[27B]
2 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Royal Street
Strona 1 z 1
[27B]
Mieszkanie znajduje się w jednej ze starych, wyremontowanych kamienic przy Royal Street, trzy minuty spacerem od brzegu Tamizy i most Westminster.
Zdjęcia wrzucę później, bo fabularnie obecnie jest praktycznie puste.
Zdjęcia wrzucę później, bo fabularnie obecnie jest praktycznie puste.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: [27B]
Teleportowali się od razu przed drzwi z numerem 27Bk, które znajdowały się na pierwszym piętrze kamienicy w jednej z dzielnic Londynu. Lauren oparła się o ścianę, łapać oddech i czując zawroty głowy, które były efektem teleportacji u młodych czarodziejów. Uwielbiała ten środek transportu i chociaż nie wymiotowała, potrzebowała dwóch czy trzech minut, aby wrócić do siebie. Podniosła na niego spojrzenie błyszczących oczu, uśmiechając się figlarnie. - Jestem pierwszą, która porwała słynnego Wilsona z terenów zamku oraz wioski? - zapytała z rozbawieniem, odsuwając się od chłodnej, białej ściany i niechętnie puściła jego dłoń, otwierając boczną kieszeń swojej torebki, aby wyjąc klucze. Zamek przekręcił się — najpierw górny, a potem dolny i zaprosiła go gestem dłoni do środka, zamykając za nimi drzw — nie tylko na klamkę.
W mieszkaniu było chłodno, drewniana podłoga skrzypiała delikatnie. Kamienica była zabytkowa, ale odremontowana. Panował tu półmrok, przez wysokie okna wpadały jedynie pomarańczowe smugi ulicznych latarni, tłumione białymi zasłonami. Były tu dwa osobne pokoje, kuchnia łączona z salonem, toaleta oraz łazienka i do każdego pomieszczenia można było dotrzeć korytarzem. - Nie ma tu jeszcze światła, więc przyniosłam świeczki i w dużym pokoju jest kominek... - zaczęła, nie zsuwając butów i nie ściągając płaszcza, kierując się przed siebie. Obcasy roznosiły się echem po izbach o wysokich, jasnych ścianach. Zdjęła torebkę z ramienia, odkładając ją na kuchenną wyspę — poza nią, była tu jeszcze lodówka i samotnie wiszący zlew, a także dwa stołki, żeby przy niej usiąść — wysokie, jak w barze. W części salonowej natomiast znajdował się kominek z ułożonym drewnem, obok którego stał wysoki kwiat o zielonych liściach. Na środku tkwiło łóżko na drewnianym stelażu, na którym rzucone były poduszki. Anthony mógł to zauważyć, dopiero gdy ruda wyjęła różdżkę, rozpalając za pomocą zaklęcia porozstawiane świeczki i przede wszystkim kominek, żeby zrobiło się trochę cieplej. - Łazienka jest tylko zrobiona. Cała reszta to tylko przestrzeń. Myślisz, że będzie przytulne? - przesunęła spojrzeniem raz jeszcze po jego twarzy z zaciekawieniem, gdy rozpinała torebkę, aby kolejno wyjmować zakupy. Lauren wyjęła z odmętów magicznego tobołka butelkę szampana, mnóstwo przekąsek, dyniowe paszteciki, które dostała od skrzatów w kuchni i biały kartonik, usztywniony plastikiem. - Nie jestem pewna, czy są tu szklanki, ale mogę transmutować kolczyki. Wygodnie jest być pełnoletnim.
Mówiąc to, wyjęła z uszu sztyfty o szklanych oczkach i ułożyła na jasnym, kamiennym blacie wyspy. Kierując na nie różdżką, przypominając sobie prawa Gampa i łańcuchy transmutacji, kolejno powiększyła, a potem przekształcała biżuterię, aż przybrała kształt kieliszków do wina. Oparła się dłońmi o blat, zaciskając na nim palce. Krępowały ją takie rzeczy, zwłaszcza, że nie miała pojęcia, jak chłopak zareaguje na cały jej pomysł. Chciała, żeby mieli czas dla siebie i żeby nikt im nie przeszkadzał, żeby czuł się jej niezbędny i gdzieś tam w jego głowie przebrnęła myśl, że znosiła tu te świeczki i łóżko dzień wcześniej tylko po to, żeby mogli spać razem gdzie indziej, niż w pokoju życzeń czy drzemać w dormitorium. Powtarzała sobie, że jest dorosła i doskonale wie, czego chce i jak chce to zrobić, a jednak w jej umyśle wciąż pojawiał się ten szept, który budził obawy i porównania. Nie miała pojęcia, jakie były poprzednie dziewczyny, z którymi Anthony się spotykał, czy była, jak one czy różniła się charakterem i zachowaniem. A jeśli przesadziła? Z drugiej jednak strony, to perspektywa związku, gdzie stara się tylko jedna osoba, jedna osoba walczy i wszystko inicjuje, wydawała się jej równie zła, co nachalność. Podążała za nim wzrokiem, dochodząc do wniosku, że wiele jeszcze o nim nie wiedziała — o jego rodzinie, jego marzeniach, tym co lubił i czego nie lubił. Nie pytała nigdy o pełnie, nie pytała właściwie o nic, dopóki sam nie chciał jej tego powiedzieć, a jednak była go tak strasznie ciekawa. Zacisnęła na ułamek sekundy usta, uśmiechając się zaraz. - Kupiłam też otwieracz. - uniosła przyrząd, podsuwając go w jego stronę, na kraniec blatu, razem z butelką i kieliszkami. Łagodne, ciepłe światło od ognia było wystarczające, żeby dokładnie go widziała i dodatkowo sprawiał, że w odrobinę wychłodzonym mieszkaniu, robiło się cieplej. - Wilson, mogę o coś zapytać? - mruknęła nagle, patrząc na niego z ciekawością. Skrzyżowała ręce na pod piersiami, opierając się o blat i przyglądając temu, co robił, kontynuowała po kiwnięciu głową. - Zresztą, nieważne.. Przydałaby Ci się jeszcze popielniczka, co?
Znów zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu czegoś, co mogło ją zastąpić i jednocześnie skarciła się w myślach za głupie pomysłu. O dym papierosowy i zapach nie musiał się martwić, świeczki umiały sobie z tym poradzić.
W mieszkaniu było chłodno, drewniana podłoga skrzypiała delikatnie. Kamienica była zabytkowa, ale odremontowana. Panował tu półmrok, przez wysokie okna wpadały jedynie pomarańczowe smugi ulicznych latarni, tłumione białymi zasłonami. Były tu dwa osobne pokoje, kuchnia łączona z salonem, toaleta oraz łazienka i do każdego pomieszczenia można było dotrzeć korytarzem. - Nie ma tu jeszcze światła, więc przyniosłam świeczki i w dużym pokoju jest kominek... - zaczęła, nie zsuwając butów i nie ściągając płaszcza, kierując się przed siebie. Obcasy roznosiły się echem po izbach o wysokich, jasnych ścianach. Zdjęła torebkę z ramienia, odkładając ją na kuchenną wyspę — poza nią, była tu jeszcze lodówka i samotnie wiszący zlew, a także dwa stołki, żeby przy niej usiąść — wysokie, jak w barze. W części salonowej natomiast znajdował się kominek z ułożonym drewnem, obok którego stał wysoki kwiat o zielonych liściach. Na środku tkwiło łóżko na drewnianym stelażu, na którym rzucone były poduszki. Anthony mógł to zauważyć, dopiero gdy ruda wyjęła różdżkę, rozpalając za pomocą zaklęcia porozstawiane świeczki i przede wszystkim kominek, żeby zrobiło się trochę cieplej. - Łazienka jest tylko zrobiona. Cała reszta to tylko przestrzeń. Myślisz, że będzie przytulne? - przesunęła spojrzeniem raz jeszcze po jego twarzy z zaciekawieniem, gdy rozpinała torebkę, aby kolejno wyjmować zakupy. Lauren wyjęła z odmętów magicznego tobołka butelkę szampana, mnóstwo przekąsek, dyniowe paszteciki, które dostała od skrzatów w kuchni i biały kartonik, usztywniony plastikiem. - Nie jestem pewna, czy są tu szklanki, ale mogę transmutować kolczyki. Wygodnie jest być pełnoletnim.
Mówiąc to, wyjęła z uszu sztyfty o szklanych oczkach i ułożyła na jasnym, kamiennym blacie wyspy. Kierując na nie różdżką, przypominając sobie prawa Gampa i łańcuchy transmutacji, kolejno powiększyła, a potem przekształcała biżuterię, aż przybrała kształt kieliszków do wina. Oparła się dłońmi o blat, zaciskając na nim palce. Krępowały ją takie rzeczy, zwłaszcza, że nie miała pojęcia, jak chłopak zareaguje na cały jej pomysł. Chciała, żeby mieli czas dla siebie i żeby nikt im nie przeszkadzał, żeby czuł się jej niezbędny i gdzieś tam w jego głowie przebrnęła myśl, że znosiła tu te świeczki i łóżko dzień wcześniej tylko po to, żeby mogli spać razem gdzie indziej, niż w pokoju życzeń czy drzemać w dormitorium. Powtarzała sobie, że jest dorosła i doskonale wie, czego chce i jak chce to zrobić, a jednak w jej umyśle wciąż pojawiał się ten szept, który budził obawy i porównania. Nie miała pojęcia, jakie były poprzednie dziewczyny, z którymi Anthony się spotykał, czy była, jak one czy różniła się charakterem i zachowaniem. A jeśli przesadziła? Z drugiej jednak strony, to perspektywa związku, gdzie stara się tylko jedna osoba, jedna osoba walczy i wszystko inicjuje, wydawała się jej równie zła, co nachalność. Podążała za nim wzrokiem, dochodząc do wniosku, że wiele jeszcze o nim nie wiedziała — o jego rodzinie, jego marzeniach, tym co lubił i czego nie lubił. Nie pytała nigdy o pełnie, nie pytała właściwie o nic, dopóki sam nie chciał jej tego powiedzieć, a jednak była go tak strasznie ciekawa. Zacisnęła na ułamek sekundy usta, uśmiechając się zaraz. - Kupiłam też otwieracz. - uniosła przyrząd, podsuwając go w jego stronę, na kraniec blatu, razem z butelką i kieliszkami. Łagodne, ciepłe światło od ognia było wystarczające, żeby dokładnie go widziała i dodatkowo sprawiał, że w odrobinę wychłodzonym mieszkaniu, robiło się cieplej. - Wilson, mogę o coś zapytać? - mruknęła nagle, patrząc na niego z ciekawością. Skrzyżowała ręce na pod piersiami, opierając się o blat i przyglądając temu, co robił, kontynuowała po kiwnięciu głową. - Zresztą, nieważne.. Przydałaby Ci się jeszcze popielniczka, co?
Znów zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu czegoś, co mogło ją zastąpić i jednocześnie skarciła się w myślach za głupie pomysłu. O dym papierosowy i zapach nie musiał się martwić, świeczki umiały sobie z tym poradzić.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: [27B]
W jednej chwili zniknęli z ulicy głównej w Hogsmeade, teleportując się gdzieś w bliżej mu nie określonym kierunku. Poczuł jak podłoga ponownie pojawia mu się pod nogami i w momencie otworzenia zamkniętych wcześniej powiek, dostrzegł przed sobą drzwi do jakiegoś mieszkania. Najwyraźniej właśnie tu mieli się znaleźć, sądząc po uśmiechu wyrysowanym na twarzy swojej partnerki. Nigdy nie miał problemu z takim środkiem transportu, jednak zawsze odczuwał to znacznie mocniej niż inni z którymi o tym rozmawiał. Zawirowania głowy po chwili ustały i brunet mógł skupić całą swoją uwagę na dziewczynie z którą tu przybył. Jej pełne radości spojrzenie było niczym najlepsza nagroda dla ślizgona, który stojąc w nieznanym dla siebie miejscu, wlepiał swoje zielone oczy tylko w nią. Nie miał zamiaru nigdy przepraszać ani się kajać za czerpanie przyjemności z bezczelnego lustrowania ją wzrokiem.
-To jest porwanie, Lauren.- mrugnął do niej zaczepnie jednym okiem. - obawiam się, że teraz konsekwencją tego będzie przymusowe spędzanie ze mną nocy. Mam wrażenie, ze ty wciąż nie wiesz w co się pakujesz…- pokręcił głową z niedowierzaniem kiedy Szkotka zapraszała go gestem dłoni do środka. Nie mogąc sobie pozwolić na taką nieuprzejmość jaką było wchodzenie pierwszemu, przepuścił ją w drzwiach przechodząc tuż za nią. Wchodząc do mieszkania Wilson rozglądał się dookoła zachwycony tą surowością wnętrz panującą w środku. Nie było tu praktycznie nic tylko biel ścian i echo stukających butów dziewczyny, które przywitało dwójkę uczniów idących w stronę kuchni. Anthony nie uznawał się za trendsetera, jednak wiedział co mu się podobało i miał pewien określony gust. Lubił biel, minimalizm i w tym mieszkaniu widział spore możliwości na taki właśnie styl.
-Łózko w salonie, ciekawe rozwiązanie…-rzucił niby mimochodem, jednak zerknął z lekkim uśmiechem w stronę rudowłosej, która w tym momencie rozpalała wszystkie świeczki i kominek będący centralnym punktem pokoju dziennego. Nawet dla takiego słabego romantyka jakim był Anthony Wilson pomieszczenie zaczęło wyglądać miło i przytulnie wypełniając się blaskiem ognia.
- Będzie niesamowicie. Napewno.- przyznał zgodnie z tym co uważał.- to miejsce ma wyjątkowy
potencjał. - podszedł do wyspy zaraz za nią i przejechał palcem po kamiennym blacie rozglądając się wciąż w okół siebie.- To twojej rodziny, tak?- kiedy zaczęło się robić nieco cieplej Anthony zdjął ze swoich ramion kurtkę, wieszając ją na oparciu krzesła stojącego przy stole. Nadal przyglądał się pomieszczeniu, a w tym samym momencie Lauren transmutowała kolczyki w kieliszki i chociaż zwrócił uwagę na biały kartonik zbagatelizował to w tym momencie całkowicie.
Gdyby teraz Wilson mógł czytać w jej głowie pewnie skarciłby ją jakimś tekstem uświadamiającym, jak bardzo intensywnie i emocjonalnie na niego działa i sam byłby w szoku, że dziewczyna nie dostrzega tego w taki sposób on na nią patrzy i jak widzi ją swoimi oczami. Silny, niezależny od nikogo huragan z delikatnym i miękkim sercem, który zamieszał w jego życiu nieodwracalnie, wbrew pozorom nie robiąc nieporządku a układając wszystko na swoje miejsce.
Wziął od niej otwieracz jak i wino które przyniosła ze sobą, w milczeniu odtykając korek, by za chwile napełnić kieliszki lekko złotawym trunkiem. Powoli podszedł do rudowłosej, stając zaledwie krok na przeciw niej i wręczając jej szkło z alkoholem w środku.- Dobrze, że jesteś, wiesz?- stukną się z nią delikatnie zewnętrznymi ściankami kieliszka, po czym upił odrobine. Nic bardziej nie napełniało go radością w tym momencie jak fakt, że byli tu całkowicie sami i on mógł po prostu czerpać i chłonąc jej towarzystwo.
- Pytaj, Sharp. Nie musimy chyba się bawić w zgadywanki, co?- skoro zaczęła i zapaliła w nim lampkę ciekawości nie mogła teraz tego tak zostawić. Opuścił dłoń z kieliszkiem nieco niżej by wyzywająco patrzeć jej prosto w oczy, co jakiś czas wędrując wzrokiem po całej jej twarzy. Cieszył się, że w jej rysach nie widać już było takiego zmęczenia i smutku jak wtedy gdy widzieli się po raz pierwszy od jego zniknięcia nad jeziorem.
Wilson zdecydowanie nie był największym fanem niespodzianek, ale musiał przyznać, że to co zrobiła dziewczyna i w jaki sposób go tu ściągnęła przypadło mu do gustu wyjątkowo mocno.
- Jesteś niemożliwa...- uśmiechnął się do niej rozbawiony jej pytaniem.- naprawdę myślisz o popielniczce kiedy stoimy tu zupełnie sami?- wnętrze było piękne naprawdę, ale cokolwiek by tu nie stało on dalej patrzyłby na nią, nawet jeśli w środku byłyby tłumu innych ludzi- jego oczy już zawsze będą patrzeć w jej kierunku. Jeśli faktycznie jej głowa zajęta była teraz wymyślaniem czegoś co byłoby pojemnikiem na wypalone przez chłopaka papierosy, to było to naprawdę ironiczne, bo w jego głowie właśnie w tym momencie padał istny grad myśli w której była tylko Lauren.
W pomieszczeniu zrobiło się już naprawdę ciepło za sprawa ognia tlącego się w kominku, a do ich uszu docierał przyjemny trzask palonego drewna. Anthony złapał za pasek od jej płaszcza, nie ciągnąc go w tym momencie, a jedynie wplatając sobie materiał między palce. Spuścił powoli wzrok na swoją dłoń i delikatnie, nieznacznie przysunął pas w swoim kierunku, jednak nie na tyle mocno by płaszcz się rozwiązał. - Może ci być trochę ciepło…- jego głos był łagodny i spokojny, a wzrok leniwie przeniósł się z miejsca gdzie miała zapięte palto na twarz, nie pomijając niczego co jego oczy napotkały po drodze.
-To jest porwanie, Lauren.- mrugnął do niej zaczepnie jednym okiem. - obawiam się, że teraz konsekwencją tego będzie przymusowe spędzanie ze mną nocy. Mam wrażenie, ze ty wciąż nie wiesz w co się pakujesz…- pokręcił głową z niedowierzaniem kiedy Szkotka zapraszała go gestem dłoni do środka. Nie mogąc sobie pozwolić na taką nieuprzejmość jaką było wchodzenie pierwszemu, przepuścił ją w drzwiach przechodząc tuż za nią. Wchodząc do mieszkania Wilson rozglądał się dookoła zachwycony tą surowością wnętrz panującą w środku. Nie było tu praktycznie nic tylko biel ścian i echo stukających butów dziewczyny, które przywitało dwójkę uczniów idących w stronę kuchni. Anthony nie uznawał się za trendsetera, jednak wiedział co mu się podobało i miał pewien określony gust. Lubił biel, minimalizm i w tym mieszkaniu widział spore możliwości na taki właśnie styl.
-Łózko w salonie, ciekawe rozwiązanie…-rzucił niby mimochodem, jednak zerknął z lekkim uśmiechem w stronę rudowłosej, która w tym momencie rozpalała wszystkie świeczki i kominek będący centralnym punktem pokoju dziennego. Nawet dla takiego słabego romantyka jakim był Anthony Wilson pomieszczenie zaczęło wyglądać miło i przytulnie wypełniając się blaskiem ognia.
- Będzie niesamowicie. Napewno.- przyznał zgodnie z tym co uważał.- to miejsce ma wyjątkowy
potencjał. - podszedł do wyspy zaraz za nią i przejechał palcem po kamiennym blacie rozglądając się wciąż w okół siebie.- To twojej rodziny, tak?- kiedy zaczęło się robić nieco cieplej Anthony zdjął ze swoich ramion kurtkę, wieszając ją na oparciu krzesła stojącego przy stole. Nadal przyglądał się pomieszczeniu, a w tym samym momencie Lauren transmutowała kolczyki w kieliszki i chociaż zwrócił uwagę na biały kartonik zbagatelizował to w tym momencie całkowicie.
Gdyby teraz Wilson mógł czytać w jej głowie pewnie skarciłby ją jakimś tekstem uświadamiającym, jak bardzo intensywnie i emocjonalnie na niego działa i sam byłby w szoku, że dziewczyna nie dostrzega tego w taki sposób on na nią patrzy i jak widzi ją swoimi oczami. Silny, niezależny od nikogo huragan z delikatnym i miękkim sercem, który zamieszał w jego życiu nieodwracalnie, wbrew pozorom nie robiąc nieporządku a układając wszystko na swoje miejsce.
Wziął od niej otwieracz jak i wino które przyniosła ze sobą, w milczeniu odtykając korek, by za chwile napełnić kieliszki lekko złotawym trunkiem. Powoli podszedł do rudowłosej, stając zaledwie krok na przeciw niej i wręczając jej szkło z alkoholem w środku.- Dobrze, że jesteś, wiesz?- stukną się z nią delikatnie zewnętrznymi ściankami kieliszka, po czym upił odrobine. Nic bardziej nie napełniało go radością w tym momencie jak fakt, że byli tu całkowicie sami i on mógł po prostu czerpać i chłonąc jej towarzystwo.
- Pytaj, Sharp. Nie musimy chyba się bawić w zgadywanki, co?- skoro zaczęła i zapaliła w nim lampkę ciekawości nie mogła teraz tego tak zostawić. Opuścił dłoń z kieliszkiem nieco niżej by wyzywająco patrzeć jej prosto w oczy, co jakiś czas wędrując wzrokiem po całej jej twarzy. Cieszył się, że w jej rysach nie widać już było takiego zmęczenia i smutku jak wtedy gdy widzieli się po raz pierwszy od jego zniknięcia nad jeziorem.
Wilson zdecydowanie nie był największym fanem niespodzianek, ale musiał przyznać, że to co zrobiła dziewczyna i w jaki sposób go tu ściągnęła przypadło mu do gustu wyjątkowo mocno.
- Jesteś niemożliwa...- uśmiechnął się do niej rozbawiony jej pytaniem.- naprawdę myślisz o popielniczce kiedy stoimy tu zupełnie sami?- wnętrze było piękne naprawdę, ale cokolwiek by tu nie stało on dalej patrzyłby na nią, nawet jeśli w środku byłyby tłumu innych ludzi- jego oczy już zawsze będą patrzeć w jej kierunku. Jeśli faktycznie jej głowa zajęta była teraz wymyślaniem czegoś co byłoby pojemnikiem na wypalone przez chłopaka papierosy, to było to naprawdę ironiczne, bo w jego głowie właśnie w tym momencie padał istny grad myśli w której była tylko Lauren.
W pomieszczeniu zrobiło się już naprawdę ciepło za sprawa ognia tlącego się w kominku, a do ich uszu docierał przyjemny trzask palonego drewna. Anthony złapał za pasek od jej płaszcza, nie ciągnąc go w tym momencie, a jedynie wplatając sobie materiał między palce. Spuścił powoli wzrok na swoją dłoń i delikatnie, nieznacznie przysunął pas w swoim kierunku, jednak nie na tyle mocno by płaszcz się rozwiązał. - Może ci być trochę ciepło…- jego głos był łagodny i spokojny, a wzrok leniwie przeniósł się z miejsca gdzie miała zapięte palto na twarz, nie pomijając niczego co jego oczy napotkały po drodze.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: [27B]
Była zniecierpliwiona, ciekawa i szczęśliwa, ale jednocześnie w karmelowych tęczówkach czaiła się wątpliwość i jakieś kwestionowanie tego, jaka była i co mogła mu zaoferować. Nigdy nie była osobą, która lubiła brać — znacznie lepiej czuła się, obdarowując drugiego człowieka. Czując na sobie jego spojrzenie, natychmiast je odwzajemniała, uwielbiając w nim tonąć.
- Obawiam się, że jedynym nieświadomym jest ofiara, czyli Ty Anthony. - odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, jakby oznajmiała mu najbardziej oczywistą rzecz na świecie. I poniekąd była to prawda, tylko nie wiedziała jeszcze, jak przyjmie to, co sobie wymyśliła. Pokręciła głową z rozbawieniem, gdy wzrokiem rozkazał jej wejść pierwszej i potem zniknęli wewnątrz mieszkania.
Był pierwszą osobą, którą tu przyprowadziła i pierwszą, z którą miała tu nocować. Nawet Suzanne nie widziała wnętrza, które wciąż było surowe i puste. Miała jednak wrażenie, że zarówno wysokie okna, jak i ściany sprawią, że łatwo będzie poczuć się tu, jak w domu, jeśli kupi jakąś kanapę lub szafę. Prawda była jednak taka, że mając zaawansowane umiejętności transmutacyjne, cierpliwość i czas, wcale nie potrzebowała pieniędzy. Wsłuchiwała się we własne obcasy, w skrzypienie starych i ciemnych desek z drewna orzechowego, w odgłos pojazdów przejeżdżających gdzieś za oknami, bo wciąż nie wyciszyła właściwie mieszkanie — wszystko było słychać z zewnątrz, ale wewnętrzne dźwięki zostawały wśród ścian.
- Tu jest cieplej od kominka. - odpowiedziała wymijająco, przenosząc wzrok na swoją torebkę. Lauren nie była romantyczna, a przynajmniej o romantyzm siebie nie podejrzewała, ale chciała się starać dla niego na wszystkich płaszczyznach ich relacji — począwszy od zapytania o samopoczucie, aż do głupich świeczek. Zerknęła na swój korkowy pierścionek, uśmiechając się pod nosem, bo dodał jej pewności siebie. W końcu ją chciał, nie słyszała nigdy, aby któraś z jego byłych miała szansę mianować się tytułem jego narzeczonej. Wyjmowała rzeczy, gdy zapytał o mieszkanie, o co właściwie podejrzewała. - Tak, należy do mojej rodziny i dostałam klucze w ramach prezentu na urodziny. Podejrzewam, że zależy im na tym, abym mogła skupić się na studiach od września.
Poza przykładaniem uwagi do czystego i schludnego ubrania Lauren nigdy nie była pyszna. Nie obchodziła się z tym, co robią jej rodzice, nie obchodziły ją pieniądze. Były, ale nie były jej niezbędne do życia i szczęścia w przeciwieństwie do Anthonyego. Wolałaby mieszkać w transmutowanym, kartonowym domku i mieć go obok, niż żyć w największych luksusach i nie mieć z kim ich dzielić. Galeon nie świadczył o wartości człowieka.
Nie umknęło jej uwadze, jak zdjął kurtkę i przesunęła spojrzeniem po jego ramionach, wracając zaraz do pracy nad kieliszkami. Chyba pierwszy raz w życiu starała się nie myśleć za dużo, ale nie było to łatwe. Jedną z jej słabości, wad, było poczucie, że jest niewystarczająca, gdy czegoś nie umiała zrobić lub nie miała w czymś doświadczenia. Człowiek uczył się całe życie, ale ona była dla siebie bardzo surowa.
Wzięła od niego kieliszek i omiotła go spojrzeniem. - Zawsze, jeśli mi pozwolisz. Ty też bądź. - odpowiedziała w ramach toastu, zanim zrobiła łyka szampana. Doszła do wniosku, że pomoże jej to trochę zebrać myśli, a słodkawy, orzeźwiający i w gruncie rzeczy łagodny smak, rozleje się po jej ciele przyjemnym ciepłem od żołądka, gdy tylko tam trafi. Najbardziej cieszył ją fakt, że nikt im nie będzie przeszkadzał i mogła autentycznie się nim cieszyć. Na jego słowa, zacisnęła palce na trzymanym kieliszku nieco mocniej, milcząc chwilę, a potem wspomniał o popielniczce i aż roześmiała się na samą siebie, bo faktycznie niedorzecznie to brzmiało. Gdy chłopak zmniejszył odległość pomiędzy nimi, odstawiła kieliszek. Wcale nie myślała o popielniczce, musiała wybrnąć. Gdy złapał za pasek i przysunął go do siebie, spojrzała w dół. Trzaskające w kominku drewno i jego zapach, który mieszał się z perfumami bruneta, sprawiły, że pokręciła głową, zaciskając palce i rozluźniając dłonie, wyprostowała się, obdarzając go wzrokiem. I znów patrzył na nią w ten sposób..
- Nie, to bezsensu. Nie umiem tak robić Anthony, nie jestem subtelna i delikatna. Nie umiem oczekiwać i się nie starać, nie walczyć o Ciebie. Czekać, aż Ty zrobisz wszystko. To okropne. - zaczęła z westchnięciem, kręcąc głową. Taka była prawda, a najgorsze co mógł o niej pomyśleć to fakt, że była byt śmiała i zbyt bezczelna, zbyt chciwa. Co złego mogło się stać? To nie było przecież tak, że Lauren się go wstydziła w jakikolwiek sposób. - Dużo ostatnio o Tobie myślę, wiesz? - zaczęła cicho, łapiąc za jego palce i sprawiając, że pociągnął za sznurek, ona rozpięła pojedynczy guzik od płaszcza i odrobinę, raptem kilka centymetrów cofnęła się, zrzucając go na ziemię, zanim wróciła do strefy swojego komfortu, gdzie był obok. Dopasowana sukienka w czarnym kolorze i z głębokim dekoltem podkreślała wszystko to, co chowała pod regulaminowym mundurkiem. Złapała jego dłonie we własne na ułamek sekundy, bo ostatecznie palcami zaczęła delikatnie go smyrać, rysować kształty i sunąc do góry, po odkrytych fragmentach skóry. - Mówiłam Ci, że jesteś mój, prawda? - kontynuowała cicho, przesuwając palec na jego usta, a drugą dłonią pchnęła jego tors, sprawiając, że oparł się o blat. Stanęła przed nim, delikatnie wsuwając kolano między jego nogi. Złapała go za rękę i przeniosła ją na swoją talię. - Chcę Twój umysł, chcę Twoje serce i chcę też Ciebie, Twojego ciała, ale.. - przerwała, łapiąc za jego drugą dłoń i przenosząc na nią wzrok, splotła swojego palce z jego, przyglądając się pierścionkowi. - Musisz mnie nauczyć. Musisz mi pokazać, bo bez Ciebie nie wiem, jak mam sobie Ciebie wziąć. - przysunęła dłoń na swój bok, odkładając ją na swoje biodro, a sama objęła jego szyję i przytuliła go mocno, przysuwając usta do jego szyi. Przesunęła po niej nosem, ucałowała raz i drugi, kierując się wyżej, ustami muskając płatek ucha. -Nie chcę tylko z Tobą spać, chcę się z Tobą kochać.
Szepnęła, przymykając oczy. Nie była pewna, czy minęła sekunda, czy wie, zanim wyprostowała głowę i spojrzała na niego, wciąż trzymając dłonie na jego karku. Była gotowa ten raz ustąpić, oddać mu kontrolę, pozwolić mu, na co tylko chciał i być może nie umiała rozegrać tego kartą nieśmiałej uroczej, delikatnej dziewczynki, ale przecież Sharp wcale nie była delikatna. Doskonale wiedziała, czego chce. I chociaż było to onieśmielające, chociaż była zarumieniona, a serce uderzało jej jak szalone, kołysząc zawieszką przy czarnej wstążce na szyi, to taka właśnie była. Cała ona, a niczego poza sobą nie miała. Jej wargi poruszyły się niespokojnie, gdy spojrzała na jego usta przez krótką chwilę, jakby miała coś dodać, jednak nie wypłynęło spomiędzy nich żadne słowo.
- Obawiam się, że jedynym nieświadomym jest ofiara, czyli Ty Anthony. - odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, jakby oznajmiała mu najbardziej oczywistą rzecz na świecie. I poniekąd była to prawda, tylko nie wiedziała jeszcze, jak przyjmie to, co sobie wymyśliła. Pokręciła głową z rozbawieniem, gdy wzrokiem rozkazał jej wejść pierwszej i potem zniknęli wewnątrz mieszkania.
Był pierwszą osobą, którą tu przyprowadziła i pierwszą, z którą miała tu nocować. Nawet Suzanne nie widziała wnętrza, które wciąż było surowe i puste. Miała jednak wrażenie, że zarówno wysokie okna, jak i ściany sprawią, że łatwo będzie poczuć się tu, jak w domu, jeśli kupi jakąś kanapę lub szafę. Prawda była jednak taka, że mając zaawansowane umiejętności transmutacyjne, cierpliwość i czas, wcale nie potrzebowała pieniędzy. Wsłuchiwała się we własne obcasy, w skrzypienie starych i ciemnych desek z drewna orzechowego, w odgłos pojazdów przejeżdżających gdzieś za oknami, bo wciąż nie wyciszyła właściwie mieszkanie — wszystko było słychać z zewnątrz, ale wewnętrzne dźwięki zostawały wśród ścian.
- Tu jest cieplej od kominka. - odpowiedziała wymijająco, przenosząc wzrok na swoją torebkę. Lauren nie była romantyczna, a przynajmniej o romantyzm siebie nie podejrzewała, ale chciała się starać dla niego na wszystkich płaszczyznach ich relacji — począwszy od zapytania o samopoczucie, aż do głupich świeczek. Zerknęła na swój korkowy pierścionek, uśmiechając się pod nosem, bo dodał jej pewności siebie. W końcu ją chciał, nie słyszała nigdy, aby któraś z jego byłych miała szansę mianować się tytułem jego narzeczonej. Wyjmowała rzeczy, gdy zapytał o mieszkanie, o co właściwie podejrzewała. - Tak, należy do mojej rodziny i dostałam klucze w ramach prezentu na urodziny. Podejrzewam, że zależy im na tym, abym mogła skupić się na studiach od września.
Poza przykładaniem uwagi do czystego i schludnego ubrania Lauren nigdy nie była pyszna. Nie obchodziła się z tym, co robią jej rodzice, nie obchodziły ją pieniądze. Były, ale nie były jej niezbędne do życia i szczęścia w przeciwieństwie do Anthonyego. Wolałaby mieszkać w transmutowanym, kartonowym domku i mieć go obok, niż żyć w największych luksusach i nie mieć z kim ich dzielić. Galeon nie świadczył o wartości człowieka.
Nie umknęło jej uwadze, jak zdjął kurtkę i przesunęła spojrzeniem po jego ramionach, wracając zaraz do pracy nad kieliszkami. Chyba pierwszy raz w życiu starała się nie myśleć za dużo, ale nie było to łatwe. Jedną z jej słabości, wad, było poczucie, że jest niewystarczająca, gdy czegoś nie umiała zrobić lub nie miała w czymś doświadczenia. Człowiek uczył się całe życie, ale ona była dla siebie bardzo surowa.
Wzięła od niego kieliszek i omiotła go spojrzeniem. - Zawsze, jeśli mi pozwolisz. Ty też bądź. - odpowiedziała w ramach toastu, zanim zrobiła łyka szampana. Doszła do wniosku, że pomoże jej to trochę zebrać myśli, a słodkawy, orzeźwiający i w gruncie rzeczy łagodny smak, rozleje się po jej ciele przyjemnym ciepłem od żołądka, gdy tylko tam trafi. Najbardziej cieszył ją fakt, że nikt im nie będzie przeszkadzał i mogła autentycznie się nim cieszyć. Na jego słowa, zacisnęła palce na trzymanym kieliszku nieco mocniej, milcząc chwilę, a potem wspomniał o popielniczce i aż roześmiała się na samą siebie, bo faktycznie niedorzecznie to brzmiało. Gdy chłopak zmniejszył odległość pomiędzy nimi, odstawiła kieliszek. Wcale nie myślała o popielniczce, musiała wybrnąć. Gdy złapał za pasek i przysunął go do siebie, spojrzała w dół. Trzaskające w kominku drewno i jego zapach, który mieszał się z perfumami bruneta, sprawiły, że pokręciła głową, zaciskając palce i rozluźniając dłonie, wyprostowała się, obdarzając go wzrokiem. I znów patrzył na nią w ten sposób..
- Nie, to bezsensu. Nie umiem tak robić Anthony, nie jestem subtelna i delikatna. Nie umiem oczekiwać i się nie starać, nie walczyć o Ciebie. Czekać, aż Ty zrobisz wszystko. To okropne. - zaczęła z westchnięciem, kręcąc głową. Taka była prawda, a najgorsze co mógł o niej pomyśleć to fakt, że była byt śmiała i zbyt bezczelna, zbyt chciwa. Co złego mogło się stać? To nie było przecież tak, że Lauren się go wstydziła w jakikolwiek sposób. - Dużo ostatnio o Tobie myślę, wiesz? - zaczęła cicho, łapiąc za jego palce i sprawiając, że pociągnął za sznurek, ona rozpięła pojedynczy guzik od płaszcza i odrobinę, raptem kilka centymetrów cofnęła się, zrzucając go na ziemię, zanim wróciła do strefy swojego komfortu, gdzie był obok. Dopasowana sukienka w czarnym kolorze i z głębokim dekoltem podkreślała wszystko to, co chowała pod regulaminowym mundurkiem. Złapała jego dłonie we własne na ułamek sekundy, bo ostatecznie palcami zaczęła delikatnie go smyrać, rysować kształty i sunąc do góry, po odkrytych fragmentach skóry. - Mówiłam Ci, że jesteś mój, prawda? - kontynuowała cicho, przesuwając palec na jego usta, a drugą dłonią pchnęła jego tors, sprawiając, że oparł się o blat. Stanęła przed nim, delikatnie wsuwając kolano między jego nogi. Złapała go za rękę i przeniosła ją na swoją talię. - Chcę Twój umysł, chcę Twoje serce i chcę też Ciebie, Twojego ciała, ale.. - przerwała, łapiąc za jego drugą dłoń i przenosząc na nią wzrok, splotła swojego palce z jego, przyglądając się pierścionkowi. - Musisz mnie nauczyć. Musisz mi pokazać, bo bez Ciebie nie wiem, jak mam sobie Ciebie wziąć. - przysunęła dłoń na swój bok, odkładając ją na swoje biodro, a sama objęła jego szyję i przytuliła go mocno, przysuwając usta do jego szyi. Przesunęła po niej nosem, ucałowała raz i drugi, kierując się wyżej, ustami muskając płatek ucha. -Nie chcę tylko z Tobą spać, chcę się z Tobą kochać.
Szepnęła, przymykając oczy. Nie była pewna, czy minęła sekunda, czy wie, zanim wyprostowała głowę i spojrzała na niego, wciąż trzymając dłonie na jego karku. Była gotowa ten raz ustąpić, oddać mu kontrolę, pozwolić mu, na co tylko chciał i być może nie umiała rozegrać tego kartą nieśmiałej uroczej, delikatnej dziewczynki, ale przecież Sharp wcale nie była delikatna. Doskonale wiedziała, czego chce. I chociaż było to onieśmielające, chociaż była zarumieniona, a serce uderzało jej jak szalone, kołysząc zawieszką przy czarnej wstążce na szyi, to taka właśnie była. Cała ona, a niczego poza sobą nie miała. Jej wargi poruszyły się niespokojnie, gdy spojrzała na jego usta przez krótką chwilę, jakby miała coś dodać, jednak nie wypłynęło spomiędzy nich żadne słowo.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: [27B]
Wilson dostrzegał zmiany w jej spojrzeniu, był wnikliwym obserwatorem dziewczyny i każda modyfikacja w jej zachowaniu, czy wyglądzie nie była mu obojętna. Lubił ja studiować, uczyć się po kolei, nie spiesznie, każdej miny czy maniery, obserwować co powoduje jej radość, a co doprowadza do furii, który dotyk powoduje u niej drżenie, a który ciche westchniecie. Była dla niego najciekawszą lekcją, a świadomość, że może to robić przez czas nieokreślony pierwszy raz nie napawał go strachem. Zazwyczaj uciekał, stronił od wielkich deklaracji, dużych pięknych słów, które rzadko pokrywają się z prawda, a teraz? Nieprzerwanie mógłby jej mówić jak wyjątkowa dla niego jest. Znalazł to, nareszcie znalazł osobę w której sercu mógł zagościć na stałe.
Mieszkanie, tak jak wspomniał, było piękne i chociaż lóżko przy kominku nakierowało go na jeden, konkretny tor myślowy, to Anthony wiedział, że w tym aspekcie nie chciał się spieszyć, chciał być pewny, że i ona pragnie tego równie mocno co i Wilson. Nie zamierzał naciskać, tworzyć presji wiedząc o tym, że to co mogłoby tu zajść będzie dla niej czymś zupełnie nowym, czymś niesamowicie intymnym. Wiedział, iż dziewczyna może myśleć, że skoro robił to już tyle razy to i ten raz będzie jednym z wielu. Ah, jak w wielkim błędzie była, bo w porównaniu do niej wszystko co było uprzednio było niczym. Ot potrzeba fizjologiczna młodego chłopaka. Teraz jednak stał przed kobietą swojego życia i pragnął nie tylko jej fizyczności, bo choć nie umiał trzymać rąk przy sobie gdy była w pobliżu, to najbardziej podniecającym aspektem był jej charakter. Wraz z wszystkimi wadami i zaletami, z całym bagażem traum czy nawet brakiem doświadczenia. To po prostu była ona.
-Masz zamiar się tu przeprowadzić po egzaminach?- zapytał, chociaż ostatnie co miał teraz w głowie to szkoła. Sam jeszcze dokładnie nie wiedział co będzie robić za niecałe pół roku. Może pójdzie na studia? A może przeniesie się na drugi koniec świata by doglądać smoki? Życie bez planu- to był jego podstawowy i jedyny zamysł. Wilson był wolnym duchem, kimś kogo nie dało się zamknąć w klatce i usadowić przy biurku piszącego nudne sprawozdania, a na razie jedyną wiadomą i pewną w egzystencji slizgona była ona- dziewczyna o miedzianych włosach, która stała teraz przed nim upijając łyk alkoholu. Jej słowa podczas tego drobnego toastu wywołały krótki uśmiech na twarzy bruneta, dlatego, bo on od zawsze uważał, że życie i relacje można porównać do drzwi, które są wiecznie otwarte. Jeśli chcesz zostać- wejdź, jeśli chcesz wyjść-wyjdź, ale nie stój w progu blokując innych. Wilson jednak przeszedł przez jej futrynę i zatrzasnął za sobą drzwi z hukiem, by żaden inny mężczyzna nie mógł przekroczyć progu jej życia. Nigdy nie był terytorialny, bądź chorobliwe zazdrosny, ale jak widać wszystko się zmienia, zwłaszcza jak na swojej drodze poznajesz kogoś takiego jak Lauren, kto wywraca twój świat do góry nogami.
Anthony rozchylił delikatnie wargi w niemym zdziwieniu, wsłuchując się w jej kolejne słowa. Może i miała racje- nie była subtelna i delikatna, ale zdecydowana i pewna siebie, a przecież w takiej jej wersji zakochał się do szaleństwa. Z jej pomocą pociągnął za pas i jak zahipnotyzowany przyglądał się jej kolejnym ruchom, a w momencie gdy płaszcz upadł na ziemie, jego oczom ukazał się taki widok, przez który Wilson musiał aż zgryźć dość mocno dolną wargę. Była idealna. Każda jej krągłość opinała czarna sukienka, eksponując przy tym jej wąską talię i kształtne piersi. Chciał się napatrzeć, choć jeszcze chwile móc lustrować ją wzrokiem zapamiętując to co zobaczyły jego oczy w których w tej chwili palił się ogień pożądania.
- Lauren…- już chciał coś powiedzieć, gdy palec dziewczyny spoczął na jego wargach. Serce w jego piersi tłukło się tak głośno, jakby chciało rozerwać mu skore i wyskoczyć, a oddech delikatnie przyspieszył gdy poczuł jej kolano między swoimi nogami. Pozwolił jej chwilowo na przejęcie inicjatywy i wsłuchiwał się w każde jej wypowiedziane słowo, które odbijało się w jego głowie siejąc spustoszenie. Miała go w garści i jeśli Wilson jeszcze przed chwila zastanawiał się po co ona go tu sprowadziła, to teraz miał już jak na dłoni odpowiedz na to pytanie . Nie kwestionował tego, czy faktycznie go chce, czy jest pewna, że to nim chce przeżyć swój pierwszy raz. Przysunął ją do siebie znacznie mocniej czując jak jej ciepłe wargi sunął po jego szyi. Dłoń dziewczyny na karku ślizgona jedynie spotęgowało uczucie podniecenia, które wręcz było wyczuwalne kiedy jej ciało było niemalże przyklejone do jego własnego. Już było za późno. Wilson kompletnie stracił kontrole.
Złapał ją w pasie jedną ręką i sprawnie podniósł do góry, by za chwilę okręcić się i usadowić ją na skraju kamiennego blatu, wchodząc między jej nogi tak żeby te oplatały jego biodra. Jedna z dłoni położył na jej udzie wysoko, w miejscu gdzie sukienka jeszcze cokolwiek przysłaniała, zaś drugą ręka złapał ją stanowczo za podbródek zmuszając tym samym by spojrzała mu prosto w oczy.
- Powiedz, ze mnie kochasz, Sharp. Chce to usłyszeć.- czy ona zdawała sobie sprawę co w tym momencie obudziła? Czy była gotowa na to co może dać, bądź zabrać od niej Wilson? Był chaosem, wilkołakiem przed pełnią odczuwającym wszystko mocniej i intensywniej. Odsunął się na zaledwie kilka centymetrów by pospiesznie ściągnąć z siebie czarna koszulkę i rzucić ją gdzieś w bliżej nieokreślone miejsce. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że jest narwany i pospieszny, ale kiedy ponownie się do niej zbliżył, wpił się w jej usta delikatnie, powoli, z jakąś niebywałą subtelnością scałowywał z nich przed chwilą wypowiedziane słowa. - zawsze będziesz tylko moja.- wyszeptał między pocałunkami i w tym momencie obie z dłoni położył na jej plecach by niespiesznie rozsunąć zamek sukienki, a kiedy już to zrobił odsunął od niej twarz przyglądając się jak materiałowe ramiączka spływają po jej ciele ukazując krągłe piersi ubrane w koronkowy stanik. Obie ze swoich dłoni ponownie znalazły się na udach dziewczyny, zaciskając na nich swoje spragnione dotyku palce, a twarz przybliżył do jej obojczyków, składając na nich przeciągłe pocałunki. Jej skóra była aksamitna, pachnąca perfumami od których lekko zakręciło mu się w głowie. A może to cała ta sytuacja przyprawiała go o takie odczucia, może widok dziewczyny i jej niesamowicie podniecająca pewność siebie mieszała w jego umyśle? Nie skupiał się nad tym, chciał ją teraz mieć tylko dla siebie, bo pragnął jej jak nikogo wcześniej i nie było niczego, co mogło go teraz zatrzymać.
Nie chciał się od niej odklejać więc przesunąwszy ręce na jej pośladki uniósł ją do góry i niosąc, tak na wpół rozebraną dziewczynę, skierował się w stronę łóżka. Zanim tam doszedł i położył ją na skraju, złożył na jej ustach przeciągły, namiętny pocałunek zgryzając jej dolną wargę. Gdyby dziewczyna dostrzegała wszystko tak intensywnie jak on, pewnie zobaczyłaby jak cały delikatnie drży za każdym razem kiedy jej wargi zbliżają się do jego ust, jak cichy pomruk zadowolenia towarzyszy mu w momencie dotykania jej ciała. Kładąc ją na miękkiej, białej pościeli jego ruchy nieco zwolniły, przestał się już spieszyć rozkoszując się widokiem który miał przed sobą. Powoli zsuwał z jej bioder, rozpiętą już wcześniej sukienkę, przyglądając się każdemu nowemu milimetrowi ciała dziewczyny.
Mieszkanie, tak jak wspomniał, było piękne i chociaż lóżko przy kominku nakierowało go na jeden, konkretny tor myślowy, to Anthony wiedział, że w tym aspekcie nie chciał się spieszyć, chciał być pewny, że i ona pragnie tego równie mocno co i Wilson. Nie zamierzał naciskać, tworzyć presji wiedząc o tym, że to co mogłoby tu zajść będzie dla niej czymś zupełnie nowym, czymś niesamowicie intymnym. Wiedział, iż dziewczyna może myśleć, że skoro robił to już tyle razy to i ten raz będzie jednym z wielu. Ah, jak w wielkim błędzie była, bo w porównaniu do niej wszystko co było uprzednio było niczym. Ot potrzeba fizjologiczna młodego chłopaka. Teraz jednak stał przed kobietą swojego życia i pragnął nie tylko jej fizyczności, bo choć nie umiał trzymać rąk przy sobie gdy była w pobliżu, to najbardziej podniecającym aspektem był jej charakter. Wraz z wszystkimi wadami i zaletami, z całym bagażem traum czy nawet brakiem doświadczenia. To po prostu była ona.
-Masz zamiar się tu przeprowadzić po egzaminach?- zapytał, chociaż ostatnie co miał teraz w głowie to szkoła. Sam jeszcze dokładnie nie wiedział co będzie robić za niecałe pół roku. Może pójdzie na studia? A może przeniesie się na drugi koniec świata by doglądać smoki? Życie bez planu- to był jego podstawowy i jedyny zamysł. Wilson był wolnym duchem, kimś kogo nie dało się zamknąć w klatce i usadowić przy biurku piszącego nudne sprawozdania, a na razie jedyną wiadomą i pewną w egzystencji slizgona była ona- dziewczyna o miedzianych włosach, która stała teraz przed nim upijając łyk alkoholu. Jej słowa podczas tego drobnego toastu wywołały krótki uśmiech na twarzy bruneta, dlatego, bo on od zawsze uważał, że życie i relacje można porównać do drzwi, które są wiecznie otwarte. Jeśli chcesz zostać- wejdź, jeśli chcesz wyjść-wyjdź, ale nie stój w progu blokując innych. Wilson jednak przeszedł przez jej futrynę i zatrzasnął za sobą drzwi z hukiem, by żaden inny mężczyzna nie mógł przekroczyć progu jej życia. Nigdy nie był terytorialny, bądź chorobliwe zazdrosny, ale jak widać wszystko się zmienia, zwłaszcza jak na swojej drodze poznajesz kogoś takiego jak Lauren, kto wywraca twój świat do góry nogami.
Anthony rozchylił delikatnie wargi w niemym zdziwieniu, wsłuchując się w jej kolejne słowa. Może i miała racje- nie była subtelna i delikatna, ale zdecydowana i pewna siebie, a przecież w takiej jej wersji zakochał się do szaleństwa. Z jej pomocą pociągnął za pas i jak zahipnotyzowany przyglądał się jej kolejnym ruchom, a w momencie gdy płaszcz upadł na ziemie, jego oczom ukazał się taki widok, przez który Wilson musiał aż zgryźć dość mocno dolną wargę. Była idealna. Każda jej krągłość opinała czarna sukienka, eksponując przy tym jej wąską talię i kształtne piersi. Chciał się napatrzeć, choć jeszcze chwile móc lustrować ją wzrokiem zapamiętując to co zobaczyły jego oczy w których w tej chwili palił się ogień pożądania.
- Lauren…- już chciał coś powiedzieć, gdy palec dziewczyny spoczął na jego wargach. Serce w jego piersi tłukło się tak głośno, jakby chciało rozerwać mu skore i wyskoczyć, a oddech delikatnie przyspieszył gdy poczuł jej kolano między swoimi nogami. Pozwolił jej chwilowo na przejęcie inicjatywy i wsłuchiwał się w każde jej wypowiedziane słowo, które odbijało się w jego głowie siejąc spustoszenie. Miała go w garści i jeśli Wilson jeszcze przed chwila zastanawiał się po co ona go tu sprowadziła, to teraz miał już jak na dłoni odpowiedz na to pytanie . Nie kwestionował tego, czy faktycznie go chce, czy jest pewna, że to nim chce przeżyć swój pierwszy raz. Przysunął ją do siebie znacznie mocniej czując jak jej ciepłe wargi sunął po jego szyi. Dłoń dziewczyny na karku ślizgona jedynie spotęgowało uczucie podniecenia, które wręcz było wyczuwalne kiedy jej ciało było niemalże przyklejone do jego własnego. Już było za późno. Wilson kompletnie stracił kontrole.
Złapał ją w pasie jedną ręką i sprawnie podniósł do góry, by za chwilę okręcić się i usadowić ją na skraju kamiennego blatu, wchodząc między jej nogi tak żeby te oplatały jego biodra. Jedna z dłoni położył na jej udzie wysoko, w miejscu gdzie sukienka jeszcze cokolwiek przysłaniała, zaś drugą ręka złapał ją stanowczo za podbródek zmuszając tym samym by spojrzała mu prosto w oczy.
- Powiedz, ze mnie kochasz, Sharp. Chce to usłyszeć.- czy ona zdawała sobie sprawę co w tym momencie obudziła? Czy była gotowa na to co może dać, bądź zabrać od niej Wilson? Był chaosem, wilkołakiem przed pełnią odczuwającym wszystko mocniej i intensywniej. Odsunął się na zaledwie kilka centymetrów by pospiesznie ściągnąć z siebie czarna koszulkę i rzucić ją gdzieś w bliżej nieokreślone miejsce. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że jest narwany i pospieszny, ale kiedy ponownie się do niej zbliżył, wpił się w jej usta delikatnie, powoli, z jakąś niebywałą subtelnością scałowywał z nich przed chwilą wypowiedziane słowa. - zawsze będziesz tylko moja.- wyszeptał między pocałunkami i w tym momencie obie z dłoni położył na jej plecach by niespiesznie rozsunąć zamek sukienki, a kiedy już to zrobił odsunął od niej twarz przyglądając się jak materiałowe ramiączka spływają po jej ciele ukazując krągłe piersi ubrane w koronkowy stanik. Obie ze swoich dłoni ponownie znalazły się na udach dziewczyny, zaciskając na nich swoje spragnione dotyku palce, a twarz przybliżył do jej obojczyków, składając na nich przeciągłe pocałunki. Jej skóra była aksamitna, pachnąca perfumami od których lekko zakręciło mu się w głowie. A może to cała ta sytuacja przyprawiała go o takie odczucia, może widok dziewczyny i jej niesamowicie podniecająca pewność siebie mieszała w jego umyśle? Nie skupiał się nad tym, chciał ją teraz mieć tylko dla siebie, bo pragnął jej jak nikogo wcześniej i nie było niczego, co mogło go teraz zatrzymać.
Nie chciał się od niej odklejać więc przesunąwszy ręce na jej pośladki uniósł ją do góry i niosąc, tak na wpół rozebraną dziewczynę, skierował się w stronę łóżka. Zanim tam doszedł i położył ją na skraju, złożył na jej ustach przeciągły, namiętny pocałunek zgryzając jej dolną wargę. Gdyby dziewczyna dostrzegała wszystko tak intensywnie jak on, pewnie zobaczyłaby jak cały delikatnie drży za każdym razem kiedy jej wargi zbliżają się do jego ust, jak cichy pomruk zadowolenia towarzyszy mu w momencie dotykania jej ciała. Kładąc ją na miękkiej, białej pościeli jego ruchy nieco zwolniły, przestał się już spieszyć rozkoszując się widokiem który miał przed sobą. Powoli zsuwał z jej bioder, rozpiętą już wcześniej sukienkę, przyglądając się każdemu nowemu milimetrowi ciała dziewczyny.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: [27B]
Miał z nią chyba łatwiej, niż ona miała z nim — była znaczne mniej wolna, spontaniczna i nieprzewidywalna, a chociaż wiele rzeczy wolała przemilczeć, emocje łatwo znajdowały ujście w jej oczach, z których wprawiona osoba mogła czytać niczym z otwartej księgi. Zwykle broniła się przed jakąkolwiek formą poznania przez bliższego człowieka, ale on był wyjątkiem. Jej osobą, kimś, kto mógłby znać ja na wylot i nie miała nic przeciwko, nawet jeśli czasem targała nią niepewność czy obawa. Lauren niewiele osób sobie wybierała.
Naprawdę łóżko trafiło to przez wzgląd na kominek i brak głównego źródła światła, chociaż gdy przyglądała się dzień wcześniej swojemu dziełu, jej umysł podobnie — nakierował się na konkretny tor. Może trochę podświadomie chciała podsunąć mu jakieś aluzje? Szkoda była nieodpowiednim miejscem do pociągnięcia dalej wydarzeń z dormitorium, a przecież zżerała ją ciekawość, ale i chciwość względem Wilsona. Wyraz jego twarzy, jego spojrzenie było tym, do czego najczęściej wracała, gdy go nie było w zamku. Nie myślała, że będzie w stanie tak za kimś tęsknić i tak się o kogoś martwić, chociaż znając bruneta, był to dopiero wierzchołek góry lodowej, raptem początek ścieżki w ich wspólnej przygodzie. Nie raz się wywalą, rozbija kolano lub pójdą w złym kierunku, ale tak długo, jak chłopak był jakąś formą kotwicy i źródłem jej siły, dla rudej nie miało to żadnego znaczenia. Była silna i uparta. Przemawiająca przez jej spojrzenia i zapewne buziaki zachłanność musiała znaleźć upust, a nie wyobrażała sobie nikogo innego, komu chciałaby się w sposób tak dokładny i całkowity oddać. Pomimo swojego braku doświadczenia i tego, że zamierzała poniekąd oddać mu w całości kontrolę, to jednak nie chciała, aby zapomniał i żeby było to dla niego na tyle wyjątkowe, że stanie się dla niego niezastąpiona. Sharp zawsze był ambitna, celowała wysoko. Raz za razem zerkała w jego stronę karmelowymi oczyma, czując, jak przyśpiesza jej serca — Nie zastanawiałam się nad tym jeszcze, ale nawet jeśli nie, to miejsce będzie i tak dobrą odskocznią od Hogwartu. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, chociaż teraz dla niej nie miało znaczenia to, co przyniesie przyszłość i egzaminy, chłonęła i skupiała się na teraźniejszości. - A Ty? Co zamierzasz po egzaminach zrobić?
Nie mieli jeszcze okazji na ten temat rozmawiać, bo zaczynali w pokrętny sposób i być może teraz nie była właściwa chwila, bo dziewczynie coraz trudniej było się skupić na czymś innym, niż Wilsonowe usta czy ramiona, zwłaszcza że docierał do niej fakt, że naprawdę są tu sami i nikt im nie przeszkodzi. Na toast jednak nie mogła zareagować inaczej, niż niezbyt nachalnie i pewnie, jakby jej "zawsze" było oczywiste tak, jak wschód słońca każdego poranka. Odwzajemniła jego uśmiech, przesuwając wzrokiem po jego twarz, czując smak szampana w ustach. Nie miał okazji się przekonać o tym, jak terytorialna i zazdrosna umiała bywać Ślizgonka, gdy znalazła ku temu dość dobry powód, bo nie była też królową niepotrzebnych dramatów. Dopóki koleżanki Wilsona znały granice, nie miała nic przeciwko, ale umiała walczyć o swoje, nie bez powodu jej totemicznym zwierzęciem był przedstawiciel kotowatych. Te, gdy kogoś już uznały i zaakceptowały, jako swoje, były gotowe podrapać i pogryźć, gdyby ktoś był zbyt blisko.
Wyrzucenie tego z siebie i postawienie na szczerość było zadziwiająco lekkie, przyniosło jakąś wewnętrzną ulgę, chociaż bała się trochę spojrzenia, jakim mógł ją potraktować, ale taką ją chciał — bezpośrednią i niezależną, nienieśmiałego tulipanka. Nie była przyzwyczajona do tak przylegających i odsłaniających ciało ubrań, takiego podkreślenia piersi i talii, ale dopóki robiła to tylko dla niego, była w stanie znieść płynące z tym zakłopotanie. Nie przeszkadzało jej, jak lustrował każdą krągłość na jej ciele, a gdy przygryzł wargę, nie mogła powstrzymać drobnego drgnięcia warg w satysfakcji. Gdy wypowiedział jej imię, dodał jej tylko odwagi. Nim się spostrzegło, jej ciało przysunęło się do Anthonyego, jej dłonie nieśpiesznie błądziły po jego ramionach. Przysnął ją na tyle blisko, że przywarła do niego klatką piersiową, a jej palce kolejny raz przesunęły po górnej części karku, jakby z rozbawieniem zahaczając o ciemne kosmyki włosów. Jego reakcja na drobne pieszczoty była dla niej komplementem, największą zachętą i wskazówką, że właściwie wybierała wrażliwe punkty Wilsona, przesuwając po nich ustami czy palcami. Nawet była na tyle bezczelna, że niby przypadkiem poruszyła udem, biodrami, dociskając delikatnie wrażliwy punkt. I chociaż nie miała odwagi spojrzeć na niego od razu po wypowiedzeniu ostatnich słów, wkrótce potem jej wzrok przesunął po jego twarzy w poszukiwaniu zielonego odmętu, jej własnej toni.
Nie protestowała na jego dłonie, nie zabraniała mu unieść się do góry i posadzić na blacie, chociaż zaskoczyła ją lekkość, z którą to zrobił. Z fascynacją i oddaniem patrzyła na jego błyszczące oczy, subtelnie przyśpieszony oddech i mocniej przyciągnęła go do siebie opleceniem jego bioder, jakby prowokował ją całą swoją postawą, każdym oddechem. Czarny materiał podwiną się wysoko, a rozgrzana dłoń na zimnej skórze uda rozniosła się gęsią skórką, falą ciepłej przyjemności, która uwolniła stado motyli w jej podbrzuszu. Wyjątkowo ulegle przestała obserwować jego ramiona, prostując głowę i podążając za stanowczym gestem, spojrzała mu w oczy. Mogłaby się kłócić z jego poleceniem, ale czy sama nie prosiła, aby to on przejął ten jeden raz kontrolę? Oczywiście nie znaczyło to, że zostanie bierna. Lauren powolnie zwilżyła dolną wargę z figlarnym uśmiechem, nie odwracając wzroku. - Kocham Cię Anthony.. - zaczęła, przytrzymując go jednak gwałtownie, aby nie odsunął się zbyt daleko, niewinnie przenosząc wzrok z jego oczu na odkryty tors i ramiona, które tak dokładnie zapamiętała pod swoimi palcami. - Weź mnie sobie. - dodała, jeszcze zanim ją pocałował — znacznie delikatniej, niż przypuszczała. Jej palce przesunęły się po odkrytej skórze pleców, kierując się w stronę jego torsu, palcem kreśląc linię obojczyka, powolnie i leniwie. Miał przyjemnie ciepłą skórę. Nie był to szalony i narwany, pozbawiający tchu pocałunek, a jednak intensywnością uczucia, które z niego płynęło, sprawił, że oddech, jak i serce znów jej przyśpieszyło. Przesunęła palcami w dół, zatrzymując się na chwilę w okolicach piersi, gdzie czuła rytmiczne uderzenia, a potem przemknęła dłonią na bok, obejmując go najzwyczajniej w świecie. Przytaknęła ruchem głowy, mrucząc mu w usta z zadowoleniem i zaczepnie zassała jego górną wargę, unosząc powieki, gdy usłyszała odgłos rozpinanego zamka, a potem poczuła rozluźniający się materiał. Wciąż nie pozwoliła mu się odsunąć dalej niż na wyciągnięcie dłoni, wbijając w niego spojrzenie błyszczących z pożądania oczu. Czarny komplet z ozdobną koronką odsłaniał więcej, niż te, które miał okazję widzieć poprzednio, chociaż wciąż pozostawiał rąbek tajemnicy. Zsunęła dłoń niżej, zaczepiając palec o szlufkę o od jego spodni, resztą palców opierając się o biodro, gdy odchyliła nieco głowę do tyłu, pozwalając mu na dowolną formę znęcania się nad nią. Nie musiał się bać, nie musiał być delikatny, nie musiał się w żaden sposób powstrzymywać. Westchnęła głośniej, przytrzymując się jego pleców również drugą dłonią, która wcześniej przemykała gdzieś po jego skórze, objęła go mocno nogami w pasie, pozbywając się gdzieś po drodze swoich butów na obcasie, które opadły na drewnianą podłogę. Odwzajemniając jego pocałunek, uśmiechnęła się delikatnie, gdy zagryzł jej dolną wargę.
Pościel była chłodna i miękka, poczuła, jak wpada w materac plecami, a rude pukle rozsypują się w nieładzie. Spojrzała na niego, gdy pozbawiał ją sukienki, kolejno odsłaniając brzuch, biodra i całe nogi, zbyt skupiony na obserwacji. Jak mogła tego nie wykorzystać? Uniosła się na łokciach do góry, ustami znajdując się przy jego obojczyku, którego linię nakreśliła za pomocą oddechu i pocałunków, a gdy znalazła właściwy punkt, zassała skórę, zostawiając tam różowy znak. Jej dłonie przesunęły po jego bokach, palce odnalazły blizny, które z czułością badały, a ona zsuwając się nieco niżej ustami po torsie, zdążyła zaczepić ustami okolice sutków i później dotrzeć do jednej z nich, również badając ją wargami. Dla niej Wilson był absolutnie idealny z każdą swoją blizną, każdym swoim zadrapaniem i siniakiem, papierosami, niewyparzonym językiem — ze wszystkim. Gdy wróciła do obsypywania go pocałunkami, kierując się ku górze, zerkała na jego twarz, dłońmi zatrzymując się teraz w dolnej części pleców, znów znajdując punkt przyczepności w materiale spodni.
Naprawdę łóżko trafiło to przez wzgląd na kominek i brak głównego źródła światła, chociaż gdy przyglądała się dzień wcześniej swojemu dziełu, jej umysł podobnie — nakierował się na konkretny tor. Może trochę podświadomie chciała podsunąć mu jakieś aluzje? Szkoda była nieodpowiednim miejscem do pociągnięcia dalej wydarzeń z dormitorium, a przecież zżerała ją ciekawość, ale i chciwość względem Wilsona. Wyraz jego twarzy, jego spojrzenie było tym, do czego najczęściej wracała, gdy go nie było w zamku. Nie myślała, że będzie w stanie tak za kimś tęsknić i tak się o kogoś martwić, chociaż znając bruneta, był to dopiero wierzchołek góry lodowej, raptem początek ścieżki w ich wspólnej przygodzie. Nie raz się wywalą, rozbija kolano lub pójdą w złym kierunku, ale tak długo, jak chłopak był jakąś formą kotwicy i źródłem jej siły, dla rudej nie miało to żadnego znaczenia. Była silna i uparta. Przemawiająca przez jej spojrzenia i zapewne buziaki zachłanność musiała znaleźć upust, a nie wyobrażała sobie nikogo innego, komu chciałaby się w sposób tak dokładny i całkowity oddać. Pomimo swojego braku doświadczenia i tego, że zamierzała poniekąd oddać mu w całości kontrolę, to jednak nie chciała, aby zapomniał i żeby było to dla niego na tyle wyjątkowe, że stanie się dla niego niezastąpiona. Sharp zawsze był ambitna, celowała wysoko. Raz za razem zerkała w jego stronę karmelowymi oczyma, czując, jak przyśpiesza jej serca — Nie zastanawiałam się nad tym jeszcze, ale nawet jeśli nie, to miejsce będzie i tak dobrą odskocznią od Hogwartu. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, chociaż teraz dla niej nie miało znaczenia to, co przyniesie przyszłość i egzaminy, chłonęła i skupiała się na teraźniejszości. - A Ty? Co zamierzasz po egzaminach zrobić?
Nie mieli jeszcze okazji na ten temat rozmawiać, bo zaczynali w pokrętny sposób i być może teraz nie była właściwa chwila, bo dziewczynie coraz trudniej było się skupić na czymś innym, niż Wilsonowe usta czy ramiona, zwłaszcza że docierał do niej fakt, że naprawdę są tu sami i nikt im nie przeszkodzi. Na toast jednak nie mogła zareagować inaczej, niż niezbyt nachalnie i pewnie, jakby jej "zawsze" było oczywiste tak, jak wschód słońca każdego poranka. Odwzajemniła jego uśmiech, przesuwając wzrokiem po jego twarz, czując smak szampana w ustach. Nie miał okazji się przekonać o tym, jak terytorialna i zazdrosna umiała bywać Ślizgonka, gdy znalazła ku temu dość dobry powód, bo nie była też królową niepotrzebnych dramatów. Dopóki koleżanki Wilsona znały granice, nie miała nic przeciwko, ale umiała walczyć o swoje, nie bez powodu jej totemicznym zwierzęciem był przedstawiciel kotowatych. Te, gdy kogoś już uznały i zaakceptowały, jako swoje, były gotowe podrapać i pogryźć, gdyby ktoś był zbyt blisko.
Wyrzucenie tego z siebie i postawienie na szczerość było zadziwiająco lekkie, przyniosło jakąś wewnętrzną ulgę, chociaż bała się trochę spojrzenia, jakim mógł ją potraktować, ale taką ją chciał — bezpośrednią i niezależną, nienieśmiałego tulipanka. Nie była przyzwyczajona do tak przylegających i odsłaniających ciało ubrań, takiego podkreślenia piersi i talii, ale dopóki robiła to tylko dla niego, była w stanie znieść płynące z tym zakłopotanie. Nie przeszkadzało jej, jak lustrował każdą krągłość na jej ciele, a gdy przygryzł wargę, nie mogła powstrzymać drobnego drgnięcia warg w satysfakcji. Gdy wypowiedział jej imię, dodał jej tylko odwagi. Nim się spostrzegło, jej ciało przysunęło się do Anthonyego, jej dłonie nieśpiesznie błądziły po jego ramionach. Przysnął ją na tyle blisko, że przywarła do niego klatką piersiową, a jej palce kolejny raz przesunęły po górnej części karku, jakby z rozbawieniem zahaczając o ciemne kosmyki włosów. Jego reakcja na drobne pieszczoty była dla niej komplementem, największą zachętą i wskazówką, że właściwie wybierała wrażliwe punkty Wilsona, przesuwając po nich ustami czy palcami. Nawet była na tyle bezczelna, że niby przypadkiem poruszyła udem, biodrami, dociskając delikatnie wrażliwy punkt. I chociaż nie miała odwagi spojrzeć na niego od razu po wypowiedzeniu ostatnich słów, wkrótce potem jej wzrok przesunął po jego twarzy w poszukiwaniu zielonego odmętu, jej własnej toni.
Nie protestowała na jego dłonie, nie zabraniała mu unieść się do góry i posadzić na blacie, chociaż zaskoczyła ją lekkość, z którą to zrobił. Z fascynacją i oddaniem patrzyła na jego błyszczące oczy, subtelnie przyśpieszony oddech i mocniej przyciągnęła go do siebie opleceniem jego bioder, jakby prowokował ją całą swoją postawą, każdym oddechem. Czarny materiał podwiną się wysoko, a rozgrzana dłoń na zimnej skórze uda rozniosła się gęsią skórką, falą ciepłej przyjemności, która uwolniła stado motyli w jej podbrzuszu. Wyjątkowo ulegle przestała obserwować jego ramiona, prostując głowę i podążając za stanowczym gestem, spojrzała mu w oczy. Mogłaby się kłócić z jego poleceniem, ale czy sama nie prosiła, aby to on przejął ten jeden raz kontrolę? Oczywiście nie znaczyło to, że zostanie bierna. Lauren powolnie zwilżyła dolną wargę z figlarnym uśmiechem, nie odwracając wzroku. - Kocham Cię Anthony.. - zaczęła, przytrzymując go jednak gwałtownie, aby nie odsunął się zbyt daleko, niewinnie przenosząc wzrok z jego oczu na odkryty tors i ramiona, które tak dokładnie zapamiętała pod swoimi palcami. - Weź mnie sobie. - dodała, jeszcze zanim ją pocałował — znacznie delikatniej, niż przypuszczała. Jej palce przesunęły się po odkrytej skórze pleców, kierując się w stronę jego torsu, palcem kreśląc linię obojczyka, powolnie i leniwie. Miał przyjemnie ciepłą skórę. Nie był to szalony i narwany, pozbawiający tchu pocałunek, a jednak intensywnością uczucia, które z niego płynęło, sprawił, że oddech, jak i serce znów jej przyśpieszyło. Przesunęła palcami w dół, zatrzymując się na chwilę w okolicach piersi, gdzie czuła rytmiczne uderzenia, a potem przemknęła dłonią na bok, obejmując go najzwyczajniej w świecie. Przytaknęła ruchem głowy, mrucząc mu w usta z zadowoleniem i zaczepnie zassała jego górną wargę, unosząc powieki, gdy usłyszała odgłos rozpinanego zamka, a potem poczuła rozluźniający się materiał. Wciąż nie pozwoliła mu się odsunąć dalej niż na wyciągnięcie dłoni, wbijając w niego spojrzenie błyszczących z pożądania oczu. Czarny komplet z ozdobną koronką odsłaniał więcej, niż te, które miał okazję widzieć poprzednio, chociaż wciąż pozostawiał rąbek tajemnicy. Zsunęła dłoń niżej, zaczepiając palec o szlufkę o od jego spodni, resztą palców opierając się o biodro, gdy odchyliła nieco głowę do tyłu, pozwalając mu na dowolną formę znęcania się nad nią. Nie musiał się bać, nie musiał być delikatny, nie musiał się w żaden sposób powstrzymywać. Westchnęła głośniej, przytrzymując się jego pleców również drugą dłonią, która wcześniej przemykała gdzieś po jego skórze, objęła go mocno nogami w pasie, pozbywając się gdzieś po drodze swoich butów na obcasie, które opadły na drewnianą podłogę. Odwzajemniając jego pocałunek, uśmiechnęła się delikatnie, gdy zagryzł jej dolną wargę.
Pościel była chłodna i miękka, poczuła, jak wpada w materac plecami, a rude pukle rozsypują się w nieładzie. Spojrzała na niego, gdy pozbawiał ją sukienki, kolejno odsłaniając brzuch, biodra i całe nogi, zbyt skupiony na obserwacji. Jak mogła tego nie wykorzystać? Uniosła się na łokciach do góry, ustami znajdując się przy jego obojczyku, którego linię nakreśliła za pomocą oddechu i pocałunków, a gdy znalazła właściwy punkt, zassała skórę, zostawiając tam różowy znak. Jej dłonie przesunęły po jego bokach, palce odnalazły blizny, które z czułością badały, a ona zsuwając się nieco niżej ustami po torsie, zdążyła zaczepić ustami okolice sutków i później dotrzeć do jednej z nich, również badając ją wargami. Dla niej Wilson był absolutnie idealny z każdą swoją blizną, każdym swoim zadrapaniem i siniakiem, papierosami, niewyparzonym językiem — ze wszystkim. Gdy wróciła do obsypywania go pocałunkami, kierując się ku górze, zerkała na jego twarz, dłońmi zatrzymując się teraz w dolnej części pleców, znów znajdując punkt przyczepności w materiale spodni.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: [27B]
Na początku Anthony nie przeczuwał, że dziewczyna w jakimś tam stopniu trochę to wszystko ukartowała i szczerze powiedziawszy naprawdę spodziewał się spokojnego wieczoru. W zupełności nie chodzi tu o to, że narzekał na to co teraz się działo, ale sposób w jaki zaskakiwała go Lauren był niesamowicie kręcący. Była dla niego kimś, po kim nigdy nie wiadomo czego się spodziewać, a to chyba było najbardziej pociągające.
Ostatnią rzeczą o której w tym momencie myślał Wilson była przyszłość, bo jak mógłby skupić się na czymkolwiek innym skoro przed nim stała dziewczyna jego marzeń? Kolejnym aspektem było to, że Anthony nie był typem chłopaka skupiającym na przyszłości, bo wszystko co uważał za istotne było w teraźniejszości i żył tylko i wyłącznie dniem dzisiejszym. Pomimo tego, że na początku naprawdę starał się nad sobą panować i nie myśleć o stojącej tu dziewczynie w jednej kategorii, to słabo mu to wychodziło.
-Lauren, czy ja wyglądam ci na osobę z jakimikolwiek planami?- zaśmiał się krótko, bo przecież ona chyba najlepiej znała jego nieokiełznany temperament. - naprawdę nie wiem. Może powinienem iść na studia? Może zacznę podróżować po świecie?- wzruszył ramionami szczerze nie mając na siebie żadnego planu. Wiedział, że po egzaminach przyjdzie taki dzień w którym zaświeci mu się nad głową lampka mówiąca co ma dalej robić, ale na razie wolał się skupić na niej i na tym, że byli tu kompletnie sami. Zawsze szedł za intuicja i instynktem, który jak widać w tej chwili zaprowadziło go do mieszkania rudowłosej, bo naprawdę darzył ją prawdziwym uczuciem, ale inną sprawą było, że po prostu jej potrzebował- jej uśmiechu, przyjemnie chłodnych dłoni, ciepłych, pełnych warg, a także jej zawziętego i nieposkromionego charakteru, który zawsze kierował go na dobre tory nie pozwalając zboczyć. Bez niej już dawno rozpadłyby się na miliony kawałków. Nie mógł oszukiwać ani siebie ani jej, że nie czekał na taki wieczór jak dziś, bowiem myśli przy niej często były brudne, nieczyste tak bardzo chciał ją mieć już tak blisko siebie, ale wiedział, że cokolwiek by nie zrobił musi być z jej pełną zgodą, a teraz kiedy dziewczyna jasno dała mu do zrozumienia, że jest gotowa, nie miał żadnych oporów.
-Uwielbiam sposób w jaki wymawiasz moje imię.- szepnął słysząc jej wyzwanie. Nie wiedząc czemu to zawsze powodowało gęsia skórkę na jego ciele, a dodając teraz jej delikatny dotyk, chłopak miał wrażenie, że kręci mu się w głowie. Takie uczucia nie były mu znane, wyzwalała w nim coś, czego on nigdy nie zaznał. Może to były właśnie te motylki w brzuchu, fajerwerki które eksplodowały przy każdym kolejnym zbliżeniu? I gdyby świat miałby się kończyć właśnie dzisiaj, Wilson nie miałby z tym żadnego problemu, bo ona była obok i nic więcej w okół nie miało teraz znaczenia.
- Wezmę sobie, Lauren, bo należysz tylko do mnie.- był stanowczy a w jego oczach dało się dostrzec pożądanie w momencie gdy ślizgonka otarła się o niego, niby całkowicie przypadkowo, zahaczając o jego twardą już męskość.
Przenosząc ją na łóżko sam ściągnął po drodze z siebie buty, żeby nie zajmować się tym za chwile, bo teraz miał przed sobą coś od czego nie mógł odwrócić wzroku. Lauren. Zsunął z niej do końca sukienkę odrzucając ją na podłogę. Przyglądał się jej ciału jakby widział coś najpiękniejszego na świecie i tak to właśnie Wilson odczuwał- jej gęste, rude włosy, idealna, lekko zarumieniona twarz, a później kolejno piersi, które ubrane jeszcze w czarny koronkowy stanik prezentowały się niesamowicie kusząco.
- Chce Cię zobaczyć bez bielizny. - mruknął podnosząc spojrzenie na jej twarz, kiedy uprzednio lustrował jej ciało wzrokiem, a w momencie gdy dziewczyna opierała się na łokciach by całować jego tors Wilson westchnął głośno, na chwile jedynie odchylając głowę do tylu. Podniósł się na moment tylko po to by wsunąć pod nią ręce i sprawnie rozpiąć jej stanik, którego ramiączka zsunął z jej ramion i odłożył na bok. Tak jak jeszcze przed chwilą w zupełności się nie spieszył, tak teraz kładąc ręce po obu stronach jej głowy wpił się w jej usta w szaleńczym, pełnym namiętności pocałunku. W tym momencie nie liczyło się nic więcej niż ona. Wędrówka jego ust rozpoczęła się od jej warg, przechodząc płynnie na szyje, by tam zostawiajac mokry ślad języka przejść na dekolt, na którym postanowił skupić się nieco bardziej. Składał na jej piersiach zachłanne pocałunki czasami niby przypadkowo zahaczając językiem o sutek dziewczyny. Nogą rozszerzył jej złączone uda, po to by oprzeć kolano o łóżko, chcąc nieco stabilniej się poczuć w momencie gdy jedna z jego dłoni powędrowała wzdłuż boku dziewczyny, zatrzymując się gdy poczuł materiał jej koronkowych majtek. Pocałunki zaczęły schodzić niebezpiecznie nisko, nie ominęły brzucha dziewczyny, a gdy dotarł do linii bielizny uniósł wzrok na jej twarz na chwile, by spojrzeć z uśmiechem w karmelowe tęczówki. Drażnił się z nią, bo podobało mu się w jaki sposób jej ciało reaguje na każdy jego najmniejszy pocałunek i sam fakt był dla niego tak podniecający, że w momencie całowania jej skory czuł jak sam lekko drży. Złożył ostatnie muśnięcie na jej podbrzuszu, prostując się złapał za figi po obu stronach bioder i zsunął z niej koronkowy materiał. Była naga, a on przez chwile napawał się tym widokiem.- jesteś piękna, wiesz?- dalej będąc wyprostowanym spoglądał na dziewczynę ubraną jedynie w czarne pończochy. Jedna z jego dłoni gładziła wewnętrzna stronę jej uda, niebezpiecznie muskając palcami jej kobiecość, jak gdyby całkowicie przypadkowo, niewinnie zaczepiając jej najwrażliwsze miejsca. Nie chciał się spieszyć, bo to była ich chwila i pragnął się tym bawić, drażnić, sprawić jej prawdziwą przyjemność.
Ostatnią rzeczą o której w tym momencie myślał Wilson była przyszłość, bo jak mógłby skupić się na czymkolwiek innym skoro przed nim stała dziewczyna jego marzeń? Kolejnym aspektem było to, że Anthony nie był typem chłopaka skupiającym na przyszłości, bo wszystko co uważał za istotne było w teraźniejszości i żył tylko i wyłącznie dniem dzisiejszym. Pomimo tego, że na początku naprawdę starał się nad sobą panować i nie myśleć o stojącej tu dziewczynie w jednej kategorii, to słabo mu to wychodziło.
-Lauren, czy ja wyglądam ci na osobę z jakimikolwiek planami?- zaśmiał się krótko, bo przecież ona chyba najlepiej znała jego nieokiełznany temperament. - naprawdę nie wiem. Może powinienem iść na studia? Może zacznę podróżować po świecie?- wzruszył ramionami szczerze nie mając na siebie żadnego planu. Wiedział, że po egzaminach przyjdzie taki dzień w którym zaświeci mu się nad głową lampka mówiąca co ma dalej robić, ale na razie wolał się skupić na niej i na tym, że byli tu kompletnie sami. Zawsze szedł za intuicja i instynktem, który jak widać w tej chwili zaprowadziło go do mieszkania rudowłosej, bo naprawdę darzył ją prawdziwym uczuciem, ale inną sprawą było, że po prostu jej potrzebował- jej uśmiechu, przyjemnie chłodnych dłoni, ciepłych, pełnych warg, a także jej zawziętego i nieposkromionego charakteru, który zawsze kierował go na dobre tory nie pozwalając zboczyć. Bez niej już dawno rozpadłyby się na miliony kawałków. Nie mógł oszukiwać ani siebie ani jej, że nie czekał na taki wieczór jak dziś, bowiem myśli przy niej często były brudne, nieczyste tak bardzo chciał ją mieć już tak blisko siebie, ale wiedział, że cokolwiek by nie zrobił musi być z jej pełną zgodą, a teraz kiedy dziewczyna jasno dała mu do zrozumienia, że jest gotowa, nie miał żadnych oporów.
-Uwielbiam sposób w jaki wymawiasz moje imię.- szepnął słysząc jej wyzwanie. Nie wiedząc czemu to zawsze powodowało gęsia skórkę na jego ciele, a dodając teraz jej delikatny dotyk, chłopak miał wrażenie, że kręci mu się w głowie. Takie uczucia nie były mu znane, wyzwalała w nim coś, czego on nigdy nie zaznał. Może to były właśnie te motylki w brzuchu, fajerwerki które eksplodowały przy każdym kolejnym zbliżeniu? I gdyby świat miałby się kończyć właśnie dzisiaj, Wilson nie miałby z tym żadnego problemu, bo ona była obok i nic więcej w okół nie miało teraz znaczenia.
- Wezmę sobie, Lauren, bo należysz tylko do mnie.- był stanowczy a w jego oczach dało się dostrzec pożądanie w momencie gdy ślizgonka otarła się o niego, niby całkowicie przypadkowo, zahaczając o jego twardą już męskość.
Przenosząc ją na łóżko sam ściągnął po drodze z siebie buty, żeby nie zajmować się tym za chwile, bo teraz miał przed sobą coś od czego nie mógł odwrócić wzroku. Lauren. Zsunął z niej do końca sukienkę odrzucając ją na podłogę. Przyglądał się jej ciału jakby widział coś najpiękniejszego na świecie i tak to właśnie Wilson odczuwał- jej gęste, rude włosy, idealna, lekko zarumieniona twarz, a później kolejno piersi, które ubrane jeszcze w czarny koronkowy stanik prezentowały się niesamowicie kusząco.
- Chce Cię zobaczyć bez bielizny. - mruknął podnosząc spojrzenie na jej twarz, kiedy uprzednio lustrował jej ciało wzrokiem, a w momencie gdy dziewczyna opierała się na łokciach by całować jego tors Wilson westchnął głośno, na chwile jedynie odchylając głowę do tylu. Podniósł się na moment tylko po to by wsunąć pod nią ręce i sprawnie rozpiąć jej stanik, którego ramiączka zsunął z jej ramion i odłożył na bok. Tak jak jeszcze przed chwilą w zupełności się nie spieszył, tak teraz kładąc ręce po obu stronach jej głowy wpił się w jej usta w szaleńczym, pełnym namiętności pocałunku. W tym momencie nie liczyło się nic więcej niż ona. Wędrówka jego ust rozpoczęła się od jej warg, przechodząc płynnie na szyje, by tam zostawiajac mokry ślad języka przejść na dekolt, na którym postanowił skupić się nieco bardziej. Składał na jej piersiach zachłanne pocałunki czasami niby przypadkowo zahaczając językiem o sutek dziewczyny. Nogą rozszerzył jej złączone uda, po to by oprzeć kolano o łóżko, chcąc nieco stabilniej się poczuć w momencie gdy jedna z jego dłoni powędrowała wzdłuż boku dziewczyny, zatrzymując się gdy poczuł materiał jej koronkowych majtek. Pocałunki zaczęły schodzić niebezpiecznie nisko, nie ominęły brzucha dziewczyny, a gdy dotarł do linii bielizny uniósł wzrok na jej twarz na chwile, by spojrzeć z uśmiechem w karmelowe tęczówki. Drażnił się z nią, bo podobało mu się w jaki sposób jej ciało reaguje na każdy jego najmniejszy pocałunek i sam fakt był dla niego tak podniecający, że w momencie całowania jej skory czuł jak sam lekko drży. Złożył ostatnie muśnięcie na jej podbrzuszu, prostując się złapał za figi po obu stronach bioder i zsunął z niej koronkowy materiał. Była naga, a on przez chwile napawał się tym widokiem.- jesteś piękna, wiesz?- dalej będąc wyprostowanym spoglądał na dziewczynę ubraną jedynie w czarne pończochy. Jedna z jego dłoni gładziła wewnętrzna stronę jej uda, niebezpiecznie muskając palcami jej kobiecość, jak gdyby całkowicie przypadkowo, niewinnie zaczepiając jej najwrażliwsze miejsca. Nie chciał się spieszyć, bo to była ich chwila i pragnął się tym bawić, drażnić, sprawić jej prawdziwą przyjemność.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: [27B]
Gdy pierwszy raz udało się jej przybrać postać zwierzęcia totemicznego, zastanawiała się, dlaczego Ryś, a nie Lis lub Wydra — do których tak cwane i ukartowane spotkanie pasowałoby bardziej. Na początku było jej trochę głupio, chciała nawet wybić to sobie z głowy i wyciągnąć go po prostu do Londynu na spacer i kolacje, ale potem przypomniała sobie o tym nieszczęsnym mieszkaniu, o tym dormitorium, o tym, jak bez niego było pusto. Świat bez Wilsona zwalniał, nabierał wszystkich odcieni szarości i nie był tak ekscytujący, jak wcześniej. Nawet cały jego bagaż doświadczeń, jego złość i sposoby radzenia sobie z emocjami nie mogły zmienić tego, jak na nią wpłynął.
W przeciwieństwie do niego miała zaplanowane całe swoje życie — wybrane przedmioty, studia, staż, pracę, nawet kolor gabinetu w domu, którego jeszcze nie wybudowała. Było to niezdrowe, było to objawem manii kontroli i właściwie dopiero w ostatnich tygodniach docierało do niej, jak wielki miała z tym problem. Nie tylko ona była dla niego lekarstwem. On uczył ją żyć w zupełnie inny sposób.
- Zupełnie nie — przyznała rozbawiona z delikatnym wzruszeniem ramion, przesuwając wzrokiem po twarzy bruneta. Z drugiej jednak strony, czy ona nie była jego planem na przyszłość? Myśl ta sprawiła, że zacisnęła palce na pierścionku z jakimś cichym westchnięciem ulgi, bo musiał to traktować równie poważnie, co ona. - Powinieneś robić to, co chcesz. I co Ci sprawia radość, jest Twoją pasją. Wiele rzeczy pasuje.
Nie chciała mu oczywiście niczego wybierać czy sugerować, wciąż było trochę czasu do egzaminów. To, czy pójdzie na studia i przede wszystkim na które, zależało tylko od niego. Uniwersytet Magiczny miał szeroki wybór kierunków. Ruda jednak nie mogła dłużej się na tym skupić, zbyt zaabsorbowana wieczorem, tym, że faktycznie byli tu sami i nikt nie będzie im przeszkadzał. Budziło to w niej pewien rodzaj ekscytacji, której nie znała wcześniej. Doceniała to, że niezależnie jak daleko zabrnęli w intymność, nigdy jej nie naciskał i zawsze był delikatny, gdy robili coś pierwszy raz, aby mogła zbadać teren, nauczyć się, zrozumieć. Najbardziej lubiła uczyć się jego- reakcje ciała Ślizgona, drżenie jego skóry, westchnięcia. Oddziaływanie na niego było dla niej największą satysfakcją, przykładała się do zapamiętywania wrażliwych miejsc i tego, co lubił, chcąc z czasem nauczyć się sprawiać mu największe przyjemności. On był dla niej w pewien sposób narkotykiem, była o tym przekonana. Nie miało znaczenia to, czy był wilkołakiem, uczonym, sportowcem, bogaczem, biedakiem — wszystkie te pierdoły były tylko dodatkami do całości, która go kreowała. Zaczynała rozumieć, co miała na myśli Suzanne, gdy wspominała o tym, co się z nią działo podczas jej wieczoru z Richardem.
- Nie mogę więc mówić do Ciebie tak często po imieniu, bo się przyzwyczaisz. - zauważyła zadziornie z błyskiem w oczach, przesuwając dłońmi po jego ramionach, torsie, muskając palcami szyję czy kark. Był jedynym człowiekiem, któremu była w stanie oddać kontrolę nad sobą i sytuacją, nie wzbudzało to w niej ataku paniki, przerażenia. Nie uruchamiało instynktów obronnych. Podniosła spojrzenie na jego oczy, przygryzając dolną wargę i przytaknęła jedynie, nie mogąc powstrzymać się od napierania na jego ciało. Chciała go więcej, bliżej, bardziej.
I nawet orzeźwiający chłód pościeli nie sprawił, że przestało jej być gorąco, czym tłumaczyła sobie widoczne zaróżowienia na policzkach — nie jakieś mocne, wywołane z pewnością nie tylko zawstydzeniem, ale i innymi emocjami, które ogarniały jej umysł i ciało, podsycane widokiem, który miała przed sobą. - Nie dość, że bywasz romantyczny, to jeszcze zachłanny. - odparła cicho, zanim uniosła się do góry, nie mogąc powstrzymać narastającej potrzeby całowania go i dotykania. Nie protestowała, gdy jego dłoń przemknęła po plecach i odpięła jej stanik, chociaż chwilę zastanawiała się, aby zapytać go o kilka rzeczy dotyczących bielizny, ale ostatecznie uznała, że będzie sprawdzała to w ramach niespodzianek. Lauren uwielbiała ładną bieliznę, niekoniecznie grzeczną i niewinną. Pozbawił ją biustonosza równie szybko, co sukienki. Chciała rzucić jakimś komentarzem, ale objął jej głowę dłońmi i zamknął jej usta, odrywając od swojego torsu — wciąż wilgotnego miejscami od pocałunków, zabierając jej oddech. Zakręcił jej w głowie, całował ją tak intensywnie, że miała wrażenie, że serce ucieknie jej z piersi. Jej dłonie subtelnie przesuwały się po jego łopatkach w dół, zaczepiając ostatecznie palcami o szlufki o spodni i przyciągając go bliżej, poczuła, jak piersi przylegają do jego torsu, wywołując głośniejsze westchnięcie, które uciekło pomiędzy pocałunkami. Jej palce przemykały nad linią materiału spodni, bezczelnie kierując się w stronę guzika i zamka. Nie mogło być tak, że tylko on sobie ją rozbierał. Nim czmychnął na jej szyje i mimowolnie odchyliła głowę do tyłu, ułatwiając mu do niej dostęp, zdążyła, chociaż ten nieszczęsny guzik odpiąć.
- To jest znęcanie się Wilson, to podchodzi pod paragraf.. - szepnęła, przymykając oczy, bo nie miała odwagi na niego spojrzeć przez kolejne głośniejsze westchnięcie, a może nawet już ciche jęknięcie, który uciekło spomiędzy warg, gdy całował ją po piersiach i bezczelnie zahaczał o sutki, sprawiając, że wszystko w tych okolicach nie dość, że stawało się wrażliwsze, to pokryte gęsią skórką. Pocałunki na brzuchu rozlewały się ciepłem, ale też odrobinę łaskotały, przez co, gdy odwzajemniła posłane przez niego spojrzenie, pokręciła głową z niedowierzaniem i oburzeniem, jakby bezsłownie oznajmiała mu, że jest sadystą. Czerpał satysfakcję z tego, że w ogóle nie panowała nad swoim oddechem, nerwowym poruszaniem biodrami czy wbijaniem palców w pościel lub w jego włosy, zależnie gdzie aktualnie ją torturował. Pokazywał jej tyle nowych rzeczy, dostarczał tak wiele bodźców, że spojrzenie, którym, bo obdarzała — chociaż pełne miłości, przypominało rozgorączkowanie.
- Komplementy nie uratują Twojej sytuacji. -odpowiedziała uparcie, mając oczywiście na myśli skłonności sadystyczne, nawet zabrzmiała na odrobinę urażoną. Przez chwilę dał jej złapać oddech, przez co posłała mu figlarny uśmiech i doszła do wniosku, że nie może tkwić tak biernie. Nie umiała zwyczajnie ulegać, nie tak po prostu i nawet jeśli to on miał być tutaj nauczycielem, zamierzała rzucać mu wyzwania. Trudno było jej zachować kamienną twarz i patrzeć mu wyzywająco w oczy, gdy jego dłoń muskała wewnętrzną stron ud i podbrzusze, palcami muskając najwrażliwsze miejsca, co wywoływało drożenie, niekontrolowane westchnięcia, dreszcze i z trudem wstrzymaną chęć objęcia go udami i przyciągnięcia do siebie. Zaskakujące, jak ciało umiał prowadzić instynkt. - Przeszkadzają mi, wiesz? - rzuciła niewinnie, używając tej samej formy zadania pytania, gdy uniosła się do góry, praktycznie do pozycji siedzącej i patrząc mu w oczy, rozpięła suwak i zsunęła spodnie z jego bioder, przesuwając palcami po udach, zaczepiając o nabrzmiały materiał bielizny. Powolnie i z premedytacją, zupełnie jak — bez pośpiechu, bo przecież mieli przed sobą całą noc. Jedną z dłoni złapała jego podbródek, drugą przesunęła od uda w górę, zahaczając o całą długość jego męskości — zdecydowanie najwolniej, jak umiała, poprzez kości biodrowe, brzuch, bezczelnie szczypiąc jego sutek. - Nie myśl sobie, że Twoje działania nie mają konsekwencji. - rzuciła cicho, a gdy jej palce zatrzymały się na jego szyi, uśmiechnęła się tylko i pocałowała go zachłannie, zaraz przesuwając je na kark, tym samym uniemożliwiając mu odsunięcie się od niej. Czy chciała go przewrócić na łóżko obok siebie? Bardzo możliwe.
W przeciwieństwie do niego miała zaplanowane całe swoje życie — wybrane przedmioty, studia, staż, pracę, nawet kolor gabinetu w domu, którego jeszcze nie wybudowała. Było to niezdrowe, było to objawem manii kontroli i właściwie dopiero w ostatnich tygodniach docierało do niej, jak wielki miała z tym problem. Nie tylko ona była dla niego lekarstwem. On uczył ją żyć w zupełnie inny sposób.
- Zupełnie nie — przyznała rozbawiona z delikatnym wzruszeniem ramion, przesuwając wzrokiem po twarzy bruneta. Z drugiej jednak strony, czy ona nie była jego planem na przyszłość? Myśl ta sprawiła, że zacisnęła palce na pierścionku z jakimś cichym westchnięciem ulgi, bo musiał to traktować równie poważnie, co ona. - Powinieneś robić to, co chcesz. I co Ci sprawia radość, jest Twoją pasją. Wiele rzeczy pasuje.
Nie chciała mu oczywiście niczego wybierać czy sugerować, wciąż było trochę czasu do egzaminów. To, czy pójdzie na studia i przede wszystkim na które, zależało tylko od niego. Uniwersytet Magiczny miał szeroki wybór kierunków. Ruda jednak nie mogła dłużej się na tym skupić, zbyt zaabsorbowana wieczorem, tym, że faktycznie byli tu sami i nikt nie będzie im przeszkadzał. Budziło to w niej pewien rodzaj ekscytacji, której nie znała wcześniej. Doceniała to, że niezależnie jak daleko zabrnęli w intymność, nigdy jej nie naciskał i zawsze był delikatny, gdy robili coś pierwszy raz, aby mogła zbadać teren, nauczyć się, zrozumieć. Najbardziej lubiła uczyć się jego- reakcje ciała Ślizgona, drżenie jego skóry, westchnięcia. Oddziaływanie na niego było dla niej największą satysfakcją, przykładała się do zapamiętywania wrażliwych miejsc i tego, co lubił, chcąc z czasem nauczyć się sprawiać mu największe przyjemności. On był dla niej w pewien sposób narkotykiem, była o tym przekonana. Nie miało znaczenia to, czy był wilkołakiem, uczonym, sportowcem, bogaczem, biedakiem — wszystkie te pierdoły były tylko dodatkami do całości, która go kreowała. Zaczynała rozumieć, co miała na myśli Suzanne, gdy wspominała o tym, co się z nią działo podczas jej wieczoru z Richardem.
- Nie mogę więc mówić do Ciebie tak często po imieniu, bo się przyzwyczaisz. - zauważyła zadziornie z błyskiem w oczach, przesuwając dłońmi po jego ramionach, torsie, muskając palcami szyję czy kark. Był jedynym człowiekiem, któremu była w stanie oddać kontrolę nad sobą i sytuacją, nie wzbudzało to w niej ataku paniki, przerażenia. Nie uruchamiało instynktów obronnych. Podniosła spojrzenie na jego oczy, przygryzając dolną wargę i przytaknęła jedynie, nie mogąc powstrzymać się od napierania na jego ciało. Chciała go więcej, bliżej, bardziej.
I nawet orzeźwiający chłód pościeli nie sprawił, że przestało jej być gorąco, czym tłumaczyła sobie widoczne zaróżowienia na policzkach — nie jakieś mocne, wywołane z pewnością nie tylko zawstydzeniem, ale i innymi emocjami, które ogarniały jej umysł i ciało, podsycane widokiem, który miała przed sobą. - Nie dość, że bywasz romantyczny, to jeszcze zachłanny. - odparła cicho, zanim uniosła się do góry, nie mogąc powstrzymać narastającej potrzeby całowania go i dotykania. Nie protestowała, gdy jego dłoń przemknęła po plecach i odpięła jej stanik, chociaż chwilę zastanawiała się, aby zapytać go o kilka rzeczy dotyczących bielizny, ale ostatecznie uznała, że będzie sprawdzała to w ramach niespodzianek. Lauren uwielbiała ładną bieliznę, niekoniecznie grzeczną i niewinną. Pozbawił ją biustonosza równie szybko, co sukienki. Chciała rzucić jakimś komentarzem, ale objął jej głowę dłońmi i zamknął jej usta, odrywając od swojego torsu — wciąż wilgotnego miejscami od pocałunków, zabierając jej oddech. Zakręcił jej w głowie, całował ją tak intensywnie, że miała wrażenie, że serce ucieknie jej z piersi. Jej dłonie subtelnie przesuwały się po jego łopatkach w dół, zaczepiając ostatecznie palcami o szlufki o spodni i przyciągając go bliżej, poczuła, jak piersi przylegają do jego torsu, wywołując głośniejsze westchnięcie, które uciekło pomiędzy pocałunkami. Jej palce przemykały nad linią materiału spodni, bezczelnie kierując się w stronę guzika i zamka. Nie mogło być tak, że tylko on sobie ją rozbierał. Nim czmychnął na jej szyje i mimowolnie odchyliła głowę do tyłu, ułatwiając mu do niej dostęp, zdążyła, chociaż ten nieszczęsny guzik odpiąć.
- To jest znęcanie się Wilson, to podchodzi pod paragraf.. - szepnęła, przymykając oczy, bo nie miała odwagi na niego spojrzeć przez kolejne głośniejsze westchnięcie, a może nawet już ciche jęknięcie, który uciekło spomiędzy warg, gdy całował ją po piersiach i bezczelnie zahaczał o sutki, sprawiając, że wszystko w tych okolicach nie dość, że stawało się wrażliwsze, to pokryte gęsią skórką. Pocałunki na brzuchu rozlewały się ciepłem, ale też odrobinę łaskotały, przez co, gdy odwzajemniła posłane przez niego spojrzenie, pokręciła głową z niedowierzaniem i oburzeniem, jakby bezsłownie oznajmiała mu, że jest sadystą. Czerpał satysfakcję z tego, że w ogóle nie panowała nad swoim oddechem, nerwowym poruszaniem biodrami czy wbijaniem palców w pościel lub w jego włosy, zależnie gdzie aktualnie ją torturował. Pokazywał jej tyle nowych rzeczy, dostarczał tak wiele bodźców, że spojrzenie, którym, bo obdarzała — chociaż pełne miłości, przypominało rozgorączkowanie.
- Komplementy nie uratują Twojej sytuacji. -odpowiedziała uparcie, mając oczywiście na myśli skłonności sadystyczne, nawet zabrzmiała na odrobinę urażoną. Przez chwilę dał jej złapać oddech, przez co posłała mu figlarny uśmiech i doszła do wniosku, że nie może tkwić tak biernie. Nie umiała zwyczajnie ulegać, nie tak po prostu i nawet jeśli to on miał być tutaj nauczycielem, zamierzała rzucać mu wyzwania. Trudno było jej zachować kamienną twarz i patrzeć mu wyzywająco w oczy, gdy jego dłoń muskała wewnętrzną stron ud i podbrzusze, palcami muskając najwrażliwsze miejsca, co wywoływało drożenie, niekontrolowane westchnięcia, dreszcze i z trudem wstrzymaną chęć objęcia go udami i przyciągnięcia do siebie. Zaskakujące, jak ciało umiał prowadzić instynkt. - Przeszkadzają mi, wiesz? - rzuciła niewinnie, używając tej samej formy zadania pytania, gdy uniosła się do góry, praktycznie do pozycji siedzącej i patrząc mu w oczy, rozpięła suwak i zsunęła spodnie z jego bioder, przesuwając palcami po udach, zaczepiając o nabrzmiały materiał bielizny. Powolnie i z premedytacją, zupełnie jak — bez pośpiechu, bo przecież mieli przed sobą całą noc. Jedną z dłoni złapała jego podbródek, drugą przesunęła od uda w górę, zahaczając o całą długość jego męskości — zdecydowanie najwolniej, jak umiała, poprzez kości biodrowe, brzuch, bezczelnie szczypiąc jego sutek. - Nie myśl sobie, że Twoje działania nie mają konsekwencji. - rzuciła cicho, a gdy jej palce zatrzymały się na jego szyi, uśmiechnęła się tylko i pocałowała go zachłannie, zaraz przesuwając je na kark, tym samym uniemożliwiając mu odsunięcie się od niej. Czy chciała go przewrócić na łóżko obok siebie? Bardzo możliwe.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Royal Street
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach