spóźniony, a z tą drugą kwestią sobie jakoś poradzę.
Przejrzała w głowie listę aurorów z którymi kiedykolwiek współpracowała, przefiltrowała ich pod kątem umiejętności i zachowania w czasie akcji. Przez jej wymagania prześliznęło się tylko trzech, z czego jeden leżał w Mungu.
- Trzymaj się daleko od Greenberga jeśli ci życie miłe, warto przeczytać akta Pietrova i Fitzpatricka - nie zajęło jej to długo. Praktycznie nigdy o niczym nie zapominała, a informacje w jej głowie były uporządkowane i porządnie skatalogowane. Dla normalnych ludzi może byłoby to nieco niepokojące, dla niej oznaczało efektywność pracy i brak niepotrzebnego zamieszania. Nie wiedząc jeszcze nawet co jest w aktach, już przegrzebała swoją pamięć szukając wszystkiego co mogło być związane ze sprawą i umieściła to w wyraźnie opisanej szufladzie by było gotowe na później.
- To urocze że podejrzewasz mnie o wolny weekend. Po prostu wyślij sowe z informacją gdzie i o której - zerknęła na zegarek świadoma że robienie czwartej nadgodziny może wkurzyć jej dotychczasowego przełożonego który wierzył w "czas dla rodziny" i westchnęła - Ewentualnie masz dwie opcje na dzisiaj, możemy zakończyć to spotkanie tutaj albo pozwolisz mi się przebrać i pójdziemy się napić, przy okazji będziesz miał okazję przekazać mi wstępny zarys sprawy - po jego odpowiedzi, niezależnie jakiej, ruszyła w stroję wind i Kwatery Głównej Aurorów, odwracając się tylko na chwilę by posłać mu uśmiech i krótkie - Wszystkiego najlepszego Sharp - nie zapominała o niczym.
Lydia MurphyAuror - Urodziny : 16/06/1995
Wiek : 29
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Hol główny
Zawsze miał dobry instynkt do wyboru ludzi. Przeczucie, chociaż żaden z niego wróżbita. Gdyby nie była tak zadziorna i pokiereszowana, pewnie nie dałby jej tej opcji już teraz. Czuł jednak, że jest konkretnym aurorem, nie babką, a to się po prostu ceni. Wyczuwa się energię, z którą chce się kooperować, a szczególnie przy pracach takich, jak ta. Przydział zapewne nie dostał z powodu ładnej buzi, a kilku spraw, jakie rozwiązał w Ameryce. Miał ciekawy dobytek, jeśli chodzi o karierę. I tak spodziewał się oporów jakichś osób, które nie będą chciały pracować pod młodszym wiekiem, szczególnie nowym w lokalnym biurze, ale on dosłownie czekał na takie sytuacje. Przyzwyczajony, żeby musieć nienachalnie pokazywać, że jednak ma władzę.
Odznaczył mentalnie nazwiska, które mu podała. Z pewnością zajmie się przeglądanie kartotek, jak tylko już wróci do domu, ale nie miało to być "już za chwilę", jak się miało okazać. Skinął krótko głową i rzucił niespiesznie wzrokiem po nieco opustoszałym gmachu dziedzińca. Gdyby tak swobodnie to miejsce prezentowało się na co dzień, byłby zdecydowanie bardziej zadowolony. W duchu wcześniej mówił sobie, że kolejna osoba, która nadepnie na jego but, oberwie na pewno niewybaczalną klątwą. Spojrzenie ciemnowłosego mężczyzny skupiło się przez moment na charakterystycznej sowie, która kołowała nienachalnie nad ich głowami. Wiedział od kogo jest i uśmiechnął się przez to przelotnie, acz zauważalnie. Zerknąwszy na Lydię, z zadowoleniem przyjął to, że nie będzie miała problemu z zarwaniem weekendu na rzecz pracy. To musiało oznaczać, że na pewno standardową wiedźmą nie jest. A Conrad standardów nie lubił. Miał się właśnie odezwać, gdy ona wyszła z propozycją, ruszając dalej. Obrócił się, pozwalając by sowa wylądowała na jego dłoni. Cierpliwie czekała na atencję człowieka, bo go lubiła. Pogłaskał zwierzę, mówiąc. - Czekam przy wschodniej. - Wskazał na jeden z kominków i już miał odejść, zajmując się wiadomością i prezentem od swojej siostry, Lauren, gdy Murphy go jednak zaskoczyła. Spojrzał za nią bez słowa, ale wargi mu lekko zadrżały. Chyba czuł, że to będzie dobra współpraca... I nie mógł się doczekać, co z niej wyniknie.
Nim spotkał się znów z ciemnowłosą aurorką, zajął się odpisywaniem rudowłosej na sowę i analizą prezentu, jakiego się zdecydowanie nie spodziewał.
ztx2 i jeśli chcesz, możesz swobodnie ulokować gdzieś ich po godzinach pracy!
Odznaczył mentalnie nazwiska, które mu podała. Z pewnością zajmie się przeglądanie kartotek, jak tylko już wróci do domu, ale nie miało to być "już za chwilę", jak się miało okazać. Skinął krótko głową i rzucił niespiesznie wzrokiem po nieco opustoszałym gmachu dziedzińca. Gdyby tak swobodnie to miejsce prezentowało się na co dzień, byłby zdecydowanie bardziej zadowolony. W duchu wcześniej mówił sobie, że kolejna osoba, która nadepnie na jego but, oberwie na pewno niewybaczalną klątwą. Spojrzenie ciemnowłosego mężczyzny skupiło się przez moment na charakterystycznej sowie, która kołowała nienachalnie nad ich głowami. Wiedział od kogo jest i uśmiechnął się przez to przelotnie, acz zauważalnie. Zerknąwszy na Lydię, z zadowoleniem przyjął to, że nie będzie miała problemu z zarwaniem weekendu na rzecz pracy. To musiało oznaczać, że na pewno standardową wiedźmą nie jest. A Conrad standardów nie lubił. Miał się właśnie odezwać, gdy ona wyszła z propozycją, ruszając dalej. Obrócił się, pozwalając by sowa wylądowała na jego dłoni. Cierpliwie czekała na atencję człowieka, bo go lubiła. Pogłaskał zwierzę, mówiąc. - Czekam przy wschodniej. - Wskazał na jeden z kominków i już miał odejść, zajmując się wiadomością i prezentem od swojej siostry, Lauren, gdy Murphy go jednak zaskoczyła. Spojrzał za nią bez słowa, ale wargi mu lekko zadrżały. Chyba czuł, że to będzie dobra współpraca... I nie mógł się doczekać, co z niej wyniknie.
Nim spotkał się znów z ciemnowłosą aurorką, zajął się odpisywaniem rudowłosej na sowę i analizą prezentu, jakiego się zdecydowanie nie spodziewał.
ztx2 i jeśli chcesz, możesz swobodnie ulokować gdzieś ich po godzinach pracy!
Conrad SharpAuror - Urodziny : 07/03/1995
Wiek : 29
Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Hol główny
Kilka dni przed kwietniową pełnią, późny wieczór…
Minął niespełna miesiąc od ostatniej pełni, już za kilka dni miała rozpocząć się kolejna, a on wciąż nie wrócił do Londynu. Spędzał ostatnio czas w odosobnieniu w ukrytej chatce gdzieś w okolicach Inverness, próbując nie zwariować przy tym. Ostatnie znalezisko na cmentarzu w Hogsmeade sprawiło, że upewnił się w swoich przekonaniach: wszyscy woleliby, żeby wymazać Milesa ze swoich wspomnień, a on sam spoczywał tam, gdzie powinien. W drewnianej skrzyni, kilka metrów pod ziemią, zapomniany przez wszystkich.
Wściekły rzucił różdżką należącą do niejakiego Thomasa Fieldsa wprost do paleniska, starego, kamiennego kominka. Czas to wszystko zakończyć, nie wiedział jeszcze w jaki sposób, czy ten, który wybierze będzie dobry, czy przeżyje to? Wciąż pamiętał słowa nieznajomego, który wręczył mu przeklęty medalion, który leżał właśnie na drewnianej skrzyni, służącej za szafę.
Stojąc przed starym, pękniętym na pół lustrem, doprowadził się do względnego porządku, wyglądał nieco obco dla siebie, choć dla tych, którzy niegdyś go znali, stwierdziliby, że stoi przed nimi pełniący dawniej obowiązki zastępcy dyrektora szpital świętego Munga.
Londyn, następnego dnia, kilka minut po 11 rano…
Z pomocą świstoklika dotarł w okolice Śmiertelnego Nokturnu, tego sposobu na podróż często używał, gdy po pełni był zbyt przemęczony aby używać teleportacji, no i teraz, gdy postanowił spalić różdżkę mógł szybko wrócić w znajome rewiry ulicy, cieszącej się niezbyt dobrą reputacją, magicznej ulicy. Pod osłoną magii medalionu, przeszedł jak gdyby nigdy nic przez wijące się uliczki magicznego, jak i mugolskiego Londynu. Gdy wreszcie dotarł, otworzył drzwi czerwonej budki telefonicznej, jakich wiele było jeszcze w centrum stolicy Zjednoczonego Królestwa. Położył palec na tarczy aparatu telefonicznego i spanikował. W jego umyśle kotłowało się zbyt wiele myśli, czy to jest na pewno słuszna decyzja, czy też błędna, ale nie dowie się, jeśli nie zrobi tego jednego kroku w przód.
- Ogarnij się… - szepnął do siebie, a na tarczy wybrał kolejno numery 62442…
Mógł zawrócić, cofnąć się jeszcze, ale nie. Zsunął z głowy kaptur, a z szyi medalion, teraz każdy czerodziej mógł zauważyć kto zawitał w progi Ministerstwa Magii. Większość może i o nim próbowała zapomnieć, gdyż minął rok od pożaru szpitala i niemalże tyle samo czasu od zniknięcia z aresztu w filii Aurorów, ale wciąż przypominały o nim wiszące wszędzie plakaty: Miles Gladstone, poszukiwany.
Rzucił medalionem o podłogę, a on sam usiadł po turecku na samym środku holu, czekając na to co się wydarzy.
Minął niespełna miesiąc od ostatniej pełni, już za kilka dni miała rozpocząć się kolejna, a on wciąż nie wrócił do Londynu. Spędzał ostatnio czas w odosobnieniu w ukrytej chatce gdzieś w okolicach Inverness, próbując nie zwariować przy tym. Ostatnie znalezisko na cmentarzu w Hogsmeade sprawiło, że upewnił się w swoich przekonaniach: wszyscy woleliby, żeby wymazać Milesa ze swoich wspomnień, a on sam spoczywał tam, gdzie powinien. W drewnianej skrzyni, kilka metrów pod ziemią, zapomniany przez wszystkich.
Wściekły rzucił różdżką należącą do niejakiego Thomasa Fieldsa wprost do paleniska, starego, kamiennego kominka. Czas to wszystko zakończyć, nie wiedział jeszcze w jaki sposób, czy ten, który wybierze będzie dobry, czy przeżyje to? Wciąż pamiętał słowa nieznajomego, który wręczył mu przeklęty medalion, który leżał właśnie na drewnianej skrzyni, służącej za szafę.
Stojąc przed starym, pękniętym na pół lustrem, doprowadził się do względnego porządku, wyglądał nieco obco dla siebie, choć dla tych, którzy niegdyś go znali, stwierdziliby, że stoi przed nimi pełniący dawniej obowiązki zastępcy dyrektora szpital świętego Munga.
Londyn, następnego dnia, kilka minut po 11 rano…
Z pomocą świstoklika dotarł w okolice Śmiertelnego Nokturnu, tego sposobu na podróż często używał, gdy po pełni był zbyt przemęczony aby używać teleportacji, no i teraz, gdy postanowił spalić różdżkę mógł szybko wrócić w znajome rewiry ulicy, cieszącej się niezbyt dobrą reputacją, magicznej ulicy. Pod osłoną magii medalionu, przeszedł jak gdyby nigdy nic przez wijące się uliczki magicznego, jak i mugolskiego Londynu. Gdy wreszcie dotarł, otworzył drzwi czerwonej budki telefonicznej, jakich wiele było jeszcze w centrum stolicy Zjednoczonego Królestwa. Położył palec na tarczy aparatu telefonicznego i spanikował. W jego umyśle kotłowało się zbyt wiele myśli, czy to jest na pewno słuszna decyzja, czy też błędna, ale nie dowie się, jeśli nie zrobi tego jednego kroku w przód.
- Ogarnij się… - szepnął do siebie, a na tarczy wybrał kolejno numery 62442…
Mógł zawrócić, cofnąć się jeszcze, ale nie. Zsunął z głowy kaptur, a z szyi medalion, teraz każdy czerodziej mógł zauważyć kto zawitał w progi Ministerstwa Magii. Większość może i o nim próbowała zapomnieć, gdyż minął rok od pożaru szpitala i niemalże tyle samo czasu od zniknięcia z aresztu w filii Aurorów, ale wciąż przypominały o nim wiszące wszędzie plakaty: Miles Gladstone, poszukiwany.
Rzucił medalionem o podłogę, a on sam usiadł po turecku na samym środku holu, czekając na to co się wydarzy.
Re: Hol główny
Po swoim marcowym wybryku musiała przez jakiś czas nie rzucać się za bardzo w oczy, toteż zajęła się papierkową robotą. Akurat wsiadała do windy by pojechać z naręczem dokumentów do Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów, gdy w Kwaterze pojawił się patronus w postaci potężnego rottweilera.
Miles Gladstone w holu.
Nie musiał dwa razy powtarzać, nawet nie oglądając się za siebie zrobiła krok do tyłu wchodząc do windy i machnięciem różdżki uruchamiając alarmowe obejście systemu by na jej piętro pojechała jako pierwsze. Oprócz Murphy wsiadło jeszcze dwóch aurorów wyglądających na co nieco zagubionych, może niekoniecznie zorientowanych w temacie, choć na pewno nie było to właściwe z ich strony. Ona sama swego czasu uczestniczyła w działaniach porządkowych po pożarze Munga i poszukiwaniach tego zbiega, była więc doskonale zorientowana jak wygląda jego dzieło, po zmianie przydziału wciąż śledziła tą sprawę, ciekawa postępów. Nawet nie przeszło jej przez myśl że Gladstone mógł przyjść się poddać toteż udało mu się ją zaskoczyć gdy zamiast zgliszczy i okrzyków cierpienia w holu zobaczyła po prostu siedzącego na podłodze mężczyznę otoczonego przez kilku wyjątkowo zestresowanych urzędników i dwóch aurorów. Z jakiegoś powodu wydawało jej się to nawet gorsze, mniej obliczalne. Nigdy nie była cierpliwa więc zamiast czekać jak reszta aż poszukiwany coś zrobi, ledwo opuściwszy windę ruszyła szybkim krokiem w jego kierunku rzucając niewerbalne Incarcerous, po którym poleciało Expelliarmus, zadziwiając ją brakiem różdżki u Gladstone'a. Ukrywając swoje uczucia pod maską obojętności wycelowała różdżkę w związanego mężczyznę i przykładnie wyjaśniła mu zarzuty oraz dalsze akcje, nawet jeśli wszyscy je znali i była to kompletna strata czasu, wiedziała że wszystko musi być zrobione zgodnie z regulaminem w tym przypadku:
- Auror Lydia Murphy, jesteś aresztowany pod zarzutami użycia zaklęcia Szatańskiej Pożogi, zniszczenia Szpitala Świętego Munga, spowodowania zagrożenia życia i zdrowia pracowników szpitala, pacjentów tam przebywających oraz aurorów asystujących w akcji ratunkowej, a także obrażeń dwóch pracowników szpitala. Zostaniesz w stosownym czasie doprowadzony przed Wizengamot i poddany procesowi sądowemu, do tego czasu zostajesz zatrzymany w areszcie Brytyjskiego Biura Aurorów zgodnie z artykułem 34 Ustawy o Prawie Karnym Czarodziejów - trochę straciła oddech wyrzucając z siebie wszystkie te słowa, ale niczego nie zapomniała. Brakowało wciąż jeszcze paru drobnych rzeczy, wzięła więc głęboki oddech i kontynuowała.
- Masz prawo do kontaktu z prawnikiem i do pomocy medycznej - na szczęście o prawach do milczenia nie musiała mówić, to już będzie sprawa tego kto poprowadzi przesłuchanie, o ile w ogóle takie się odbędzie. Podeszła do związanego ciała Milesa i zmieniła trzymające go więzy w typowe magiczne kajdanki. Zatrzymała się na chwilę z różdżką wycelowaną prosto w niego. Powinna go teraz przeszukać, a potem odprowadzić do celi, ale przez ułamek sekundy nie mogła pozbyć się obrazu spalonego szpitala sprzed oczu.
Miles Gladstone w holu.
Nie musiał dwa razy powtarzać, nawet nie oglądając się za siebie zrobiła krok do tyłu wchodząc do windy i machnięciem różdżki uruchamiając alarmowe obejście systemu by na jej piętro pojechała jako pierwsze. Oprócz Murphy wsiadło jeszcze dwóch aurorów wyglądających na co nieco zagubionych, może niekoniecznie zorientowanych w temacie, choć na pewno nie było to właściwe z ich strony. Ona sama swego czasu uczestniczyła w działaniach porządkowych po pożarze Munga i poszukiwaniach tego zbiega, była więc doskonale zorientowana jak wygląda jego dzieło, po zmianie przydziału wciąż śledziła tą sprawę, ciekawa postępów. Nawet nie przeszło jej przez myśl że Gladstone mógł przyjść się poddać toteż udało mu się ją zaskoczyć gdy zamiast zgliszczy i okrzyków cierpienia w holu zobaczyła po prostu siedzącego na podłodze mężczyznę otoczonego przez kilku wyjątkowo zestresowanych urzędników i dwóch aurorów. Z jakiegoś powodu wydawało jej się to nawet gorsze, mniej obliczalne. Nigdy nie była cierpliwa więc zamiast czekać jak reszta aż poszukiwany coś zrobi, ledwo opuściwszy windę ruszyła szybkim krokiem w jego kierunku rzucając niewerbalne Incarcerous, po którym poleciało Expelliarmus, zadziwiając ją brakiem różdżki u Gladstone'a. Ukrywając swoje uczucia pod maską obojętności wycelowała różdżkę w związanego mężczyznę i przykładnie wyjaśniła mu zarzuty oraz dalsze akcje, nawet jeśli wszyscy je znali i była to kompletna strata czasu, wiedziała że wszystko musi być zrobione zgodnie z regulaminem w tym przypadku:
- Auror Lydia Murphy, jesteś aresztowany pod zarzutami użycia zaklęcia Szatańskiej Pożogi, zniszczenia Szpitala Świętego Munga, spowodowania zagrożenia życia i zdrowia pracowników szpitala, pacjentów tam przebywających oraz aurorów asystujących w akcji ratunkowej, a także obrażeń dwóch pracowników szpitala. Zostaniesz w stosownym czasie doprowadzony przed Wizengamot i poddany procesowi sądowemu, do tego czasu zostajesz zatrzymany w areszcie Brytyjskiego Biura Aurorów zgodnie z artykułem 34 Ustawy o Prawie Karnym Czarodziejów - trochę straciła oddech wyrzucając z siebie wszystkie te słowa, ale niczego nie zapomniała. Brakowało wciąż jeszcze paru drobnych rzeczy, wzięła więc głęboki oddech i kontynuowała.
- Masz prawo do kontaktu z prawnikiem i do pomocy medycznej - na szczęście o prawach do milczenia nie musiała mówić, to już będzie sprawa tego kto poprowadzi przesłuchanie, o ile w ogóle takie się odbędzie. Podeszła do związanego ciała Milesa i zmieniła trzymające go więzy w typowe magiczne kajdanki. Zatrzymała się na chwilę z różdżką wycelowaną prosto w niego. Powinna go teraz przeszukać, a potem odprowadzić do celi, ale przez ułamek sekundy nie mogła pozbyć się obrazu spalonego szpitala sprzed oczu.
Lydia MurphyAuror - Urodziny : 16/06/1995
Wiek : 29
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Hol główny
Dzień wolny od pracy, do brzmi zbyt pięknie oby było prawdziwe. Kastner oczywiście standardowo zapomniał jakieś pierdoły od siebie z biura, która oczywiście była mu potrzebna, akurat teraz. Chcąc nie chcą ruszył w stronę Ministerstwa i gdy tylko przekroczył próg, od razu dostrzegł jakieś zamieszanie i Lydie, a także kilku innych aurorów, których z imienia nie pamiętał. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie podszedł tam, choćby z czystej ciekawości.
- Gladstone, ty skurwysynu… - mruknął do siebie przez zaciśnięte zęby. Ponad rok czasu szukał tego pchlarza, jakim był były uzdrowiciel, a teraz jeden z najbardziej poszukiwanych czarodziejów.
- Murphy, uważaj… On może udawać – szepnął w stronę aurorki, która właśnie zakładała poszukiwanemu kajdanki. Dla bezpieczeństwa własnego i innych wycelował różdżką w wilkołaka, aż naszła go przyjemna ochota, aby pozbyć się go z tego świata. W nienawiści do wilkołaków, tak został wychowany.
- Ewakuujcie wszystkich z holu, tępaki! – rzucił do pozostałych stojących jak kołki aurorów.
- Tfu, takich jak ty, powinno się od razu wysyłać do Azkabanu, albo eliminować z tego świata – rzucił w stronę Gladstone, gdy tylko hol opustoszał.
- A teraz wstawaj i marsz piesku – oczywiście nie mógł sobie odpuścić, więc postanowił jeszcze zapoznać pana Gladstone z jego ciężkim, skórzanym butem, dodatkowo wzmacnianym. Często się przydawały podczas patrolu. Gdy tylko zatrzymany wstał, ten poczęstował go jeszcze jednym kopnięciem na tyle mocnym, że się ten przewrócił.
- Nie pora na leżakowanie, wstawaj! – warknął w jego stronę.
- Gladstone, ty skurwysynu… - mruknął do siebie przez zaciśnięte zęby. Ponad rok czasu szukał tego pchlarza, jakim był były uzdrowiciel, a teraz jeden z najbardziej poszukiwanych czarodziejów.
- Murphy, uważaj… On może udawać – szepnął w stronę aurorki, która właśnie zakładała poszukiwanemu kajdanki. Dla bezpieczeństwa własnego i innych wycelował różdżką w wilkołaka, aż naszła go przyjemna ochota, aby pozbyć się go z tego świata. W nienawiści do wilkołaków, tak został wychowany.
- Ewakuujcie wszystkich z holu, tępaki! – rzucił do pozostałych stojących jak kołki aurorów.
- Tfu, takich jak ty, powinno się od razu wysyłać do Azkabanu, albo eliminować z tego świata – rzucił w stronę Gladstone, gdy tylko hol opustoszał.
- A teraz wstawaj i marsz piesku – oczywiście nie mógł sobie odpuścić, więc postanowił jeszcze zapoznać pana Gladstone z jego ciężkim, skórzanym butem, dodatkowo wzmacnianym. Często się przydawały podczas patrolu. Gdy tylko zatrzymany wstał, ten poczęstował go jeszcze jednym kopnięciem na tyle mocnym, że się ten przewrócił.
- Nie pora na leżakowanie, wstawaj! – warknął w jego stronę.
Viktor KastnerAuror - Urodziny : 08/11/1981
Wiek : 43
Skąd : Brüssow, Niemcy
Krew : Półkrwi
Re: Hol główny
Wokoło Miles'a Gladstone'a pojawiło się kilkunastu dodatkowych aurorów. Wszyscy w pełni gotowości, widocznie kipiący wściekłością i zawzięciem w doprowadzeniu nagle objawionego poszukiwanego do lochów, za kraty i jak najszybciej do Azkabanu.
Grupka magicznych, niezwiązanych z Ministerstwem Magii, osób zaczęła rozbiegać się w różnych kierunkach, a wokoło zapanował niemały chaos. To nie było bezproblemowe przejęcie, bo ludzie przeszkadzali w przeprowadzeniu Gladstone'a.
- Przez ciebie nie żyje mój syn! - Jedna z czarownic, która nagle wybiegła z tłumu, wycelowała drżącą ręką różdżkę w stronę mężczyzny. Płakała, zdruzgotana stratą, która miotała nią od dwóch lat. - Powinieneś zginąć tam TY! - Machnęła patykiem, z którego wytrysnęła czerwona magia.
Grupka magicznych, niezwiązanych z Ministerstwem Magii, osób zaczęła rozbiegać się w różnych kierunkach, a wokoło zapanował niemały chaos. To nie było bezproblemowe przejęcie, bo ludzie przeszkadzali w przeprowadzeniu Gladstone'a.
- Przez ciebie nie żyje mój syn! - Jedna z czarownic, która nagle wybiegła z tłumu, wycelowała drżącą ręką różdżkę w stronę mężczyzny. Płakała, zdruzgotana stratą, która miotała nią od dwóch lat. - Powinieneś zginąć tam TY! - Machnęła patykiem, z którego wytrysnęła czerwona magia.
Mistrz Gry
Re: Hol główny
Zanim kucnęła żeby przeszukać Milesa, pojawił się zbawiciel Kastner by oświecić ją swoją mądrością. Nie miała z typem problemu, ale miał tą samą tendencję co spora część biura: widział ją i zakładał z góry że trzeba jej mówić co robić albo jak coś robić, nawet jeśli raz po razie udowadniała jak bardzo jest to niepotrzebne. Wywróciła oczami i ograniczyła się tylko do mruknięcia pod nosem:
- No co ty Sherlocku, wcale nie rozbroiłam i związałam przed przeszukaniem - jakaś kobieta przedarła się przez tłum rzucając zaklęciami, a nawet jeśli Murphy miała ochotę je przepuścić, była zbyt dobra w swojej pracy by z prywatnych pobudek na to pozwolić. Jej niewerbalne Protego wchłonęło zaklęcie bez problemu skutecznie ratując tyłek Gladstone'a. Przy okazji Viktor przydał się chociaż w jednym celu, oczyszczenia holu z niepotrzebnych gapiów. Nie kłopotała się jednakże dziękowaniem za wykonanie podstawowych czynności należących do jego stanowiska, zamiast tego skupiła się na robieniu co do niej należało. Jak już aresztowała, to teraz musiała też osobiście odprowadzić podpalacza do aresztu.
- Wstajemy - chwyciła właśnie Milesa pod ramię żeby postawić go na nogi kiedy aurorski geniusz i samozwańczy szeryf postanowił zabawić się w Dziki Zachód, niemal trafiając i ją. Wyprostowała się i z miną wyrażającą absolutną chęć mordu, wcale nie na osobie w kajdankach, stanęła między Kastnerem a ex-uzdrowicielem tworząc swego rodzaju ludzką tarczę przed debilizmem. Jeszcze nie była pewna czy planuje umieścić to w raporcie, nawet jeśli silnie ją to kusiło. Znów chwyciwszy spętanego Gladstone'a pod ramię poprowadziła go w kierunku wind, jej różdżka cały czas wycelowana w jego plecy, wystarczająco daleko by nie mógł łatwo za nią chwycić. Zresztą nawet jakby próbował to miał małe szanse na powodzenie z jej umiejętnościami samoobrony.
- No co ty Sherlocku, wcale nie rozbroiłam i związałam przed przeszukaniem - jakaś kobieta przedarła się przez tłum rzucając zaklęciami, a nawet jeśli Murphy miała ochotę je przepuścić, była zbyt dobra w swojej pracy by z prywatnych pobudek na to pozwolić. Jej niewerbalne Protego wchłonęło zaklęcie bez problemu skutecznie ratując tyłek Gladstone'a. Przy okazji Viktor przydał się chociaż w jednym celu, oczyszczenia holu z niepotrzebnych gapiów. Nie kłopotała się jednakże dziękowaniem za wykonanie podstawowych czynności należących do jego stanowiska, zamiast tego skupiła się na robieniu co do niej należało. Jak już aresztowała, to teraz musiała też osobiście odprowadzić podpalacza do aresztu.
- Wstajemy - chwyciła właśnie Milesa pod ramię żeby postawić go na nogi kiedy aurorski geniusz i samozwańczy szeryf postanowił zabawić się w Dziki Zachód, niemal trafiając i ją. Wyprostowała się i z miną wyrażającą absolutną chęć mordu, wcale nie na osobie w kajdankach, stanęła między Kastnerem a ex-uzdrowicielem tworząc swego rodzaju ludzką tarczę przed debilizmem. Jeszcze nie była pewna czy planuje umieścić to w raporcie, nawet jeśli silnie ją to kusiło. Znów chwyciwszy spętanego Gladstone'a pod ramię poprowadziła go w kierunku wind, jej różdżka cały czas wycelowana w jego plecy, wystarczająco daleko by nie mógł łatwo za nią chwycić. Zresztą nawet jakby próbował to miał małe szanse na powodzenie z jej umiejętnościami samoobrony.
Lydia MurphyAuror - Urodziny : 16/06/1995
Wiek : 29
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Strona 2 z 2 • 1, 2
Strona 2 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach