Avenida 9 de Julio
3 posters
Magic Land :: INNE LOKALIZACJE :: Argentyna :: Buenos Aires
Strona 1 z 1
Avenida 9 de Julio
Aleja w centrum Buenos Aires w Argentynie. Jej nazwa upamiętnia dzień uzyskania niepodległości przez Argentynę - 9 lipca 1816. Jest to najszersza ulica świata. Po obu jej stronach znajduje się niezliczona ilość sklepów, kawiarni i restauracji.
Mistrz Gry
Re: Avenida 9 de Julio
Ach Buenos. Boskie Buenos! Czy ktoś kiedykolwiek choć przez chwilę nie marzył, aby się znaleźć w tej argentyńskiej metropolii? Sanne również o tym marzyła i w końcu mając czternaście lat rodzice zafundowali jej oraz Femke pierwszą samodzielną wycieczkę za granicę. Oczywiście wszystko, czyli plany na poszczególne dni, zakwaterowanie, wyżywienie oraz przemieszczanie się, zaplanowane było przez małżeństwo van Rijn. Pomyśleli o wszystkim tylko nie o tym kto by przypilnował dziewczynki do stu procentowego wypełniania punktów zawartych w planach dni. A więc jak się łatwo domyślić, młode Holenderki nie oglądały zabytków, a jedynie byczyły się na wspaniałej plaży co rusz poznając coraz to bardziej przystojnych chłopców.
Jednakże tym razem obecność Sanne w stolicy tego pięknego kraju była uwarunkowana zupełnie innymi pobudkami. Po pierwsze, skoro już znalazła się na Mistrzostwach Świata w Quidditchu, które odbywały się w Argentynie, to nie opłaca jej się od razu po ich zakończeniu wracać do domu. Dzięki uprzejmości Argentyńczyków poznanych podczas finałowego meczu, znalazła się w samym centrum Buenos. Po drugie, nadal czekała na jakąkolwiek odpowiedź od hogwarckiego nauczyciela Marca Castellani, który w te wakacje organizował warsztaty gry w Quidditcha. Holenderka miała nadzieję, iż po zakończeniu mistrzostw oraz wydaniu córki za mąż w końcu doczeka się jakże upragnionego pergaminu zapisanego pismem Pana Castellani. Po trzecie, sama sobie przysięgła, iż tym razem naprawdę zainteresuje się historią oraz zabytkową architekturą stolicy Argentyny, ponieważ to co robiły tu z Femke dwa lata temu było po prostu głupie. Z drugiej strony śmiała się sama z siebie, gdyż jeszcze do niedawna nie widziała nic złego w takim zachowaniu. Czyżby zaczynała poważniej myśleć o swoich czynach i decyzjach? Raczej nie, gdyż PO CZWARTE, gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, iż szwendając się po Buenos gdziekolwiek się tylko da, spotka Luisa.
Gdzieś na świecie mieści się ogromne, tętniące życiem, prawie trzy-milionowe miasto, a w samym jego środku znajduje się młoda, goniąca za tym co nieuchwytne, Holenderka.
Jednakże tym razem obecność Sanne w stolicy tego pięknego kraju była uwarunkowana zupełnie innymi pobudkami. Po pierwsze, skoro już znalazła się na Mistrzostwach Świata w Quidditchu, które odbywały się w Argentynie, to nie opłaca jej się od razu po ich zakończeniu wracać do domu. Dzięki uprzejmości Argentyńczyków poznanych podczas finałowego meczu, znalazła się w samym centrum Buenos. Po drugie, nadal czekała na jakąkolwiek odpowiedź od hogwarckiego nauczyciela Marca Castellani, który w te wakacje organizował warsztaty gry w Quidditcha. Holenderka miała nadzieję, iż po zakończeniu mistrzostw oraz wydaniu córki za mąż w końcu doczeka się jakże upragnionego pergaminu zapisanego pismem Pana Castellani. Po trzecie, sama sobie przysięgła, iż tym razem naprawdę zainteresuje się historią oraz zabytkową architekturą stolicy Argentyny, ponieważ to co robiły tu z Femke dwa lata temu było po prostu głupie. Z drugiej strony śmiała się sama z siebie, gdyż jeszcze do niedawna nie widziała nic złego w takim zachowaniu. Czyżby zaczynała poważniej myśleć o swoich czynach i decyzjach? Raczej nie, gdyż PO CZWARTE, gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, iż szwendając się po Buenos gdziekolwiek się tylko da, spotka Luisa.
Gdzieś na świecie mieści się ogromne, tętniące życiem, prawie trzy-milionowe miasto, a w samym jego środku znajduje się młoda, goniąca za tym co nieuchwytne, Holenderka.
Re: Avenida 9 de Julio
Co ja tu kuźwa robię? - pytam sam siebie już po raz milionowy przeciskając się z kubkiem mrożonej kawy między tłumem ludzi śpieszącym się do domu. Na niektórych czekają żony, mężowie, dzieci, kochankowie, ciepły obiad, miękkie kapcie i dużo innych przyjemności podczas gdy na mnie nie czeka nikt. Dziwne uczucie wolności którego od dawna nie doświadczyłem sprawiło, że nie wiem co ze sobą zrobić. Wesele bratanicy skończyło się równie szybko co się zaczęło, urlop Adrienne też niemożliwie szybko się skończył. Ona wróciła do Londynu, ja zostałem. Sam też nie wiem dlaczego zostałem i dlaczego przedłużyłem swój urlop. Czuję się jak szczur uciekający przed kotem. Kotem jest Greengrass. Ku*wa. Nie powinienem się czuć jak szczur. Nie powinienem siedzieć na poddaszu domu mojego brata i udawać, że korzystam z wakacji podczas gdy szlag mnie trafiał w chwilach w których pot spływał potokami po moich plecach. Tęsknię za deszczem. Cholernie mocno tęsknię za deszczem. Tutaj jednak niezaprzeczalnie jestem bezpieczniejszy. Póki co. Muszę się trochę ogarnąć życiowo. Znów muszę zachowywać się jak pan i władca wszechświata. Muszę złożyć podanie na studia. O właśnie, Londyn na mnie czeka. Więc co ja tu kuźwa robię? Stoję na przejściu dla pieszych czekając na zielone światło. Jest gorąco, słońce razi mnie nawet przez okulary przeciwsłoneczne, a włosów nie czesałem od trzech dni. Spodenki mam za krótkie i widać moje owłosione łydy, a koszulka może i biała, ale jest mi w niej okropnie gorąco. Upijam łyk kawy zanim przestanie być kawą mrożoną i powoli przechodzę przez przejście dla pieszych podczas gdy mimowolnie czujnie obserwuję okolicę jakbym na kogoś czekał. Głupstwo. Przecież nie pojawi się ot tak znienacka sam Hyperion Greengrass żeby dać mi w ryj. Nie mam też tu zbyt wielu znajomych, bo szybko się odciąłem od swojej argentyńskiej przeszłości. Na co więc czekam? Co ja tu kuźwa robię? Dochodząc do kolejnego przejścia dla pieszych już wiedziałem na kogo czekam. Stała w jakiejś kolorowej bluzeczce i nieludzko krótkich szortach które sprawiły, że automatycznie mój wzrok ulokował się na jej zgrabnym tyłku. Stała bokiem do mnie i kompletnie zdawała się mnie nie zauważać zbyt zaaferowana tym co znajdowało się na końcu kolejki w której stała. Kolejka była duża i z tego co zdążyłem zauważyć na końcu miła pani wydawała lody. Och, Sanne z lodami. Moja wyobraźnia dość szybko podchwyciła ten obrazek, a krew spłynęła z mózgu do członka. To na pewno ona. Gdy tylko światło zmieniło się na zielone ruszyłem szybko w jej stronę nie bacząc na konsekwencje. Ona tu, kuźwa, była. W Argentynie. W Buenos. W kolejce po lody.
- Lepsze sprzedają za rogiem, chica. - pochylam się nad nią z szerokim uśmiechem patrząc prosto w jej ciemne tęczówki. Za rogiem mają lepsze lody. Takie z automatu. Na takich lepiej prezentowałyby się jej kształtne wargi. Uśmiech zaraz jednak znika z mojej twarzy. To już się kiedyś zdarzyło. Moja pamięć bezbłędnie wyłapuje wspomnienie nieco młodszej Sanke stojącej w kolejce do podejrzanej lodziarni. Tak to wszystko się zaczęło. Może to nawet było tutaj? Może. Nie pamiętam tego aż tak dokładnie. Mimowolnie marszczę czoło i swój brak uśmiechu chowam poprzez zaciśnięcie warg na ciemnozielonej słomce którą sprzedawca z kawiarni po drugiej stronie drogi wcisnął mi do tej zimnej brei zwanej kawą.
- Lepsze sprzedają za rogiem, chica. - pochylam się nad nią z szerokim uśmiechem patrząc prosto w jej ciemne tęczówki. Za rogiem mają lepsze lody. Takie z automatu. Na takich lepiej prezentowałyby się jej kształtne wargi. Uśmiech zaraz jednak znika z mojej twarzy. To już się kiedyś zdarzyło. Moja pamięć bezbłędnie wyłapuje wspomnienie nieco młodszej Sanke stojącej w kolejce do podejrzanej lodziarni. Tak to wszystko się zaczęło. Może to nawet było tutaj? Może. Nie pamiętam tego aż tak dokładnie. Mimowolnie marszczę czoło i swój brak uśmiechu chowam poprzez zaciśnięcie warg na ciemnozielonej słomce którą sprzedawca z kawiarni po drugiej stronie drogi wcisnął mi do tej zimnej brei zwanej kawą.
Re: Avenida 9 de Julio
Holenderka długo błądziła zanim odnalazła znajome jej widoki, które utrwaliły się w jej pamięci dzięki wycieczce dwa lata temu. To był jej pierwszy dzień w Buenos od razu po mistrzostwach, które wywarły na nią bardzo duże wrażenie co ów argentyńska metropolia. Kilka godzin szwendała się po mniejszych uliczkach, starając się sobie odtworzyć w głowie wspomnienia związane z pewnymi miejscami. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdyż pomimo jednego nieudanego incydentu spędziła tu naprawdę wspaniałe wakacje.
W końcu dotarła na najszerszą ulicę na świecie, czyli na Avenida 9 de Julio. Jakże by mogła nie poznać tak szerokiej alei, która przechodziła przez samo centrum Buenos Aires i na której bywała prawie codziennie podczas swojej poprzedniej wizyty. Nim zdążyła się porządnie rozejrzeć i zdecydować na co ma ochotę i w jakim kierunku powinna pójść, jej czekoladowe tęczówki wypatrzyły wyblakły neon, głoszący jedno z niewielu hiszpańskich słów, które panienka van Rijn kojarzyła, czyli "Helado". Jej uśmiech zrobił się jeszcze szerszy, a w oczach pojawiły się wesołe iskierki, czując, że to właśnie w poszukiwaniu za tym zrobiła tyle kilometrów po Buenos. Żwawym krokiem ruszyła w stronę dobrze znajomej budki i ustawiła się w kolejce, która zapewne ze względu na sezon wakacyjny była dość długa. W czasie oczekiwania Sanne postanowiła znaleźć trochę mugolskich pieniędzy, aby móc zapłacić za chłodną, owocową zachciankę.
- Dance for the money, dance for the money, girl... - nuciła sobie pod nosem, pobrzękując do rytmu mugolskimi monetami, które dosłownie przed chwilą odnalazła w swej magicznie powiększonej torebce. Był to jedyne słowa tej piosenki, które znała i której jej się zdążyły utrwalić w pamięci podczas przechodzenia przy barze, gdzie promowano młode talenty muzyczne. Jednakże jej wystarczyło jedynie to zasłyszała, aby później wymyślić sobie do tego swoją własną, dalszą melodię oraz tekst.
Kolejka przesuwała się powoli, a Sanne zaczynała już mieć wrażenie, że stoi w niej ze trzy godziny. Żar niemiłosiernie lał się z nieba tak, że ta budka z lodami stała się dla niej czymś w rodzaju oazy na pustyni. Otarła sobie chusteczką pot z czoła, następnie skrzyżowała ręce pod biustem, a po kilku kolejnych sekundach stwierdziła, że zaczai się na te lody, kiedy tylko będzie tu mniej ludzi.
Lepsze sprzedają za rogiem, chica. - te słowa spadły na nią jak grom z jasnego nieba, wywołując w jej głowie wielką i katastrofalną falę tsunami zlepioną ze wszystkich wspomnień, których usiłowała się pozbyć przez ostatnie dwa lata. W tym momencie jej mózg pracował na pełnych obrotach, ona nie wiedziała co się stało i co się dzieje, a wszystko to trwało zaledwie niecałe dwie sekundy. Pierwszą jej myślą był: "upał". Że ma jakieś halucynacje dźwiękowe, że się jeszcze nie zdążyła zaaklimatyzować. Drugą jej myślą było: "zwariowałam", natomiast trzecią: "kurwa" (oczywiście w jej ojczystym języku).
- Ostatnio jak tu byłam nie miałam okazji ich spróbować i sama ocenić, które są lepsze - odparła, chcąc nie chcąc wpatrując się w złote tęczówki, które już znała na pamięć. I znowu go spotyka. Jak zwykle niespodziewanie. Tu, pośród trzech milionów ludzi, wyłania się on, niczym słońce zza chmur. Jednakże dziewczyna bardzo dobrze wie, że jeśli ponownie zbliży się do słońca to znów się może poparzyć i to o wiele mocniej niż ostatnim razem...
W końcu dotarła na najszerszą ulicę na świecie, czyli na Avenida 9 de Julio. Jakże by mogła nie poznać tak szerokiej alei, która przechodziła przez samo centrum Buenos Aires i na której bywała prawie codziennie podczas swojej poprzedniej wizyty. Nim zdążyła się porządnie rozejrzeć i zdecydować na co ma ochotę i w jakim kierunku powinna pójść, jej czekoladowe tęczówki wypatrzyły wyblakły neon, głoszący jedno z niewielu hiszpańskich słów, które panienka van Rijn kojarzyła, czyli "Helado". Jej uśmiech zrobił się jeszcze szerszy, a w oczach pojawiły się wesołe iskierki, czując, że to właśnie w poszukiwaniu za tym zrobiła tyle kilometrów po Buenos. Żwawym krokiem ruszyła w stronę dobrze znajomej budki i ustawiła się w kolejce, która zapewne ze względu na sezon wakacyjny była dość długa. W czasie oczekiwania Sanne postanowiła znaleźć trochę mugolskich pieniędzy, aby móc zapłacić za chłodną, owocową zachciankę.
- Dance for the money, dance for the money, girl... - nuciła sobie pod nosem, pobrzękując do rytmu mugolskimi monetami, które dosłownie przed chwilą odnalazła w swej magicznie powiększonej torebce. Był to jedyne słowa tej piosenki, które znała i której jej się zdążyły utrwalić w pamięci podczas przechodzenia przy barze, gdzie promowano młode talenty muzyczne. Jednakże jej wystarczyło jedynie to zasłyszała, aby później wymyślić sobie do tego swoją własną, dalszą melodię oraz tekst.
Kolejka przesuwała się powoli, a Sanne zaczynała już mieć wrażenie, że stoi w niej ze trzy godziny. Żar niemiłosiernie lał się z nieba tak, że ta budka z lodami stała się dla niej czymś w rodzaju oazy na pustyni. Otarła sobie chusteczką pot z czoła, następnie skrzyżowała ręce pod biustem, a po kilku kolejnych sekundach stwierdziła, że zaczai się na te lody, kiedy tylko będzie tu mniej ludzi.
Lepsze sprzedają za rogiem, chica. - te słowa spadły na nią jak grom z jasnego nieba, wywołując w jej głowie wielką i katastrofalną falę tsunami zlepioną ze wszystkich wspomnień, których usiłowała się pozbyć przez ostatnie dwa lata. W tym momencie jej mózg pracował na pełnych obrotach, ona nie wiedziała co się stało i co się dzieje, a wszystko to trwało zaledwie niecałe dwie sekundy. Pierwszą jej myślą był: "upał". Że ma jakieś halucynacje dźwiękowe, że się jeszcze nie zdążyła zaaklimatyzować. Drugą jej myślą było: "zwariowałam", natomiast trzecią: "kurwa" (oczywiście w jej ojczystym języku).
- Ostatnio jak tu byłam nie miałam okazji ich spróbować i sama ocenić, które są lepsze - odparła, chcąc nie chcąc wpatrując się w złote tęczówki, które już znała na pamięć. I znowu go spotyka. Jak zwykle niespodziewanie. Tu, pośród trzech milionów ludzi, wyłania się on, niczym słońce zza chmur. Jednakże dziewczyna bardzo dobrze wie, że jeśli ponownie zbliży się do słońca to znów się może poparzyć i to o wiele mocniej niż ostatnim razem...
Re: Avenida 9 de Julio
Ile jest ludzi na świecie? Dużo. A ile jest kobiet na świecie? Od cholery. Dlaczego więc muszę ciągle trafiać na tą właśnie drobną istotkę? Coraz bardziej skłonny jestem przyznać rację tym wszystkim debilom którzy wierzą w pojęcie "wszechświat wie lepiej". Byłem i jestem upartym cynikiem. Nie ma wszechświata. Jest jeden wielki pan przypadek który uwielbia katować mnie jej osobą. Uwielbia patrzeć jak robię z siebie idiotę w jej otoczeniu i uwielbia patrzeć jak potem nie śpię po nocach, bo jej ciemne tęczówki mnie prześladują. Pan przypadek jest fiutem. Niezaprzeczalnie. Wypiłem swoją breję do końca rozkoszując się chwilowym uczuciem zamrożonego żołądka.
- Więc przyjechałaś do Buenos aby przekonać się, że tamte lody są lepsze? - rzucam ironicznym tonem obracając w palcach puste plastikowe opakowanie. Właśnie... Dlaczego ona tu jest? Powinna być w swojej Holandii i razem ze swoją szczęśliwą holenderską rodzinką podlewać marihuanen w przydomowym ogródku. W Argentynie jest za ciepło na te roślinki. Jest za to cała masa innych narkotyków. Czyżby w wakacje wynajmowała swój odbyt aby nielegalnie importować dobre argentyńskie dragi? Boże kochany. Mój tok myślenia mnie przeraża. Moja mała Sanne nie nadaje się na dilera. Może i nie była najgrzeczniejszą dziewczynką, ale nie wyobrażam sobie jej stojącej przy Dziurawym z tekstem "Hey kid. Wanna buy some drugs?". Głupawy uśmieszek zdążył jednak zagościć na mojej twarzy zanim zdążyłem przywrócić swoje myśli do normalności.
- Jak wakacje? Niech zgadnę... byłaś na Mistrzostwach i stwierdziłaś, że zaczekasz w Argentynie na ten obóz który ma poprowadzić mój braciszek... Albo byłaś na Mistrzostwach i doszłaś do wniosku, że zostaniesz na parę dni w Buenos, bo ma naprawdę świetne zabytki... Albo stęskniłaś się za mną i zostałaś mając zamiar napisać do mnie parę ciepłych słów zaraz po zjedzeniu tych okropnych lodów... - cofnąłem się o krok bo kolejka się przesunęła, a moje spojrzenie automatycznie pociemniało. Poprawna odpowiedź to ta numer trzy. Mogłaby napisać, że siedzi na środku Antarktydy i że tęskni, a ja już szukałbym najcieplejszych kalesonów w osiedlowym bieliźnianym aby teleportować się tam jak najszybciej. Może pan przypadek nie jest jednak takim mega fiutem. On wie, że ja tęsknię i on wie jak bardzo lubię towarzystwo Van Rijn. On wie, że jej potrzebuję. On wie to lepiej niż ja sam.
- Więc przyjechałaś do Buenos aby przekonać się, że tamte lody są lepsze? - rzucam ironicznym tonem obracając w palcach puste plastikowe opakowanie. Właśnie... Dlaczego ona tu jest? Powinna być w swojej Holandii i razem ze swoją szczęśliwą holenderską rodzinką podlewać marihuanen w przydomowym ogródku. W Argentynie jest za ciepło na te roślinki. Jest za to cała masa innych narkotyków. Czyżby w wakacje wynajmowała swój odbyt aby nielegalnie importować dobre argentyńskie dragi? Boże kochany. Mój tok myślenia mnie przeraża. Moja mała Sanne nie nadaje się na dilera. Może i nie była najgrzeczniejszą dziewczynką, ale nie wyobrażam sobie jej stojącej przy Dziurawym z tekstem "Hey kid. Wanna buy some drugs?". Głupawy uśmieszek zdążył jednak zagościć na mojej twarzy zanim zdążyłem przywrócić swoje myśli do normalności.
- Jak wakacje? Niech zgadnę... byłaś na Mistrzostwach i stwierdziłaś, że zaczekasz w Argentynie na ten obóz który ma poprowadzić mój braciszek... Albo byłaś na Mistrzostwach i doszłaś do wniosku, że zostaniesz na parę dni w Buenos, bo ma naprawdę świetne zabytki... Albo stęskniłaś się za mną i zostałaś mając zamiar napisać do mnie parę ciepłych słów zaraz po zjedzeniu tych okropnych lodów... - cofnąłem się o krok bo kolejka się przesunęła, a moje spojrzenie automatycznie pociemniało. Poprawna odpowiedź to ta numer trzy. Mogłaby napisać, że siedzi na środku Antarktydy i że tęskni, a ja już szukałbym najcieplejszych kalesonów w osiedlowym bieliźnianym aby teleportować się tam jak najszybciej. Może pan przypadek nie jest jednak takim mega fiutem. On wie, że ja tęsknię i on wie jak bardzo lubię towarzystwo Van Rijn. On wie, że jej potrzebuję. On wie to lepiej niż ja sam.
Re: Avenida 9 de Julio
Sanne uwielbiała słońce i była wprost zakochana w Buenos, dlatego przez cały rok dzielnie znosiła obniżenia temperatury i zmiany pogody, co skutecznie jej rekompensowało ciepłe, letnie słońce. Mimo iż - jak każdy człowiek - wiedziała, że nadmiar słońca może doprowadzić w najgorszym wypadku do nieznośnego bólu i cierpienia, to i tak to kochała. Było tak zanim w jej życiu pojawił się Luis i było tak do tej pory. Z pewnym wyjątkiem. Castellani kojarzył jej się ze słońcem i wakacjami, z ciepłą plażą oraz lodami. Teraz to on był dla niej tym słońcem, jednakże parzył równie mocno jak.to prawdziwe... W tym momencie, kiedy tak stał przed nią wpatrując jej się prosto.w oczy, Holenderka poczuła się jak ta niewinna czternastolatka, której słońce jeszcze nie doświadczyło tak, jak tę szesnastolatkę, aktualnie będącą niewystarczająco blisko swego obiektu pożądania, a zbyt blisko obiektu swej zagłady.
- Nie, nie dlatego, ale nie zaszkodzi spróbować - posłała mu lekko filuterny uśmiech, za którym miała zamiar ukryć swe myśli, które wydawały jej się wylewac przez uszy z powodu ich natłoku. Nieco głupawy uśmiech, który pojawił się na argentyńskich wargach jej niespodziewanego towarzysza, wywołał u van Rijn dość mieszane uczucia. Jedna z jej idealnie wyregulowanych brwi powędrowała ku górze, a ciemne tęczówki nadal utkwione były w wargach chłopaka. W wargach słodkich jak arbuz, miękkich jak mech i gładkich jak woskowa powierzchnia tropikalnego liścia. Raz miała to wszystko, jego całego, swoje słońce na całe wakacje. Może i tym razem mogła go mieć? Może dane im było jedynie obcować ze sobą akurat w tę porę roku? Ale czy była w stanie i tym razem zatrzymać go przy sobie na cały miesiąc?
- Jeszcze się nie skończyły, więc ciężko mi ocenić. A jeśli chodzi o proponowane orzez Ciebie opcje to dwie z nich są trafne. Jakie? Tego nie zdradzę - jej usta rozchyliły się w iście diabelskim uśmieszku, aby następnie górny rząd białych zębów delikatnie mógł przygnieść dolną bladoróżową wargę panienki. Czyż nie byłoby to zbyt łatwe, gdyby za każdym razem odkrywała przed nim wszystkie swoje karty?
- A Ty? Sprowadzają Cię tu interesy... Czy może postanowiłeś przedłużyć sobie urlop wzięty na ślub bratanicy? Och daj spokój, wszystkie gazety o tym piszą! - na końcu swej wypowiedzi wywinęła młynka oczami, gdy tylko dostrzegła jego zaskoczoną minę. Holenderka bardzo była ciekawa jego odpowiedzi, gdyż podejrzewała, że zaserwuje jej coś co kompletnie nie będzie się wpisywać w te opcje odpowiedzi, które mu zasugerowała.
Kolejka się przesunęła, Castellani też, jednakże Sanka nadal stała w miejscu. Już nie chciała lodów. I tak przed pojawieniem się chłopaka miała zamiar z nich zrezygnować. Nie była ani głodna, ani spragniona, choć od czasu śniadania na polu namiotowym nic nie jadła. Panienka van Rijn chciała jedynie towarzystwa Luisa. Chciała być jak najbliżej tej swojej "gorącej gwiazdy"...
- Nie, nie dlatego, ale nie zaszkodzi spróbować - posłała mu lekko filuterny uśmiech, za którym miała zamiar ukryć swe myśli, które wydawały jej się wylewac przez uszy z powodu ich natłoku. Nieco głupawy uśmiech, który pojawił się na argentyńskich wargach jej niespodziewanego towarzysza, wywołał u van Rijn dość mieszane uczucia. Jedna z jej idealnie wyregulowanych brwi powędrowała ku górze, a ciemne tęczówki nadal utkwione były w wargach chłopaka. W wargach słodkich jak arbuz, miękkich jak mech i gładkich jak woskowa powierzchnia tropikalnego liścia. Raz miała to wszystko, jego całego, swoje słońce na całe wakacje. Może i tym razem mogła go mieć? Może dane im było jedynie obcować ze sobą akurat w tę porę roku? Ale czy była w stanie i tym razem zatrzymać go przy sobie na cały miesiąc?
- Jeszcze się nie skończyły, więc ciężko mi ocenić. A jeśli chodzi o proponowane orzez Ciebie opcje to dwie z nich są trafne. Jakie? Tego nie zdradzę - jej usta rozchyliły się w iście diabelskim uśmieszku, aby następnie górny rząd białych zębów delikatnie mógł przygnieść dolną bladoróżową wargę panienki. Czyż nie byłoby to zbyt łatwe, gdyby za każdym razem odkrywała przed nim wszystkie swoje karty?
- A Ty? Sprowadzają Cię tu interesy... Czy może postanowiłeś przedłużyć sobie urlop wzięty na ślub bratanicy? Och daj spokój, wszystkie gazety o tym piszą! - na końcu swej wypowiedzi wywinęła młynka oczami, gdy tylko dostrzegła jego zaskoczoną minę. Holenderka bardzo była ciekawa jego odpowiedzi, gdyż podejrzewała, że zaserwuje jej coś co kompletnie nie będzie się wpisywać w te opcje odpowiedzi, które mu zasugerowała.
Kolejka się przesunęła, Castellani też, jednakże Sanka nadal stała w miejscu. Już nie chciała lodów. I tak przed pojawieniem się chłopaka miała zamiar z nich zrezygnować. Nie była ani głodna, ani spragniona, choć od czasu śniadania na polu namiotowym nic nie jadła. Panienka van Rijn chciała jedynie towarzystwa Luisa. Chciała być jak najbliżej tej swojej "gorącej gwiazdy"...
Re: Avenida 9 de Julio
Promienie słońca przyjemnie tańczyły w jej brązowych włosach nadając im blasku. Ciężko było się nie uśmiechnąć do tego obrazka który znając życie będzie mnie długo prześladował po tym przypadkowym spotkaniu. Ciężko było się też nie uśmiechnąć słysząc jej odpowiedź.
- Więc jakie to były słowa? Możesz je powiedzieć skoro już się widzimy, amorcito. - samego mnie zadziwił mój pogodny ton głosu. Jeszcze dwie minuty temu mój nastrój był iście wisielczy. Wszystko jednak zmieniło się na lepsze. Upał był znośniejszy, słońce już tak nie raziło, a na mojej gębie uśmiech zadomowił się na dobre. To wszystko jej zasługa i o tym akurat wiedziałem. Wiedziałem, że nikt nie jest w stanie tak skutecznie poprawić mi nastroju co ta młoda dama. Niech to wszystko szlag. Miałem jej dać spokój. Miałem zniknąć. Wyszło jak zwykle. Mój główny problem poległ na tym, że nie chciałem od niej odchodzić. Poczucie obowiązku o nazwie: "Tak dla wszystkich będzie lepiej" sprawiało jednak, że odchodziłem. Zawsze z tym samym bólem serca i krocza. Ledwie przygryzła dolną wargę, a moja prawa dłoń automatycznie powędrowała do jej podbródka uwalniając czułe miejsce od nacisku zębów. To był odruch bezwarunkowy. Zawsze to robiłem. Nie chciałem patrzeć aż niewielkie kropelki krwi pojawią się w uciskanym miejscu co mogłaby niechcący sobie zrobić. Niechcący i nieświadomie. Teraz jednak nie chciałem puścić jej podbródka. Przesuwam dłoń na jej policzek i ostrożnie badam fakturę jej bladej skóry. Gładka i nieskazitelna jak zwykle. Zaraz jednak łapię się na tym, że to niestosowne. Nieodpowiednie. Niedozwolone. Zabieram rękę i wciskam ją do kieszeni krótkich spodni zaciskając dłoń w pięść.
- Mają tu naprawdę dobrą mrożoną kawę. I lody za rogiem. No chodź, nie daj się prosić. - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem który chyba nie pasuje do mojej poważnej mordy. Powinienem rzucić uśmiechanie się i palenie. Jak będę w wieku Marco to na pewno już dawno to rzucę. Dłoń którą zacisnąłem w pięść znów wyciągnąłem, tym razem otwartą w jej kierunku. Dalej dziewczyno, zgódź się. Potrzebuję cię- znów.
- Więc jakie to były słowa? Możesz je powiedzieć skoro już się widzimy, amorcito. - samego mnie zadziwił mój pogodny ton głosu. Jeszcze dwie minuty temu mój nastrój był iście wisielczy. Wszystko jednak zmieniło się na lepsze. Upał był znośniejszy, słońce już tak nie raziło, a na mojej gębie uśmiech zadomowił się na dobre. To wszystko jej zasługa i o tym akurat wiedziałem. Wiedziałem, że nikt nie jest w stanie tak skutecznie poprawić mi nastroju co ta młoda dama. Niech to wszystko szlag. Miałem jej dać spokój. Miałem zniknąć. Wyszło jak zwykle. Mój główny problem poległ na tym, że nie chciałem od niej odchodzić. Poczucie obowiązku o nazwie: "Tak dla wszystkich będzie lepiej" sprawiało jednak, że odchodziłem. Zawsze z tym samym bólem serca i krocza. Ledwie przygryzła dolną wargę, a moja prawa dłoń automatycznie powędrowała do jej podbródka uwalniając czułe miejsce od nacisku zębów. To był odruch bezwarunkowy. Zawsze to robiłem. Nie chciałem patrzeć aż niewielkie kropelki krwi pojawią się w uciskanym miejscu co mogłaby niechcący sobie zrobić. Niechcący i nieświadomie. Teraz jednak nie chciałem puścić jej podbródka. Przesuwam dłoń na jej policzek i ostrożnie badam fakturę jej bladej skóry. Gładka i nieskazitelna jak zwykle. Zaraz jednak łapię się na tym, że to niestosowne. Nieodpowiednie. Niedozwolone. Zabieram rękę i wciskam ją do kieszeni krótkich spodni zaciskając dłoń w pięść.
- Mają tu naprawdę dobrą mrożoną kawę. I lody za rogiem. No chodź, nie daj się prosić. - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem który chyba nie pasuje do mojej poważnej mordy. Powinienem rzucić uśmiechanie się i palenie. Jak będę w wieku Marco to na pewno już dawno to rzucę. Dłoń którą zacisnąłem w pięść znów wyciągnąłem, tym razem otwartą w jej kierunku. Dalej dziewczyno, zgódź się. Potrzebuję cię- znów.
Re: Avenida 9 de Julio
Wypowiedź chłopaka nieco wytrąciła Sanne z pantałyku. Zmarszczyła obie brwi, z czego jedna z nich nieznacznie uniosła się ku górze, a w jej czekoladowych tęczówkach tańczyła konsternacja. Jakie słowa? O co mu chodziło? Jednakże panienka van Rijn po kilku sekundach uznała, że nie warto się nad tym zastanawiać, gdyż Luis zazwyczaj błądził gdzieś myślami, zamiast po prostu słuchać swego rozmówcy. Zaśmiała się krótko i jedynie pokręciła głową, zacisnęła usta i wykonała przy nich gest przypominający zamykanie zamka, bądź kłódki na znak, że nie wydobędzie z niej tego tak łatwo, chyba, że znajdzie niewidzialny kluczyk, który wyrzuciła za siebie.
- Jak się już widzimy wolałabym nie rozmawiać o czymś tak nieistotnym - odparła stanowczym tonem, który w ogóle nie pasował do jej delikatnego uśmiechu, który zakwitł na jej bladoróżowych ustach, gdy tylko Castellani posłał jej ten jeden ze swoich hollywoodzkich. Jej zdawkowa odpowiedź nie podlegała dyskusji, ale też była dość subtelna i bardzo obiecująca. A przynajmniej tak się Sance wydawało. Nie chciała wystraszyć Luisa. Nie chciała, żeby teraz zostawiał ją samą, skoro los zaciągnął go do niej za ucho.
Kiedy poczuła ciepły dotyk jego kciuka na swojej brodzie coś w jej żołądku niespodziewanie podskoczyło i zacisnęło się wokół niego. Wypuściła powoli powietrze, patrząc wprost w złote tęczówki Argentyńczyka, czując, że zrobiłaby teraz to o cokolwiek by ją poprosił. Tak niewiele wystarczyło. Tak, należała do niego. Bardzo chciała do niego należeć.
Kiedy nagle zabrał swą dłoń powróciła do szarej (w kolorowej Argentynie? To brzmi dziwnie) rzeczywistości, tęsknie zerkając na jego kieszeń, w której ukrył swą dłoń. Zrobiła to tylko raz, uważając na to, aby tego nie zauważył. Nagle jej twarz nieco się rozpogodziła, gdyż kilka sekund później ta sama dłoń była wyciągnięta w jej stronę. Zamknęła ją w uścisku swojej drobnej dłoni i szepnęła tak, aby tylko on mógł usłyszeć jej wypowiedź:
- Jestem tak głodna, że zjadłabym hipogryfa z kopytami! Zabierz mnie w fajne miejsce na coś dobrego, daję Ci wolną rękę. - Jej palce, ubrane w kilka drobnych pierścionków, zacisnęły się na o wiele większej dłoni Luisa, co miało być dla niego znakiem, iż jest gotowa do drogi. Do dalszej drogi, niż jedynie za róg...
- Jak się już widzimy wolałabym nie rozmawiać o czymś tak nieistotnym - odparła stanowczym tonem, który w ogóle nie pasował do jej delikatnego uśmiechu, który zakwitł na jej bladoróżowych ustach, gdy tylko Castellani posłał jej ten jeden ze swoich hollywoodzkich. Jej zdawkowa odpowiedź nie podlegała dyskusji, ale też była dość subtelna i bardzo obiecująca. A przynajmniej tak się Sance wydawało. Nie chciała wystraszyć Luisa. Nie chciała, żeby teraz zostawiał ją samą, skoro los zaciągnął go do niej za ucho.
Kiedy poczuła ciepły dotyk jego kciuka na swojej brodzie coś w jej żołądku niespodziewanie podskoczyło i zacisnęło się wokół niego. Wypuściła powoli powietrze, patrząc wprost w złote tęczówki Argentyńczyka, czując, że zrobiłaby teraz to o cokolwiek by ją poprosił. Tak niewiele wystarczyło. Tak, należała do niego. Bardzo chciała do niego należeć.
Kiedy nagle zabrał swą dłoń powróciła do szarej (w kolorowej Argentynie? To brzmi dziwnie) rzeczywistości, tęsknie zerkając na jego kieszeń, w której ukrył swą dłoń. Zrobiła to tylko raz, uważając na to, aby tego nie zauważył. Nagle jej twarz nieco się rozpogodziła, gdyż kilka sekund później ta sama dłoń była wyciągnięta w jej stronę. Zamknęła ją w uścisku swojej drobnej dłoni i szepnęła tak, aby tylko on mógł usłyszeć jej wypowiedź:
- Jestem tak głodna, że zjadłabym hipogryfa z kopytami! Zabierz mnie w fajne miejsce na coś dobrego, daję Ci wolną rękę. - Jej palce, ubrane w kilka drobnych pierścionków, zacisnęły się na o wiele większej dłoni Luisa, co miało być dla niego znakiem, iż jest gotowa do drogi. Do dalszej drogi, niż jedynie za róg...
Re: Avenida 9 de Julio
Oddychając jej kształtny biust unosił się rytmicznie ściągając na siebie mój wzrok. Idealna. Pod każdym względem idealna. No prawie pod każdym. Była zdecydowanie zbyt pyskata i zdecydowanie zbyt młoda. Jednak wszystkie zalety skutecznie potrafiły przyćmić te drobne niedoskonałości. W moją psychikę wryła się już jako ideał. Nieświadomie ją opisuję kiedy ktoś pyta o idealną kobietę dla Luisa Castellaniego. Oczywiście pomijam kwestie wieku, bo to zdecydowanie narusza powszechnie uznane normy kulturowe w naszym świecie i pomijam jej wygadanie. Zawsze jednak wspominam o kasztanowych włosach, czekoladowych tęczówkach i herbacianych wargach które wyginają się w najpiękniejszym uśmiechu. Ją jedną mógłbym kiedyś pokochać. Zdałem sobie z tego sprawę na weselu Suzanne kiedy ciotka zapytała mnie kiedy przyjdzie na mnie pora. Otóż ciociu, nie przyjdzie. Przynajmniej nie w tym dziesięcioleciu.
- Więc co byś wolała robić? - pytam, a w moim głosie słychać wyzwanie. Powiedz mi, mała. Jestem królem świata- mogę robić z tobą wszystko na co będziesz miała ochotę. Tylko mi powiedz. Kiedy stanęła na palcach automatycznie schyliłem się, żeby lepiej słyszeć to co ma mi do powiedzenia. Chciała dobrego jedzenia? Najlepsze jest to przygotowane przez Nanę, gosposię mojego brata. Nie mogę jej jednak tam zabrać. To uczennica Marco. Gdyby Marco się dowiedział to byłoby po mnie. Dom więc odpada. Szybko, knajpa. Rozejrzałem się wokół i już dobry lokal z lokalnymi przysmakami wpadł mi do głowy. Zamknąłem jej drobną rączkę w swojej wielkiej łapie i delikatnie pociągnąłem w stronę rogu za którym kryły się najlepsze lody w Buenos. Nie zatrzymaliśmy się tam jednak. Szliśmy dobre dziesięć minut w ciszy zanim otworzyłem przed nią drzwi restauracji o typowo rodzinnej atmosferze w której od czasu do czasu zdarzało mi się coś przekąsić. Zajęliśmy stolik w kącie i zaraz typowa argentyńska dziewczyna przyniosła nam menu i obiecała, że za chwilę wróci.
- Więc co byś wolała robić? - pytam, a w moim głosie słychać wyzwanie. Powiedz mi, mała. Jestem królem świata- mogę robić z tobą wszystko na co będziesz miała ochotę. Tylko mi powiedz. Kiedy stanęła na palcach automatycznie schyliłem się, żeby lepiej słyszeć to co ma mi do powiedzenia. Chciała dobrego jedzenia? Najlepsze jest to przygotowane przez Nanę, gosposię mojego brata. Nie mogę jej jednak tam zabrać. To uczennica Marco. Gdyby Marco się dowiedział to byłoby po mnie. Dom więc odpada. Szybko, knajpa. Rozejrzałem się wokół i już dobry lokal z lokalnymi przysmakami wpadł mi do głowy. Zamknąłem jej drobną rączkę w swojej wielkiej łapie i delikatnie pociągnąłem w stronę rogu za którym kryły się najlepsze lody w Buenos. Nie zatrzymaliśmy się tam jednak. Szliśmy dobre dziesięć minut w ciszy zanim otworzyłem przed nią drzwi restauracji o typowo rodzinnej atmosferze w której od czasu do czasu zdarzało mi się coś przekąsić. Zajęliśmy stolik w kącie i zaraz typowa argentyńska dziewczyna przyniosła nam menu i obiecała, że za chwilę wróci.
- Na co masz ochotę, chica? Osobiście polecam empanadas. To takie małe pierożki- tutaj świetnie je robią. Albo milanesa con papas fritas. To takie mięso mocno rozbite, w takiej panierce podawane z frytkami. Całkiem smaczne. - wyjaśniłem spoglądają na nią znad swojego menu w którym nie znalazłem ani jednego słowa w języku angielskim. Dla niej pewnie to zbiór niezrozumiałych nazw z ceną obok. A ceny były z dupy wzięte co stwierdziłem na pierwszy rzut oka. Trudno. Nigdy nie przejmowałem się takimi drobiazgami jak pieniądze. Zamknąłem menu i odłożyłem na stolik wciąż na nią patrząc.
Re: Avenida 9 de Julio
Sanne nigdy nie pomyślałaby, że w jej życiu pojawi się człowiek, który zawróci jej w głowie, wykorzysta ją, ucieknie, a później będzie ją nawiedzał w niespodziewanych momentach, a ona nadal będzie do niego czuć swego rodzaju pociąg. Jeszcze kilka lat temu bardzo by ją rozbawiła taka wizja jej przyszłości. Dziś, no cóż, musiała z tym żyć. I bardzo dobrze jej się żyło z takimi niespodziewanymi zwrotami akcji, które sprawiały, iż nigdy nie wiedziała co na nią czyha "za rogiem".
Na prośbę Holenderki Luis zacisnął swoją dłoń na jej i poprowadził w boczną uliczkę. Szedł pewnym krokiem, bez nawet krztyny zawahania, co od razu podpowiedziało panience van Rijn, iż musi często tu bywać i często tu jadać. Zanim doszli na miejsce, mijali naprawdę przepiękne i kolorowe kamienice, które sprawiały, iż ta ciasna uliczka była bardzo przytulna. Jak się okazało, restauracja, do której prowadził Luis, znajdowała się na drugim końcu owej uroczej uliczki i była tak samo urocza. Holenderce pojaśniały oczy, a usta rozchyliły się w delikatnym uśmiechu kiedy weszli do środka i zajęli wolny stolik gdzieś w kącie sali. Kurkonka obiema, już lekko opalonymi dłońmi ujęła kartę dań i zaczęła się jej przyglądać. Kiedy jej wzrok natrafił na pierwszą pozycje w menu jej ładnie wyregulowane brwi od razu powędrowały ku sobie, a ona zupełnie nieświadomie przygryzła dolną wargę. Co prawda znała dosłownie kilka słów po hiszpańsku, gdyż nie miała wielu okazji do przyswojenia go sobie.
- Już powiedziałam, że daję Ci wolną rękę. Nie chcę wybierać. Zaskocz mnie. - Trzy lakoniczne, niewiele mówiące zdania, okraszone półuśmiechem z dozą tajemniczości, a mimo wszystko zawierające w sobie tak wiele. Chyba jej się udało. Wybrnęła z zakłopotania, jakie wywołała u niej nieznajomość najważniejszego języka obiektu, który przesłaniał jej cały świat... Obiektu, który właściwie był jej życiem. Wspomnienie o nim, wyimaginowane wyobrażenie o jego obecności mówiło jej kiedy ma wstać - gdyż śniła o nim prawie każdej nocy - a kiedy iść spać - gdyż rozmyślając o nim często nie mogła zasnąć.
Wszystko było pięknie i ładnie, a Sanne - jak to każda kobieta - zaczęła się dopatrywać w całej tej sytuacji drugiego dna. Zapewne zupełnie niepotrzebnie, ale była jedynie kobietą... Taka była jej natura.
Holenderka odłożyła menu i spojrzała prosto w te ogromne, złote tęczówki chłopaka. Te same, którym nie mogła się oprzeć dwa lata temu, pół roku temu, dwa miesiące temu, czy też dwie sekundy temu. Niesamowite ciepło bijące z oczu Luisa było dla Sanne zabójcze. To było coś gorszego niż najsłodsze cielęce spojrzenie, niż najcudowniejsze oczka najpiękniejszego kota na świecie, niż spojrzenie zakochanego faceta. Tego się nie dało do niczego porównać, gdyż było niepowtarzalne!
- Wiesz, chyba gdzieś podświadomie czułam, że mogę Cię tu spotkać - odparła bawiąc się słomką, zanurzoną w jej lokalnym napoju, który przed chwilą przyniosła kelnerka. Lekki uśmiech, okraszony delikatnymi rumieńcami, zagościł na ustach Sanne. - W tym roku Femke miała inne plany, więc w te wakacje podróżujemy same, więc nawet jeśli byśmy się przypadkiem nie spotkali to i tak pewnie bym do Ciebie napisała. W końcu jesteś jedyną osobą, znającą Argentynę i Buenos, którą ja znam - powiedziała to wszystko na jednym wydechu, szukając wzrokiem czegoś na czym mogłaby go zawiesić. Czegokolwiek tylko nie te hipnotyzujące tęczówki Argentyńczyka. Objęła metalową słomkę wargami i upiła trochę swojej Mate, której jeszcze nigdy nie próbowała, czekając na reakcję pana Castellani.
Na prośbę Holenderki Luis zacisnął swoją dłoń na jej i poprowadził w boczną uliczkę. Szedł pewnym krokiem, bez nawet krztyny zawahania, co od razu podpowiedziało panience van Rijn, iż musi często tu bywać i często tu jadać. Zanim doszli na miejsce, mijali naprawdę przepiękne i kolorowe kamienice, które sprawiały, iż ta ciasna uliczka była bardzo przytulna. Jak się okazało, restauracja, do której prowadził Luis, znajdowała się na drugim końcu owej uroczej uliczki i była tak samo urocza. Holenderce pojaśniały oczy, a usta rozchyliły się w delikatnym uśmiechu kiedy weszli do środka i zajęli wolny stolik gdzieś w kącie sali. Kurkonka obiema, już lekko opalonymi dłońmi ujęła kartę dań i zaczęła się jej przyglądać. Kiedy jej wzrok natrafił na pierwszą pozycje w menu jej ładnie wyregulowane brwi od razu powędrowały ku sobie, a ona zupełnie nieświadomie przygryzła dolną wargę. Co prawda znała dosłownie kilka słów po hiszpańsku, gdyż nie miała wielu okazji do przyswojenia go sobie.
- Już powiedziałam, że daję Ci wolną rękę. Nie chcę wybierać. Zaskocz mnie. - Trzy lakoniczne, niewiele mówiące zdania, okraszone półuśmiechem z dozą tajemniczości, a mimo wszystko zawierające w sobie tak wiele. Chyba jej się udało. Wybrnęła z zakłopotania, jakie wywołała u niej nieznajomość najważniejszego języka obiektu, który przesłaniał jej cały świat... Obiektu, który właściwie był jej życiem. Wspomnienie o nim, wyimaginowane wyobrażenie o jego obecności mówiło jej kiedy ma wstać - gdyż śniła o nim prawie każdej nocy - a kiedy iść spać - gdyż rozmyślając o nim często nie mogła zasnąć.
Wszystko było pięknie i ładnie, a Sanne - jak to każda kobieta - zaczęła się dopatrywać w całej tej sytuacji drugiego dna. Zapewne zupełnie niepotrzebnie, ale była jedynie kobietą... Taka była jej natura.
Holenderka odłożyła menu i spojrzała prosto w te ogromne, złote tęczówki chłopaka. Te same, którym nie mogła się oprzeć dwa lata temu, pół roku temu, dwa miesiące temu, czy też dwie sekundy temu. Niesamowite ciepło bijące z oczu Luisa było dla Sanne zabójcze. To było coś gorszego niż najsłodsze cielęce spojrzenie, niż najcudowniejsze oczka najpiękniejszego kota na świecie, niż spojrzenie zakochanego faceta. Tego się nie dało do niczego porównać, gdyż było niepowtarzalne!
- Wiesz, chyba gdzieś podświadomie czułam, że mogę Cię tu spotkać - odparła bawiąc się słomką, zanurzoną w jej lokalnym napoju, który przed chwilą przyniosła kelnerka. Lekki uśmiech, okraszony delikatnymi rumieńcami, zagościł na ustach Sanne. - W tym roku Femke miała inne plany, więc w te wakacje podróżujemy same, więc nawet jeśli byśmy się przypadkiem nie spotkali to i tak pewnie bym do Ciebie napisała. W końcu jesteś jedyną osobą, znającą Argentynę i Buenos, którą ja znam - powiedziała to wszystko na jednym wydechu, szukając wzrokiem czegoś na czym mogłaby go zawiesić. Czegokolwiek tylko nie te hipnotyzujące tęczówki Argentyńczyka. Objęła metalową słomkę wargami i upiła trochę swojej Mate, której jeszcze nigdy nie próbowała, czekając na reakcję pana Castellani.
Re: Avenida 9 de Julio
Gdy tylko jej dolna warga znów nieświadomie padała ofiarą śnieżnobiałych zębów dziewczyny bez większego zastanowienia wyciągnąłem rękę i dość delikatnie, aczkolwiek stanowczo ją uwolniłem. Nie znosiłem kiedy przygryzała wargę. Jeszcze bardziej nie znosiłem jak moje spodnie się kurczyły przy najlżejszym spotkaniu naszych ciał. Nawet teraz czułem, że mój przyjaciel napiera na rozporek tak bardzo, że to wręcz boli. Na szczęście mieli tutaj długie obrusy. Założyłem nogę na nogę uparcie ignorując wybrzuszenie, a moje tęczówki mimo wszystko nie mogły się od niej odkleić. Ten uśmiech sprawił, że ze świstem wciągnąłem powietrze.
- Jak jeszcze raz się tak uśmiechniesz i wezmę cię na tym stole. - burknąłem chowając się za swoim menu. Już wiedziałem czego chcę. Nie miało to nic wspólnego z jedzeniem. Kiedy jednak pojawiła się kelnerka zamówiłem empanadas, matę i największy deser lodowy jaki mieli w karcie. Szybkie, sprawne zamówienie. Bez ceregieli. Bez patrzenia na kelnerkę która sama chętnie zabrałaby mnie do schowka na miotły na małe co nieco. Moje spojrzenie znów było utkwione w dziewczynie naprzeciwko. Dłonie leżały grzecznie na stole. Jedynie palce lewej dłoni wystukiwały rytm który śmiało można nazwać gestem pełnym niecierpliwości. Prawdę mówiąc byłem niecierpliwy. Chciałem ją mieć i jednocześnie nie chciałem jej więcej oglądać. Za każdym razem te dwie sprzeczności ze sobą walczyły podczas gdy moje oczy radowały się jej widokiem. Gdyby miała chociaż osiemnaście lat... Może powinienem się wstrzymać? W końcu to tylko dwa lata. W końcu to tak niewiele. W końcu... to za długo. Nie wytrzymam dwa lata. Nie wiem czy dwie godziny wytrzymam. Nerwowo skubiąc policzek od środka zdałem sobie sprawę, że jestem skończonym debilem. Mam dziewczynę. No dobra- wmówiłem wszystkim, że mam dziewczynę. To nic, że z nią nie spałem. To nic, że ona sypia z przyjacielem mojego brata który jest w wieku w którym mógłbym do niego mówić tato. Była przedstawiona jako moja dziewczyna. Powinienem się opanować. Słuchając jej słodkiego głosu ciężko było się opanować. Nikt tak nie działał na moje przyrodzenie. Nikt. Przy niej czułem się jak harcerzyk. Perfekcyjnie stawiałem namiot. Ciężko westchnąłem.
- Nie powinniśmy się spotykać. Nadal jesteś nieletnia, a ja nadal jestem zbyt na Ciebie napalony. Nie może tak być. - postawiłem sprawę jasno kiedy skończyłem jeść swoje pierożki. Patrząc w jej ufne czekoladowe tęczówki aż jęknąłem z niezadowolenia. Co ja odpie*dalam?
- Mam dziewczynę. - dodałem jeszcze chociaż sam nie wiem dlaczego i zaraz odgarnąłem włosy z czoła. Mam? Mam. Każdy członek mojej rodziny który był na weselu Suzanne bez wątpienia to potwierdzi. Jezu, jestem oszustem. Oszukuję wszystkich wokół, a przede wszystkim siebie. Po tym wyznaniu radość ukryta w moich spodniach jawnie się schowała. Nareszcie!
- Jak jeszcze raz się tak uśmiechniesz i wezmę cię na tym stole. - burknąłem chowając się za swoim menu. Już wiedziałem czego chcę. Nie miało to nic wspólnego z jedzeniem. Kiedy jednak pojawiła się kelnerka zamówiłem empanadas, matę i największy deser lodowy jaki mieli w karcie. Szybkie, sprawne zamówienie. Bez ceregieli. Bez patrzenia na kelnerkę która sama chętnie zabrałaby mnie do schowka na miotły na małe co nieco. Moje spojrzenie znów było utkwione w dziewczynie naprzeciwko. Dłonie leżały grzecznie na stole. Jedynie palce lewej dłoni wystukiwały rytm który śmiało można nazwać gestem pełnym niecierpliwości. Prawdę mówiąc byłem niecierpliwy. Chciałem ją mieć i jednocześnie nie chciałem jej więcej oglądać. Za każdym razem te dwie sprzeczności ze sobą walczyły podczas gdy moje oczy radowały się jej widokiem. Gdyby miała chociaż osiemnaście lat... Może powinienem się wstrzymać? W końcu to tylko dwa lata. W końcu to tak niewiele. W końcu... to za długo. Nie wytrzymam dwa lata. Nie wiem czy dwie godziny wytrzymam. Nerwowo skubiąc policzek od środka zdałem sobie sprawę, że jestem skończonym debilem. Mam dziewczynę. No dobra- wmówiłem wszystkim, że mam dziewczynę. To nic, że z nią nie spałem. To nic, że ona sypia z przyjacielem mojego brata który jest w wieku w którym mógłbym do niego mówić tato. Była przedstawiona jako moja dziewczyna. Powinienem się opanować. Słuchając jej słodkiego głosu ciężko było się opanować. Nikt tak nie działał na moje przyrodzenie. Nikt. Przy niej czułem się jak harcerzyk. Perfekcyjnie stawiałem namiot. Ciężko westchnąłem.
- Nie powinniśmy się spotykać. Nadal jesteś nieletnia, a ja nadal jestem zbyt na Ciebie napalony. Nie może tak być. - postawiłem sprawę jasno kiedy skończyłem jeść swoje pierożki. Patrząc w jej ufne czekoladowe tęczówki aż jęknąłem z niezadowolenia. Co ja odpie*dalam?
- Mam dziewczynę. - dodałem jeszcze chociaż sam nie wiem dlaczego i zaraz odgarnąłem włosy z czoła. Mam? Mam. Każdy członek mojej rodziny który był na weselu Suzanne bez wątpienia to potwierdzi. Jezu, jestem oszustem. Oszukuję wszystkich wokół, a przede wszystkim siebie. Po tym wyznaniu radość ukryta w moich spodniach jawnie się schowała. Nareszcie!
Re: Avenida 9 de Julio
Fakt, iż Holenderka była taka radosna z powodu spotkania Castellaniego, chyba świadczył o tym, iż zupełnie oszalała na jego punkcie, albo miała jakieś bardzo poważne rozdwojenie jaźni. W pewnym momencie przestała się tak szczerzyć jak głupi do sera i zredukowała swoje rozciągnięcie ust to dopuszczalnego maksimum. W tym samym momencie Luis uraczył ją nietypowym komplementem, który sprawił, że na jej policzkach pojawił się niekontrolowany i bardzo intensywny rumieniec. Sanne czuła jak palą ją policzki, ale przez pierwsze kilka sekund bała się spojrzeć na Argentyńczyka, bojąc się, że to ona zaraz może się na niego rzucić. Kiedy jednak w końcu odważyła się na niego spojrzeć okazało się, iż chłopak skrzętnie chował swoją twarz za menu w klasycznej czarnej okładce. Może też coś chciał ukryć?
- Uznam to za komplement - odparła i poszerzyła uśmiech, nie mogąc się powstrzymać przed pochwaleniem się swym białym i równym uzębieniem. W tym samym momencie podeszła do nich kelnerka, a panienka van Rijn wsłuchiwała się w melodyjny język w jakim Luis sprawnie porozumiewał się z kelnerką. Była pełna podziwu z jaką łatwością przychodziła mu rozmowa po hiszpańsku i z chęcią słuchałaby go godzinami. Wolała to, niż tę jego dziwną manierę dorzucania hiszpańskich słów na końcu zdań wypowiadanych po angielsku. Strasznie ją to mierziło. W końcu kelnerka odeszła, a Sanne cicho westchnęła zawiedziona, odprowadziła kelnerkę wzrokiem, która kręciła tyłkiem, tak jakby jej miednica żyła swoim życiem, po czym zniesmaczona przeniosła wzrok na swojego towarzysza, z zaskoczeniem odkrywając, że uważnie się jej przygląda. Dłonią wystukiwał jakiś nieznany dla dziewczyny rytm, ale miała dziwne wrażenie, że jest strasznie zniecierpliwiony.
- Zatrzymuję Cię? - zapytała niepewnie, zaciskając mocniej dłoń na naczyniu, w którym znajdowała się zamówiona przez nią Mate. Czuła, że jego odpowiedź może jej się nie spodobać i w momencie, kiedy z jego ust wydobyło się ciężkie westchnięcie żołądek jej się kręcił, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Potrzebowała jedynie kilku sekund, aby opanować swój oddech i pewnie spojrzeć w złote tęczówki chłopaka. No dawaj stary, po tym co jej zrobiłeś, wszystko dzielnie przyjmie na klatę.
Nie powinniśmy się spotykać. Sanne parsknęła nieopanowanym śmiechem, zasłaniając sobie usta i jednocześnie trzymając się za brzuch, gdyż kolejne słowa Argentyńczyka wywoływały u niej gwałtowniejszą falę śmiechu.
- Ale... ale my się nie spotykamy - wypaliła ledwo opanowując śmiech. Czemu się śmiała? Przede wszystkim z niego, gdyż oboje nie chcieli mieć ze sobą nic do czynienia, a spotykali się w tak różnych miejscach, że już ciężko było mówić o totalnym przypadku, a raczej powinno się zacząć mówić o przeznaczeniu. O ile cokolwiek takiego istniało... Mniejsza o to. Holenderka musiała przyznać sama przed sobą, iż ten jej wybuch śmiechu miał pomóc jej ukryć lekkie zakłopotanie. W momencie kiedy miała dodać, że ich spotkania są kwestią przypadku (w co kompletnie nie wierzyła, ale co miała mu powiedzieć?), Castellani zdążył dodać swoje trzy grosze. Holenderkę wcięło. Wpatrywała się w niego sarnimi oczami wielkimi jak galeony, a jej bladoróżowe usta były lekko rozchylone w geście zdziwienia. Teraz już jej nie było do śmiechu.
- W takim razie nie rozumiem po co mnie w ogóle zaczepiłeś, po co mnie tu zabrałeś, po co mi prawisz, ekhm... - tu chrząknęła wymownie - komplementy, a później mówisz, że nie powinniśmy się spotykać i że masz dziewczynę. - Wyraz twarzy Sanne zmienił się diametralnie, już nie była promienna i radosna. Była wkurwiona. Była kurewsko wkurwiona. Zarówno na siebie, jak i na Luisa. Every fucking time. Mogła się tego spodziewać, mogła go zignorować i zostawić przy tej pieprzonej lodziarni. Mogła, ale już było za późno. To był dla niej policzek od losu, a pierwszy od niej dla Luisa.
Nim sama zdążyła się zorientować, a tym bardziej Castellani, mocno się zamachnęła i z całej siły przyłożyła chłopakowi w twarz. Przypływ adrenaliny sprawił, że wystraszyła się swojej odwagi do zrobienia tego oraz siły jaką włożyła w ten cios. Policzek jej "słońca" z każdą kolejną sekundą robił się coraz bardziej czerwony, a ona nie mogła na to patrzyć. Zerwała się z krzesła i szybkim krokiem ruszyła ku wyjściu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i trochę ochłonąć. Nie miała zamiaru uciekać. Już zbyt długo przed nim uciekała...
Kiedy tylko znalazła się na zewnątrz tej przytulnej restauracji wciągnęła powietrze głęboko do płuc, aby później powoli je wypuścić. Skrzyżowała ręce pod piersiami i ponownie zagryzła dolną wargę, tym razem mocniej, aż na języku poczuła słodko-metaliczny smak krwi.
- Uznam to za komplement - odparła i poszerzyła uśmiech, nie mogąc się powstrzymać przed pochwaleniem się swym białym i równym uzębieniem. W tym samym momencie podeszła do nich kelnerka, a panienka van Rijn wsłuchiwała się w melodyjny język w jakim Luis sprawnie porozumiewał się z kelnerką. Była pełna podziwu z jaką łatwością przychodziła mu rozmowa po hiszpańsku i z chęcią słuchałaby go godzinami. Wolała to, niż tę jego dziwną manierę dorzucania hiszpańskich słów na końcu zdań wypowiadanych po angielsku. Strasznie ją to mierziło. W końcu kelnerka odeszła, a Sanne cicho westchnęła zawiedziona, odprowadziła kelnerkę wzrokiem, która kręciła tyłkiem, tak jakby jej miednica żyła swoim życiem, po czym zniesmaczona przeniosła wzrok na swojego towarzysza, z zaskoczeniem odkrywając, że uważnie się jej przygląda. Dłonią wystukiwał jakiś nieznany dla dziewczyny rytm, ale miała dziwne wrażenie, że jest strasznie zniecierpliwiony.
- Zatrzymuję Cię? - zapytała niepewnie, zaciskając mocniej dłoń na naczyniu, w którym znajdowała się zamówiona przez nią Mate. Czuła, że jego odpowiedź może jej się nie spodobać i w momencie, kiedy z jego ust wydobyło się ciężkie westchnięcie żołądek jej się kręcił, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Potrzebowała jedynie kilku sekund, aby opanować swój oddech i pewnie spojrzeć w złote tęczówki chłopaka. No dawaj stary, po tym co jej zrobiłeś, wszystko dzielnie przyjmie na klatę.
Nie powinniśmy się spotykać. Sanne parsknęła nieopanowanym śmiechem, zasłaniając sobie usta i jednocześnie trzymając się za brzuch, gdyż kolejne słowa Argentyńczyka wywoływały u niej gwałtowniejszą falę śmiechu.
- Ale... ale my się nie spotykamy - wypaliła ledwo opanowując śmiech. Czemu się śmiała? Przede wszystkim z niego, gdyż oboje nie chcieli mieć ze sobą nic do czynienia, a spotykali się w tak różnych miejscach, że już ciężko było mówić o totalnym przypadku, a raczej powinno się zacząć mówić o przeznaczeniu. O ile cokolwiek takiego istniało... Mniejsza o to. Holenderka musiała przyznać sama przed sobą, iż ten jej wybuch śmiechu miał pomóc jej ukryć lekkie zakłopotanie. W momencie kiedy miała dodać, że ich spotkania są kwestią przypadku (w co kompletnie nie wierzyła, ale co miała mu powiedzieć?), Castellani zdążył dodać swoje trzy grosze. Holenderkę wcięło. Wpatrywała się w niego sarnimi oczami wielkimi jak galeony, a jej bladoróżowe usta były lekko rozchylone w geście zdziwienia. Teraz już jej nie było do śmiechu.
- W takim razie nie rozumiem po co mnie w ogóle zaczepiłeś, po co mnie tu zabrałeś, po co mi prawisz, ekhm... - tu chrząknęła wymownie - komplementy, a później mówisz, że nie powinniśmy się spotykać i że masz dziewczynę. - Wyraz twarzy Sanne zmienił się diametralnie, już nie była promienna i radosna. Była wkurwiona. Była kurewsko wkurwiona. Zarówno na siebie, jak i na Luisa. Every fucking time. Mogła się tego spodziewać, mogła go zignorować i zostawić przy tej pieprzonej lodziarni. Mogła, ale już było za późno. To był dla niej policzek od losu, a pierwszy od niej dla Luisa.
Nim sama zdążyła się zorientować, a tym bardziej Castellani, mocno się zamachnęła i z całej siły przyłożyła chłopakowi w twarz. Przypływ adrenaliny sprawił, że wystraszyła się swojej odwagi do zrobienia tego oraz siły jaką włożyła w ten cios. Policzek jej "słońca" z każdą kolejną sekundą robił się coraz bardziej czerwony, a ona nie mogła na to patrzyć. Zerwała się z krzesła i szybkim krokiem ruszyła ku wyjściu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i trochę ochłonąć. Nie miała zamiaru uciekać. Już zbyt długo przed nim uciekała...
Kiedy tylko znalazła się na zewnątrz tej przytulnej restauracji wciągnęła powietrze głęboko do płuc, aby później powoli je wypuścić. Skrzyżowała ręce pod piersiami i ponownie zagryzła dolną wargę, tym razem mocniej, aż na języku poczuła słodko-metaliczny smak krwi.
Re: Avenida 9 de Julio
Śmiała się. Jej śmiech był najpiękniejszym dźwiękiem jaki kiedykolwiek miałem przyjemność słuchać. Dlaczego tak rzadko śmiała się dzięki mnie? Bo jesteś skończonym idiotą. Dokładnie, tak właśnie w istocie było. Teraz jednak nie śmiała się dzięki mnie tylko ze mnie. Mimo to kąciki moich warg drgnęły automatycznie układając się w uśmiechu kota który złapał swoją myszkę. Ona nie jest TWOJĄ myszką. Właśnie. Nie jest moją myszką. Czy ja kiedykolwiek będę miał MOJĄ myszkę? Adrienne nie jest moja. Ona jest Hyperiona. On mi jej nawet nie chce wypożyczyć. Spoko! Sam sobie ją wezmę. Nie potrzebuję pozwoleń. Z pozwoleniem i błogosławieństwem straciłaby swoją wartość rynkową. Dość jednak o pannie Cryan. Ciężko mi było o niej myśleć w towarzystwie panny Van Rijn.
- Chciałabyś żebyśmy się spotykali. Widzę to w twoich oczach. - wymamrotałem w ramach uzasadnienia, a moje spojrzenie mimowolnie stało się krytyczne. Zachowywała się trochę jak wariatka. Wariatki podobno są dobre w łóżku. Przynajmniej tak twierdził mój współlokator z akademika za czasów kiedy studiowałem na Cabridge. Benny kochał wariatki. Twierdził, że są nieprzewidywalne w łóżku co sprawiało, że chciało się je mieć. Jeśli teoria Benny'ego odnośnie wariatek była uniwersalna to zdecydowanie Sanne można pod to podpiąć. Nigdy nie zawodzi. Zawsze zaskakuje. Nie mogę jednak tak o niej myśleć. To jeszcze dziecko. I mam dziewczynę. Tej myśli, choć nie do końca prawdziwej, będę się trzymał niczym ostatniej deski ratunku. Przestała się śmiać. Już wolałem jak się śmiała. Kilka ostrych słów, strzał w pysk i wyszła. Westchnąłem ciężko wyciągając z kieszeni spodni portfel. Kelnerka ma szczęście. Właśnie dostała napiwek swojego życia. Bez zbędnych ceregieli wyszedłem na zewnątrz podchodząc do stojącej przy krawężniku Holenderki.
- Bo taki już, kurwa, jestem. - odpowiedziałem chłodnym tonem chowając dłonie do kieszeni tych okropnie krótkich spodni które pokazują moje okropne łydki. Policzek piekł, gorąc uderzył mnie w twarz równie boleśnie co ta drobna Krukonka, a szum miasta zdążył przywołać migrenę która niczym najwierniejsza towarzyszka zawsze jest blisko i nigdy się nie oddala. Stałem jeszcze przez chwilę obserwując dziewczynę, po czym bez słowa wyjaśnienia ruszyłem w kierunku z którego tutaj przyszliśmy. I jak Boga kocham, a jak każdy Argentyńczyk kocham, pękło mi serce.
- Chciałabyś żebyśmy się spotykali. Widzę to w twoich oczach. - wymamrotałem w ramach uzasadnienia, a moje spojrzenie mimowolnie stało się krytyczne. Zachowywała się trochę jak wariatka. Wariatki podobno są dobre w łóżku. Przynajmniej tak twierdził mój współlokator z akademika za czasów kiedy studiowałem na Cabridge. Benny kochał wariatki. Twierdził, że są nieprzewidywalne w łóżku co sprawiało, że chciało się je mieć. Jeśli teoria Benny'ego odnośnie wariatek była uniwersalna to zdecydowanie Sanne można pod to podpiąć. Nigdy nie zawodzi. Zawsze zaskakuje. Nie mogę jednak tak o niej myśleć. To jeszcze dziecko. I mam dziewczynę. Tej myśli, choć nie do końca prawdziwej, będę się trzymał niczym ostatniej deski ratunku. Przestała się śmiać. Już wolałem jak się śmiała. Kilka ostrych słów, strzał w pysk i wyszła. Westchnąłem ciężko wyciągając z kieszeni spodni portfel. Kelnerka ma szczęście. Właśnie dostała napiwek swojego życia. Bez zbędnych ceregieli wyszedłem na zewnątrz podchodząc do stojącej przy krawężniku Holenderki.
- Bo taki już, kurwa, jestem. - odpowiedziałem chłodnym tonem chowając dłonie do kieszeni tych okropnie krótkich spodni które pokazują moje okropne łydki. Policzek piekł, gorąc uderzył mnie w twarz równie boleśnie co ta drobna Krukonka, a szum miasta zdążył przywołać migrenę która niczym najwierniejsza towarzyszka zawsze jest blisko i nigdy się nie oddala. Stałem jeszcze przez chwilę obserwując dziewczynę, po czym bez słowa wyjaśnienia ruszyłem w kierunku z którego tutaj przyszliśmy. I jak Boga kocham, a jak każdy Argentyńczyk kocham, pękło mi serce.
Re: Avenida 9 de Julio
Chyba miał rację...
Kurwa, miał rację. Chciała. W sumie to nawet za bardzo chciała. Właściwie mogłaby się z nim w ogóle nie rozstawać. Żyć z nim aż do śmierci, spędzać każdą milisekundę. Patrzyć. Chłonąć. Dotykać. Rozmawiać. Kochać się. Pić... Mogłaby wymieniać te wszystkie czynności w nieskończoność, a i tak by to było nadal za mało. Nigdy, ale to przenigdy nie pomyślałaby, że w jej oczach widać tę całą nieskończoność. Pozostawał jej jedynie płomyczek nadziei, że jednak Lui nie zdawał sobie sprawy z tej mnogości czynności, które Holenderka mogłaby z nim robić.
Mimo wszystko nie odpowiedziała Argentyńczykowi, a na jej lekko opalonych policzkach pojawił się delikatny, ledwo zauważalny rumieniec, kiedy spostrzegła, iż Castellani posyła jej wyraźnie krytyczne spojrzenie.
Była wariatką - niezaprzeczalnie - skoro już dosłownie kilka sekund później zdobyła się na sprzedanie mu liścia w publicznym miejscu, a dla podkreślenia dramatyzmu zerwała się i wybiegła na zewnątrz lokalu.
Od wyznania Luisa sprawy przybrały niesamowite tempo, dlatego też nie minęło zbyt wiele czasu kiedy van Rijn usłyszała trzaśnięcie drzwi, które wywołało nic innego, jak jej "słońce", gasnącew jej oczach w zastraszającym tempie. Kątem oka jak powoli przemieszcza się w jej kierunku, aby w końcu się przed nią zatrzymać i posłać jej najbardziej żałosną wymówkę, jakiej dorobiła się ludzkość. Przez chwilę stała ze zwieszoną głową wpatrując się w czubki jego butów, aby potem podnieść głowę, uśmiechnąć się pogardliwie i puścić mu krótkie, pogardliwe spojrzenie. Nie ma tak łatwo, Castellani. Trzeba było trzymać język za zębami.
Holenderka jedynie słyszała szmer jego butów, kiedy się odwraca i rusza w kierunku najszerszej ulicy na świecie. Zajebiście. Znów była sama w wielkim, prawie nieznanym jej mieście, z którego nie miała jak się wydostać. Pięknie, Sanne, po prostu pięknie... Pomyślała i ruszyła w odwrotnym kierunku, niż Luis.
Kurwa, miał rację. Chciała. W sumie to nawet za bardzo chciała. Właściwie mogłaby się z nim w ogóle nie rozstawać. Żyć z nim aż do śmierci, spędzać każdą milisekundę. Patrzyć. Chłonąć. Dotykać. Rozmawiać. Kochać się. Pić... Mogłaby wymieniać te wszystkie czynności w nieskończoność, a i tak by to było nadal za mało. Nigdy, ale to przenigdy nie pomyślałaby, że w jej oczach widać tę całą nieskończoność. Pozostawał jej jedynie płomyczek nadziei, że jednak Lui nie zdawał sobie sprawy z tej mnogości czynności, które Holenderka mogłaby z nim robić.
Mimo wszystko nie odpowiedziała Argentyńczykowi, a na jej lekko opalonych policzkach pojawił się delikatny, ledwo zauważalny rumieniec, kiedy spostrzegła, iż Castellani posyła jej wyraźnie krytyczne spojrzenie.
Była wariatką - niezaprzeczalnie - skoro już dosłownie kilka sekund później zdobyła się na sprzedanie mu liścia w publicznym miejscu, a dla podkreślenia dramatyzmu zerwała się i wybiegła na zewnątrz lokalu.
Od wyznania Luisa sprawy przybrały niesamowite tempo, dlatego też nie minęło zbyt wiele czasu kiedy van Rijn usłyszała trzaśnięcie drzwi, które wywołało nic innego, jak jej "słońce", gasnącew jej oczach w zastraszającym tempie. Kątem oka jak powoli przemieszcza się w jej kierunku, aby w końcu się przed nią zatrzymać i posłać jej najbardziej żałosną wymówkę, jakiej dorobiła się ludzkość. Przez chwilę stała ze zwieszoną głową wpatrując się w czubki jego butów, aby potem podnieść głowę, uśmiechnąć się pogardliwie i puścić mu krótkie, pogardliwe spojrzenie. Nie ma tak łatwo, Castellani. Trzeba było trzymać język za zębami.
Holenderka jedynie słyszała szmer jego butów, kiedy się odwraca i rusza w kierunku najszerszej ulicy na świecie. Zajebiście. Znów była sama w wielkim, prawie nieznanym jej mieście, z którego nie miała jak się wydostać. Pięknie, Sanne, po prostu pięknie... Pomyślała i ruszyła w odwrotnym kierunku, niż Luis.
Magic Land :: INNE LOKALIZACJE :: Argentyna :: Buenos Aires
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach