Café Tortoni
3 posters
Magic Land :: INNE LOKALIZACJE :: Argentyna :: Buenos Aires
Strona 1 z 1
Café Tortoni
Sławna kawiarnia położona pod numerem 825 na Avenida de Mayo, Buenos Aires, Argentyna. Otwarta w 1858 roku przez francuskiego emigranta nazywającego się Touan. Nazwa pochodzi od od innej kawiarni, znajdującej się w Paryżu przy Boulevard des Italiens gdzie gromadziła się XIX-wieczna elita miasta.
Mistrz Gry
Re: Café Tortoni
Buenos Aires.
Kraina kuzynów Castellani. Równiny i wyżyny przesiąkniętych - Buenos i cichym podszeptem dni dobrych. Potencjalnie i przykrywkowo.
Jose rzadko odwiedzał, to miasto - tylko targany ważnymi kwestiami. Nawet rodzinne Santa Fe, zdawało się być miejscem wskroś słonecznym. Chorobliwie słonecznym.
Nie lubię słoneczności. Nie lubię białych firanek. Nie lubię zwiewnych sukienek kobiet leniwie przemieszczających się przez ulicę. Nie lubię zapachów owocowych. Nie lubię turystycznych świt. Nie lubię wróżek, co trzeci kąt w kamienicy. Buenos. Piękne. Podróżnicze. Być może czwarty, albo ósmy koniec świata. Na pewno jeden z końców. Buenos. Brzydkie. Buenos
Lepiej wszak smakowały kawy parzone w chmurnym Edynburgu.
Tu, mimo że wszystko z pierwszej ręki - zdaje się być nieprzyjemnie - przepocone. Przechodzone, przesłonecznione, przezniewolone, przebrudne.
Kraina palet malarskich. Nowych nurtów artystycznych. Kraina żony mojej. Jej ciała, lekkości tanecznej, edukacji i witalności. Smutna kraina łamanych nóżek by mieściły się w baletki, zaciąganych gorsetów do tchu ostatniego i owoców. Bo przecież tu pięknie. Dobrze.
Buenos. Ach Buenos.
Siedział zatem w jednej z najpopularniejszych kawiarni i usta moczył łykami powolnymi. Filiżanką. Później pół filiżanką. Pusty stolik przybrał zapach świeżo ciętych kwiatów. Frezje. Obok filiżanki zdobionej w motywy napoleońskie miejsce swe miała szarlotka. Słodkości. Tak popularne ku podkreśleniu kawy. Szarlotka z przyprawami ciężkimi, korzennymi, przyozdobiona małymi jagodami w czerownawym odcieniu.
Nie lubił słodkości. Mimo wszystko niech tu będzie. Całkiem obok. Szarlotka i obrzydliwe kwiaty.
Kraina kuzynów Castellani. Równiny i wyżyny przesiąkniętych - Buenos i cichym podszeptem dni dobrych. Potencjalnie i przykrywkowo.
Jose rzadko odwiedzał, to miasto - tylko targany ważnymi kwestiami. Nawet rodzinne Santa Fe, zdawało się być miejscem wskroś słonecznym. Chorobliwie słonecznym.
Nie lubię słoneczności. Nie lubię białych firanek. Nie lubię zwiewnych sukienek kobiet leniwie przemieszczających się przez ulicę. Nie lubię zapachów owocowych. Nie lubię turystycznych świt. Nie lubię wróżek, co trzeci kąt w kamienicy. Buenos. Piękne. Podróżnicze. Być może czwarty, albo ósmy koniec świata. Na pewno jeden z końców. Buenos. Brzydkie. Buenos
Lepiej wszak smakowały kawy parzone w chmurnym Edynburgu.
Tu, mimo że wszystko z pierwszej ręki - zdaje się być nieprzyjemnie - przepocone. Przechodzone, przesłonecznione, przezniewolone, przebrudne.
Kraina palet malarskich. Nowych nurtów artystycznych. Kraina żony mojej. Jej ciała, lekkości tanecznej, edukacji i witalności. Smutna kraina łamanych nóżek by mieściły się w baletki, zaciąganych gorsetów do tchu ostatniego i owoców. Bo przecież tu pięknie. Dobrze.
Buenos. Ach Buenos.
Siedział zatem w jednej z najpopularniejszych kawiarni i usta moczył łykami powolnymi. Filiżanką. Później pół filiżanką. Pusty stolik przybrał zapach świeżo ciętych kwiatów. Frezje. Obok filiżanki zdobionej w motywy napoleońskie miejsce swe miała szarlotka. Słodkości. Tak popularne ku podkreśleniu kawy. Szarlotka z przyprawami ciężkimi, korzennymi, przyozdobiona małymi jagodami w czerownawym odcieniu.
Nie lubił słodkości. Mimo wszystko niech tu będzie. Całkiem obok. Szarlotka i obrzydliwe kwiaty.
Jose CastellaniCzarodziej - Krew : Czysta
Re: Café Tortoni
Co ona właściwie robiła w Buenos Aires? Nie miała czerwonego, zielonego, niebieskiego, ani nawet żółtego pojęcia. Po prostu wstała pewnego dnia rano i doszła do wniosku, że przydałaby jej się wycieczka. Gdzieś dalej. Nie do Włoch, poza Europę, którą znała całkiem dobrze. Nie czekając dłużej wrzuciła do torby kilka potrzebnych rzeczy a potem obwieściła w pracy, że bierze kilka dni wolnego, na uporządkowanie pewnych spraw. Ich naczelna nigdy nie lubiła, kiedy któraś z dziennikarek brała wolne, ale z drugiej strony też się temu nie sprzeciwiała - w ramach tego Moretti obiecała jej artykuł-bombę. Była kreatywnym i zaradnym dziewczęciem, więc wiedziała, że prędzej czy później ustrzeli temat, który na długo będzie się ciągnąć w tym czarodziejskim półświatku.
I takim sposobem mijało dwa i pół dnia, gdy Francesca okupowała Argentynę. Wstawała z uśmiechem na ustach i z czystym sumieniem mogła powiedzieć do swojego odbicia w lustrze "dzień dobry". Uśmiechała się również szczerze, co jej się rzadko zdarzało, bo ta Włoszka nie uśmiechała się prawie wcale. To nie tak, że nie miała powodu. Nie lubiła i nie wiedziała czemu miałaby szczerzyć się do ludzi na ulicy, skoro próbowała zachowywać pozory poważnej kobiety sukcesu. No i wiadomym było - dla niej oczywiście - że miała dwie twarze: tą prawdziwą i tą codzienną, do pracy. Gdy rano wykonała wokół siebie szereg porannych czynności, opuściła wynajmowany pokój, kierując się przed siebie. Nie znała tego miejsca, więc nie wiedziała gdzie może pójść, dlatego uznała, że na początek dobrym pomysłem będzie wypicie kawy. Weszła więc do słynnej kawiarni, złożyła zamówienie przy ladzie, po czym usiadła przy wolnym stoliku, rozglądając się wyjątkowo obojętnie wokół siebie.
I takim sposobem mijało dwa i pół dnia, gdy Francesca okupowała Argentynę. Wstawała z uśmiechem na ustach i z czystym sumieniem mogła powiedzieć do swojego odbicia w lustrze "dzień dobry". Uśmiechała się również szczerze, co jej się rzadko zdarzało, bo ta Włoszka nie uśmiechała się prawie wcale. To nie tak, że nie miała powodu. Nie lubiła i nie wiedziała czemu miałaby szczerzyć się do ludzi na ulicy, skoro próbowała zachowywać pozory poważnej kobiety sukcesu. No i wiadomym było - dla niej oczywiście - że miała dwie twarze: tą prawdziwą i tą codzienną, do pracy. Gdy rano wykonała wokół siebie szereg porannych czynności, opuściła wynajmowany pokój, kierując się przed siebie. Nie znała tego miejsca, więc nie wiedziała gdzie może pójść, dlatego uznała, że na początek dobrym pomysłem będzie wypicie kawy. Weszła więc do słynnej kawiarni, złożyła zamówienie przy ladzie, po czym usiadła przy wolnym stoliku, rozglądając się wyjątkowo obojętnie wokół siebie.
Re: Café Tortoni
Kapelusze.
Kapelusze są niesamowite. Chronią przed chorobliwością słoneczną ciała wskroś pochłonięte złotem. Nie tym wydobywanym z rąk własnych, a cudzych. Takich wykończonych dniami. Czasem i nocami. Z wielkim zmarszczkami mieszającymi się z liniami życia, swobody, talentu czy innych astrologicznych głupotek. Czyjeś egzotyczne dłonie. Odporne. Silne. Słabe, bo zapewne wymierające po ukończeniu lat trzydziestu/czterdziestu.
Kapelusze. Tak one są wspaniałe. Takie taneczne, eleganckie, kobiece. Uwielbiał kapelusze. Kapeluszowe piosenki szumiące w gramofonie i spojrzenia przesiąkające od ustnych winnych, po spojrzenia równie winne. Aż do dłoni. A w niej wino.
Jose nie sądził, że obejdzie się bez spotkania choć najmniej znanej twarzy. Obrzydliwe miejsce. Nawet tu tak osobliwe, pozbawione papiernic, lampionów i anonimowości równie papierniczej - czystej.
Włoszkę nijaką - Moretti, imienia nie pamiętał, kojarzył jedynie z dwóch, może trzech spotkań.
Jedna czwarta kawy. Jedna czwarta nudności popołudniowej. Jedna czwarta posamotnienia. Jedna czwarta i tak irytującej atmosfery.
- Moretti - Mrukliwy ton wydobył się z jego przyciśniętych ust, niedowierzających we własne posunięcie. - zapraszam panią do mojego stolika - wskazał melancholijnym ruchem dłoni na wolne krzesło. Hiena. Czasem lubił bawić się z hienami.
Kapelusze są niesamowite. Chronią przed chorobliwością słoneczną ciała wskroś pochłonięte złotem. Nie tym wydobywanym z rąk własnych, a cudzych. Takich wykończonych dniami. Czasem i nocami. Z wielkim zmarszczkami mieszającymi się z liniami życia, swobody, talentu czy innych astrologicznych głupotek. Czyjeś egzotyczne dłonie. Odporne. Silne. Słabe, bo zapewne wymierające po ukończeniu lat trzydziestu/czterdziestu.
Kapelusze. Tak one są wspaniałe. Takie taneczne, eleganckie, kobiece. Uwielbiał kapelusze. Kapeluszowe piosenki szumiące w gramofonie i spojrzenia przesiąkające od ustnych winnych, po spojrzenia równie winne. Aż do dłoni. A w niej wino.
Jose nie sądził, że obejdzie się bez spotkania choć najmniej znanej twarzy. Obrzydliwe miejsce. Nawet tu tak osobliwe, pozbawione papiernic, lampionów i anonimowości równie papierniczej - czystej.
Włoszkę nijaką - Moretti, imienia nie pamiętał, kojarzył jedynie z dwóch, może trzech spotkań.
Jedna czwarta kawy. Jedna czwarta nudności popołudniowej. Jedna czwarta posamotnienia. Jedna czwarta i tak irytującej atmosfery.
- Moretti - Mrukliwy ton wydobył się z jego przyciśniętych ust, niedowierzających we własne posunięcie. - zapraszam panią do mojego stolika - wskazał melancholijnym ruchem dłoni na wolne krzesło. Hiena. Czasem lubił bawić się z hienami.
Jose CastellaniCzarodziej - Krew : Czysta
Re: Café Tortoni
Była równie zainteresowana otoczeniem, jak wtedy, gdy człowiek wraca zmęczony do domu i jedyne co ma ochotę zrobić, to pójść spać, żeby obudzić się za parę dni. Nie widziała w tym miejscu nic godnego dłuższej kontemplacji, a ludzie wydawali jej się równie szarzy co w Londynie. Na każdym kroku widziała niemal te same twarze. W zasadzie, czuła się jak odmieniec, bo ona ze swoim typem włoskiej urody wyróżniała się na tle bladych i chudych Angielek. Niestety. Tutaj zaś mało kto zwracał na nią uwagę i to jej się podobało, do czasu, kiedy usłyszała swoje nazwisko. Wyraźnie skonsternowana powiodła wzrokiem w stronę źródła i oniemiała na parę sekund. Dziwnym byłoby to, gdyby nie spotkała tutaj nikogo znajomego, bo tego człowieka nie mogła traktować jako kolejnej osoby, którą kojarzyła jedynie z gazety. Jeśli jej pamięć nie myliła, to na jego temat w gazecie chyba nie było póki co ani jednej wzmianki. Skąd więc znajomość? Z jakichś konferencji, których motywu już nie pamiętała. Bez słowa podniosła się z miejsca, zajmując miejsce naprzeciwko mężczyzny.
- Chęć do życia bije od pana na odległość - skwitowała uszczypliwie wyraz jego twarzy i sam w sobie melancholijno-leniwy gest, wskazujący jej miejsce przy stoliku. Mimo to, jej energia oraz dobry humor utrzymywały się i miały się całkiem nieźle. - Nie ma pan lepszych zajęć, niż przesiadywanie w kawiarni? - spytała po chwili, ciemnobrązowe tęczówki zahaczając o twarz Jose. - Podobno przesiadywanie w kawiarniach to domena pisarzy.
- Chęć do życia bije od pana na odległość - skwitowała uszczypliwie wyraz jego twarzy i sam w sobie melancholijno-leniwy gest, wskazujący jej miejsce przy stoliku. Mimo to, jej energia oraz dobry humor utrzymywały się i miały się całkiem nieźle. - Nie ma pan lepszych zajęć, niż przesiadywanie w kawiarni? - spytała po chwili, ciemnobrązowe tęczówki zahaczając o twarz Jose. - Podobno przesiadywanie w kawiarniach to domena pisarzy.
Re: Café Tortoni
Gazety. Papierowe brednie. Papierowe mosty doskonałe do palenia. Papierowe płomienie. Papierowa słabość. Głupota.
O Jose nie pisano w magicznych brukowcach rzeczy znaczących. Oficjalnie był przykładnym człowiekiem, nudnym i wyprutym ze wszelkich ekscesów. Dbał o to w każdym calu. Międzynarodowy koncern alchemiczny, miewał się przykładnie. Wszystko miewało się - podejrzanie prostolinijnie. Doskonale. Tylko kretyni poddają się papiernicom. Tylko oni zmieniają się w kartki papieru, które tak łatwo zamoczyć, spalić, porwać, zdeptać.
Castellani cenił sobie siłę, wytrwałość, żelazne ręce, umysł i gardził wszelkim umiłowaniem do słabości.
Popołudnie. Już niewiele tej kawy. Zostaje tylko szarlotka. Niech się prezentuje na tym napoleońskim talerzyku, niech pachnie korzennie. Niech obciąża wonią stolik.
Zignorował jej pierwsze słowa, niezbyt efektownym gestem sięgając po filiżankę.
- Czego się pani napije? - pyta cicho wpatrując się w bukiecik.
- Dziś jestem bez zajęcia. - odpowiada krótko. Kłamie krótko. Nigdy nie pozostaje bez zajęcia nawet w snach liczy alchemiczne składniki.
- Być może napiszę książkę, dziwi to panią? - spuszcza wzrok wraz za czarnymi fusami na dnie filiżanki. - Jeśli mogę spytać, co też panią tu sprowadza? I jak miewają się pani lekcje włoskiego? - Ostatni aspekt zdecydowanie najbardziej go interesował.
Jose CastellaniCzarodziej - Krew : Czysta
Re: Café Tortoni
I w końcu jej kawa pojawiła się przed nią, nim zdążyła odpowiedzieć na zadane przez mężczyznę pytanie. Rzucając krótkie dziękuję do młodej dziewczyny, chwyciła w dłoń ucho od filiżanki, unosząc ją nieznacznie do góry znad spodeczka. Aromat świeżej kawy unosił się teraz dookoła, trafiając szczególnie do jej nozdrzy. Wbrew pozorom nie była wielkim smakoszem kawy (za to wina jak najbardziej - mogłaby pisać sonety i fraszki do butelki tego krwistoczerwonego trunku), ale też nie gardziła nią. Zwłaszcza, jeśli była dobra.
- Dziwi - odparła równie krótko nie spoglądając teraz na rozmówcę. Najwidoczniej jej kawa była bardziej interesująca, niż ten całkiem przyjemny dla oka mężczyzna, którego już pierwszego spotkania widziała jako miły dodatek do swojego łóżka. - Nie wygląda pan na pisarza, a ja rzadko się mylę - skromna czy nie, w każdym razie zawsze szczera. Zamoczyła przejechane na czerwono szminką usta w kawie, odstawiając filiżankę na swoje miejsce. Potem zaś, gdy przyjęła bardziej komfortową do rozmowy pozycję, przesunęła od niechcenia wzrokiem po sylwetce Jose. No cóż, była tylko kobietą, która lubiła przystojnych mężczyzn. A nikt nie zabronił jej patrzeć i podziwiać, prawda?
- Nic szczególnego. Zwykła zachcianka, chęć wyrwania się z szarego Londynu na kilka dni... a lekcje włoskiego? Całkiem normalnie, męczy mnie powtarzanie w kółko tego samego z paroma osobami. Jedna załapie szybciej, druga nie - skłamała gładko, wzruszając skrytymi pod białą bluzką ramionami. Jeśli szło o kłamstwo, była bardzo dobrą aktorką. Przez parę lat wyuczyła się tego, głównie przez to jaki naprawdę wykonywała zawód. - W takim razie zostanie pan dzisiaj moim przewodnikiem - uśmiechnęła się kącikami ust, rzucając mu spojrzenie-wyzwanie. Zawsze mógł odmówić.
- Dziwi - odparła równie krótko nie spoglądając teraz na rozmówcę. Najwidoczniej jej kawa była bardziej interesująca, niż ten całkiem przyjemny dla oka mężczyzna, którego już pierwszego spotkania widziała jako miły dodatek do swojego łóżka. - Nie wygląda pan na pisarza, a ja rzadko się mylę - skromna czy nie, w każdym razie zawsze szczera. Zamoczyła przejechane na czerwono szminką usta w kawie, odstawiając filiżankę na swoje miejsce. Potem zaś, gdy przyjęła bardziej komfortową do rozmowy pozycję, przesunęła od niechcenia wzrokiem po sylwetce Jose. No cóż, była tylko kobietą, która lubiła przystojnych mężczyzn. A nikt nie zabronił jej patrzeć i podziwiać, prawda?
- Nic szczególnego. Zwykła zachcianka, chęć wyrwania się z szarego Londynu na kilka dni... a lekcje włoskiego? Całkiem normalnie, męczy mnie powtarzanie w kółko tego samego z paroma osobami. Jedna załapie szybciej, druga nie - skłamała gładko, wzruszając skrytymi pod białą bluzką ramionami. Jeśli szło o kłamstwo, była bardzo dobrą aktorką. Przez parę lat wyuczyła się tego, głównie przez to jaki naprawdę wykonywała zawód. - W takim razie zostanie pan dzisiaj moim przewodnikiem - uśmiechnęła się kącikami ust, rzucając mu spojrzenie-wyzwanie. Zawsze mógł odmówić.
Re: Café Tortoni
Filiżanki. Filiżanki. Filiżanki. Filiżanki. Filiżanki.
Wszędzie były filiżanki i nic w tym dziwnego, w końcu był w kawiarni. Dlatego filiżanki. Wszem obecna była porcelanowa atmosfera i ciche rozmowy kotłujące się gdzieś w oddali, za nimi. Okrągły stoliczek nie miał zbyt wielkiej przestrzeni, wazon na środku zdawał się nakreślać pewną linię. Przestrzeń, znad której spoglądał na Włoszkę. Całkiem. Tak. Po prostu spoglądał na nią. Od niechcenia wreszcie wbił mały widelczyk w szarlotkę. Jednak nie podniósł nawet kawałeczka do ust. Wystarczył mu zapach.
- W takim razie jest pani taka...rzadka - odparł po chwili po czym uśmiechnął się całkiem przyjemnie. - Żartowałem oczywiście, dobrą ma pani intuicję. Zajmują mnie poważniejsze rzeczy niźli wybujały świat fantazji. - Kłamca. Każdy lubi taki pozór. Każdy. Szanujący się dyrektor, nawet prosperujące dziecko. Kłamca. Uwielbiał postarzałe książki, emanujący z nich kurz i nadzwyczajna szorstkość wbijająca się w palce. Zatem czyż nie był kłamcą? Czyż chociażby, to nie było fantazją?
- W moim koncernie przydałaby się kolejna osoba władająca włoskim, poza tym chciałbym aby mój syn podszkolił nieco ten język w wakacje. Jeśli będzie pani zainteresowana ofertą pracy serdecznie zapraszam. - Och tak ostatnia sekretarka pomyliła faktury. A co się Calluma tyczyło zawsze miał wrażenie, że to dziecko marnotrawi czas. Właściwie marnotrawi sam fakt bycia Castellanim. Dlatego dodatkowe zajęcia w wakacje zwyczajnie według Jose były adekwatne.
On zostanie przewodnikiem? Na te słowa uniósł wysoko prawą brew.
- Och, to byłby zaszczyt! Ale pod warunkiem, że zje pani ze mną szarlotkę. Podobno jest niesamowita.
Wszędzie były filiżanki i nic w tym dziwnego, w końcu był w kawiarni. Dlatego filiżanki. Wszem obecna była porcelanowa atmosfera i ciche rozmowy kotłujące się gdzieś w oddali, za nimi. Okrągły stoliczek nie miał zbyt wielkiej przestrzeni, wazon na środku zdawał się nakreślać pewną linię. Przestrzeń, znad której spoglądał na Włoszkę. Całkiem. Tak. Po prostu spoglądał na nią. Od niechcenia wreszcie wbił mały widelczyk w szarlotkę. Jednak nie podniósł nawet kawałeczka do ust. Wystarczył mu zapach.
- W takim razie jest pani taka...rzadka - odparł po chwili po czym uśmiechnął się całkiem przyjemnie. - Żartowałem oczywiście, dobrą ma pani intuicję. Zajmują mnie poważniejsze rzeczy niźli wybujały świat fantazji. - Kłamca. Każdy lubi taki pozór. Każdy. Szanujący się dyrektor, nawet prosperujące dziecko. Kłamca. Uwielbiał postarzałe książki, emanujący z nich kurz i nadzwyczajna szorstkość wbijająca się w palce. Zatem czyż nie był kłamcą? Czyż chociażby, to nie było fantazją?
- W moim koncernie przydałaby się kolejna osoba władająca włoskim, poza tym chciałbym aby mój syn podszkolił nieco ten język w wakacje. Jeśli będzie pani zainteresowana ofertą pracy serdecznie zapraszam. - Och tak ostatnia sekretarka pomyliła faktury. A co się Calluma tyczyło zawsze miał wrażenie, że to dziecko marnotrawi czas. Właściwie marnotrawi sam fakt bycia Castellanim. Dlatego dodatkowe zajęcia w wakacje zwyczajnie według Jose były adekwatne.
On zostanie przewodnikiem? Na te słowa uniósł wysoko prawą brew.
- Och, to byłby zaszczyt! Ale pod warunkiem, że zje pani ze mną szarlotkę. Podobno jest niesamowita.
Jose CastellaniCzarodziej - Krew : Czysta
Re: Café Tortoni
Nie wiedziała czy ma się teraz obrazić, czy już w ogóle nie podejmować tego tematu. Poza uczeniem dzieci i pisaniem do magicznego piśmidła, zajmowała się pisaniem swojej książki, która w gruncie rzeczy utknęła w martwym punkcie. Nie miała po prostu na nią weny w tym momencie, co ją odrobinę przerażało, ponieważ kiedyś mogła siedzieć i pisać. Wypaliła się? Chyba każdy pisarz, czy to profesjonalny, czy to początkujący, miewał takie momenty załamania w życiu. Postanowiła zatem nie podejmować tematu, kwitując go co najwyżej uśmiechem, bo o wiele bardziej zainteresowała ją kolejna kwestia.
- Pracy nigdy za wiele. Zależy tylko o co konkretnie chodzi i jakie będę miała obowiązki - a w międzyczasie pewnie i tak trochę o tym popiszę do gazety - ujęła w obie dłonie ciepłą filiżankę, starając się nie odrywać wzroku od swojego rozmówcy. Mimika ciała była ważna i wiele mogła z niej wywnioskować.
- Wie pan, nie bierze się kota w worku - brzmiało dwuznacznie i tak też miało brzmieć. Każdy poważny pracodawca powinien przecież najpierw sprawdzić kompetencje pracownika... a pracownik powinien najpierw sprawdzić jak poważna jest praca, którą chce. Prosta zasada, o której mało kto pamiętał i wiele na tym tracił. - A korepetycji udzielę, nie ma problemu. O ile syn będzie miał na to ochotę - przerabiała niejednokrotnie sytuację, kiedy to dziecko wypełniało niespełnioną ambicję rodzica. Nic dobrego z tego nigdy nie wychodziło, ale cóż ona biedna mogła zrobić? Propozycja szarlotki za oprowadzanie wydała jej się całkiem przyjazna, więc się na nią zgodziła.
- Zobaczymy czy jest taka niesamowita jak ta, którą sama robię - skromność, podobnie jak szczerość, nie opuszczała kobiety na krok. Przecież powszechnie wiadomym było, że Włoszki były jednymi z lepszych gospodyń i kucharek, a ona do takowych się zaliczała. - A zatem, co najpierw zwiedzimy?
- Pracy nigdy za wiele. Zależy tylko o co konkretnie chodzi i jakie będę miała obowiązki - a w międzyczasie pewnie i tak trochę o tym popiszę do gazety - ujęła w obie dłonie ciepłą filiżankę, starając się nie odrywać wzroku od swojego rozmówcy. Mimika ciała była ważna i wiele mogła z niej wywnioskować.
- Wie pan, nie bierze się kota w worku - brzmiało dwuznacznie i tak też miało brzmieć. Każdy poważny pracodawca powinien przecież najpierw sprawdzić kompetencje pracownika... a pracownik powinien najpierw sprawdzić jak poważna jest praca, którą chce. Prosta zasada, o której mało kto pamiętał i wiele na tym tracił. - A korepetycji udzielę, nie ma problemu. O ile syn będzie miał na to ochotę - przerabiała niejednokrotnie sytuację, kiedy to dziecko wypełniało niespełnioną ambicję rodzica. Nic dobrego z tego nigdy nie wychodziło, ale cóż ona biedna mogła zrobić? Propozycja szarlotki za oprowadzanie wydała jej się całkiem przyjazna, więc się na nią zgodziła.
- Zobaczymy czy jest taka niesamowita jak ta, którą sama robię - skromność, podobnie jak szczerość, nie opuszczała kobiety na krok. Przecież powszechnie wiadomym było, że Włoszki były jednymi z lepszych gospodyń i kucharek, a ona do takowych się zaliczała. - A zatem, co najpierw zwiedzimy?
Re: Café Tortoni
Racja. Po co komu kot w worku. Takie są bezużyteczne o ile te stworzenia mogą być pożyteczne. Jose tolerował je tylko ze względu na żonę, choć i tak zawsze musiała trzymać je z daleka. Jose a i owszem lubił zwierzęta. Szczególnie te większe, mocniej mruczące i silniejsze. W jego sypialni za pozłacaną klatką mieszkała puma. Adelka. Nocami koczowała po ogrodzie napawają swe wyostrzone, pumie zmysły wilgotnym labiryntem. Jednak kot w worku. Czy duży, czy mały. Ślepy. Jedno, co może pożyteczne, to fakt, że zwierzę wtedy jest rozjuszone. Czasem warto kupić kota w worku.
Zaśmiał się na uwagę Włoszki stosunkowo krótko i mrukliwie.
- Będę miał tę radę na uwadze, dziękuję - znów mrukliwie sięgnął po szarlotkę. Tym razem nie tyle dotknęła jego ust, co w zasadzie też gardła.
- Och na pewno będzie miał ochotę, jest pani przeuroczą osobą! - W zasadzie, to Callum nie miał nic jakiegokolwiek zdania w tej kwestii. Nawet jakby chciał je mieć. Trudno. Nie tyle chodziło o spełnienie ambicji Jose, co celowe uprzykrzenie życie mające uodpornić młodego Castelliniego. Nie miał zamiaru hodować słabego i miernego plemnika. Skoro już nosi jego nazwisko musi się do pewnych rzeczy przyzwyczaić.
- Hm...Pani zajmuje się również kulinariami? Niesamowite! Z chęcią spróbowałabym jakiegoś wypieku. - Nienawidzę słodkości. Dobrze, że ta szarlotka chociaż jest ciężka i korzenna.
- Kiedy pani spokojnie skosztuje ciasta, chciałbym pokazać pani Caminito - Spojrzał na nią leniwym wzrokiem, równie leniwie osadzając palce na blacie.
Zaśmiał się na uwagę Włoszki stosunkowo krótko i mrukliwie.
- Będę miał tę radę na uwadze, dziękuję - znów mrukliwie sięgnął po szarlotkę. Tym razem nie tyle dotknęła jego ust, co w zasadzie też gardła.
- Och na pewno będzie miał ochotę, jest pani przeuroczą osobą! - W zasadzie, to Callum nie miał nic jakiegokolwiek zdania w tej kwestii. Nawet jakby chciał je mieć. Trudno. Nie tyle chodziło o spełnienie ambicji Jose, co celowe uprzykrzenie życie mające uodpornić młodego Castelliniego. Nie miał zamiaru hodować słabego i miernego plemnika. Skoro już nosi jego nazwisko musi się do pewnych rzeczy przyzwyczaić.
- Hm...Pani zajmuje się również kulinariami? Niesamowite! Z chęcią spróbowałabym jakiegoś wypieku. - Nienawidzę słodkości. Dobrze, że ta szarlotka chociaż jest ciężka i korzenna.
- Kiedy pani spokojnie skosztuje ciasta, chciałbym pokazać pani Caminito - Spojrzał na nią leniwym wzrokiem, równie leniwie osadzając palce na blacie.
Jose CastellaniCzarodziej - Krew : Czysta
Re: Café Tortoni
Francesca bywała urocza, chociaż miewała skłonności do przesadzania, o czym przekonała się tylko jedna osoba. I gorzko żałowała, że tą osobą był akurat Vincent. Z drugiej strony kto inny, jeśli nie były narzeczony, mógł znać jej możliwości?
- W takim razie jesteśmy w kontakcie - skwitowała krótko temat pracy i udzielania korepetycji, dopijając na spokojnie swoją kawę do końca. Kawa jak to kawa, nie zrobiła na niej szczególnego wrażenia, więc miała nadzieję, że chociaż szarlotka okaże się niesamowita. Kiedy tylko zamówiła kawałek ciasta a ono niewiele później pojawiło się przed nią na stole, obejrzała je uważnie.
- Jestem Włoszką, więc tu nas zupełnie naturalne - uśmiechnęła się pod nosem. - Zależy co pan lubi. Czy bardzo słodkie, czy nie. Czy coś zapychającego, czy nie do końca. Wystarczy powiedzieć - skosztowała szarlotki, próbując porównać ją ze swoim wypiekiem. Nie miała zastrzeżeń, była całkiem niezła, ale nie miała najmniejszego zamiaru mówić o tym na głos. - Energia pana naprawdę nie rozpiera.
- W takim razie jesteśmy w kontakcie - skwitowała krótko temat pracy i udzielania korepetycji, dopijając na spokojnie swoją kawę do końca. Kawa jak to kawa, nie zrobiła na niej szczególnego wrażenia, więc miała nadzieję, że chociaż szarlotka okaże się niesamowita. Kiedy tylko zamówiła kawałek ciasta a ono niewiele później pojawiło się przed nią na stole, obejrzała je uważnie.
- Jestem Włoszką, więc tu nas zupełnie naturalne - uśmiechnęła się pod nosem. - Zależy co pan lubi. Czy bardzo słodkie, czy nie. Czy coś zapychającego, czy nie do końca. Wystarczy powiedzieć - skosztowała szarlotki, próbując porównać ją ze swoim wypiekiem. Nie miała zastrzeżeń, była całkiem niezła, ale nie miała najmniejszego zamiaru mówić o tym na głos. - Energia pana naprawdę nie rozpiera.
Re: Café Tortoni
Włochy. Asyż. Włochy.
Pamiętam Włochy. Och tak. Długie, włoskie noce nad Adriatykiem. Ach wcale nie nieprzyzwoite. Noce dokładne, badawcze i skryte. Wiele rzeczy szukałam przed dwudziestoma laty we wszystkich zakątkach świata.
Języki były fleksyjne, semantyczne, gramatyczne, praktyczne. Pomysły nadzwyczajne i żywe. Młody byłem we Włoszech. Młodość miałem włoską ledwie dwumiesięczną. Tak kiedyś byłem we Włoszech.
Może była taka włoska, nic w tym przecież dziwnego. Może gotowała włoskie dania, a gdy piekła zakładała koronkowy fartuszek. Może spacerowała po kaplicach w obcisłych garsonkach i luźno upiętych włosach. Tylko cóż z tego? Stosunkowo ładny obrazek.
- W takim razie niech pani powie, kiedy tylko ma ochotę na spacer - znów jest chłodno, a palce jego wciąż nieruchomo leżą na blacie. Już po kawie. Jeszcze ciasto. Ach nie ma ochoty.
- Lubię kwaśne, słone, gorzkie. Umiałaby pani coś z tego zlepić? - Cud stworzenia. Mit kosmologiczny wlepiony w ciasto. No śmiało Moretti, ulep coś.
Jose nigdy nie rozpierała energia. Jako dziecko praktycznie nie płakał, medycy sądzili, że jest chory, jednak nic na to nie wskazywało. Zawsze był nieco wycofany i melancholijny. Ach rozpierała go energia, ale nieco inna.
- Takie czasem nastają dni - kłamie. Przecież takie dni są codzienne.
zt również
Pamiętam Włochy. Och tak. Długie, włoskie noce nad Adriatykiem. Ach wcale nie nieprzyzwoite. Noce dokładne, badawcze i skryte. Wiele rzeczy szukałam przed dwudziestoma laty we wszystkich zakątkach świata.
Języki były fleksyjne, semantyczne, gramatyczne, praktyczne. Pomysły nadzwyczajne i żywe. Młody byłem we Włoszech. Młodość miałem włoską ledwie dwumiesięczną. Tak kiedyś byłem we Włoszech.
Może była taka włoska, nic w tym przecież dziwnego. Może gotowała włoskie dania, a gdy piekła zakładała koronkowy fartuszek. Może spacerowała po kaplicach w obcisłych garsonkach i luźno upiętych włosach. Tylko cóż z tego? Stosunkowo ładny obrazek.
- W takim razie niech pani powie, kiedy tylko ma ochotę na spacer - znów jest chłodno, a palce jego wciąż nieruchomo leżą na blacie. Już po kawie. Jeszcze ciasto. Ach nie ma ochoty.
- Lubię kwaśne, słone, gorzkie. Umiałaby pani coś z tego zlepić? - Cud stworzenia. Mit kosmologiczny wlepiony w ciasto. No śmiało Moretti, ulep coś.
Jose nigdy nie rozpierała energia. Jako dziecko praktycznie nie płakał, medycy sądzili, że jest chory, jednak nic na to nie wskazywało. Zawsze był nieco wycofany i melancholijny. Ach rozpierała go energia, ale nieco inna.
- Takie czasem nastają dni - kłamie. Przecież takie dni są codzienne.
zt również
Ostatnio zmieniony przez Jose Castellani dnia Nie 11 Maj 2014, 21:46, w całości zmieniany 1 raz
Jose CastellaniCzarodziej - Krew : Czysta
Re: Café Tortoni
Umiała tworzyć cuda, więc wiedziała, że ciasto, które upiecze mu posmakuje.
- Oczywiście, że tak - odparła krótko, zjadając swoją szarlotkę do końca. Od naprawdę miłego poranka dzieliło ją tylko zapalenie papierosa, ale póki co nie miała na to ochoty. I w środku kawiarni nie wypadało jej przecież palić. W ogóle podobno żadnej kobiecie nie wypadało palić... ale kto by się tym dziś przejmował.
- To co, idziemy? - zaproponowała. Nie widząc sprzeciwu ze strony Jose, uregulowali rachunki, po czym opuścili Cafe Tortoni.
- Oczywiście, że tak - odparła krótko, zjadając swoją szarlotkę do końca. Od naprawdę miłego poranka dzieliło ją tylko zapalenie papierosa, ale póki co nie miała na to ochoty. I w środku kawiarni nie wypadało jej przecież palić. W ogóle podobno żadnej kobiecie nie wypadało palić... ale kto by się tym dziś przejmował.
- To co, idziemy? - zaproponowała. Nie widząc sprzeciwu ze strony Jose, uregulowali rachunki, po czym opuścili Cafe Tortoni.
Magic Land :: INNE LOKALIZACJE :: Argentyna :: Buenos Aires
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach