Drewniany most
+5
Kamelia Złotepiórko
Prince Scott
Hannah Wilson
Aaron Matluck
Brennus Lancaster
9 posters
Strona 3 z 3
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Drewniany most
First topic message reminder :
Wejście na most wiszący znajduje się na wysokości trzeciego piętra, a przy jego początku znajdują się dwie, małe wieżyczki jakich w Hogwarcie całe mnóstwo. Koniec mostu wychodzi na płaski teren na krańcu szkolnego terenu.
Wejście na most wiszący znajduje się na wysokości trzeciego piętra, a przy jego początku znajdują się dwie, małe wieżyczki jakich w Hogwarcie całe mnóstwo. Koniec mostu wychodzi na płaski teren na krańcu szkolnego terenu.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Drewniany most
18 Luty - Przed Balem
Pobyt w domu dobrze jej zrobił, Szkocja i krajobrazy rodzinnej wyspy zawsze pozwalały ułożyć w głowie sprawy. Lauren nie umiała żyć w chaosie, bez zgody z samą sobą. Ostatnie wydarzenia na wielu płaszczyznach były dla niej trudne, całkiem nowe. I nawet jeśli złe, to kształtujące. Wróciła do zamku poprzedniego dnia, jednak zrobiła to w taki sposób, że spotkanie jej na korytarzu było niemożliwe. Oczywiście dowiedziała się o głupim balu, bo w szkole o niczym innym teraz nie mówiono i miała nadzieję, że dzięki temu Wilson w swoim życiu miał trochę spokoju.
Było coraz później, ludzie przygotowywali się już do zabawy, na korytarzach niewielu było uczniów. Każdy snuł plany, wybierał kreację, przeżywał swoją randkę. W Wielkiej Sali panował harmider, dobiegała muzyka, co Ślizgona usłyszała, przechodząc tamtędy w drodze na tereny otaczające zamek. Wybierała się na nocną wycieczkę, ignorując całkiem szkolną potańcówkę, na której i tak nie było dla niej miejsca. Koty były z natury samotnikami i były wybiórcze, nie bez powodu jej totemem zwierzęcym był jeden z ich przedstawicieli. Miała sukienkę w dormitorium, bo mama zawsze pakowała jej jedna do kufra — razem z butami i torebką, ale nie zamierzała robić z tego użytku. Odetchnęła, wchodząc na drewniany most, który zaskrzypiał pod jej nogami. Podeszła do balustrady, wyglądając — niebo ciemno, pokryte gęstymi chmurami. Niewiele będzie widać gwiazd z Zakazanego Lasu, będzie znacznie trudniej się poruszać między gęstwiną. Zacisnęła palce na drewnie, poprawiając tkwiący na ramieniu plecak i drugą zgarniając rude pasma na plecy. O dziwo Lauren nie miała na sobie ani mundurka, ani kreacji balowej — zwykłe, czarne spodnie i bluzkę na ramiączka, która odkrywała odrobinę dekoltu, a na to ciemnozieloną bluzę z kapturem. Musiała uciec dziś z tych murów, a wszyscy będą zajęci sobą i głupotami. Przywilejem bycia samotnikiem był fakt, że nikt nigdy nie zwracał na Ciebie uwagi. Westchnęła, odwracając głowę w stronę kołyszących się drzew zakazanego lasu i odsunęła się od barierki, odwracając. Wyprostowała głowę i miała ruszyć dalej, ale dostrzegła znajomą sylwetkę, której nie chciała przecież spotkać. Wbiła w niego spojrzenie mimowolnie, zaraz jednak przypominając sobie o wszystkim. Byli obcy i znali swoje sekrety, nic więcej. Złapała dłonią za szelkę od plecaka, podtrzymując ja i ruszyła powolnie do przodu, chcąc go minąć.
Pobyt w domu dobrze jej zrobił, Szkocja i krajobrazy rodzinnej wyspy zawsze pozwalały ułożyć w głowie sprawy. Lauren nie umiała żyć w chaosie, bez zgody z samą sobą. Ostatnie wydarzenia na wielu płaszczyznach były dla niej trudne, całkiem nowe. I nawet jeśli złe, to kształtujące. Wróciła do zamku poprzedniego dnia, jednak zrobiła to w taki sposób, że spotkanie jej na korytarzu było niemożliwe. Oczywiście dowiedziała się o głupim balu, bo w szkole o niczym innym teraz nie mówiono i miała nadzieję, że dzięki temu Wilson w swoim życiu miał trochę spokoju.
Było coraz później, ludzie przygotowywali się już do zabawy, na korytarzach niewielu było uczniów. Każdy snuł plany, wybierał kreację, przeżywał swoją randkę. W Wielkiej Sali panował harmider, dobiegała muzyka, co Ślizgona usłyszała, przechodząc tamtędy w drodze na tereny otaczające zamek. Wybierała się na nocną wycieczkę, ignorując całkiem szkolną potańcówkę, na której i tak nie było dla niej miejsca. Koty były z natury samotnikami i były wybiórcze, nie bez powodu jej totemem zwierzęcym był jeden z ich przedstawicieli. Miała sukienkę w dormitorium, bo mama zawsze pakowała jej jedna do kufra — razem z butami i torebką, ale nie zamierzała robić z tego użytku. Odetchnęła, wchodząc na drewniany most, który zaskrzypiał pod jej nogami. Podeszła do balustrady, wyglądając — niebo ciemno, pokryte gęstymi chmurami. Niewiele będzie widać gwiazd z Zakazanego Lasu, będzie znacznie trudniej się poruszać między gęstwiną. Zacisnęła palce na drewnie, poprawiając tkwiący na ramieniu plecak i drugą zgarniając rude pasma na plecy. O dziwo Lauren nie miała na sobie ani mundurka, ani kreacji balowej — zwykłe, czarne spodnie i bluzkę na ramiączka, która odkrywała odrobinę dekoltu, a na to ciemnozieloną bluzę z kapturem. Musiała uciec dziś z tych murów, a wszyscy będą zajęci sobą i głupotami. Przywilejem bycia samotnikiem był fakt, że nikt nigdy nie zwracał na Ciebie uwagi. Westchnęła, odwracając głowę w stronę kołyszących się drzew zakazanego lasu i odsunęła się od barierki, odwracając. Wyprostowała głowę i miała ruszyć dalej, ale dostrzegła znajomą sylwetkę, której nie chciała przecież spotkać. Wbiła w niego spojrzenie mimowolnie, zaraz jednak przypominając sobie o wszystkim. Byli obcy i znali swoje sekrety, nic więcej. Złapała dłonią za szelkę od plecaka, podtrzymując ja i ruszyła powolnie do przodu, chcąc go minąć.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Drewniany most
Do balu została zaledwie godzina i Anthony wyszedł z dormitorium ubrany w czarny garnitur i białą elegancką koszulę, pod jego szyja zapięta była zielona muszka idealnie pasująca do koloru jego oczu, zaś włosy starannie zaczesał do tylu. Nie lubił czarodziejskich szat, czuł się w nich jak klaun, a już wystarczającym został pośmiewiskiem szkolnym ostatnimi czasy. Zanim przekroczył jednak drzwi sypialni chłopców spojrzał na siebie w lustrze i poklepał się po kieszeniach marynarki sprawdzając czy ma wszystko czego potrzebuję. Papierosy, piersiówka- wszystko było na swoim miejscu. Umówił się z Baizen'em przed salą główna, ale do rozpoczęcia imprezy zostało jeszcze dość sporo czasu. Nie brał ze sobą kurtki, miał zamiar wyjść zapalić jednego papierosa i wrócić rozkręcić bal w Wielkiej Sali. Przecież kto jak nie on?
Ostatnie dni dla Wilsona były ciężkie, z resztą nie miał jeszcze sytuacji w której pamięć powracała mu częściami a przy tym okazji kompletnie nie uporządkowana chronologicznie. Był już tym zmęczony i chyba trochę zażenowany swoim zachowaniem, pomimo tego nie obwiniał się kompletnie za tą sytuacje. Znał się na tyle, że wiedział, że nigdy nie doprowadziłby się do takiego stanu alkoholowego i to nie on ponosił za to odpowiedzialność- a przynajmniej tak było w jego mniemaniu. Myśląc o tym wszystkim co stało się w walentynki przez jego myśl ani razu nie przeszło imię slizgonki, tak jakby kompletnie chciał go wytrzeć, wymazać z pamięci. Czuł się dziwnie oszukany, zraniony chociaż nie wiedział czemu akurat ta sytuacja aż tak go zabolała. Przecież ludzie robili sobie różne świństwa, ale tu chodziło chyba o to, że to ONA zrobiła to JEMU. Jedno było pewne, nie borykał się już z ciężkimi rozmyśleniami na temat rudowłosej jak to było jeszcze przed feralnym walentynkowym wieczorem, nie zajmował sobie nią głowy- to był jego typowy mechanizm obronny i jak widać i tym razem go nie zawiódł. Łatwiej nie czuć nic niż czuć za dużo, prawda?
Wiedział, że jest trochę wcześnie na spotkanie z przyjacielem wiec postanowił gdzieś w spokojnym miejscu zapalić papierosa i napić się kilka łyków alkoholu przed imprezą która wraz z krukonem mieli zamiar konkretnie rozkręcić. Stanął gdzieś w połowie mostu i odpalił papierosa zaciągając się nim głęboko. Opierając jedna rękę o barierkę wpatrywał się w bezkres ciemni która spowijała teraz zakazany las. Będąc w kompletnym zamyśleniu nawet nie usłyszał, że ktoś zmierza w jego kierunku z chęcią wyminięcia go. Odwrócił się wiec zamaszyście kiedy Lauren była na jego wysokości powodując tym samym, że ślizgonka po prostu na niego wpadła. Kompletnie mimowolnie złapał ją jedną ręka w pasie w drugiej wciąż trzymał niedopalonego szluga. Nie mógł pozwolić żeby ktokolwiek to nie był uderzył z całym impetem w deski mostu. Nie miał pojęcia kogo złapał a ciemność w koło na pewno mu w tym nie pomagała z resztą cała sytuacja działa się niesamowicie szybko. Schylił głowę w dół dostrzegając najpierw rude włosy a później jej twarz. Czy przywołała w nim jakieś emocje? Chyba nie. Był pusty, wyprany z uczuć, bo lata doświadczeń nauczyły go je blokować w bardzo umiejętny sposób już na tym wcześniejszym etapie.
Ostatnie dni dla Wilsona były ciężkie, z resztą nie miał jeszcze sytuacji w której pamięć powracała mu częściami a przy tym okazji kompletnie nie uporządkowana chronologicznie. Był już tym zmęczony i chyba trochę zażenowany swoim zachowaniem, pomimo tego nie obwiniał się kompletnie za tą sytuacje. Znał się na tyle, że wiedział, że nigdy nie doprowadziłby się do takiego stanu alkoholowego i to nie on ponosił za to odpowiedzialność- a przynajmniej tak było w jego mniemaniu. Myśląc o tym wszystkim co stało się w walentynki przez jego myśl ani razu nie przeszło imię slizgonki, tak jakby kompletnie chciał go wytrzeć, wymazać z pamięci. Czuł się dziwnie oszukany, zraniony chociaż nie wiedział czemu akurat ta sytuacja aż tak go zabolała. Przecież ludzie robili sobie różne świństwa, ale tu chodziło chyba o to, że to ONA zrobiła to JEMU. Jedno było pewne, nie borykał się już z ciężkimi rozmyśleniami na temat rudowłosej jak to było jeszcze przed feralnym walentynkowym wieczorem, nie zajmował sobie nią głowy- to był jego typowy mechanizm obronny i jak widać i tym razem go nie zawiódł. Łatwiej nie czuć nic niż czuć za dużo, prawda?
Wiedział, że jest trochę wcześnie na spotkanie z przyjacielem wiec postanowił gdzieś w spokojnym miejscu zapalić papierosa i napić się kilka łyków alkoholu przed imprezą która wraz z krukonem mieli zamiar konkretnie rozkręcić. Stanął gdzieś w połowie mostu i odpalił papierosa zaciągając się nim głęboko. Opierając jedna rękę o barierkę wpatrywał się w bezkres ciemni która spowijała teraz zakazany las. Będąc w kompletnym zamyśleniu nawet nie usłyszał, że ktoś zmierza w jego kierunku z chęcią wyminięcia go. Odwrócił się wiec zamaszyście kiedy Lauren była na jego wysokości powodując tym samym, że ślizgonka po prostu na niego wpadła. Kompletnie mimowolnie złapał ją jedną ręka w pasie w drugiej wciąż trzymał niedopalonego szluga. Nie mógł pozwolić żeby ktokolwiek to nie był uderzył z całym impetem w deski mostu. Nie miał pojęcia kogo złapał a ciemność w koło na pewno mu w tym nie pomagała z resztą cała sytuacja działa się niesamowicie szybko. Schylił głowę w dół dostrzegając najpierw rude włosy a później jej twarz. Czy przywołała w nim jakieś emocje? Chyba nie. Był pusty, wyprany z uczuć, bo lata doświadczeń nauczyły go je blokować w bardzo umiejętny sposób już na tym wcześniejszym etapie.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Drewniany most
Zawsze będę już na Ciebie wpadała?
Myśl ta przemknęła jej przez głowę, gdy poczuła uderzenie i zachwiała się, zaciskając powieki zarówno w złości, jak i bezsilności. Zrobiła to, co musiała zrobić, więc dlaczego czuła wewnątrz drobne ukłucia żalu za wypowiedziane w ten sposób, a nie inny słowa? A może ów uczucie powodowała nie ona sama, a fakt, że Wilson - znając ją chyba najlepiej, widząc ją w najbardziej prywatnych momentach, nawet nie zatrzymał się i nie pomyślał, czy ona byłaby do tego zdolna. Czy faktycznie Lauren, z którą spędził ostatnie dni, mogłaby go nafaszerować eliksirem miłosnym? Dla Sharp znaczyło to tylko tyle, że nigdy tak naprawdę jej nie widział, chociaż stali twarzą w twarz, oddech w oddech. Nie przypuszczała, że ją złapie, bo uznała, że ją poznał i trącił jej celowo, pozwalając wywalić się na deski, co zresztą spotkało jej plecak, który z głuchym huknięciem zsunął się z ramienia. Termos wysunął się z bocznej kieszonki, lecąc po deskach, wydając z siebie charakterystyczny stukot. Znajoma, ciepła ręka zareagowała w ułamku sekund, obejmując ją w pasie i powstrzymują upadek. Mimowolnie oparła się dłonią o jego palce, zaciskając je na materiale — chyba garnitury, bo był dość śliski w dotyku.
Byli dla siebie obcy, nie łączyło ich nic poza zmową milczenia i sekretem. Było tak od początku, bo gdyby nawiązała się między nimi głębsza więź, on by wiedział, a ona lepiej go rozumiała. I chociaż znała jego emocje, które zwykle malowały się na Wilsonowej twarzy, nie zawsze umiała je zinterpretować. W momencie, gdy on schylił głowę, ona swoją uniosła — nie odskakując, jak od ofiary smoczej ospy, a instynktownie łapiąc jego spojrzenie. W momencie, w którym Lauren pomyślała o tym, jak pusty i zimny mają wyraz, przebiegł jej po plecach dreszcz, a chłodny podmuch wiatru zakołysał mostem, który chyba wyczuł obecność i rozświetlił losowe kandelabry ciepłym płomieniem, rozświetlając mrok i pozwalając więcej dostrzec. On szedł na bal, ona szła do Zakazanego Lasu. Przez pogardę, odcień jego oczu wydawał się jeszcze głębszy, a rzęsy je otaczające wydawały się jej długie. Wyglądał elegancko, jego skóra pachniała w charakterystyczny dla siebie sposób, potraktowana dodatkowo perfumami. Wilson był od niej wyższy i potężniejszy, a noszony przez niego garnitur tylko to uwydatniał, tworząc obraz całkiem innego człowieka. A jednak nie mogła odwrócić wzroku.
Nienawidzisz mnie, tak jest lepiej.
Powtórzyła sobie w myślach, zanim odwróciła wzrok po wali wspomnień z walentynek, podczas których to wypełniony sztuczną miłością deklarował wielkie rzeczy rozczulonymi oczyma i z błogim uśmiechem. Cofnęła się pół kroku, puszczając jego ramię i kucnęła, sięgając po swój rozpięty plecak, aby schować do niego wystającą książkę, różdżkę, fiolkę eliksiru oraz wzrokiem rozejrzeć się za termosem. Włosy opadły w dół, nieco zakrywając jej bladą twarz, którą teraz zakrywał subtelny rumieniec, bo kompletnie się Anthoniego nie spodziewała na swojej drodze, a już na pewno nie na kamiennym moście.
On Cię nie zna, to była tylko farsa. Krótki epizod.
Zacisnęła rozchylone wcześniej wargi, palcami zaciskając materiał plecaka, który właśnie zapinała. W przeciwieństwie do hulającego wiatru nie umiała przerwać tej ciszy, która między nimi była.
Myśl ta przemknęła jej przez głowę, gdy poczuła uderzenie i zachwiała się, zaciskając powieki zarówno w złości, jak i bezsilności. Zrobiła to, co musiała zrobić, więc dlaczego czuła wewnątrz drobne ukłucia żalu za wypowiedziane w ten sposób, a nie inny słowa? A może ów uczucie powodowała nie ona sama, a fakt, że Wilson - znając ją chyba najlepiej, widząc ją w najbardziej prywatnych momentach, nawet nie zatrzymał się i nie pomyślał, czy ona byłaby do tego zdolna. Czy faktycznie Lauren, z którą spędził ostatnie dni, mogłaby go nafaszerować eliksirem miłosnym? Dla Sharp znaczyło to tylko tyle, że nigdy tak naprawdę jej nie widział, chociaż stali twarzą w twarz, oddech w oddech. Nie przypuszczała, że ją złapie, bo uznała, że ją poznał i trącił jej celowo, pozwalając wywalić się na deski, co zresztą spotkało jej plecak, który z głuchym huknięciem zsunął się z ramienia. Termos wysunął się z bocznej kieszonki, lecąc po deskach, wydając z siebie charakterystyczny stukot. Znajoma, ciepła ręka zareagowała w ułamku sekund, obejmując ją w pasie i powstrzymują upadek. Mimowolnie oparła się dłonią o jego palce, zaciskając je na materiale — chyba garnitury, bo był dość śliski w dotyku.
Byli dla siebie obcy, nie łączyło ich nic poza zmową milczenia i sekretem. Było tak od początku, bo gdyby nawiązała się między nimi głębsza więź, on by wiedział, a ona lepiej go rozumiała. I chociaż znała jego emocje, które zwykle malowały się na Wilsonowej twarzy, nie zawsze umiała je zinterpretować. W momencie, gdy on schylił głowę, ona swoją uniosła — nie odskakując, jak od ofiary smoczej ospy, a instynktownie łapiąc jego spojrzenie. W momencie, w którym Lauren pomyślała o tym, jak pusty i zimny mają wyraz, przebiegł jej po plecach dreszcz, a chłodny podmuch wiatru zakołysał mostem, który chyba wyczuł obecność i rozświetlił losowe kandelabry ciepłym płomieniem, rozświetlając mrok i pozwalając więcej dostrzec. On szedł na bal, ona szła do Zakazanego Lasu. Przez pogardę, odcień jego oczu wydawał się jeszcze głębszy, a rzęsy je otaczające wydawały się jej długie. Wyglądał elegancko, jego skóra pachniała w charakterystyczny dla siebie sposób, potraktowana dodatkowo perfumami. Wilson był od niej wyższy i potężniejszy, a noszony przez niego garnitur tylko to uwydatniał, tworząc obraz całkiem innego człowieka. A jednak nie mogła odwrócić wzroku.
Nienawidzisz mnie, tak jest lepiej.
Powtórzyła sobie w myślach, zanim odwróciła wzrok po wali wspomnień z walentynek, podczas których to wypełniony sztuczną miłością deklarował wielkie rzeczy rozczulonymi oczyma i z błogim uśmiechem. Cofnęła się pół kroku, puszczając jego ramię i kucnęła, sięgając po swój rozpięty plecak, aby schować do niego wystającą książkę, różdżkę, fiolkę eliksiru oraz wzrokiem rozejrzeć się za termosem. Włosy opadły w dół, nieco zakrywając jej bladą twarz, którą teraz zakrywał subtelny rumieniec, bo kompletnie się Anthoniego nie spodziewała na swojej drodze, a już na pewno nie na kamiennym moście.
On Cię nie zna, to była tylko farsa. Krótki epizod.
Zacisnęła rozchylone wcześniej wargi, palcami zaciskając materiał plecaka, który właśnie zapinała. W przeciwieństwie do hulającego wiatru nie umiała przerwać tej ciszy, która między nimi była.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Drewniany most
Nikt od czasu feralnych Walentynek nie wytłumaczył mu jak to naprawdę było. Skąd Wilson miał wiedzieć, że nie zrobiła tego specjalnie? Zwłaszcza ze ostatnie słowa które wypowiedziała w jego kierunku w pokoju życzeń nie były zbyt przychylne. Nie znał jej na tyle by mógł jej zaufać w stu procentach, a jak dobrze wiemy Anthony nie ufam nawet sobie. Fakt- widzieli się w niesamowicie intymnych sytuacjach co w jakiś pokręcony sposób zbliżyło ich do siebie. Choć w tym momencie ślizgon nie dociekał prawdy, czy zmieniłaby ona jego podejście do sprawy? Możliwe, ale na to już było za późno. Poczuł się na tyle oszukany, że łatwiej było te myśli spakować i włożyć do szufladki z napisem "Zapomniane".
Czy aż tak byli dla siebie obcy? Czy naprawdę według Lauren nie nawiązała się między nimi nic głębszego? Nic tak popieprzonego, ze oboje nie było w stanie ogarnąć to swoim nastoletnim umysłem? Anthony czuł inaczej, a przynajmniej czuł tak jeszcze przed walentynkami. Teraz skupiał się na imprezie, nie chciał zaprzątać sobie głowy emocjami. Niedawno to zrobił i do czego go to doprowadziło?
Zanim wyswobodziła się z jego uścisku, Wilson zacisnął palce na jej boku wbijając swój wzrok w jej karmelowe oczy. Znowu tu była. To było przekleństwo czy naprawdę los naprawdę z nimi pogrywał? Wilson nie do końca wierzył w przypadki i nie mógł oprzeć się wrażeniu, ze trafiają na siebie z jakiegoś powodu. Kiedy Lauren odsunęła się od niego Anthony zaciągnął się kilka razy papierosem po czym wyrzucił niedopałek przez barierkę mostu. Przeanalizował jej strój i zmrużył oczy. - Nie wyglądasz jakbyś wybierała się na bal…- raczej stwierdził fakt niż zadał jej pytanie- chyba nie zamierzasz się włóczyć nigdzie po nocy, co Sharp?- ton Wilsona był chłodny i ostry- tu raczej nie nie było żadnej troski. Ot zwykle pytanie. Podszedł do niej i złapał za ucho plecaka podnosząc go do góry by w jakimś stopniu jej pomoc a zaraz potem wysunął w jej kierunku dłoń żeby łatwiej jej się wstawało. W mniemaniu Wilsona wyglądała wyjątkowo spokojne i bezbronnie jak na siebie co troszkę zbiło go z tropu.
Czy aż tak byli dla siebie obcy? Czy naprawdę według Lauren nie nawiązała się między nimi nic głębszego? Nic tak popieprzonego, ze oboje nie było w stanie ogarnąć to swoim nastoletnim umysłem? Anthony czuł inaczej, a przynajmniej czuł tak jeszcze przed walentynkami. Teraz skupiał się na imprezie, nie chciał zaprzątać sobie głowy emocjami. Niedawno to zrobił i do czego go to doprowadziło?
Zanim wyswobodziła się z jego uścisku, Wilson zacisnął palce na jej boku wbijając swój wzrok w jej karmelowe oczy. Znowu tu była. To było przekleństwo czy naprawdę los naprawdę z nimi pogrywał? Wilson nie do końca wierzył w przypadki i nie mógł oprzeć się wrażeniu, ze trafiają na siebie z jakiegoś powodu. Kiedy Lauren odsunęła się od niego Anthony zaciągnął się kilka razy papierosem po czym wyrzucił niedopałek przez barierkę mostu. Przeanalizował jej strój i zmrużył oczy. - Nie wyglądasz jakbyś wybierała się na bal…- raczej stwierdził fakt niż zadał jej pytanie- chyba nie zamierzasz się włóczyć nigdzie po nocy, co Sharp?- ton Wilsona był chłodny i ostry- tu raczej nie nie było żadnej troski. Ot zwykle pytanie. Podszedł do niej i złapał za ucho plecaka podnosząc go do góry by w jakimś stopniu jej pomoc a zaraz potem wysunął w jej kierunku dłoń żeby łatwiej jej się wstawało. W mniemaniu Wilsona wyglądała wyjątkowo spokojne i bezbronnie jak na siebie co troszkę zbiło go z tropu.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Drewniany most
Każdy miał swoje systemy ochronne, mury, które chroniły wrażliwe wnętrze i duszę, którą przecież każdy posiadał. Dużo łatwiej było takie wydarzenia wrzucić w czarne pudełko, zamknąć głęboko w sobie. Z perspektywy czasu nie była już taka pewna, czy w klasie postąpiła właściwie - już nawet nie ze względu na to, żeby jemu było łatwiej, ale na siebie. Zdarzyło się jej złapać na tej nieznośnej myśli, że wcale nie chciała, aby postrzegał ją w taki haniebny sposób. Lauren nie umiała jednak przyznać się do błędu, nie umiała przeprosić i przede wszystkim pierwszy raz w życiu była w takiej sytuacji. Wmawianie sobie, że jest inaczej i naginanie rzeczywistości nie było rozwiązaniem na długi dystans, ale chwilowo jedynym, jakie miała. Wmawianie sobie, że przez to wszystko nie stał się w jakiś pokrętny, niezrozumiały dla niej sposób ważny było po prostu kłamstwem, które motywował strach. Czuła się w jakiś sposób odpowiedzialna i była pewna, że obwiniałaby się, gdyby teraz, jak już znała wilczy sekret, przestała go pilnować w noce pod pełnią księżyca.
Anthony nie był słabym człowiekiem, był pełen emocji i skrajności, ale był silny. Wiedziała jednak, że nie mógłby żyć z myślą, że kogoś by zabił lub skrzywdził poprzez zarażenie likantropią. A nie miał nad sobą kontroli. Oczywiście, nawet jeśli ich relacja miała opierać się na milczeniu i nienawiści, zamierzała robić to, co mu w pokoju życzeń obiecała. Pilnować, nie zostawić go samego.
Kolejna powtórzona mantra rozbrzmiała echem w jej głowie, gdy jego dłoń zacisnęła się na jej boku. Jak zwykle przyjęła rzucone przez niego wyzwanie, nie mrugając nawet w tych ciągnących się niemiłosiernie sekundach, bo była uparta jak osioł i nie odpuszczała. Przeklęty Wilson, przeklęty los. Odetchnęła głębiej, dopiero gdy zwiększył się między nimi dystans, gdy przestała czuć jego perfumy w nosie, które podsuwały jej głupie rzeczy do głowy. Nie prosiła o to wszystko.
Głos przypominając żyletkę, rozdarł ciszę, tańcząc na wietrze i wśród szelestu kołyszących się w oddali koron zakazanego lasu. Pakując rzeczy, pokręciła głową w odpowiedzi, zadzierając na chwilę głowę, aby na niego spojrzeć. Przesunęła wzrokiem po ramionach, okolicy szyi, aż w końcu zatrzymała się na jego twarzy. - Bale nie są w moim stylu. - zaczęła z charakterystycznym dla siebie brzmieniem, chociaż nie aż tak jadowitym, obojętnym. Nigdy nie brała udziału w szkolnej zabawie, dlaczego miałaby teraz to zmieniać, zwłaszcza po tych walentynkach i z opinią dilera amortencji? Oczywiście istniała szansa, że to wszystko olbrzymiała, ale jej nastoletni umysł nie umiał tego postrzegać inaczej. - Chyba się nie martwisz, co? Idę na spacer.
Dodała wciąż spokojnie, nie unosząc nawet głosu. Patrzyła na niego chwilę podejrzliwie, gdy uniósł jej plecak, a potem wysunął dłoń. Z drobnym zawahaniem się jednak skorzystała z pomocy, zaciskając chłodne palce na rozgrzanej skórze ślizgona dość mocno, aby wstać. Wciąż nie zlokalizowała bidonu, ale zamiast rozglądać się za nim po drewnianych deskach, znów przesunęła wzrokiem po jego ramionach i twarzy. Pierwszy raz chyba od pierwszego roku Anthony nie był jak dzieciak Anthony jak kobieciarz i podrywacz. Cholera wyglądała naprawdę przyzwoicie i musiała to przyznać sama przed sobą, jako osoba ceniąca sobie estetykę i piękno. Wiatr zakołysał jej rudymi włosami, które łaskocząc ją po szyi, wróciły jej uwagą do rzeczywistości. - Baw się dobrze na balu.
Nie było w jej słowach żadnej złośliwości, a wolną dłonią zabrała plecak z jego rąk, przesuwając spojrzenie na jego rozpięte, boczne kieszonki. Zauważyła bowiem jedną rzecz, która nie dawała jej absolutnie spokoju w całej jego prezencji i psuła ją niesamowicie. Nie mogąc powstrzymać swojej manii kontroli, wskazała ruchem głowy na jego szyję, gdzie tkwiła przekrzywiona i trochę źle zawiązana ozdoba. - Mogę? Zresztą.. Nieważne..
Obcy. To nie znaczenia.
Anthony nie był słabym człowiekiem, był pełen emocji i skrajności, ale był silny. Wiedziała jednak, że nie mógłby żyć z myślą, że kogoś by zabił lub skrzywdził poprzez zarażenie likantropią. A nie miał nad sobą kontroli. Oczywiście, nawet jeśli ich relacja miała opierać się na milczeniu i nienawiści, zamierzała robić to, co mu w pokoju życzeń obiecała. Pilnować, nie zostawić go samego.
Kolejna powtórzona mantra rozbrzmiała echem w jej głowie, gdy jego dłoń zacisnęła się na jej boku. Jak zwykle przyjęła rzucone przez niego wyzwanie, nie mrugając nawet w tych ciągnących się niemiłosiernie sekundach, bo była uparta jak osioł i nie odpuszczała. Przeklęty Wilson, przeklęty los. Odetchnęła głębiej, dopiero gdy zwiększył się między nimi dystans, gdy przestała czuć jego perfumy w nosie, które podsuwały jej głupie rzeczy do głowy. Nie prosiła o to wszystko.
Głos przypominając żyletkę, rozdarł ciszę, tańcząc na wietrze i wśród szelestu kołyszących się w oddali koron zakazanego lasu. Pakując rzeczy, pokręciła głową w odpowiedzi, zadzierając na chwilę głowę, aby na niego spojrzeć. Przesunęła wzrokiem po ramionach, okolicy szyi, aż w końcu zatrzymała się na jego twarzy. - Bale nie są w moim stylu. - zaczęła z charakterystycznym dla siebie brzmieniem, chociaż nie aż tak jadowitym, obojętnym. Nigdy nie brała udziału w szkolnej zabawie, dlaczego miałaby teraz to zmieniać, zwłaszcza po tych walentynkach i z opinią dilera amortencji? Oczywiście istniała szansa, że to wszystko olbrzymiała, ale jej nastoletni umysł nie umiał tego postrzegać inaczej. - Chyba się nie martwisz, co? Idę na spacer.
Dodała wciąż spokojnie, nie unosząc nawet głosu. Patrzyła na niego chwilę podejrzliwie, gdy uniósł jej plecak, a potem wysunął dłoń. Z drobnym zawahaniem się jednak skorzystała z pomocy, zaciskając chłodne palce na rozgrzanej skórze ślizgona dość mocno, aby wstać. Wciąż nie zlokalizowała bidonu, ale zamiast rozglądać się za nim po drewnianych deskach, znów przesunęła wzrokiem po jego ramionach i twarzy. Pierwszy raz chyba od pierwszego roku Anthony nie był jak dzieciak Anthony jak kobieciarz i podrywacz. Cholera wyglądała naprawdę przyzwoicie i musiała to przyznać sama przed sobą, jako osoba ceniąca sobie estetykę i piękno. Wiatr zakołysał jej rudymi włosami, które łaskocząc ją po szyi, wróciły jej uwagą do rzeczywistości. - Baw się dobrze na balu.
Nie było w jej słowach żadnej złośliwości, a wolną dłonią zabrała plecak z jego rąk, przesuwając spojrzenie na jego rozpięte, boczne kieszonki. Zauważyła bowiem jedną rzecz, która nie dawała jej absolutnie spokoju w całej jego prezencji i psuła ją niesamowicie. Nie mogąc powstrzymać swojej manii kontroli, wskazała ruchem głowy na jego szyję, gdzie tkwiła przekrzywiona i trochę źle zawiązana ozdoba. - Mogę? Zresztą.. Nieważne..
Obcy. To nie znaczenia.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Drewniany most
Chłopak przez te ostatnie dni spędzone bez spotykania rudowłosej uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz- ona go ratowała, za każdym pieprzonym razem budził się przy niej kompletnie nieświadomy i pomimo, ze częściowo był jej w jakimś stopniu wdzięczny, to naprawdę nie chciał się czuć zobowiązany wobec nikogo w jakikolwiek sposób. A tak niestety to działało- odczuwał od Lauren jakaś zależność. Nie miał zamiaru być przez nią niańczony i ratowany z każdej możliwej opresji. Miał swój honor i był młodym chłopakiem, a chyba żaden z nich nie lubił czuć się wiecznie ratowany przez dziewczynę.
Łatwiej było mu odczuwać złość i obojętność kiedy jej nie widział, kiedy mógł spokojnie skupić się na swoich myślach a nie na jej dużych, okrągłych karmelowych oczach. Patrząc tak na nią do głowy po raz kolejny powracały mu obrazy felernej nocy- przypominał sobie swoje krzyki, wyznania miłosne i jej przerażenie wymalowane na twarzy. To jedyne co nie pasowało mu w tej układance. Czy Lauren naprawdę była aż taka dobra aktorka? Czy byłaby wstanie z zimną krwią udawać niewiniątko? I w tak okrutny sposób zakpić z Wilsona? Chłopak nie potrafił odpowiedzieć na te i na jeszcze wiele pytań związanych z wtorkowym wieczorem.
O dziwo, miał się świetnie przez te ostatnie kilka dni- bez żadnych rozterek i uczuć których nie potrafił nazwać- skupiał się jedynie na imprezie która już niebawem miała się wydarzyć i która naprawdę była wielkim wydarzeniem w zamku. A ona pojawiała się tu znikąd, tak jak miała to w zwyczaju i czy tak naprawdę musiała się przypomnieć właśnie teraz? Jej widok spowodował jakieś wątpliwości i choć na jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji to głowa zaczęła płatać figle.
- Nie, nie martwię się.- mruknął bez zająknięcia. Kłamał. Kłamał i siebie i ją.- jednak z autopsji chyba wiesz, ze nie jest to zbyt mądre- takie włóczenie się po nocach, co? - kiedy już pomógł jej wstać automatycznie puścił jej dłoń. Pomimo ciemności panującej w okół tej dwójki mógł teraz na spokojnie zlustrować wzrokiem jej ubiór faktycznie bardziej wyglądała jakby wybierała się na wspinaczkę niż na bal.
Anthony dostrzegł, że go obserwuje ale nie mógł odczytać z jej twarzy żadnych emocji. Czasami była jak otwarta książka, a na jej twarzy dało się zobaczyć pełen wachlarz uczuć, niestety nie tym razem. A może po prostu Anthony nigdy nie widział jej w tak spokojnej wersji? Jej słowa sprawiły, ze Ślizgon schylił głowę w poszukiwaniu mankamentu który chciała naprawić. Wilson zrobił krok w jej kierunku podejmując ten temat- No dawaj Sharp, napraw mnie.- jego słowa były dwuznaczne i tak tez chciał by zabrzmiały, zaś głos cichy i spokojny. Znów stał blisko niej, lecz tym razem starał się kontrolować emocje, nie ruszać pochopnie i nie pozwolić szalonym myślom opętać swojej w tym momencie chłodnej głowy. Lauren była o wiele niższa, patrzył wiec na nią z góry oddychając miarowo. Atmosfera była tak gęsta ze można by ją ciąć nożem, jednak Anthony nie mial zamiaru odpuszczając, nie było to w jego stylu.
Łatwiej było mu odczuwać złość i obojętność kiedy jej nie widział, kiedy mógł spokojnie skupić się na swoich myślach a nie na jej dużych, okrągłych karmelowych oczach. Patrząc tak na nią do głowy po raz kolejny powracały mu obrazy felernej nocy- przypominał sobie swoje krzyki, wyznania miłosne i jej przerażenie wymalowane na twarzy. To jedyne co nie pasowało mu w tej układance. Czy Lauren naprawdę była aż taka dobra aktorka? Czy byłaby wstanie z zimną krwią udawać niewiniątko? I w tak okrutny sposób zakpić z Wilsona? Chłopak nie potrafił odpowiedzieć na te i na jeszcze wiele pytań związanych z wtorkowym wieczorem.
O dziwo, miał się świetnie przez te ostatnie kilka dni- bez żadnych rozterek i uczuć których nie potrafił nazwać- skupiał się jedynie na imprezie która już niebawem miała się wydarzyć i która naprawdę była wielkim wydarzeniem w zamku. A ona pojawiała się tu znikąd, tak jak miała to w zwyczaju i czy tak naprawdę musiała się przypomnieć właśnie teraz? Jej widok spowodował jakieś wątpliwości i choć na jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji to głowa zaczęła płatać figle.
- Nie, nie martwię się.- mruknął bez zająknięcia. Kłamał. Kłamał i siebie i ją.- jednak z autopsji chyba wiesz, ze nie jest to zbyt mądre- takie włóczenie się po nocach, co? - kiedy już pomógł jej wstać automatycznie puścił jej dłoń. Pomimo ciemności panującej w okół tej dwójki mógł teraz na spokojnie zlustrować wzrokiem jej ubiór faktycznie bardziej wyglądała jakby wybierała się na wspinaczkę niż na bal.
Anthony dostrzegł, że go obserwuje ale nie mógł odczytać z jej twarzy żadnych emocji. Czasami była jak otwarta książka, a na jej twarzy dało się zobaczyć pełen wachlarz uczuć, niestety nie tym razem. A może po prostu Anthony nigdy nie widział jej w tak spokojnej wersji? Jej słowa sprawiły, ze Ślizgon schylił głowę w poszukiwaniu mankamentu który chciała naprawić. Wilson zrobił krok w jej kierunku podejmując ten temat- No dawaj Sharp, napraw mnie.- jego słowa były dwuznaczne i tak tez chciał by zabrzmiały, zaś głos cichy i spokojny. Znów stał blisko niej, lecz tym razem starał się kontrolować emocje, nie ruszać pochopnie i nie pozwolić szalonym myślom opętać swojej w tym momencie chłodnej głowy. Lauren była o wiele niższa, patrzył wiec na nią z góry oddychając miarowo. Atmosfera była tak gęsta ze można by ją ciąć nożem, jednak Anthony nie mial zamiaru odpuszczając, nie było to w jego stylu.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Drewniany most
Los pokierował tak, że znajdowała go w trudnych sytuacjach i właściwie nie oczekiwała niczego za to, że czasem mu pomogła. No, może poza utrzymaniem jej nielegalnych przemian w tajemnicy. Lau była bardzo honorowa i pomimo złośliwości, jeśli kogoś chociaż trochę znała i nie miała o nim złego zdania, to nie umiałaby zostawić człowieka w kryzysowej sytuacji. Zawsze potem była na siebie o to zła, a i tak z tej jednej lekcji nie umiała wyciągnąć wniosków. W życiu niestety nie było łatwo i zarówno Anthony Wilson, jak i Lauren Sharp nie raz się o tym jeszcze przekonają. Przyjemniej było tkwić w rodzinnym domu, bez wszystkich spojrzeń, które kierowali w jej kierunku od czasu walentynek. Bo chociaż temat balu przysłonił wydarzenia z dnia zakochany, wciąż pojawiały się one ustach, zwłaszcza młodszych dziewcząt.
Jego spojrzenie było tak głębokie i chłodne, że Lau pierwszy raz nie umiała zgadnąć, co siedziało Wilsonowi w głowie. Nie miała prawa pytać, jak się czuł i czy ostatnie dni minęły mu dobrze, nie chciała prowokować kolejnej kłótni, bo uważa, że powiedział jej wszystko, co powinien w sali obrony przed czarną magią. I być może Cortez miał rację, że miała w sobie coś z masochisty, mówiąc mu tylko część prawdy i w taki sposób. A jednak tkwił z nią na tym moście ubrany w elegancki garnitur, ba, nawet nie pozwolił jej upaść, chociaż zwykle ludzie po takich ekscesach chcieli kogoś za barierki wypchnąć, a nie łapać. Podniosła wzrok na jego twarz, odszukując spojrzenie, gdy powiedział, że się nie martwi. Wargi jej jednak nie drgnęły, nie uśmiechnęła się złośliwie i żaden jadowity komentarz nie dotarł do jego uszu.
- Nie zawracaj sobie więc mną głowy, Wilson. - odpowiedziała również pewnie i bez cienia wątpliwości w głosie, chociaż nie była przekonana, czy taki był jej zamiar, czy może chciała odpowiedzieć mu w taki sam sposób. Zacisnęła delikatnie usta, opuszczając puszczoną przez niego dłoń wzdłuż swojego ciała, hacząc palcami o krawędź materiału swojej czarnej bluzy.
Cała ta sytuacja wymknęła się jej spod kontroli przez to, że zdecydował ją w ogóle zainicjować. Miała go minąć bez słowa, miała iść przed siebie i zająć się tym, co zaplanowała. A potem ta nieszczęsna muszka, którą oczywiście musiała ze swoim pedantyzmem zauważyć i jeszcze, zamiast sobie iść, zaproponować, że mu to poprawi. Ona sama kusiła ten los, więc nic dziwnego, że ją kopał po tyłku.
Zmniejszył dzielącą ich odległość ze słowami, które odebrać można było w każdy możliwy sposób i robił to z premedytacją. Skończony idiota! W karmelowych tęczówkach coś się zapaliło, cień jakieś złości i rozczarowania. Nie uciekła tym razem od niego, nie odsunęła się, jakby był ofiarą smoczej ospy, ba, podniosła nawet rękawiczkę! Zrobiła pół kroku i uniosła głowę, odszukując jego oczy, pokręciła delikatnie głową. Jej dłonie wysunęły się w kierunku jego szyi, odpinając muchę, a ona wspięła się na palce i całkiem ją zdjęła, zabierając się za prostowanie wstążki w dłoniach, bo cała się wywinęła. - Chcę wykorzystać swoją przysługę. - szepnęła, aczkolwiek dość twardo, przysuwając paznokciem po trzymanym w dłoni materiale, aby znów się wspiąć na palce i podnieść kołnierzyk koszuli do góry, starając się niezbyt nachalnie haczyć palcami o rozgrzaną skórę na karku. Jej nozdrza wypełnił zapach jego skóry i perfum. Założyła wyprostowaną muszkę, chcąc się zaraz zabrać za wiązanie. Zamiast tego jedno przysunęła nieco usta do jego ucha. - Wysłuchasz mnie i nie przerwiesz, dopóki nie skończę. A potem, zrobisz z tym, co chcesz i będziemy kwita. Nie będziesz nic mi winien.
Jej szept wciąż był dość ostry i stanowczy, a Lauren opadła na całe stopy, pozwalając karmelowym tęczówką przesunąć wzrokiem po jego twarzy. Nie umiała nazwać i wytłumaczyć tego, co tkwiło pomiędzy ich spojrzeniami i tymi kilkoma centymetrami, które ich dzieliło. Nie rozumiała. Przełknęła powietrze, przez chwilę patrząc na jego policzki, jakby zbierała się w sobie. Jej ręce cały czas układały muszkę, poprawiały kołnierzyk, plotły dodatek w idealny kształt, aby dopełnić jego wizerunku. Łatwiej było o słowa uszczypliwe niż takie, które mogły coś naprawić.
- Nie potrzebujesz, żeby Cię naprawiać i ktokolwiek próbował, ktokolwiek chciał Cię zmienić — powinieneś pozbyć się takiej osoby z życia, Anthony. Nie jesteś zepsuty, nie potrzebujesz reparo. Jesteś.. Jesteś Anthony Wilson, nie zapominaj o tym. Pewnie, czasem zagubiony i czasem postępujesz kompletnie pod wpływem emocji, nie rozsądku, a jednak to część Ciebie. I jeśli kiedykolwiek, cokolwiek się w Tobie zmieni, to dlatego, że TY będziesz chciał. Nie dlatego, że ktoś Cię naprawiał. A poza tym.. - zamilkła, na chwilę przesuwając spojrzenie w okolicę jego ust, wypuszczając cicho powietrze, zastygając w bezruchu, bo muszka była już gotowa. - Poza tym, jeśli potrzebujesz coś naprawić lub zmienić. Coś. Nie siebie — nie musisz mierzyć się z tym sam.
Ciężko stwierdzić, czy Lauren miała na myśli siebie, czy Richarda, czy rodzinę, czy wszystko naraz. Cały jej monolog był wypowiadany szeptem, bo nie umiała podnieść głosu w sytuacji, w której się znajdowali. Opuściła głowę, mając teraz doskonały widok na swoje dzieło. Poprawiła je palcami, a potem przesunęła dłonie na jego ramiona, pozbywając się z nich resztek jakiegoś kurzu, który ona tylko widziała i przesunęła nimi po jego torsie, jej ruchy były dość powolne. Musiała się półkroku odsunąć. - Tak, jak tę muszkę. Dobrze wyglądasz Wilson. Powinieneś pójść na swój bal. -
Jego spojrzenie było tak głębokie i chłodne, że Lau pierwszy raz nie umiała zgadnąć, co siedziało Wilsonowi w głowie. Nie miała prawa pytać, jak się czuł i czy ostatnie dni minęły mu dobrze, nie chciała prowokować kolejnej kłótni, bo uważa, że powiedział jej wszystko, co powinien w sali obrony przed czarną magią. I być może Cortez miał rację, że miała w sobie coś z masochisty, mówiąc mu tylko część prawdy i w taki sposób. A jednak tkwił z nią na tym moście ubrany w elegancki garnitur, ba, nawet nie pozwolił jej upaść, chociaż zwykle ludzie po takich ekscesach chcieli kogoś za barierki wypchnąć, a nie łapać. Podniosła wzrok na jego twarz, odszukując spojrzenie, gdy powiedział, że się nie martwi. Wargi jej jednak nie drgnęły, nie uśmiechnęła się złośliwie i żaden jadowity komentarz nie dotarł do jego uszu.
- Nie zawracaj sobie więc mną głowy, Wilson. - odpowiedziała również pewnie i bez cienia wątpliwości w głosie, chociaż nie była przekonana, czy taki był jej zamiar, czy może chciała odpowiedzieć mu w taki sam sposób. Zacisnęła delikatnie usta, opuszczając puszczoną przez niego dłoń wzdłuż swojego ciała, hacząc palcami o krawędź materiału swojej czarnej bluzy.
Cała ta sytuacja wymknęła się jej spod kontroli przez to, że zdecydował ją w ogóle zainicjować. Miała go minąć bez słowa, miała iść przed siebie i zająć się tym, co zaplanowała. A potem ta nieszczęsna muszka, którą oczywiście musiała ze swoim pedantyzmem zauważyć i jeszcze, zamiast sobie iść, zaproponować, że mu to poprawi. Ona sama kusiła ten los, więc nic dziwnego, że ją kopał po tyłku.
Zmniejszył dzielącą ich odległość ze słowami, które odebrać można było w każdy możliwy sposób i robił to z premedytacją. Skończony idiota! W karmelowych tęczówkach coś się zapaliło, cień jakieś złości i rozczarowania. Nie uciekła tym razem od niego, nie odsunęła się, jakby był ofiarą smoczej ospy, ba, podniosła nawet rękawiczkę! Zrobiła pół kroku i uniosła głowę, odszukując jego oczy, pokręciła delikatnie głową. Jej dłonie wysunęły się w kierunku jego szyi, odpinając muchę, a ona wspięła się na palce i całkiem ją zdjęła, zabierając się za prostowanie wstążki w dłoniach, bo cała się wywinęła. - Chcę wykorzystać swoją przysługę. - szepnęła, aczkolwiek dość twardo, przysuwając paznokciem po trzymanym w dłoni materiale, aby znów się wspiąć na palce i podnieść kołnierzyk koszuli do góry, starając się niezbyt nachalnie haczyć palcami o rozgrzaną skórę na karku. Jej nozdrza wypełnił zapach jego skóry i perfum. Założyła wyprostowaną muszkę, chcąc się zaraz zabrać za wiązanie. Zamiast tego jedno przysunęła nieco usta do jego ucha. - Wysłuchasz mnie i nie przerwiesz, dopóki nie skończę. A potem, zrobisz z tym, co chcesz i będziemy kwita. Nie będziesz nic mi winien.
Jej szept wciąż był dość ostry i stanowczy, a Lauren opadła na całe stopy, pozwalając karmelowym tęczówką przesunąć wzrokiem po jego twarzy. Nie umiała nazwać i wytłumaczyć tego, co tkwiło pomiędzy ich spojrzeniami i tymi kilkoma centymetrami, które ich dzieliło. Nie rozumiała. Przełknęła powietrze, przez chwilę patrząc na jego policzki, jakby zbierała się w sobie. Jej ręce cały czas układały muszkę, poprawiały kołnierzyk, plotły dodatek w idealny kształt, aby dopełnić jego wizerunku. Łatwiej było o słowa uszczypliwe niż takie, które mogły coś naprawić.
- Nie potrzebujesz, żeby Cię naprawiać i ktokolwiek próbował, ktokolwiek chciał Cię zmienić — powinieneś pozbyć się takiej osoby z życia, Anthony. Nie jesteś zepsuty, nie potrzebujesz reparo. Jesteś.. Jesteś Anthony Wilson, nie zapominaj o tym. Pewnie, czasem zagubiony i czasem postępujesz kompletnie pod wpływem emocji, nie rozsądku, a jednak to część Ciebie. I jeśli kiedykolwiek, cokolwiek się w Tobie zmieni, to dlatego, że TY będziesz chciał. Nie dlatego, że ktoś Cię naprawiał. A poza tym.. - zamilkła, na chwilę przesuwając spojrzenie w okolicę jego ust, wypuszczając cicho powietrze, zastygając w bezruchu, bo muszka była już gotowa. - Poza tym, jeśli potrzebujesz coś naprawić lub zmienić. Coś. Nie siebie — nie musisz mierzyć się z tym sam.
Ciężko stwierdzić, czy Lauren miała na myśli siebie, czy Richarda, czy rodzinę, czy wszystko naraz. Cały jej monolog był wypowiadany szeptem, bo nie umiała podnieść głosu w sytuacji, w której się znajdowali. Opuściła głowę, mając teraz doskonały widok na swoje dzieło. Poprawiła je palcami, a potem przesunęła dłonie na jego ramiona, pozbywając się z nich resztek jakiegoś kurzu, który ona tylko widziała i przesunęła nimi po jego torsie, jej ruchy były dość powolne. Musiała się półkroku odsunąć. - Tak, jak tę muszkę. Dobrze wyglądasz Wilson. Powinieneś pójść na swój bal. -
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Drewniany most
Największy paradoks ich relacji polegał na tym, że była intensywna i cholernie zagmatwana. W tak krótkim okresie czasu wydarzyło się tyle sytuacji a oboje nie podjęli nawet próby rozmowy, może gdyby wyjaśnili sobie wiele rzeczy to nie byłoby między nimi niedomówień na taka skale. Może kiedyś będzie im dane usiąść i porozmawiać jak dwójka normalnych ludzi zamiast natrętnie skakać sobie do gardeł, albo wplątywać się w coraz to nowsze afery.
„Nie zawracać sobie tobą głowy, Sharp?! Jak ja nam to zrobić?” W jego głowie wszystkie myśli krzyczały, od środka był rozdarty lecz na zewnątrz jego wzrok wyglądał pusto i oschle.- Nie będę.- wymruczał cicho. Jedno było pewne przy nikim wcześniej nie przeżył takiej sinusoidy emocji jak mało to miejsce przy Lauren. Przecież jeszcze przed chwilą wypierał ją ze swojej głowy, a teraz? zacumowała tam na dobre i zaczynało go to przerażać.
Nie przerywał jej, nie miał takiego zamiaru, chociaż ciężko było się skupić mając rudowłosą w tak niedużej odległości. Nie przypuszczał, że to właśnie od niej padną kiedykolwiek słowa takie jak te. To co mówiła na początku zbiło go z pantałyku i można powiedzieć ze kompletnie zszokowało. Nie mógł sięgnąć pamięcią czy ktokolwiek kiedyś coś takiego mu powiedział i do tego brzmiał tak przekonująco. Nie jesteś zepsuty jej słowa odbijały się w jego głowie i sam nie wiedział czy powinien w to wierzyć. Przecież całe jego bliskie otoczenie robiło wszystko od zawsze by go zmienić. Te ciągłe kłótnie z rodzeństwem, przesadzone wymagania, przelotne romanse czy uparci koledzy. Wszyscy mieli ślepo postawiony cel- znormalizować Wilsona. Czy ona w niego wierzyła? Czy była to kolejna zagrywka? Brzmiała tak autentycznie i szczerze, że zaczął wierzyć w prawdziwość jej słów.
Za każdym razem gdy jej zimne delikatne palce dotykały szyi chłopaka na jego skórze pojawiała się gęsia skórka, a niewielki prąd przeszywał jego plecy. Była za blisko. Niebezpiecznie blisko, czuł jej oddech na swoich ustach kiedy wypowiadała kolejne słowa, a on był jak w transie. Mimo wszystko te słowa zostaną z nim najprawdopodobniej na długi czas. - Wykorzystałaś swoją przysługę, Lauren. Nic nas nie łączy. Możemy się rozejść i zacząć omijać.- odpowiedział a w jego głosie dało wyczuć się odrobinę żalu. Pomimo ze starała się cofnąć o pół kroku do tyłu nie pozwolił jej na to. Objął ja ręka w pasie i przyciągnął do siebie zdecydowanym ruchem na tyle mocno ze stykali się klatkami piersiowymi. Drugą rękę wplótł w jej rude włosy i lekko za nie pociągnął wymuszając odchylenie jej głowy do tylu. Tak bardzo starał się panować nad sobą, a im bardziej się starał tym gorzej mu to wychodziło. Przysunął wiec twarz do jej szyi zaciągając się powietrzem a przy tym przez ułamek sekundy rozkoszując się zapachem jej skóry. Jego ciepłe usta musnęły jej chłodną szyje wydobywając przy tym ciche westchnienie. - Doprowadzasz mnie do szału…- a to niepokoi mnie najbardziej, dodał w myślach - Muszę iść na bal zanim kompletnie stracę kontrole. - Wilson miał naturę wilkołaka i tylko on sam zdawał sobie sprawę z tego jak ciężko utrzymać niektóre emocje na wodzy, a zwłaszcza te które dotyczyły Lauren. Miała go. Miała go w garści, ale to nie był czas by ją w tym uświadamiać. Całe jego ciało chciało więcej, potrzebował jej więcej, bliżej i intensywniej, ale wiedział, ze nie może jej tego zrobić. Nie zasługiwała na przyklejenie jej łatki jednej z wielu. Odsunął się od niej powoli a jego oddech wciąż był lekko przyspieszony. - Nie daj się zjeść wilka, Sharp.- mruknął wpatrując się w jej lśniące tęczówki. - Tylko ja mogę do ciebie wyć.- mrugnął do niej jednym okiem i odwrócił się szybko, prosząc samego siebie w myślach by się nie odwrócić się spowrotem, a spokojnie wrócić do szkoły gdzie pewnie już zaczynał się bal. I tak tez się stało, nie odwrócił się już w jej kierunku znikając gdzieś na końcu mostu w ciemnościach.
„Nie zawracać sobie tobą głowy, Sharp?! Jak ja nam to zrobić?” W jego głowie wszystkie myśli krzyczały, od środka był rozdarty lecz na zewnątrz jego wzrok wyglądał pusto i oschle.- Nie będę.- wymruczał cicho. Jedno było pewne przy nikim wcześniej nie przeżył takiej sinusoidy emocji jak mało to miejsce przy Lauren. Przecież jeszcze przed chwilą wypierał ją ze swojej głowy, a teraz? zacumowała tam na dobre i zaczynało go to przerażać.
Nie przerywał jej, nie miał takiego zamiaru, chociaż ciężko było się skupić mając rudowłosą w tak niedużej odległości. Nie przypuszczał, że to właśnie od niej padną kiedykolwiek słowa takie jak te. To co mówiła na początku zbiło go z pantałyku i można powiedzieć ze kompletnie zszokowało. Nie mógł sięgnąć pamięcią czy ktokolwiek kiedyś coś takiego mu powiedział i do tego brzmiał tak przekonująco. Nie jesteś zepsuty jej słowa odbijały się w jego głowie i sam nie wiedział czy powinien w to wierzyć. Przecież całe jego bliskie otoczenie robiło wszystko od zawsze by go zmienić. Te ciągłe kłótnie z rodzeństwem, przesadzone wymagania, przelotne romanse czy uparci koledzy. Wszyscy mieli ślepo postawiony cel- znormalizować Wilsona. Czy ona w niego wierzyła? Czy była to kolejna zagrywka? Brzmiała tak autentycznie i szczerze, że zaczął wierzyć w prawdziwość jej słów.
Za każdym razem gdy jej zimne delikatne palce dotykały szyi chłopaka na jego skórze pojawiała się gęsia skórka, a niewielki prąd przeszywał jego plecy. Była za blisko. Niebezpiecznie blisko, czuł jej oddech na swoich ustach kiedy wypowiadała kolejne słowa, a on był jak w transie. Mimo wszystko te słowa zostaną z nim najprawdopodobniej na długi czas. - Wykorzystałaś swoją przysługę, Lauren. Nic nas nie łączy. Możemy się rozejść i zacząć omijać.- odpowiedział a w jego głosie dało wyczuć się odrobinę żalu. Pomimo ze starała się cofnąć o pół kroku do tyłu nie pozwolił jej na to. Objął ja ręka w pasie i przyciągnął do siebie zdecydowanym ruchem na tyle mocno ze stykali się klatkami piersiowymi. Drugą rękę wplótł w jej rude włosy i lekko za nie pociągnął wymuszając odchylenie jej głowy do tylu. Tak bardzo starał się panować nad sobą, a im bardziej się starał tym gorzej mu to wychodziło. Przysunął wiec twarz do jej szyi zaciągając się powietrzem a przy tym przez ułamek sekundy rozkoszując się zapachem jej skóry. Jego ciepłe usta musnęły jej chłodną szyje wydobywając przy tym ciche westchnienie. - Doprowadzasz mnie do szału…- a to niepokoi mnie najbardziej, dodał w myślach - Muszę iść na bal zanim kompletnie stracę kontrole. - Wilson miał naturę wilkołaka i tylko on sam zdawał sobie sprawę z tego jak ciężko utrzymać niektóre emocje na wodzy, a zwłaszcza te które dotyczyły Lauren. Miała go. Miała go w garści, ale to nie był czas by ją w tym uświadamiać. Całe jego ciało chciało więcej, potrzebował jej więcej, bliżej i intensywniej, ale wiedział, ze nie może jej tego zrobić. Nie zasługiwała na przyklejenie jej łatki jednej z wielu. Odsunął się od niej powoli a jego oddech wciąż był lekko przyspieszony. - Nie daj się zjeść wilka, Sharp.- mruknął wpatrując się w jej lśniące tęczówki. - Tylko ja mogę do ciebie wyć.- mrugnął do niej jednym okiem i odwrócił się szybko, prosząc samego siebie w myślach by się nie odwrócić się spowrotem, a spokojnie wrócić do szkoły gdzie pewnie już zaczynał się bal. I tak tez się stało, nie odwrócił się już w jej kierunku znikając gdzieś na końcu mostu w ciemnościach.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Drewniany most
To była relacja, w którą zdrowy rozsądek nie pozwalał jej brnąć, a jednak ciągle los podtykał jej Wilsona, doprowadzając do sytuacji, które dla Lauren były czymś nowym. Zupełnie, jakby wypływała na nieodkryte wody i sama nie wiedziała, czy najbliższy sztorm zakończy się tęczą, czy może rozbiciem i utonięciem? Nie umiała z nim rozmawiać, nie umieli nawet ze sobą w spokoju posiedzieć, a ona nie wiedziała dlaczego.
Gdy wymruczał zapewnienie o tym, że nie będzie się o nią martwił, kiwnęła głową delikatnie i chociaż chciała to usłyszeć, to jednocześnie wcale nie chciała. Mógł po prostu to przemilczeć, nie mówić tego na głos. Było tak z pewnością dlatego, że ona nie umiałaby się o niego już nie martwić, zważywszy na ich historię. Twarz Anthyonego nadal niczego jej nie podpowiadała. Jego oczy były puste i pozbawione wyrazu, nawet jedna nuta w jego głosie nie zdradzała jej tego, że mógł kłamać. Wierzyła więc we wszystkie słowa, które wypowiadał.
Z ust bruneta wyłoniło się jednak inne stwierdzenie, może prośba, tak niedorzeczna, że znów ją zirytował. Nie spodziewałaby się usłyszeć nigdy od Ślizgona, którego przecież trochę poznała tak głupich słów. Co miała niby w nim naprawiać? Dlaczego ktokolwiek miałby go zmieniać i odbierać mu cząstki siebie, które tworzyły perfekcyjnie nieperfekcyjną całość? Rysy w ludziach sprawiały, że byli oni piękniejsi i bardziej prawdziwi, nawet jak Lauren bardzo nie chciała widzieć własnych. Czy Wilson pod całą swoją fasadą pewności siebie, wcale pewny siebie nie był? Czy głęboko w środku uważał, że zmiana go jest jedynym rozwiązaniem, zamiast zmiany otoczenia i być może dopuszczenia do siebie faktu, że nikogo nie można przepraszać za to, kim się było? Gdyby ktoś ją zapytał miesiąc temu o to, czy wierzy w niego w jakikolwiek sposób, to by go wyśmiała, jednak teraz? Teraz absolutnie szczerze i z głębi serca wierzyła, co było przerażającym odkryciem, paraliżującym na tyle, że przez ułamek sekundy nie miała w głowie niczego, poza tą jedną, cichą myślą. Szepczącą zupełnie jak ona. Nie myślała nawet nad odpowiednim doborem słów, po prostu mówiła to, o czym myślała. Z początku była zła, że musiała wykorzystać przysługę, jednak słowa, które później wypowiedział, sprawiły, uznała to za dobre rozwiązanie. Miał rację. Nic ich nie łączyło, mogli się po prostu omijać. Podobnie jak on, była niczym w transie, poprawiając muchę, czując ciepło jego skóry pod palcami za każdym razem, gdy wadziła poza materiał kołnierza koszuli. Absolutnie wszystko dookoła pachniało jak Wilson. Musiała się odsunąć, musiała zareagować na jego słowa i gdyby nie fakt, że przygryzła dolną wargę i nie patrzyła mu w oczy, chyba by się na to nie zebrała. - Tak, tak chyba będzie najlepiej.
Zgodziła się w końcu nieco ciszej, zaciskając usta i chcąc się odsunąć. Musiała uciec, musiała odetchnąć. Cokolwiek było pomiędzy nimi, musiała to przerwać, bo zaczynała tracić kontrolę, uciekała jej niczym piasek przez palce. Ślizgon miał jednak inne plany. Poczuła, jak jego dłoń obejmuje ją w pasie, całkiem pozbywając się dzielących ich centymetrów. Biło od niego ciepło, miała wrażenie, że przebija się przez jej ubranie, przez co serce w akcie przerażenia zaczynało bić jej znacznie szybciej, niż powinno. Co on wyprawiał? Jej dłoń przemknęła po jego torsie w momencie, w którym ją do siebie przyciągał, aby ostatecznie pomknąć w górę i oprzeć się o jego ramię tak, że jaj palce chyba stykały jego kark i włosy, ale nie była pewna. Spojrzała na niego zaskoczona, ściągając brwi. Jej karmelowe oczy przysłoniła jakaś zbuntowana iskra i wolną dłoń nawet uniosła, aby złapać go na wysokości pasa i się odepchnąć, ale znów coś zrobił. Płynnie i szybko przejął kontrolę nad jej sytuacją, a jej ciało wcale nie zamierzało jej pomagać, ba, reagowało w sposób całkiem dla niej obcy. Jakby nie należało do niej wcale. Poczuła, jak czerwienią się jej poliki, jak przyśpiesza jej oddech, a piersi unoszą się coraz szybciej. Jej palce jakby w niemym zawstydzeniu złapały materiał jego nienagannie wyprasowanej koszuli, miętoląc go i gniotąc, a paznokcie wbiły się delikatnie w kark. - W..Wilson, co Ty.. Puść mnie.. - nie brzmiała jednak tak wyzywająco, jak chciała. Głos jej zadrżał, złagodniał i przemawiało przez niego coś dla Lauren znów obcego. Gdy ciepły oddech z ust Ślizgona rozbił się po wrażliwej skórze szyi, zostawił za sobą gęsią skórkę i sprawił, że zacisnęła powieki, odruchowo mocniej go do siebie przyciągając, czego wcale nie chciała. Nie wiedziała, jak to było możliwe, ale pachniał jeszcze intensywniej, był jeszcze cieplejszy, a gdy wargami dotknął jej skóry, uciekło jej spomiędzy warg głośniejsze westchnięcie. Ona go doprowadzała do szału?
- Nie znoszę Cię.. - mruknęła nieco już głośniej, chociaż jej sytuacja i to, jak chwilę wcześniej zareagowała, wcale nie wskazywały na to, że mogło to być prawda. Kto tak w ogóle robi ludziom?! - Nienawidzisz mnie przecież, doprowadzam Cię do szału.. - kontynuowała mało zgrabnie, próbując potem dodać, że kto tak robi w takich sytuacjach, ale Anthony zaczął się powoli odsuwać, a ona mogła dzięki temu się wyprostować. Co wywołało jakiś nieprzyjemny zawrót głowy i poczucie, że wcale nie chciała się od niego odsuwać. Uniosła powieki niemal natychmiast, spotykając na ich drodze głęboką zieleń, tylko już nie tak martwą, jak chwilę wcześniej. Jej dłoń przesunęła się po jego karku, palce podobnie jak jego wcześniej wplotły się w brązowe włosy. Nie mogło być tak, że ostatnie słowo będzie należało do niego. Dużo kosztowało uspokojenie oddechu, zebranie się w sobie. Wszystkie te bodźce, które przez niego do niej docierały, potęgował fakt, że wciąż była na tyle blisko, że czuła uderzające w jego piersi serce przez materiał swojej bluzki. Lauren więc wspięła się nieco na palce, podtrzymując się dłonią, która tkwiła nad jego biodrem. Spojrzała mu w oczy i poniekąd odtworzyła sytuację, w której ich nosy się stykały, tą z pokoju życzeń. Wszystko ją rozpraszało, ale nie zamierzała dać mu nad sobą wygrać. Przełknęła więc nieśmiałość. - Żaden wilk mnie nie zje, żaden nie będzie do mnie wył! Już Ci mówiłam, daj sobie spokój. Nie poradzisz sobie ze mną.
I chociaż głos znów nieco jej zadrżał przy fali szeptu, która opuściła jej wargi i rozbiła się o jego, była w stanie cofnąć się pół kroku, gdy tylko się odwrócił i ruszył w stronę zamku. Pozwoliła, aby dłonie opadły jej wzdłuż ciała, zaciśnięte w pięści. Prychnęła pod nosem, kręcąc głową. - Co za uparty idiota. Marnujesz tylko czas Wilson, nie będę zabawką.
Dodała pod nosem do jego pleców, unosząc jednak prawą rękę i palcami przesuwając po swojej klatce piersiowej, dotknęła nimi miejsca na szyi, które pocałował.
Kto normalny tak robił? Absolutnie nie zamierzała ulegać Wilsonowi, absolutnie nie zamierzała zainteresować się wilkołakiem. Prychnęła kolejny raz zbulwersowana na siebie i wszystko dookoła, podniosła swój plecak i wyjęła z niego różdżkę. Accio sprawiło, że bidon pojawił się w jej ręku, a Lauren odwróciła się napięcie i ruszyła w stronę krańca szkolnych terenów i Zakazanego lasu.
Była silną i niezależną kobietą, żaden Anthony Wilson tego nie zmieni.
/zt x2
Gdy wymruczał zapewnienie o tym, że nie będzie się o nią martwił, kiwnęła głową delikatnie i chociaż chciała to usłyszeć, to jednocześnie wcale nie chciała. Mógł po prostu to przemilczeć, nie mówić tego na głos. Było tak z pewnością dlatego, że ona nie umiałaby się o niego już nie martwić, zważywszy na ich historię. Twarz Anthyonego nadal niczego jej nie podpowiadała. Jego oczy były puste i pozbawione wyrazu, nawet jedna nuta w jego głosie nie zdradzała jej tego, że mógł kłamać. Wierzyła więc we wszystkie słowa, które wypowiadał.
Z ust bruneta wyłoniło się jednak inne stwierdzenie, może prośba, tak niedorzeczna, że znów ją zirytował. Nie spodziewałaby się usłyszeć nigdy od Ślizgona, którego przecież trochę poznała tak głupich słów. Co miała niby w nim naprawiać? Dlaczego ktokolwiek miałby go zmieniać i odbierać mu cząstki siebie, które tworzyły perfekcyjnie nieperfekcyjną całość? Rysy w ludziach sprawiały, że byli oni piękniejsi i bardziej prawdziwi, nawet jak Lauren bardzo nie chciała widzieć własnych. Czy Wilson pod całą swoją fasadą pewności siebie, wcale pewny siebie nie był? Czy głęboko w środku uważał, że zmiana go jest jedynym rozwiązaniem, zamiast zmiany otoczenia i być może dopuszczenia do siebie faktu, że nikogo nie można przepraszać za to, kim się było? Gdyby ktoś ją zapytał miesiąc temu o to, czy wierzy w niego w jakikolwiek sposób, to by go wyśmiała, jednak teraz? Teraz absolutnie szczerze i z głębi serca wierzyła, co było przerażającym odkryciem, paraliżującym na tyle, że przez ułamek sekundy nie miała w głowie niczego, poza tą jedną, cichą myślą. Szepczącą zupełnie jak ona. Nie myślała nawet nad odpowiednim doborem słów, po prostu mówiła to, o czym myślała. Z początku była zła, że musiała wykorzystać przysługę, jednak słowa, które później wypowiedział, sprawiły, uznała to za dobre rozwiązanie. Miał rację. Nic ich nie łączyło, mogli się po prostu omijać. Podobnie jak on, była niczym w transie, poprawiając muchę, czując ciepło jego skóry pod palcami za każdym razem, gdy wadziła poza materiał kołnierza koszuli. Absolutnie wszystko dookoła pachniało jak Wilson. Musiała się odsunąć, musiała zareagować na jego słowa i gdyby nie fakt, że przygryzła dolną wargę i nie patrzyła mu w oczy, chyba by się na to nie zebrała. - Tak, tak chyba będzie najlepiej.
Zgodziła się w końcu nieco ciszej, zaciskając usta i chcąc się odsunąć. Musiała uciec, musiała odetchnąć. Cokolwiek było pomiędzy nimi, musiała to przerwać, bo zaczynała tracić kontrolę, uciekała jej niczym piasek przez palce. Ślizgon miał jednak inne plany. Poczuła, jak jego dłoń obejmuje ją w pasie, całkiem pozbywając się dzielących ich centymetrów. Biło od niego ciepło, miała wrażenie, że przebija się przez jej ubranie, przez co serce w akcie przerażenia zaczynało bić jej znacznie szybciej, niż powinno. Co on wyprawiał? Jej dłoń przemknęła po jego torsie w momencie, w którym ją do siebie przyciągał, aby ostatecznie pomknąć w górę i oprzeć się o jego ramię tak, że jaj palce chyba stykały jego kark i włosy, ale nie była pewna. Spojrzała na niego zaskoczona, ściągając brwi. Jej karmelowe oczy przysłoniła jakaś zbuntowana iskra i wolną dłoń nawet uniosła, aby złapać go na wysokości pasa i się odepchnąć, ale znów coś zrobił. Płynnie i szybko przejął kontrolę nad jej sytuacją, a jej ciało wcale nie zamierzało jej pomagać, ba, reagowało w sposób całkiem dla niej obcy. Jakby nie należało do niej wcale. Poczuła, jak czerwienią się jej poliki, jak przyśpiesza jej oddech, a piersi unoszą się coraz szybciej. Jej palce jakby w niemym zawstydzeniu złapały materiał jego nienagannie wyprasowanej koszuli, miętoląc go i gniotąc, a paznokcie wbiły się delikatnie w kark. - W..Wilson, co Ty.. Puść mnie.. - nie brzmiała jednak tak wyzywająco, jak chciała. Głos jej zadrżał, złagodniał i przemawiało przez niego coś dla Lauren znów obcego. Gdy ciepły oddech z ust Ślizgona rozbił się po wrażliwej skórze szyi, zostawił za sobą gęsią skórkę i sprawił, że zacisnęła powieki, odruchowo mocniej go do siebie przyciągając, czego wcale nie chciała. Nie wiedziała, jak to było możliwe, ale pachniał jeszcze intensywniej, był jeszcze cieplejszy, a gdy wargami dotknął jej skóry, uciekło jej spomiędzy warg głośniejsze westchnięcie. Ona go doprowadzała do szału?
- Nie znoszę Cię.. - mruknęła nieco już głośniej, chociaż jej sytuacja i to, jak chwilę wcześniej zareagowała, wcale nie wskazywały na to, że mogło to być prawda. Kto tak w ogóle robi ludziom?! - Nienawidzisz mnie przecież, doprowadzam Cię do szału.. - kontynuowała mało zgrabnie, próbując potem dodać, że kto tak robi w takich sytuacjach, ale Anthony zaczął się powoli odsuwać, a ona mogła dzięki temu się wyprostować. Co wywołało jakiś nieprzyjemny zawrót głowy i poczucie, że wcale nie chciała się od niego odsuwać. Uniosła powieki niemal natychmiast, spotykając na ich drodze głęboką zieleń, tylko już nie tak martwą, jak chwilę wcześniej. Jej dłoń przesunęła się po jego karku, palce podobnie jak jego wcześniej wplotły się w brązowe włosy. Nie mogło być tak, że ostatnie słowo będzie należało do niego. Dużo kosztowało uspokojenie oddechu, zebranie się w sobie. Wszystkie te bodźce, które przez niego do niej docierały, potęgował fakt, że wciąż była na tyle blisko, że czuła uderzające w jego piersi serce przez materiał swojej bluzki. Lauren więc wspięła się nieco na palce, podtrzymując się dłonią, która tkwiła nad jego biodrem. Spojrzała mu w oczy i poniekąd odtworzyła sytuację, w której ich nosy się stykały, tą z pokoju życzeń. Wszystko ją rozpraszało, ale nie zamierzała dać mu nad sobą wygrać. Przełknęła więc nieśmiałość. - Żaden wilk mnie nie zje, żaden nie będzie do mnie wył! Już Ci mówiłam, daj sobie spokój. Nie poradzisz sobie ze mną.
I chociaż głos znów nieco jej zadrżał przy fali szeptu, która opuściła jej wargi i rozbiła się o jego, była w stanie cofnąć się pół kroku, gdy tylko się odwrócił i ruszył w stronę zamku. Pozwoliła, aby dłonie opadły jej wzdłuż ciała, zaciśnięte w pięści. Prychnęła pod nosem, kręcąc głową. - Co za uparty idiota. Marnujesz tylko czas Wilson, nie będę zabawką.
Dodała pod nosem do jego pleców, unosząc jednak prawą rękę i palcami przesuwając po swojej klatce piersiowej, dotknęła nimi miejsca na szyi, które pocałował.
Kto normalny tak robił? Absolutnie nie zamierzała ulegać Wilsonowi, absolutnie nie zamierzała zainteresować się wilkołakiem. Prychnęła kolejny raz zbulwersowana na siebie i wszystko dookoła, podniosła swój plecak i wyjęła z niego różdżkę. Accio sprawiło, że bidon pojawił się w jej ręku, a Lauren odwróciła się napięcie i ruszyła w stronę krańca szkolnych terenów i Zakazanego lasu.
Była silną i niezależną kobietą, żaden Anthony Wilson tego nie zmieni.
/zt x2
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Strona 3 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach